Wahacze i wsporniki

Niezadowolenie z działania popieranej dotąd partii można wyrazić na dwa sposoby - jednym z nich jest rozstanie, a drugim krytyka. Pytanie, którą drogą pójdą wyborcy PO.

08.03.2011

Czyta się kilka minut

Czy dobrze jest mieć swoją ukochaną partię? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Gdzie jednak jej szukać, gdy dotychczasowe uczucie zamarło? Kilka znanych osób ogłosiło ostatnio swój zawód Platformą Obywatelską. Świadomość problemu dotarła już chyba do Donalda Tuska, który w wywiadzie dla "Polityki" powiedział: "Gwałtownego romansu już może nie będzie, chwila uniesienia była w 2007 roku". Proponuje za to partnerski związek z rozsądku. Czy to jedyne, co ma do zaoferowania? I czy to mu wystarczy do zwycięstwa?

Flaga na maszt

Czy jednak każdy może mieć swoją ukochaną partię? Tu odpowiedź nie jest już tak oczywista. Poglądy polityczne w społeczeństwie rozkładają się zgodnie z tzw. krzywą dzwonu (na dwóch osiach opisywanych już wielokrotnie na łamach "TP"). Jedną z tych osi jest stosunek do roli państwa w gospodarce, drugą - stosunek do państwa w sprawach obyczajowych i wspólnotowych.

Ma to znaczenie o tyle, że minęły już czasy, w których było się wyznawcą spójnego pakietu wartości. Opinie na temat roli państwa we wspólnocie czy w gospodarce są zniuansowane. Ktoś, kto gorąco popiera brak ingerencji państwa w obrót produktami spożywczymi, może uważać, że taka zasada nie dotyczy już publicznego transportu. Ta prawidłowość powoduje, że również i partie nie mogą utrzymać dawnej programowej jednolitości.

To jednak nie znaczy, że każdej z nich nie możemy przypisać części mapy ideowej i ustalić, w którym miejscu jest wbity jej flagowy maszt - punkt najbardziej reprezentatywny dla tego, co partia ma do powiedzenia. Logika politycznych tożsamości sprawia, że takich masztów może być wbitych w scenę polityczną tylko kilka. I niezależnie od ich liczby, ogół wyborców można podzielić na tych, których poglądy koncentrują się wokół takich masztów, oraz takich, którym do różnych masztów jest równie daleko.

Wyborcom stojącym pod partyjnym sztandarem najłatwiej kochać daną partię - to ona wszak wyraża dokładnie ich poglądy. Jest to jednak przywilej tylko części społeczeństwa. Ideowa bliskość daje jej psychiczny komfort i brak ideowych rozterek. Rzecz w tym, że tacy wyborcy nie stają się obiektem szczególnej aktywności partii w trakcie kampanii. Wyzwaniem ustabilizowanej demokracji jest to, że szczególne znaczenie zyskują wyborcy wahający się, bo to oni przesądzają o tym, kto będzie rządził po następnych wyborach. Wyborcy o poglądach w pół drogi pomiędzy masztami w zamian za brak "swojej" partii, z którą mogliby się jednoznacznie utożsamić, otrzymują możliwość wyboru.

Mogę nie głosować

Z jednej strony mamy więc wyborców, którzy są "wspornikami" partii, którzy stoją za nią murem i mogą ją darzyć głębokim przywiązaniem ze względu na bliskość ideową. Z drugiej strony mamy "wahaczy", dla których żaden wybór nie jest komfortowy, ale którzy zachowują samą możliwość jego dokonania.

"Wspornik" - wyborca, który stoi pod masztem jednej partii - jest z reguły odległy od pozostałych ugrupowań. Wizja zagłosowania na jedno z nich jest dla niego bez wątpienia bardziej bolesna niż dla "wahacza".

Ten problem staje się jeszcze bardziej znaczący, jeśli się weźmie pod uwagę, że partie oceniamy nie tylko ze względu na sam przekaz czy przesłanie ideowe, ale także na sprawność działania. Są przecież takie aspekty w działalności władzy publicznej, co do których wszyscy się zgadzają i które też wpływają na ocenę partii. Przykładem może być choćby korupcja, elementarna sprawność w realizacji zadań czy umiejętność rozładowywania konfliktów społecznych, nie zaś ich eskalowania.

Jeśli jakaś partia zaczyna pod tym względem zawodzić, dla "wahaczy" oznacza to zwiększenie prawdopodobieństwa zagłosowania na konkurencję. Dla "wsporników" to nieporównanie trudniejsze. Nie zawsze różnica w sprawności jest tak duża, by zrównoważyć ideowy dystans. Dlatego też tacy wyborcy częściej zniechęcają się do głosowania jako takiego, niż zmieniają preferencje.

Pochwała prawyborów

Jak zauważył amerykański badacz Albert Hirschmann, swoje niezadowolenie z działania instytucji można wyrazić na dwa sposoby - jednym z nich jest rozstanie, a drugim krytyka. Rozstanie jest strategią dla "wahaczy". To oni mogą przenosić swój głos, tym samym wysyłając sygnał o złej ocenie sprawności jednej partii. "Wspornikowi" zostaje tylko krytyka - wyrażenie swojego niezadowolenia. Tylko gdzie? Wyrażenie krytycznej opinii w publicznej debacie, na forum walki pomiędzy partiami, niewątpliwie osłabia jego ulubione ugrupowanie. To stanowi barierę, której wyrazem jest postulat, sformułowany ostatnio całkiem otwarcie przez niektórych publicystów, że nie wolno krytykować PO, nawet jeśli nie jest się z niej zadowolonym, ponieważ służy to oponentom.

Jeśli dana partia jest tak blisko, że przeniesienie swojej sympatii na inną jest trudne do wyobrażenia, wyborcy nie pozostaje nic innego, jak zaangażować się w to, co dzieje się wewnątrz ugrupowania. Bez tego będzie skazany na frustrację lub wyborczą absencję. Demokracja wewnętrzna jest ścieżką, która byłaby ratunkiem dla "wsporników". W jej ramach można wyrażać krytykę w sposób mniej szkodliwy dla rywalizacji międzypartyjnej - jako pochwałę wewnętrznej opozycji. Otwarcie na szersze grono uczestników i dopuszczenie do otwartej konkurencji w obrębie partii nie musi przecież oznaczać ideowych napięć - przedmiotem konkurencji może być sama ocena sprawności.

Nie jest to zjawisko z zupełnie innej politycznej planety. Przed rokiem Donald Tusk zastosował gambit, który bez wątpienia przyczynił się do sukcesu PO w wyborach prezydenckich: przeprowadził w Polsce pierwsze udane prawybory, których zwycięzca został prezydentem. To, że w tej chwili nikt w PO się na ten temat nie zająknął, w obliczu zbliżających się wyborów wynika po części z tego, że ordynacja do Sejmu stanowi kolosalną barierę - dostosowanie logiki prawyborów do logiki tej ordynacji jest skomplikowane i ryzykowne.

Być może jednak, tak jak przed rokiem, właśnie otwarcie partii na przemyślaną rywalizację mogłoby rozwiązać szereg wewnętrznych napięć w rywalizacji pomiędzy frakcjami. Lider PO pewnie ma świadomość, że wraz ze zbliżaniem się wyborów i układaniem list te napięcia będą się potęgować. Jednak stwierdzenie Donalda Tuska, że sam decyduje o tym, co jest dobre dla Platformy, jest postawieniem całej sprawy na ostrzu noża. To strategia, przy której trudno się spodziewać entuzjazmu nawet wśród zagorzałych zwolenników.

***

Stwierdzenie, że generałowie zwykli toczyć poprzednie wojny, było tak często formułowane, że powoli stało się truizmem - także w polityce. Trudno się więc dziwić, że PiS i SLD próbują powtórzyć strategię, która przyniosła PO sukces przed czterema laty.

W przypadku PO znacznie bardziej naturalny byłby powrót do scenariusza z roku 2010 - scenariusza, w którym otwarcie na wewnętrzną demokrację pozwoliło przejąć inicjatywę na początku kampanii wyborczej; scenariusza, który oczywiście nie zaszkodziłby także ­PiS-owi i SLD.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2011