Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pielgrzymują do Bayreuth, zawsze wedle tego samego rytuału, przedstawiciele najbogatszej warstwy niemieckiego społeczeństwa, których stać na kupno drogich biletów. Pielgrzymują również ci, w których rękach spoczywa właśnie władza. A towarzyszą im przedstawiciele międzynarodowej wspólnoty wyznawców muzyki mistrza. Wszyscy oni udają się na tzw. Zielone Wzgórze, by oddać hołd swemu idolowi: kompozytorowi Richardowi Wagnerowi.
FESTIWAL NA ZIELONYM WZGÓRZU
Już od 1876 r. co roku (choć z przerwami) w tym frankońskim miasteczku odbywa się festiwal muzyki Wagnera: Bayreuther Festspiele, podczas którego w budynku opery, zaprojektowanym jeszcze przez samego mistrza, grane i wystawiane są wyłącznie dzieła Wagnera. I każdego roku poważne media zamieszczają recenzje poszczególnych inscenizacji, podczas gdy tzw. prasa kolorowa informuje czytelników o garderobie prominentnych gości. Angela Merkel – jak „ujawniła” bulwarówka „Bild” – przywdziała na tegoroczną premierę „Latającego Holendra” tę samą zieloną suknię, co kilka lat temu. Cała Merkel, oszczędna, jak przystało na czas kryzysu.
Wszelako od 67 lat, od zakończenia II wojny światowej, każdego lata nad Niemcami unosi się również pewne widmo, także z Bayreuth. Widmo to Adolf Hitler, który Wagnera wyniósł do rangi swojego ulubionego kompozytora, a z festiwalu na Zielonym Wzgórzu uczynił miejsce kultu dla narodowego socjalizmu. Wanger i naziści – w III Rzeszy było to powinowactwo oczywiste i naturalne, jedność idei i muzyki.
I dlatego właśnie nad festiwalem w Bayreuth do dziś cieniem kładzie się brunatne przekleństwo. Tym bardziej że kwestia uwikłania rodziny (częściej mówi się: klanu) Wagnerów w 12 lat III Rzeszy do dziś nie została w pełni ujawniona i opisana przez historyków, mimo że od śmierci Hitlera minęło 67 lat. Winę za to ponosi w dużej mierze sam klan, który do dziś uniemożliwia historykom dostęp do niektórych materiałów z archiwum rodzinnego.
NAJNOWSZA OFIARA HITLERA
Upiór Hitlera unosi się nad festiwalem wagnerowskim niczym otwarta trumna króla Amfortasa, głównej postaci „Parsifala”, ostatniego dramatu muzycznego Wagnera z 1882 r. (kompozytor zmarł rok później) – i od czasu do czasu żąda dla siebie ofiary.
Ofiara ostatnia to Jewgienij Nikitin: ten utalentowany rosyjski śpiewak operowy, o rozległej skali głosu (potrafi wykonywać i partie basowe, i barytonowe), miał zaśpiewać tego lata w roli tytułowej w „Latającym Holendrze”. 38-letni Rosjanin był idealną obsadą dla „Holendra”: głos ma mocny i wielobarwny, a figurę potężną, kipiącą energią – dla wagnerowskich inscenizacji śpiewak jak z obrazka. A poza tym, jak to się mówi: każdy śpiewak operowy chciałby choć raz w życiu wystąpić w Bayreuth. W końcu to nie tylko mit. Tych kilka metrów kwadratowych sceny w gmachu festiwalowym to po prostu autentyk, pamiętający mistrza.
Jednak Nikitin nie zaśpiewał na otwarciu tegorocznego festiwalu i chyba nigdy nie zaśpiewa w Bayreuth. Tuż przed premierą na jaw wyszedł pewien grzech z młodości rosyjskiej gwiazdy: seria zdjęć pokazujących Nikitina jako młodego perkusistę rosyjskiej grupy heavy-metalowej, z obnażonym torsem pełnym tatuaży. Na prawej piersi Nikitina widać niewielką swastykę, na lewej – germańską runę symbolizującą życie. Jak się potem okazało, w międzyczasie Nikitin kazał sobie zakryć swastykę nowym kolorowym tatuażem; runa natomiast, ważny symbol wśród nazistów i neonazistów, pozostała.
W innych słynnych operach coś takiego zostałoby oczywiście odnotowane, ale wywołałoby prawdopodobnie co najwyżej zmarszczenie brwi – ot, grzech młodości. Ale w Bayreuth jest inaczej: nazistowski tatuaż zamknął przed Nikitinem drogę na Zielone Wzgórze. Oczywiście, można się zastanawiać, co skłoniło młodego Rosjanina do tatuowania się w nazistowskie symbole; to osobne pytanie. W tym momencie istotniejsze jest coś innego: tu nie chodzi o rosyjskiego śpiewaka, lecz o niemiecką historię – o Wagnera, Hitlera i Niemców, także współczesnych. Przypadek Nikitina uderzył w tradycję wagnerowskich festiwalu w jej najczulszym miejscu. Pokazał, jak wątłe jest pojednanie się z ciemną przeszłością.
ANTYSEMICKI KLAN WAGNERÓW
O tym, że „wiele Hitlera [jest] w Wagnerze”, skonstatował już pisarz i meloman Thomas Mann kilka lat po II wojnie światowej. Jeszcze więcej Hitlera było jednak przed rokiem 1945 w festiwalu wagnerowskim w Bayreuth – oraz w rodzinnym klanie Wagnerów.
Już sam Richard Wagner (1813–1883) i jego druga żona Cosima, córka kompozytora Franza Liszta, byli gorliwymi antysemitami. Samo w sobie nie było to jednak (niestety) wtedy, w XIX w., czymś niezwykłym – ani w Niemczech, ani we Francji czy Anglii. W opublikowanym w 1850 r. tekście „Żydostwo w muzyce” Wagner pisał, że „Żyd jako taki” jest niezdolny, „zarówno poprzez jego zewnętrzną prezencję, jego język, a w najmniejszym stopniu przez jego śpiew, do tego, by udzielać się artystycznie”. Już wtedy uważano zresztą, że motywem jego pamfletu były raczej (albo także) względy komercyjne: obrona przed konkurencją ze strony popularnych żydowskich kolegów-kompozytorów jak Mendelsohn czy Meyerbeer.
Czy gdyby Richard Wagner, który swoimi cudownie fantastycznymi, bardzo emocjonalnymi, upojnymi operami zrewolucjonizował świat muzyki, żył w latach 1933-45, rzeczywiście paktowałby z nazistami? Pytanie ahistoryczne; dywagowanie nad tym byłoby czystą spekulacją. Nie do zakwestionowania są jednak bliskie związki rodziny Wagnerów z Hitlerem, i to jeszcze przed rokiem 1933, a potem w okresie jego rządów i nawet później. Zwłaszcza Winifred Wagner, urodzona w Anglii synowa Richarda Wagnera (żona jego syna Siegfrieda), była gorącą zwolenniczką i adoratorką Hitlera. O relacji między nią a Führerem krążą legendy. Jeszcze długo po wojnie Winifred Wagner przyznawała się otwarcie do swego idola i bezczelnie negowała jego zbrodnie.
(NIE)ROZLICZENI Z PRZESZŁOŚCIĄ
Festiwal w Bayreuth zawsze pozostawał pod kontrolą klanu Wagnerów i tak jest również dziś. Kiedyś, przez powojenne dziesięciolecia, kierował nim Wolfgang Wagner, wnuk kompozytora; obecnie w tej roli występują dwie prawnuczki. Wszyscy twardo blokowali dotąd rozliczenie z przeszłością swej rodziny. Aż do śmierci w 1980 r. Winifred Wagner, apologetki Hitlera, w tym temacie nie działo się właściwie nic.
Wprawdzie Eva i Katharina Wagner, kierujące obecnie festiwalem, powołały komisję historyków – to niemiecki standard; podobny mechanizm stosują banki, koncerny czy instytucje, gdy chcą zmierzyć się ze swą przeszłością. Jednak jak dotąd komisja nic nie zaprezentowała, tym bardziej nic o tzw. „szafach kryjących truciznę” – mowa o rodzinnych archiwach, w których ukryta jest korespondencja między rodziną Wagnerów a Hitlerem.
Taką postawę rodziny historycy, media i świat kultury krytykowali już wcześniej. Teraz, po sprawie Nikitina, krytyka przybiera na sile. Dyrektor Bayerische Staatsoper, Nikolaus Bachler, zarzucił koleżankom z Bayreuth zakłamanie i odwracanie się plecami do historii. Klan Wagnerów „w ciągu ostatnich 50 lat nie okazał ani odrobiny skruchy” – mówił. Z kolei historyk Hannes Heer, który zasłynął kiedyś jako twórca wystawy o zbrodniach Wehrmachtu, zażądał otwarcia utajnionych dotąd archiwów rodzinnych.
Richard Wagner nadal dzieli – nie tylko w Niemczech. Kilka tygodni temu uniemożliwiono wykonanie jego dzieł w Izraelu, zresztą nie po raz pierwszy. Izraelski dyrygent Asher Fisch chciał zorganizować w Tel Awiwie koncert muzyki Wagnera, ale z powodu protestów koncert odwołano, z uzasadnieniem, że „Wagner ciągle rani uczucia ofiar Holokaustu”. Od 1938 r. i „Nocy kryształowej”, gdy w Niemczech zapłonęły synagogi, a potem od powstania Izraela, w państwie żydowskim muzyka Wagnera pozostaje tabu. Już kilka lat temu próbował je przełamać Daniel Barenboim – najlepszy dziś wagnerowski dyrygent. Jednak także on, argentyński Żyd z izraelskim paszportem i szef Berliner Staatsoper, przegrał. Barenboim nie składa broni; argumentuje, że choć „Wagner był antysemitą, jego muzyka taka nie jest”.
ZDĄŻYĆ DO 2013 ROKU
Czy wolno kochać muzykę Richarda Wagnera, nie wystawiając się na zarzut antysemityzmu? Czy takie wspaniałe dramaty muzyczne jak „Lohengrin”, „Tannhäuser”, „Parsifal” czy wreszcie „Pierścień Nibelungów” dadzą się uwolnić od ich historycznego oddziaływania? Odpowiedzi na takie pytania poszukiwał niedawno angielski reżyser filmowy Stephen Fry w swoim zabawnym i emocjonalnym autoportrecie filmowym pt. „Wagner and me” (Wagner i ja). Fry, entuzjasta Wagnera i Żyd, odwiedził z kamerą miejsca ważne w biografii Wagnera i konfrontował je optycznie z zaniedbanymi miejscami ważnymi dla dziejów nazizmu. Film kończy się, rzecz jasna, w Bayreuth na Zielonym Wzgórzu, tym genius loci. I na koniec Stephen Fry stawia tezę: muzyka jest ponad historycznym obciążeniem.
Jednak Bayreuth, tak ukochane przez fanów Wagnera z całego świata, do dziś nie jest miejscem refleksji i historycznej prawdy. Dopiero teraz, po skandalu z wytatuowanym rosyjskim śpiewakiem, tajne archiwa rodzinne mają podobno zostać otwarte. Jeśli tak się stanie, wówczas, być może, w przyszłym roku wagnerowski festiwal odbędzie się w innej już atmosferze. Byłoby dobrze: w 2013 r. przypada 200-lecie urodzin kontrowersyjnego kompozytora.
PRZEŁOŻYŁ WP