Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Orzeczenie w sprawie lustracji przebrało chyba czarę goryczy, bowiem po słownej kanonadzie pojedynczych polityków, których pewne wypowiedzi można by kwalifikować jako przestępstwo znieważania konstytucyjnego organu państwa, przypuszczono nowy atak. Skierowano do Sejmu projekt ustawy przewidujący obowiązek orzekania Trybunału w każdej sprawie w tzw. pełnym składzie (a więc przez co najmniej 11 z 15 urzędujących jego sędziów) i wydawania orzeczeń w takiej kolejności, w jakiej sprawy wpływały do Trybunału. Projekt wyklucza też wydanie orzeczenia o niekonstytucyjności ustawy wcześniej niż trzy miesiące od daty wpłynięcia do Trybunału wniosku w jej sprawie. Przy okazji powrócono do pomysłu ubezwłasnowolnienia prezesa Trybunału, poddając go permanentnym procedurom wyborczym (jego kadencja miałaby trwać trzy lata) i odbierając kompetencje do wyznaczania terminów rozpraw.
Dla każdego, kto choć trochę zna się na funkcjonowaniu Trybunału, oczywista jest nonsensowność tych propozycji. Do Trybunału wpływają różne sprawy: jedne wymagają gruntowniejszego przygotowania i dyskusji, w innych orzeczenie można wydać szybko. Jaki jest sens zwlekania z wydaniem orzeczenia w sprawie gotowej do rozstrzygnięcia tylko dlatego, że w innej sprawie, która wcześniej wpłynęła do Trybunału, trwają jeszcze prace przygotowawcze? Takiego systemu nie zna żaden z funkcjonujących w Europie sądów konstytucyjnych ani chyba jakikolwiek inny sąd. Jest to bowiem najprostszy sposób na dezorganizację i zatrzymanie prac Trybunału. Jeżeli dodać do tego obowiązek orzekania w każdej, nawet najdrobniejszej sprawie, przez niemal wszystkich sędziów Trybunału i zakaz wydawania orzeczenia przed upływem trzech miesięcy, oczywistym staje się, że Trybunał nie będzie miał szans na sprawną obronę Konstytucji i stawiania tamy zapędom rządzących.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że taka właśnie była, niezbyt nawet skrywana, intencja projektodawców. Niewątpliwie pozwoliłoby to partiom politycznym mającym większość w parlamencie na swobodne realizowanie planów, bez obawy kontroli ze strony Trybunału. Wreszcie udałoby się uniknąć niewygodnego obowiązku tłumaczenia się przed niezawisłym organem władzy sądowej z regulacji ustawowych sprzecznych z zasadami konstytucyjnymi. Ostatecznie w ten sposób, nie mając większości parlamentarnej zdolnej zmienić Konstytucję z 1997 r., można byłoby uchylić jej moc obowiązującą.
***
Konflikt władzy wykonawczej (i ustawodawczej) z Trybunałem Konstytucyjnym wpisany jest niejako w istotę tego organu. Mniej lub bardziej intensywne jego przejawy obserwujemy od początku funkcjonowania Trybunału, który zawsze był solą w oku rządzących. Żadna władza nie lubi wszak kontroli. W tym sensie obecna wojna z Trybunałem nie jest ani nowa, ani dziwna. Jeżeli chmury zbierające się nad Trybunałem są wyjątkowo ciemnej barwy, to dlatego, że ekipa rządząca wręcz alergicznie reaguje na wszelką krytykę poczynań, ocierając się niekiedy o komizm (przykładem są emocje, jakie u osób sprawujących najwyższe funkcje w państwie wywołały krytyczne uwagi o działaniach minister Anny Fotygi i... torebce posłanki Jolanty Szczypińskiej). Trybunał, który ośmielił się wytknąć niekonstytucyjność ustawy lustracyjnej, stanowiącej flagowy pomysł partii koalicyjnych, musi zostać ukarany.