W pobliżu sykomory

W ewangelicznym kapłaństwie nie chodzi o to, ile ognia ksiądz potrafi ściągnąć na grzeszników, ale o to, za ilu potrafi "nadstawić karku".

11.08.2009

Czyta się kilka minut

Podziwiam autorów niektórych publikacji na "Rok kapłański" za umiejętność dawania prostych recept i łatwość osądzania. I za to, że załatwiają problem w kilku akapitach. Ja ograniczę się do dwóch aspektów życia księdza, pewnie nie ogarniam całości.

Co to znaczy być dobrym duszpasterzem? Sadzę, że nade wszystko ksiądz powinien szukać innych ludzi, po prostu. Ważne, żeby to poszukiwanie doprowadziło ostatecznie do spotkania ze słowem Boga. Liczy się "prywatna" wiara duchownego: czy jest człowiekiem wierzącym i czy potrafi patrzeć na swoje powołanie z tej perspektywy. Ważne, żebyśmy byli bardziej ludzcy: w kościele, przed kościołem, na ulicy. Żebyśmy byli świadkami wyrozumiałymi: wchodzącymi w problemy człowieka, niewydającymi wyroków, współ-czującymi i współ-radującymi się. Żebyśmy byli towarzyszami drogi. To niełatwe, bo porażki wpisane są w życie księdza.

Spowiedź

Pamiętam przejmujący list Jana Pawła II do kapłanów na Wielki Czwartek 2001 o sakramencie pojednania. Papież zwrócił się do księży, by sami odkrywali i by pomagali innym odkrywać piękno sakramentu, który "już od kilku dziesięcioleci (...) z różnych powodów przeżywa pewien kryzys". Benedykt XVI pisze, że osobiste utożsamienie z Ofiarą Krzyżową prowadziło patrona "Roku kapłańskiego" św. Jana Marię Vianneya od ołtarza do konfesjonału: "Kapłani nigdy nie powinni poddawać się rezygnacji, gdy widzą, że nikt nie przychodzi do konfesjonału, czy też ograniczać się do stwierdzenia, że wierni nie są zainteresowani tym sakramentem". Bo ksiądz ma być sługą miłosierdzia.

Pisząc o spowiedzi, Jan Paweł II przywołuje scenę przypadkowego (po ludzku rzecz biorąc) spotkania Jezusa z celnikiem Zacheuszem. Zbawiciel przybywa do Jerycha, a Zacheusz wspina się na sykomorę, by Go zobaczyć. Jednak nic, co pochodzi od Boga, nie jest przypadkowe. Papież podkreśla, że niektórzy wierni idą do spowiedzi, nie wiedząc nawet, co właściwie chcą otrzymać. Inni motywują decyzję potrzebą wysłuchania bądź otrzymania porady. Dla jeszcze innych to realizacja psychologicznej konieczności uwolnienia się od poczucia winy: "Dla wielu decyzja ta jest poparta prawdziwą potrzebą odnowienia więzi z Bogiem, ale spowiadają się bez wystarczającego zrozumienia obowiązków, jakie stąd wypływają". W każdym z tych przypadków rola spowiednika jest ogromna. Gdyby nie "niespodziewane" spojrzenie Jezusa, Zacheusz pozostałby niemym widzem, a Zbawiciel przeszedłby obok.

"Nigdy nie lubiłem, nie lubię i chyba nie będę lubił się spowiadać" - odpowiadał ks. Józef Tischner, pytany o sakrament pojednania. Widział dystans między tym, kim jest, a tym, o kim mówił. Z jednej strony nadmiernie się obwiniamy, z drugiej - uniewinniamy. Koniec końców jest tak, dodawał, że rozgrzesza się za coś, co jest niewypowiadalne, bo najistotniejsze w spowiedzi jest to, że jest ona jakby prowokacją łaski, która pójdzie głębiej. I przestrzegał, by nie "rzucać ogniem": kiedy idąc koło pszenicznego pola, widzimy, jak wśród ziaren pszenicy zagnieździł się kąkol, musimy zrozumieć, że "to nie zło stwarza złudzenie dobra, lecz dobro w pewnych szczególnych okolicznościach staje się fundamentem »zjawy zła«".

Nie wolno relatywizować zła. Ale jaki ma być stosunek do człowieka, który stał się nosicielem zła (co może dotknąć każdego, również duchownego)? Jedyne wyjście to zrozumieć ideę nawrócenia: bo nie chodzi o to, żeby niszczyć lub zachowywać - idzie o to, by nawrócić. Dlatego, uzasadniał Tischner, trzeba sięgnąć po pomoc słowa, które "nie straszy, lecz dodaje odwagi; nie poniża, lecz podnosi na duchu; nie oskarża, lecz broni". Ksiądz powinien być gotowy do "nadstawiania karku" za grzeszników. Bo w ewangelicznym kapłaństwie nie chodzi o to, ile ognia ksiądz potrafi ściągnąć na grzeszników, ale o to, za ilu potrafi "nadstawić karku".

Sam znajdowałem się wielokrotnie "w pobliżu sykomory" - w miejscach, w których Jezus patrzył na współczesnych Zacheuszów. Jestem pewny, że te spotkania były przez Pana przewidziane. Pisał Jan Paweł II: "Nie potrafimy ocenić, jak głęboko oczy Chrystusa przeniknęły duszę celnika w Jerychu. Wierzymy jednak, że są to te same oczy, które kierują wzrok na każdego z naszych penitentów".

Wszystko w relacji Jezusa i Zacheusza jest osobiste, delikatne, serdeczne. Nie razi nawet subtelne uczucie przymusu, którym posługuje się Jezus, wchodząc w życie celnika ("Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu"). Dom grzesznika stał się scenerią cudu miłosierdzia. I tak jest w każdym spotkaniu sakramentalnym. To miłosierdzie kieruje do nawrócenia.

Papież prosił księży, by byli oddani każdemu człowiekowi i zdolni do zrozumienia jego problemów, bo przecież Bóg nie chce człowieka zranić, lecz ocalić. Najważniejsze jest wezwanie po imieniu: "Zacheuszu!" - świadomość, że jesteśmy znani i akceptowani tacy, jacy jesteśmy, pozwala nam poczuć, iż naprawdę żyjemy. Człowiek chce być rozpoznawany i prowadzony, chce bliskości - wtedy mocniej odczuwa miłość Boga.

Spowiedzi nie da się lubić, bo też nie o "lubienie" chodzi w tym tak bardzo "egzystencjalnym" sakramencie. Bóg ukazuje, że jest większy niż zło. Mówili mistycy: dzięki grzechowi dobroć Boga staje się jeszcze większą dobrocią. A na księdzu spoczywa zadanie szerzenia w świecie nadziei i dobroci; na księdzu, czyli na słudze, który niejednokrotnie podczas spowiedzi widzi, że penitent jest człowiekiem o wiele lepszym od niego.

Posłuszeństwo

Pisze Benedykt XVI: "»Posłuszeństwo« św. Jana Marii Vianeya wyrażało się całkowicie w pełnym przylgnięciu do codziennych wymogów swej posługi. (...) Jedynie posłuszeństwo i pasja zbawienia dusz zdołały go przekonać, by pozostał na swym miejscu. Sobie i wiernym wyjaśniał: »Nie ma dwóch dobrych sposobów służenia Bogu. Jest tylko jeden jedyny: służyć Jemu tak, jak On chce, by Mu służono«".

Niełatwo zaakceptować posłuszeństwo. Problem tylko, jak je rozumiemy. Czy tak jak Papież, powołujący się na proboszcza z Ars? Znów z pomocą przychodzi Tischner, w "Księdzu na manowcach" rozróżniający religijność charyzmatyczną i sekciarską. Charyzmatyczna, świadoma niebezpieczeństw, jakie wiążą się z "chodzeniem własnymi drogami", jest o wiele bardziej otwarta na słuchanie autorytetu Kościoła niż "sekciarska, która ma swój własny autorytet i swoją własną władzę". "Dramat sekt - pisze - na tym polega, że w pewnym momencie nie chcą już słuchać. Sama świadomość zbawienia unicestwiła w nich zdolność rozmowy i dialogu. Bo zbawieni nie potrzebują już słuchać innych.

Dopiero w przypadku religijności sekciarskiej widać, czym jest, a czym nie jest posłuszeństwo. Cnota ta nie została przecież wymyślona po to, żeby podcinać skrzydła, niszczyć, upadlać, ale po to, »by nie wpuszczać pomiędzy ludzi upiorów«" - pisze autor "Filozofii dramatu".

Posłuszeństwo bazuje na słuchaniu i wsłuchaniu się, polega na dawaniu odpowiedzi po wysłuchaniu oczekiwań osoby, po oceniekontekstu sytuacji oraz rozeznaniu własnych możliwości. Na początku wyraża się w słowach, jest pewną obietnicą. Ostatecznie: w działaniu, które samo jest odpowiedzią. Posłuszeństwo dzieje się w czasie. Jest trudne, ponieważ opiera się na wcześniejszym rozeznaniu i przewidywaniu. Wydaje mi si ę, że przy budowaniu więzi kościelnych rozmowa na tematy posłuszeństwa ma fundamentalne znaczenie. Posłuszeństwo, które ma objąć całe życie człowieka domaga się dialogu. W Kościele nikt nie może być traktowany jak przedmiot. A koniec końców, chodzi przecież o posłuszeństwo Chrystusowi. "Służyć Jemu tak, jak On chce, by Mu służono".

Prof. Stefan Swieżawski pisząc o posłuszeństwie w Kościele, przeciwstawiał dwa pojęcia: timor servilis (lęk poddańczy), którego nieprzyjemny posmak ciągle się utrzymuje, i timor filialis (lęk synowski), wypływający z Ewangelii i oznaczający przylgnięcie do miłości Boga, dający poczucie wolności, a jako wzór przywoływał postacie dwóch świętych kobiet z XIV w. Katarzynę ze Sieny, córkę farbiarza, i Brygidę, królową szwedzką. Obie odważnie i bardzo krytycznie mówiły samemu papieżowi, co myślą o sytuacji w Kościele. Pozorny dylemat timor servilis, czy timor filialis powraca jak bumerang, kiedy zatracamy, świeccy i duchowni, zdolność słuchania Boga.

Wierzę głęboko w to, że "Bóg słyszy nas nawet, jeśli uważamy, że nas nie wysłuchuje", dlatego tak ważna w Kościele jest świadomość posłuszeństwa Bogu. W wymiarze "instytucjonalnym" może zrodzić się bunt, oby nie niszczący, a jeśli już, to - twórczy, a więc taki, który zmierza do tego, by władza podjęła refleksję i zaczęła słuchać innych; aby wykazała się większą odpowiedzialnością i troską o sprawiedliwość i miłość; aby podjęła zaniechane działania. Należy pamiętać, że nie o zwycięstwo chodzi w chrześcijaństwie. Najgorszy byłby bunt niszczący po to, żeby zwyciężyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2009