W kleszczach kapitału i polityki

We Włoszech spadają ostatnio nakłady gazet i coraz mniej jest w nich reklam. Włoscy dziennikarze narzekają na silne naciski ze strony polityków, lecz bardziej niż o wolność prasy walczą dziś o utrzymanie się w redakcjach. Jedynym, który w obecnej sytuacji korzysta i nie narzeka na wpływy jest Silvio Berlusconi - premier a zarazem magnat medialny zwany na Półwyspie Apenińskim „jego nadawczość”.

29.06.2003

Czyta się kilka minut

Niecały miesiąc temu, z najpoczytniejszego włoskiego dziennika „Corriere della sera” odszedł jego redaktor naczelny - Ferruccio de Bortoli. Odszedł, bo jak powiedział „był już zmęczony”. Nie wyjaśnił jednak dokładnie czym był zmęczony: ciężką pracą redakcyjną, czy też naciskami politycznymi, które musiał ostatnio często znosie.

W całym zachodnim świecie gazety tworzy się również i wydaje po to, aby przynosiły pieniądze. We Włoszech po-wstają one jednak po to, by być tubą propagandową określonej grupy polityków lub przedsiębiorców. W podręcznikach medioznawczych wymieniane są dwie cechy charakterystyczne włoskiej prasy: jest bardzo upolityczniona, a jej wydawcy prawie zawsze związani są z grupami  przemysłowymi.

Z ponad siedemdziesięciu wydawanych na Półwyspie Apenińskim dzienników większość przynosi straty. Ale za to ich właściciele, którzy najczęściej bogacą się w innych niż media sektorach, wykorzystują je do budowania stref swoich wpływów.

Nieograniczona strefa wpływów

Wychodzący w Mediolanie, w nakładzie ok. 600 tys. egzemplarzy, „Corriere della sera” uchodzi za jeden z najbardziej obiektywnych dzienników. Od kilku lat stale zwiększa się jego przewaga nad lewicującą „La Repubblica”. Ferruccio de Bortoli, był niejako gwarantem tego obiektywizmu. Jego współpracownicy przyznają, że niejednokrotnie na biurku szefa dzwonił telefon i próbowano wpłynąć na politykę redakcji - raz chodziło o „utemperowanie dziennikarzy”, kiedy indziej o wstrzymanie niektórych artykułów krytykujących rząd. Silvio Berlusconi, z którym związana jest grupa RCS wydająca „Corriere della sera” zapewnia, że nigdy nie domagał się głowy de Bortolie-go. Ale ten komuś jednak przeszkadzał i wydawca poprosił naczelnego o odejście.

Włoscy dziennikarze odebrali to jako kolejny poważny sygnał ograniczenia wolności prasy. - Obecna władza bardziej niż ktokolwiek inny z rządzących dotąd we Włoszech, chce używać mediów jako broni w walce o wpływ na opinię publiczną. Dlatego chce kontrolować gazety i telewizje lub mieć je przynajmniej w zasięgu swych wpływów. Dziennikarzy i wydawców zmieniają brutalnie, bez użycia połśrodków - uważa Franco Siddi, prezes Narodowej Federacji Włoskiej Prasy.

Federacja wezwała niedawno do strajku i dziennikarze zastrajkowali - najpierw ci z „Corriere della sera”, potem inni - z agencji, gazet, telewizji i radia.

Większość z nich zdaje sobie sprawę, że we Włoszech dziennikarski obiektywizm i wolność prasy, bardziej niż w jakimkolwiek kraju jest sprawą względną. Przyłączając się do protestu w obronie wolności słowa, niewielu zdecydowałoby się jednak dla tej wolności polec. - Jeśli masz do wyboru: pójść na ustępstwo w jakimś artykule lub wylecieć z pracy, to co wybierzesz? Samymi ideałami nie wykarmisz żony i dzieci - mówi mi jeden z włoskich kolegów.

- Usuwanie z pracy niewygodnych dziennikarzy stało się u nas sprawą prawie normalną. Niektórzy są zwalniani dyscyplinarnie, innych przesuwa się na mniej ważne stanowiska - kontynuuje Siddi. Szerokim echem w całych Włoszech odbiło się odejście z publicznej telewizji RAI wybitnych dziennikarzy: Enzo Biagi'ego i Michele Santoro. Ich programy zniknęły z ekranu niedługo po nastaniu rządów Berlusconiego.

W podległej mu od czasu wyborczego zwycięstwa telewizji publicznej premier zmienił jednak przede wszystkim kierownictwo - zgodnie z obowiązującymi zasadami podziału wpływów. Przed aferą korupcyjną z początku lat 90. która pogrzebała starą klasę polityczną, pierwszy program telewizji kontrolowany był przez chadeków, drugi - przez socjalistów, trzeci - przez komunistów. Coś z tego podziału zachowało się do dziś. RAI 1 podlega wpływom rządzącej koalicji, RAI 2 - choć stara się oficjalnie odciąć od Forza Italia - zaczyna coraz bardziej przypominać pierwszy program. W RAI 3 - teoretycznie przyznanym opozycji, coraz rzadziej pojawiają się głosy krytyczne pod adresem premiera. Wniosek jest prosty: kto ma większość w parlamencie, ten ma RAI, a owa telewizja jest państwem w państwie. Mówi się więc połżartem o dziennikarzach zapisanych do „partii RAI”,

Sytuacja na medialnej szachownicy Włoch dąży do niespotykanego w żadnym innym demokratycznym kraju ujednolicenia, odkąd premierem został Silvio Berlusconi. „Jego nadawczość” kontroluje obecnie ponad 90 procent rynku telewizyjnego we Włoszech. Jako szef rządu kontroluje RAI, a prywatnie jest właścicielem trzech prywatnych kanałów telewizyjnych. Posiada też największe w kraju wydawnictwo Mondadori, dzienniki, poczytny tygodnik „Panorama” i inne firmy. Monopol na rynku telewizji komercyjnych zdobył na początku lat 80., zyskując sobie przychylność będących wówczas u władzy polityków, naginając prawo i omijając zakazy. Nic nie wskazuje też na to, by z wpływów w mediach zrezygnował obecnie, gdy posiada władzę.

Zagrożenie dla demokracji

O konflikcie interesów i potrzebie jego uregulowania mówi się w Rzymie od początku kadencji nowego parlamentu. Zaniepokojenie sytuacją na rynku mediów niejednokrotnie publicznie wyrażał prezydent Republiki Carlo Azeglio Ciampi. Konflikt interesów potępiła Rada Europy zauważając, że „Silvio Berlusconi gromadzi w swoim ręku władzę polityczną i jest właścicielem mediów, co stanowi poważne zagrożenie dla demokracji”. Na alarm biją też międzynarodowe organizacje dziennikarskie, ale włoskiemu parlamentowi nie udało się do dziś nic w tej sprawie wyjaśnić. Zapytany, dlaczego nie sprzeda swoich telewizji, w wywiadzie dla „New York Times”, Berlusconi odpowiedział: „Chciałem to zrobić, ale nie życzyły sobie tego moje dzieci. One kochają firmy, które stworzył ich ojciec i chcą nimi kierować.” W tym samym wywiadzie powiedział też, że jego działalność polityczna zawsze szkodziła prowadzonym przez niego interesom.

Konflikt interesów dotyczy nie tylko kwestii politycznych, ale też ekonomicznych, i trudno zgodzić się z premierem, że władza wpływa źle na sytuację jego firm. Odkąd Berlusconi jest u władzy,RAI traci wpływy z reklam na koszt telewizyjnego imperium Mediaset. Grupa medialna premiera Berlusconiego jest spółką, która zanotowała największy zysk jeśli chodzi o wzrost reklam. I nie dotknął jej poważny kryzys tego sektora. 60 procent zysku z reklam telewizyjnych i 1/3 zysków z wszystkich reklam idzie do kieszeni premiera. Telewizja publiczna narzeka natomiast na utratę widzów, a złośliwi mówią, że osłabienie RAI jest „zasługą” ludzi premiera. Z chęcią ratowania publicznego molocha przyszła kilka miesięcy temu na stanowisko prezesa ceniona dziennikarka agencyjna Lucia Anunziata. Przyznała, że napotyka na naciski polityczne, które „muszą się skończyć”.

Władza jednak nie widzi powodu, żeby rezygnować z telewizji, która jest we Włoszech bez wątpienia najważniejszym medium. Włosi mało czytają. Ich kraj znajduje się na 33. miejscu na świecie, jeśli chodzi o sprzedaż gazet. Na tysiąc mieszkańców przypada tu 127,8 egzemplarzy sprzedanych gazet. W kraju, gdzie ludzie tak często siedzą przed telewizorem, polityk startujący w wyborach i posiadający własną stacje TV ma większe szanse na wybór, niż ten, który telewizji nie posiada. W pewnym sensie udowodniły to wybory w 2001 roku. W jednym z miasteczek w Kampanii przeprowadzono sondaż, z którego wynikało, że ta cześć miasta, gdzie odbierano tylko programy RAI głosowała na lewice, zaś w dzielnicy, gdzie lepszy był odbiór programu Mediasetu - głosowano na Forza Italia Silvio Berlusconiego.


Tort dla telewizji

52 procent tortu reklamowego trafia we Włoszech do telewizji. Uznając za 100 procent całość reklamy idącej do radia, telewizja, gazet i czasopism, kin i na bilboardy, 33,6 procent dostaje Mediaset, koncern należący do premiera Silvio Berlusconiego (16 procent - telewizja publiczna RAI). W Europie, tylko Portugalia daje telewizji zarobić proporcjonalne więcej - 58 procent. Średnia europejska, to 28 procent dla telewizji, 60 procent dla prasy drukowanej.

Niepoprawni

Przypadki „degradacji” krytycznie nastawionych do premiera dziennikarzy zdarzały nie tylko w upolitycznionej telewizji RAI i poważnym „Corriere della sera”, ale też w mniejszych gazetach, takich jak „Gazzettino di Venezia” czy „Quotidiano di Calabria”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Włochy