W kategoriach procesów

Aktorzy Teatru Ósmego Dnia - "Teczki". Od lewej Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki, Ewa Wójciak, Adam Borowski /fot. P. Skórnicki - Agencja Gazeta

12.03.2007

Czyta się kilka minut

Nie mam pretensji do PRL-u, ale zapamiętał mi się szary i nudny. Jeśli się żyło wtedy w Poznaniu, to kolorem był Teatr Ósmego Dnia. Szło się na przedstawienie i zajadało tym kolorem. "Przecena dla wszystkich", "Ach jakże godnie żyliśmy" były jak bomby. Człowiek jeszcze parę dni dygotał. Wielu było uzależnionych od Ósemek.

Szedł raz teatr główną ulicą, uśmiechnięta Ewa, Lech Raczak, Tadeusz robił miny, nie pamiętam, czy był tam Marcin, może Adam Borowski. Za teatrem paru smutasów, jak zwykle. Staliśmy z kolegą koło Księgarni Naukowej i kolega zapytał, czy wiem, co to jest wolność wewnętrzna. Czy spotkałem się z takim pojęciem?

Byli jak wolne powietrze.

Nazywani sumieniem lat 70., prześladowani przez bezpiekę, z prawie dziesięcioletnim zakazem wyjazdów za granicę.

Teraz Ósemki grają po Polsce "Teczki".

Wyjęli z ubeckich dokumentów swoje dossier, najlepsze kawałki i czytają. Mówią, że teczki to "niebanalny dokument tamtych czasów".

Ewa Wójciak (kryptonim ubecki "Nana"), Adam Borowski ("Adam"), Tadeusz Janiszewski ("Judasz") i Marcin Kęszycki ("Herkules"). Cztery stoliki, lampki. Siedzą i czytają: donosy tajnych współpracowników, notatki tajne, egzemplarze pojedyncze, ubeckie raporty z ich życia, miłości i spektakli oraz plany operacyjnego zgnojenia. Publiczność raz się wzrusza, raz zrywa boki.

Notatka z winka

W listopadzie 1976 r. do Marcina Kęszyckiego zadzwonił R., dawny kolega z liceum: - Marcin, a może winko?

- Misiu?! No jasne!

Misiu był ze starszej klasy. Też się interesował teatrem, nawet recytował na akademiach, chciał zdawać do szkoły teatralnej. Po maturze gdzieś zniknął. Raz się widzieli na ulicy. Dźwigał pod pachą jakieś grube tomy.

- Co to? - spytał Marcin.

- Dzieła Marksa. Mam egzamin.

Misiu był bardzo zasadniczy. Okazało się, że studiuje socjologię.

Wino uderza do głowy. Marcin robi się wylewny. Kolega zamienia się w słuch. Marcin lubi opowiadać. W Ósemkach od niedawna. Teatr jest dla niego wszystkim. Ostatnio grali w Gandawie, Kolonii. Przywiózł sobie całą półkę paryskiej "Kultury".

Misiu jest dociekliwy, wypytuje o aktorów, o ostatnią kontrolę na granicy.

Marcin się śmieje: - Misiu, a co ty tak wypytujesz? Gdzie ty pracujesz?

- Jak to, gdzie? Na bezpiece.

Kęszycki struchlał.

Misiu napisał potem w tajnej notatce: "K.O. po usłyszeniu obecnego mojego miejsca pracy zaczął zachowywać się, jakby dostał wysokiej gorączki objawiającej się drżeniem całego ciała. Jego wypowiedzi stały się schematyczne, prawie beztreściowe".

Misiu, w teczkach występujący jako starszy sierżant sztabowy R., jest autorem większości notatek o aktorach teatru.

Popelina, czyli zasadzka

Kęszycki ma najgrubszą teczkę. Wertuje po raz kolejny swoje tajne dossier. - Przy pierwszym czytaniu swojej teczki sprawdzasz, czy czegoś nie nagadałeś, czy nie ma jakiejś popeliny. Przecież nie pamiętasz wszystkich rozmów z ubekami. Nerwowo przerzucasz kartki. O kurczę, tu jest!

- Co?

- Zatrzymali mnie na drodze. Wracałem w nocy z Warszawy. Pełne zaskoczenie. Rewidował mnie właśnie Misiu, długo po tamtym spotkaniu. Zagrał wtedy ze mną: "Otwieram pierwszą walizkę, jak nic w niej nie będzie, to jedziesz dalej. Ale jak znajdę, to robimy kipisz w całym samochodzie".

Otworzył walizkę kolegi.

Na wierzchu tomiki poezji, pojedyncze egzemplarze, ale z drugiego obiegu, więc mieli powód, żeby ryć dalej. W tym galimatiasie Kęszycki stracił głowę, wiózł mnóstwo sprzętu teatralnego, nyska była wynajęta. Chlapnął, czyja to walizka. Pewnie sami by do tego doszli, bo leżały w niej dokumenty właściciela.

Kęszycki: - Kolega nie miał pretensji, ale z zasady nie powinno się mówić takich rzeczy. Teraz czytam w teczce, że to była zasadzka MO i SB.

Tadeusz Janiszewski się śmieje: - Byliśmy źródłem ich zarobków. Im też zależało, żeby u nas w Poznaniu była opozycja. Na pewno były takie regionalne ubeckie ambicje. Jak raportowali na temat przedstawień, to wręcz naciągali cytaty. Nie rozumieli, ale podkręcali po swojemu, żeby się jakoś mieściły w kategorii antysocjalistycznej. Mówiliśmy "brzytwa, która cię zarzyna, ostrzy się na twoim gardle", a oni zapisali, że to namawianie do podrzynania gardeł.

Ewa: - W mojej teczce najbardziej mnie rozbawiło, że mam "pogardliwy stosunek do świąt resortowych".

Dżinsowyj kastium

Ewa Wójciak słabo pamięta "swoich" esbeków.

12 grudnia 1981 grali do północy "Więcej niż jedno życie" w Starym Teatrze. Rano był już stan wojenny. Zwinęli ich. Ewę zamknęli w klatce dla agresywnych przestępców. Stała w wielkim holu komendy.

Wójciak: - Byłam bardzo kolorowa, bo właśnie wróciliśmy z Meksyku: barwne meksykańskie ciuchy, szal, kapelusz. Miałam wrażenie, że w tej klatce wyglądam jak papuga.

Przesłuchiwał ją młody esbek z bródką, w długim czarnym swetrze. Gadał o Gombrowiczu, że pisze o nim pracę, i co chwilę próbował podsuwać papier do podpisania: - Nie podpisałam, oczywiście, ale to było obrzydliwe.

Inny esbek, P., przyjechał po nią z Poznania do Warszawy, kiedy siedziała w jakiejś piwnicy ohydnej komendy. Typowy "dołek": prostytutki, na ścianach krwawe ślady. To było już w stanie wojennym, złapali Leszka Raczaka i ją z solidarnościowymi dolarami, które wieźli dla kogoś z Warszawy.

- Bezpieka mogła z tego ukręcić wieloletni wyrok - wspomina. - Siedziałam w tej norze bez słowa wyjaśnienia. I nagle ten esbek z Poznania, wyelegantowany, białe buty, dżinsowyj kastium, chłopak się ubrał na wyjazd do stolicy. Odpytał, spisał, wszystko mam w teczce, ale tak nudne, że nie nadawało się do przedstawienia. Zaczął się nami zajmować dopiero w stanie wojennym. Znajomi mówią, że jest dzisiaj dość poczciwy. Ma firmę, dwoje małych dzieci. Bardzo się denerwował, kiedy usłyszał, że robimy "Teczki". Ale nie będę wyciągała jego nazwiska. Bo jakoś nie.

Świat według Misia

8 lutego 2007. Siedzę z Misiem w poznańskiej kawiarni, zamówił tonik z lodem. Mówi: - Porozmawiajmy na zimno par excellence.

Po drugiej stronie ulicy Teatr Ósmego Dnia gra swoje "Teczki". Znowu piękni, jak trzydzieści lat temu, kiedy grali "Przecenę dla wszystkich". Na widowni studenci i zasłużeni poznańscy opozycjoniści.

Pomyślałem: jeśli Ósemki czytają dziś publicznie swoje teczki, to poszukam autora tych teczek. Znalazłem R. w książce telefonicznej. Zaprosiłem na "Teczki". Najpierw się zgodził, potem stchórzył. Zwala winę na uliczne korki.

Drobny, potężne wąsiska zasłaniają pół twarzy. Na nosie antykwaryczne połówki do czytania na dwóch sprężynkach. Nosi się na czarno. Długi płaszcz, ale nie taki jak u biznesmenów, raczej jak z teatralnej rekwizytorni. Kiedy odwijał biały szal, zagadał do szatniarki po francusku ("znam francuski, niemiecki, angielski i rosyjski" - podkreśla). Długi czarny żakiet z taniego materiału. Złoty łańcuszek (stara robota) chowa się w wewnętrznej kieszeni.

- Zegarek? - pytam. Ciągnie, wyskakuje komórka.

Mówi: - Jestem socjologiem humanistą, ale mogę rozebrać samochód i go złożę.

Powtarza: "że się tak wyrażę", "per analogiam" oraz "ad personam". Zaznacza, że "nie będzie rozmawiać o duperelach, tylko o generaliach".

Rocznik 1951, matura 1969. Nie zdawał do szkoły teatralnej, bo przestraszył się egzaminu.

- Ale cztery lata występowałem na scenie.

- Gdzie?

- U nas w liceum. Do dzisiaj znam prawie wszystkie teksty Starszych Panów.

Matka przyjechała zza Buga w jednej sukni. Miała cztery klasy przedwojenne. Opiekunka w Opiece Społecznej. Mieszkali na Starym Rynku. Kiedyś przylatuje boso prostytutka. Mieszka z koleżanką w piwnicy. Zima, nie mają z czego żyć. Chodził tam z mamą. W jednym rogu pyry, w drugim wiadro do załatwiania się. Jedna drugą okradała.

Stąd u R. zamiłowanie do obserwacji socjologicznej.

Ojciec R. był wojskowym. - Ale za niewyparzony pysk wyleciał w 1951.

R. cytuje dziadka: - "Jak widzisz demonstrację na ulicy, to wejdź na latarnię i krzycz »niech żyje wolność«, zawsze będziesz miał rację". Należał do SPD we Wrocławiu. Był Niemcem, więc czasem, jak się pokłócimy z żoną o politykę, to mówię "daj mi spokój, ja nie jestem stąd".

Dlaczego R. poszedł do SB?

- W Cegielskim mi powiedzieli, że socjolog jest im potrzebny jak drzazga w dupie. Mieszkaliśmy z żoną w wynajętym mieszkaniu. Zadzwonili do mnie z komendy. Szukali ludzi po uniwersytetach. W tych czasach to była robota jak każda inna. A my, młodzi z SB, wtedy nie traktowaliśmy tego aż tak poważnie. Weźmy tę moją notatkę ze spotkania z Marcinem, to jakby próba socjologicznej analizy rozmowy, a nie werbunek.

- Umawia się pan z kolegą, wypytuje, a potem pisze donos.

- Mój Boże, to było 30 lat temu, człowiek był młody.

Głową o gaśnicę

Aktorzy Ósemek mają inne wspomnienia z młodości.

Tadeusz Janiszewski: - W latach 80. wiele ekip telewizyjnych chciało robić o nas filmy. Wtedy zawsze albo wyłączali prąd, albo kogoś z nas zwijali, żeby nie można było kręcić. Któregoś razu rozmawiałem z budki telefonicznej: zobaczyłem tylko wielką pięść z sygnetem, i rozkołysaną postać wielkiego faceta. Usłyszałem "kuńcz!" i wyleciałem przez szybę budki. Na szczęście lekarz chodził na nasze przedstawienia i zszył mi twarz pięknie, więc mogłem dokończyć zdjęcia.

Kiedy wracałem do swojego pokoiku na stryszku, piąte piętro, żadnego oświetlenia, to się bałem, że specjalnie wykręcili żarówki i pobiegnie z góry takich dwóch byków i mnie stratują. Taką miałem obsesję, może po »Moskwie - Pietuszki«, gdzie Jerofiejewa butami załatwili.

Zakazy: występów na festiwalach, używania nazwy teatru, pisania o teatrze. Cenzura cięła przedstawienia i zdejmowała z łamów informacje o Ósemkach albo puszczała fałszywki, np. że teatr bawi właśnie we Włoszech, gdy oni siedzieli w Polsce bez prawa wyjazdu.

Przychodziły zaproszenia na festiwale teatralne Europy, esbecja nie dawała aktorom paszportów. Puścili tylko muzyków, Orkiestrę Ósmego Dnia. Żeby skłócić.

Esbecy nachodzili rodziców w pracy, straszyli.

Aresztowania i rewizje. Pudłowali Ósemki na 48 godzin, brali nagle do wojska. Wzięli Kęszyckiego. Potem, kiedy "drogą operacyjnego rozpoznania" ustalili, że się wykręcił od służby, symulując padaczkę, zlecili milicjantom sprawdzić, czy nie da się w związku z padaczką odebrać mu prawa jazdy - figurant "Herkules" był głównym kierowcą teatru.

Podsłuchiwali i werbowali tajnych współpracowników w klubach studenckich. W jednym z donosów TW Heniek informuje, że "Teatr od czasu do czasu urządza libacje, lecz są one wynikiem decyzji natychmiastowych i trudno przewidzieć kiedy zespół może taką imprezę zorganizować".

W drugiej połowie lat 70. bezpieka już nie sadzała na nodze od stołka. Pierwszy sekretarz mówił po francusku, udawał przed Zachodem liberała, więc zamiast represji politycznych, nagłaśnianych zaraz przez Wolną Europę, lepszy był sfingowany proces kryminalny. Widać w teczkach, jak się starają. Spreparowali procesy o "pobicie" w autobusie kontrolera MPK i o "wyłudzenie" pieniędzy ze spółek wodnych. - Był las do wykarczowania, praca wyceniona na trzy tygodnie - tłumaczy Kęszycki. - Koledzy poszli do chłopa, pomogli mu na polu, a on dał im traktor i las zamiast w trzy tygodnie wykarczowali w trzy dni. Absurdy gospodarki planowej. Dostali pieniądze, a potem ich oskarżono, że nie pracowali trzy tygodnie. Zrobiono z tego wielką sprawę, sto rozpraw sądowych, kilka osób poszło na ośmioletnie wyroki. Koledzy dostali wyroki w zawieszeniu i wysokie grzywny, które nas zrujnowały. Teatr stracił wszystkie oszczędności.

Są w teczkach ślady esbeckich irytacji. "Dlaczego nie realizuje się zaleceń - żąda wyjaśnień przełożony esbek. - Dlaczego w pobliżu figuranta »Herkulesa« nie umieszczono TW, przecież figurant prowadzi bardzo towarzyski tryb życia".

Kęszycki: - Prowadziłem otwarty dom. Przychodzili czasem ludzie, których słabo znałem. Jednego nawet podejrzewaliśmy o szpiclowanie. Była wódeczka, on bardzo szybko zwrócił treść żołądkową pod stół, po czym powiedział "przepraszam, nie udała mi się wizyta", wyszedł i więcej go nie widziałem. Wtargnięcie esbeka do środka było psychologicznie niemożliwe. Byliśmy w teatrze zbyt mocno ze sobą powiązani. Esbek nie był w stanie tak dalece się zakamuflować. Z tych TW, o których teraz wiemy, że na nas donosili, żaden nie był bliskim znajomym, przyjacielem. Po latach nawet ich kiepsko kojarzę.

Przez bezpiekę Kęszycki nie dostał w 1979 r. głównej roli w filmie "Rycerz". Szyfrogram esbeków z Poznania do esbeków z Łodzi: "Jesteśmy zainteresowani tym, aby figurant »Herkules« tej roli nie otrzymał".

Esbecy z Łodzi rozmawiają z kierownikiem zespołu filmowego i ślą szyfrogram do Poznania: "M.K. nie otrzyma tej roli. Odmowa załatwiona zostanie bez udzielenia wyjaśnień co do jej uzasadnienia".

Ewę Wójciak, w 1986 r. w zaawansowanej ciąży, esbecy zatrzymali gdzieś w drodze, wywlekli z samochodu, wrzucili do milicyjnej budy.

Kęszyckiego gonili samochodem po ulicy, nie wyrobili się na zakręcie, rozbili auto. Dopadli go wściekli i tłukli po głowie gaśnicą samochodową. Na koniec opluli. Długo miał taką męską potrzebę, żeby oddać.

Misiu: - To wygląda poważniej niż myśmy to traktowali. Naczelnik był młody, my też byliśmy gówniarzami. Robiliśmy kawały, może i obrzydliwe, ale nie było to chamstwo jak w Krakowie, gdzie stosowali metodę pały. Tam mówili, "co będziemy się pieprzyć, weźmiemy chłopaków z milicji, niech spałują". A my robiliśmy ludzi w konia. Jak miało być spotkanie konspiracyjne, to się dzwoniło do gościa, i wysyłało gdzie indziej, że niby zmiana planu. Spotkania nie było, a jeszcze myślał, że koledzy go robią w konia. Było zamieszanie. Albo chodziło się do gościa po pierdołę, dla picu zrobić przeszukanie i zatrzymać go do rana, żeby nie pojechał do Warszawy na zebranie KOR-u. Jeszcze mu powiedziałem: weź "Idiotę", to sobie w areszcie poczytasz.

Panie Barańczak

Marcin Kęszycki: - Po tej rozmowie przy winie opowiedziałem wszystko Staszkowi Barańczakowi. Dostałem "Małego konspiratora" do czytania. Na szczęście miałem przyjaciół, którzy już wiedzieli, jak się bronić. Wiedziałem już, że takiemu się nawet ręki nie podaje.

Dokładnie nie pamiętam, ale w czasie tamtej rozmowy musiałem wygarnąć R., że to świństwo, tak kolegę podstępnie wypytywać, bo się tłumaczy w tej notatce: "Zarzut odparłem twierdzeniem, że wezwanie na komendę stawia mnie w sytuacji silniejszego, natomiast rozmowa na gruncie neutralnym sprawia, że jestem partnerem w rozmowie. Natomiast co do uczciwości stwierdziłem, że nieuczciwy jest ten, kto stara się naprawiać rzeczy oczywiste, wszystkim dobrze znane, w nocy i po cichu, na zasadzie »niewidzialnej ręki«, tym bardziej że ma dwie twarze, które mówią co innego w każdej sytuacji".

Pytam Kęszyckiego, czy wie, jak jego kolega został esbekiem.

- Myślę, że był jednak niezbyt szeroki i niezbyt głęboki. W tej rozmowie przy winku opowiadał o Kołakowskim, "Kulturze", o jakichś sferach dla wtajemniczonych. SB mogła mu dawać poczucie wtajemniczenia, że wchodzi w posiadanie wiadomości sekretnych, tajnych. I że może pomanipulować kimś w tajny sposób.

Wparował kiedyś ze swoją ekipą ubecko-milicyjną na opozycyjne przyjęcie imieninowe, myśleli, że to zebranie konspiracyjne. Barańczak czytał wiersze. "Panie Barańczak - wypalił R. - jak pan jest taki mądry, to niech pan powie, dlaczego Witkacy się zabił?".

Kęszycki: - Nikt z nim nie dyskutował, pomądrzył się i poszedł. Z mojej teczki wynika tylko, że ma ładny charakter pisma, ale relacje są płytkie. Widać, że był aktywnym esbekiem.

Esbek i autostop

Z tej tajnej notatki Kęszycki się ucieszył. Trzydzieści lat koledzy mu nie wierzyli, że esbek wziął go na stopa.

Kęszycki: - Myśmy wtedy też mieli różne hople. Wierzyliśmy, że to, co oni z nami robią, jest zorganizowane, nie ma w tym przypadku. A w teczce czarno na białym ubek melduje, że odwoził żonę na obóz szkoleniowy dla fizykoterapeutów, wraca, a na przystanku macha figurant Kęszycki. Autobus figurantowi uciekł.

- "Na spektakl się pan spieszy?", zagadnął, dużo starszy ode mnie. Pomyślałem: widz.

On: "Nawet wiem, jak się pan nazywa".

Ja, jeszcze pełen takiej wdzięczności autostopowicza: "nawet nie wiem, jak się pan nazywa".

On: "Nazywacie mnie największym skurwysynem".

Zacząłem kojarzyć.

"I co, nie wysiada pan?" - zapytał.

"Jedziemy na jednym wózku" - zażartowałem.

Przekonywał, że śmierć Pyjasa (wtedy to była świeża sprawa) to przypadek i że zbyt szybko posądzamy milicję. "A gdyby teraz zdarzył się wypadek, to co, jutro Wolna Europa by mówiła, że ubek zabił Kęszyckiego, prawda? A przecież sam pan rozumie, że to byłby zwykły przypadek".

Rozmowę zanotował następnego dnia, prawie dosłownie. Tylko koniec się różni. Bo kiedy wysiadałem, powiedziałem: "pan ma swoje racje, ale to my mamy rację". A on: "być może, ale to za naszego życia się nie okaże", i pojechał.

Tego ostatniego zdania w raporcie nie ma.

Kęszycki mówi, że z teczek wyłania się ubecka wizja człowieka. Taka marksowska, sprowadzona do sfery materialnej. - Nie znalazłem zdania, że ktoś się z kimś przyjaźnił. Tam ludzie utrzymują między sobą tylko kontakty, bliższe lub dalsze. Dlatego nasz spektakl "Ach jakże godnie żyliśmy" skwitowali jako zupełnie niegroźny politycznie - że dotyczy jakichś sfer zabobonnych. A przecież opowiadaliśmy w nim akurat o wydziedziczeniu człowieka z metafizyki w rzeczywistości PRL. Oni tego w ogóle nie łapali. Odczytali wprost i wzięli za dobrą monetę.

R. sprawdza

- Na przedstawienia Ósemek chodził pan z obstawą?

- Nie, z żoną.

- Marcin pana nie poznał?

- Było dużo ludzi.

- I pisał pan notatki?

- Nie notatki, tylko recenzje ze spektaklu.

- A do jakiego czasopisma?

- Do dokumentów. Naprawdę jestem pod tym kątem bardzo dobry.

- A które przedstawienie panu się najbardziej podobało?

- "Ach jakże dobrze żyliśmy".

- Raczej "Ach jakże godnie żyliśmy".

- Oni tam robili takie numery: "odprawy celne!, odprawy celne!", o tak chwytali...

R. z łapami do mnie, udaje celnika i szybko obmacuje po klatce piersiowej. Sprawdza, czy nie mam ukrytej kamery albo mikrofonu.

Odezwa do chłopów

Była szósta rano, kilka lat po spotkaniu przy winku. Marcin usłyszał "wstawać". Zaczął kojarzyć. Stali przy łóżku. - Jestem nagi, proszę się odwrócić.

Odwrócili się, niestety wprost na biurko. Na biurku list, który pisał w nocy. Do przyjaciół, którzy od niedawna mieszkali na wsi, żeby poparli protest w sprawie usunięcia Barańczaka z uniwersytetu.

Kęszycki: - Rzuciłem się i próbowałem zjeść ten list. Było w nim za dużo szczegółów planowanej akcji, nazwiska przyjaciół. Rozpostarli mnie na szafie, trzeci rozdziawił mi gębę i z gardła wyjął list. Musieli mnie trzymać, bo byłem wkurzony ponad miarę, kiedy widziałem, jak składają list w całość.

To była moja pierwsza rewizja.

"Tajne. W pewnym momencie [M.K.] usiłował wyrwać i zniszczyć dokument pisany ręcznie, zakwestionowany a dotyczący odezwy do chłopów tłumacząc że jest to list do dziewczyny o charakterze intymnym".

Prawda, che, che

- Opiekunem roku mojej żony na polonistyce był Barańczak - chwali się R. - Ja jego też wysoko cenię. Żona była w "Solidarności". Mówiłem jej, co się dzieje, miałem przecież depesze z kraju i różne dane. Ekonomia leżała. Tym trzeba było się zająć, a nie pieprzeniem o wolności i innych historiach. O jakiej wolności my mówimy! Jest wiele definicji wolności.

- Jako esbek był pan wolny?

- Co mam panu powiedzieć?

- Prawdę.

- Che, che, jeszcze lepsze! Prawda! Nie ma takiej.

Krótko zajmowałem się tymi sprawami. Bo w 1978 r. byłem w Akademii Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Wróciłem rok później i zostałem analitykiem całej Służby Bezpieczeństwa w Poznaniu.

- Co pan analizował?

- Pierdoły. Słowo honoru, tu dużej opozycji nie było. Może bym jeszcze jakąś znalazł tajną notatkę, jak pisałem szefowi, kiedy szedł do komitetu. Włosy by panu dęba stanęły. Taki niski poziom.

- Ale przecież pan umiał pisać.

- Z kiepskiej mąki nie zrobi pan dobrego chleba. Słaby materiał wypływał z wydziałów. Np. ci młodzi ludzie z Czwórki, którzy nagrywali kazania, byli coraz bardziej zindoktrynowani przez księży. Trzeba było ich przenosić.

- A pan chodzi do kościoła?

- Jestem człowiekiem niewierzącym. Przestałem chodzić po komunii. Bo jednej rzeczy nie lubię, mówiąc po męsku, wkurwia mnie, jak ktoś mnie straszy. A tam ciągle czymś straszyli.

- I wyląduje pan w piekle.

- Proszę pana, tam nie ma nic.

Szmacenie jest ponadczasowe

Ósemki grają spektakl.

R. mówi bite trzy godziny. Powtarza, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Że taka praca. W końcu wyrzuca z siebie: - Z pozycji lat mogę tylko przyznać się do tego, że w tamtym czasie może nie miałem racji. Ale nie będę z tego powodu szarpał ran, bo nie chcę zrobić z siebie głupiego Polaczka, który płacze nad kawałkiem świstka papieru. Żyję z dnia na dzień. Sprzedawałem aparaty fotograficzne, znaczki pocztowe, stare pocztówki Poznania. Różne analizy pisałem, dla firm samochodowych, jakieś tam rynkowe. Naprawiałem samochody. Miałem alfę romeo GTV 2000. W 1992 z Poznania do Warszawy jechałem w godzinę i 58 minut. Fotografuję. Nigdy nie narzekałem i nigdy narzekać nie będę. "Kuszaj sałomu, nie tieraj fasonu" (jedz słomę, nie trać fasonu).

- Szmaciliście ludzi, rzucaliście podejrzenia na uczciwych.

- Szmacenie ludzi jest ponadczasowe.

Pytam aktorów, czy nadszedł czas wyrównania rachunków i czy "Teczkami" nawołują do autolustracji.

Ewa Wójciak: - Nie chcę uczestniczyć w żadnej formie linczu, dzikich lustracjach. "Teczki" wzięły się z ubeckiego języka. Tego się nie da opowiedzieć, trzeba cytować. To nieznany opis tamtej rzeczywistości. A dzisiejsi lustratorzy mają swoje osobiste, niskie powody, na poziomie posłów Samoobrony, kiedy garną się do polityki. Żeby zrobić wokół siebie szum albo komuś przywalić.

Tadeusz: - Nam ten spektakl i te teczki są potrzebne, żeby ujawniać mechanizmy, pokazać prawdę tamtego czasu i przestrzegać przed podobnymi zapędami, że znowu można budować społeczeństwo na podejrzliwości, kłamstwie, strachu i zależnościach.

Ewa: - Może jak jest ewidentny TW, mocne dowody, podpisy, brał pieniądze i jeszcze pełni teraz funkcje publiczne, to trzeba ujawnić. Ale jeżeli ma prywatną agencję, to co mu zrobisz? Znamy takiego. Jego donosy są wyjątkowo obrzydliwe. Wyraźnie się utożsamiał z esbeckim światem. A dzisiaj ma agencję artystyczną, która była zaangażowana w koncert Watersa z okazji obchodów poznańskiego Czerwca. Tu kombatanci Czerwca, a tu tajny agent Ojo, podły człowiek.

Tadeusz: - TW to przeważnie biedne, zakompleksione indywidua. Szpiclowanie to coś ohydnego. Jednak bardziej wkurzają mnie faceci, którzy zajmowali się nami z ramienia swoich ówczesnych funkcji, "specjaliści od kultury", a dzisiaj są również "na topie". I się nie wstydzą. Wtedy koordynował działania cenzury, esbecji, organizacji studenckich po to, żeby nas zgnoić i rozwalić, a teraz produkuje film historyczny, jedzie do Papieża, żeby razem z nim oglądać.

Najgorsze, że przez nich cierpieli ludzie wokół nas. Próbowaliśmy kiedyś kupić domek w Puszczy Noteckiej, żeby mieć miejsce na próby. Ale ktoś doniósł i dzień przed podpisaniem umowy esbecy przyjechali wołgą. Zmusili starszą panią do przepisania ziemi i domku na fundusz ziemi. Pani dostała wylewu krwi do mózgu.

Wszystko da się wytłumaczyć

- To wszystko, co myśmy robili, to była w zasadzie taka intelektualna zabawa - esbek mówi dalej.

- Wstydu pan nie ma? Zabijaliście entuzjazm milionów ludzi.

- Nie dyskutujmy tu ad personam, tylko ad argumentam. My w Polsce pieprzymy ciągle w kategoriach tego, co powiedział Norwid: "stanowimy jeden wielki sztandar narodowy, a społeczeństwo żadne". Patrzmy w kategoriach procesów. Jestem socjologiem.

Dzwoni jego komórka. R. ciągnie za złoty łańcuszek. Na tapecie telefonu uśmiechnięty chłopczyk. - Siostrzeniec, 12 lat - mówi z dumą R. - Tak się złożyło, że dzieci nie mam. Aczkolwiek wszystkie w rodzinie ja wychowałem. Nie podnoszę głosu. Nauczyłem go, że jak czegoś chce, to mówi, "bardzo przepraszam, Misiu".

- A kiedy pański siostrzeniec dorośnie i powie: "Misiu, byłeś zwykłym sukinsynem"?

- Wytłumaczę mu. Wytłumaczę. Wszystko da się wytłumaczyć.

---ramka 490803|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007