W głąb kraju

Trochę ostatnio jeżdżę. Pakuję rano auto. Trochę ubrań, mapy, ustawiam nawigację, z której właściwie korzystam tylko w miastach, ale dobrze, jak ktoś się czasem ludzkim głosem odezwie.

13.10.2014

Czyta się kilka minut

Ustawiam system wczesnego ostrzegania przed radarami i patrolami policji. Nazywa się toto „Yanosik” i całkiem jest pożyteczny.

O siódmej w moim powiecie jest jeszcze pustawo. Tankuję, biorę do auta podwójne espresso i ruszam w siną dal swojego kraju. Jest sucha słoneczna jesień i cieszę się na długą drogę. Ponieważ lubię patrzeć na swój kraj. Ponieważ lubię patrzeć, jak znajome niepostrzeżenie zmienia się w nieznane. To jest najlepsza strona pisarskiej komiwojażerki: że się jedzie tam, gdzie nigdy by się nie pojechało. Do tych wszystkich miast i miasteczek, które zawsze leżą gdzieś z boku mapy, gdzieś na skraju geografii, nie po drodze. Trochę jak do innego kraju wjeżdża się do nich po południu. Okrąża rynek, parkuje auto, by potem nasłuchiwać odgłosu własnych kroków w zaułkach, gdzie być może od lat nie było nikogo obcego. Widać, jak wilgoć, niczym roślinne soki, przesącza się z ziemi pod szare tynki i wędruje w górę murów. Ktoś pcha wózek wyładowany tekturą. Młodzieniec w rozdeptanych butach szybkim krokiem, w hipnozie przemierza uliczki i czyta coś na głos ze zniszczonej książeczki do nabożeństwa. Koty na parapetach wygrzewają się w słońcu. Życie toczy się na uboczu, bo rynek i deptak wzięły w posiadanie banki, telefonia i sieciówki.

Potem trzeba znaleźć hotel, ogarnąć się trochę, zjeść coś lekkiego, wypić dwie kawy i – na spotkanie do jasnej sali z krzesłami w równych rzędach, gdzie za chwilę zbiorą się czytelnicy albo po prostu ciekawi przybysza, obcego w ich mieście. „Taka praca” – powtarzam sobie w duchu i robię, co mogę. Mówię, odpowiadam, powściągam egotyzm. Wykonuję sprytne uniki i gram w szczerość. Organizatorzy zostają po godzinach, więc wystrzegam się dłużyzn. „A kogo pan ceni ze współczesnych pisarzy” – pyta ktoś, oczekując zapewne potwierdzenia własnych wyborów albo jakichś sensacyjnych werdyktów. Odpowiadam, że czytam tylko martwych, że żyjący jeszcze nie skończyli i trzeba jeszcze dać im szansę. Mówię, że miasto mi się podoba, że nigdy tu nie byłem, ale chciałbym tutaj powrócić. Jak do setek innych miejsc, w których nigdy drugi raz się nie zjawię. Kłamię, bo myślami jestem już gdzie indziej, już dalej, w aucie, w pejzażu, który się rozstępuje i nigdy nie kończy. Chciałbym, jak tamte koty, przysiąść w plamie słonecznego światła i patrzeć, jak snuje się czas i cienie stają się coraz dłuższe. Ale przecież przędza czasu przetkana jest nitką nudy, więc to siedzenie składa się w dużej części z oczekiwania, by wyruszyć dalej.

Bo nigdy nie mam dość tego kraju. Gdyby nie noc, gdyby nie zmęczenie, mógłbym go przemierzać bez końca. Gnany nudą i pożądaniem. Patrzeć, jak się otwiera, odkłada kartka za kartką, obraz za obrazem. Jechać w głąb materii, przez kolejne warstwy, przez słoje istnienia i nicości. Racibórz, Kędzierzyn, Oleśnica, Leszno, dalej, po horyzont z niejasną nadzieją, że kraj się urwie, pęknie, przełamie na krawędzi horyzontu i uleci w pustkę kosmosu. Że w końcu nie trzeba go będzie przemierzać, nie trzeba będzie sobie wyobrażać, co się kryje za zasłonami krajobrazu, za złudą własnej pamięci, za wyobrażeniami o tym, że sens jest do uchwycenia, że się wreszcie odkryje odpowiedź na pytanie: co ja tu do cholery robię? W Chojnicach, w Sztumie i Wejherowie? Co robię w tym kraju? W złotym i gęstym świetle października. Jak owad uwięziony w pajęczynie krajowych, wojewódzkich, powiatowych i gminnych.

Czasem tu i tam przycupnę tylko po to, by potem wikłać się jeszcze mocniej i coraz beznadziejniej. Pędzony nudą i pożądaniem. Zaplątany we własne kłamstwa w Sosnowcu, Opolu i Oświęcimiu, że specjalnie tu, żeby rozmawiać, udawać szczerość i że będę pamiętał i powrócę. Guzik. Nie powrócę nigdy, tak jak nigdy naprawdę nie przybyłem. Ponieważ przędza czasu przetkana jest nitką nudy i zanim przysiadłem na dobre, już chciałem wyjeżdżać. W dal, w głąb kraju, którego nigdy nie mam dosyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014