Urodziny z dzidą

Daleki znajomy podzielił się ze mną kilkoma obserwacjami na temat kinderbali. Oto jego wyznania. Nie jestem żadnym geniuszem - zagaił mój rozmówca - ale przynajmniej wiem, jak rozwiązać problem finansowania instytucji kulturalnych. - Tak? - spytałem. - Mhm - potwierdził i dodał szeptem: - Urodziny!

03.11.2009

Czyta się kilka minut

Balanga u Mikołaja, pierwszoklasisty. Katowice, marzec 2009 r. /fot. Anna Wcisło /
Balanga u Mikołaja, pierwszoklasisty. Katowice, marzec 2009 r. /fot. Anna Wcisło /

Czas torby cukierków

- Pamięta pan czasy, gdy chodziliśmy do szkoły? W dniu urodzin dzieciak brał torbę cukierków, koledzy śpiewali rozwlekłe "Sto lat", starając się przeciągnąć ceremonię przynajmniej na pół lekcji, potem jeszcze "szczęścia, zdrowia, pomyślności" i po sprawie. Pomijając konieczność kupienia cukierków, rodzice nie mieli z tym wiele kłopotu.

A dzisiaj? Mam dziecko w pierwszej klasie, więc mogę panu opowiedzieć. Po pierwsze, oprócz "Sto lat" śpiewają jeszcze "Happy Birthday", więc mogą przeputać całą godzinę lekcyjną. Ale to nie jest problem. Gorzej, że rozpowszechnił się zwyczaj organizowania kinderbali dla całej klasy.

Całej! Czy miałby pan odwagę wpuścić do domu trzydzieścioro pierwszoklasistów? Nasi znajomi popełnili ten błąd. Huragan Katrina do spółki z brygadą CBA nie spowodowałyby takich zniszczeń. Gospodarze opowiadali, że jeszcze dwa tygodnie później wymiatali chipsy i potłuczone szkło z każdego zakamarka. Nie wspominając o tym, że dzieci popsuły im kino domowe, zdemolowały kolekcję płyt i sprzedały do "Faktu" materiały kompromitujące pana domu.

Umilkł na chwilę.

- Szybko zrozumiałem, że jeśli ktoś nie ma skłonności samobójczych, to powinien zorganizować urodziny na mieście. Ile by nie wydał, i tak będzie taniej niż gruntowny remont. A wie pan, jakie są dzieci: kochają tłuszcze nasycone, zły cholesterol i żeby wszystko było polane grubą warstwą barwników spożywczych. Dlatego zacząłem rozważać przyjęcie urodzinowe w MacFoodzie. Chociaż od czasu, jak wprowadzili te wszystkie sałatki, to już nie to samo.

W pogoni za tortem

- Niestety - kontynuował mój rozmówca - żona wyczytała gdzieś historię o wycieczce uwięzionej w chłodni. Wie pan, miała być atrakcja pod nazwą "Gdzie zimują hamburgery", ale przez pomyłkę zatrzasnęli dzieciaki razem z animatorką. Podobno jak je w końcu wyciągnęli, wyglądały jak stado oszronionych pingwinów. W sumie nikomu nic się nie stało, a sprawa w sądzie zakończyła się ugodą, ale i tak moja żona nie chciała już słyszeć o imprezie w fastfoodzie.

Wobec tego zaproponowałem centrum rozrywki w którejś z galerii handlowych. Był pan kiedyś? Umieszczają te lokale w możliwie najbardziej oddalonym punkcie galerii, na najwyższym piętrze albo w głębokich piwnicach. Centrum wyznacza hostessę, dostarcza tort z odpowiednim napisem, nawet zaproszenia sami drukują. Full service, trzeba tylko dostarczyć szczeniaka, już tam mu przylepią karteczkę z imieniem albo ostemplują specjalnym tuszem i przez następnych parę godzin może sobie brodzić w kolorowych piłkach. Jakoś potem odławiają dzieciaki z tych kulek i wydają rodzicom.

Pomyślałem, że to niezłe rozwiązanie, ale akurat Damian z naszej klasy miał urodziny w takim centrum i przy okazji dzieci zwiedziły edukacyjną wystawę plastynowanych truposzy. Organizatorzy zapewniają, że żaden z chińskich dawców zwłok nie został skazany za przestępstwo polityczne. Przeciwnie: wszyscy dobrowolnie i natarczywie wyrażali wolę, by po śmierci ich ciała pokazywano w jakimś sklepie. Mimo to moja żona była nieprzejednana.

W tej sytuacji została nam już tylko kultura wysoka. Akurat dziecko wróciło ze szkolnej wycieczki do Muzeum Wojska Polskiego.

- Podobało ci się w muzeum? - spytałem.

- Mieli tam różne narzędzia do odrąbywania głowy - odrzekła córeczka z wahaniem - a pan przewodnik pozwolił mi potrzymać toporek.

- Toporek?

- No, nie toporek, tylko halacośtam.

- Halabardę? Jak ty dałaś radę ją utrzymać? - spytałem zaintrygowany.

- Niedługo - westchnęła.

- A co pan na to powiedział?

- Nic nie mówił. Skakał na jednej nodze.

Uznaliśmy więc, że Muzeum Wojska odpada.

- Więc może zoo? - zaproponowała żona

- Daj spokój, w listopadzie!

- A co powiesz na "Torcik z Dinusiem" w Instytucie Paleontologii?

Brzmiało atrakcyjnie, ale lista oczekujących okazała się zbyt długa. Z Dinusiem moglibyśmy uczcić nabycie przez nasze dziecko biernych praw wyborczych. Z kolei Centrum Doskonalenia Kompetencji Społecznych "Pinokio" jakoś nie wzbudziło mojego zaufania.

- A Państwowe Muzeum Antropologii Tropików? Popatrz, w internecie piszą "Organizacja urodzin - klauni - animatorzy - kontakt telefoniczny".

W cieniu Pigmeja

I w ten sposób którejś soboty znaleźliśmy się w kamiennym hallu zasłużonej placówki muzealnej. Kolejni rodzice podrzucali swoje potomstwo. Ze sprawnością amerykańskich gangsterów miotali siedmiolatki wprost z pędzącego samochodu ("Odbieramy po piętnastej, tak?") i uciekali pełnym gazem. Impreza jeszcze na dobre się nie zaczęła, gdy Damian złapał Teodoryka za gardło, Teodoryk zsiniał i zaczął rzęzić, a ja próbowałem ocenić, czy to jeszcze ich rozumienie dobrej zabawy, czy już usiłowanie zabójstwa (i czy jest jakaś różnica między jednym i drugim).

Wtem usłyszeliśmy bicie w bębenek. Z góry schodów powoli schodziła pani kustosz w towarzystwie asystentki. W tamtej chwili podziwiałem obie kobiety. W oczach miały strach, ale się nie cofnęły. Tłukły w swój bębenek tak długo, aż udało im się przyciągnąć uwagę całego zgromadzenia i popędzić karawanę w stronę sal wystawowych.

Na pierwszym piętrze stała figura Pigmeja uzbrojonego w dzidę. Nie zapomnę spojrzenia, jakim Damian obrzucił tę postać. Jestem pewien, że w jego umyśle natychmiast wyświetlił się horror typu gore z użyciem wszystkich dostępnych w muzeum rekwizytów. Damian był największym bystrzachą w towarzystwie, ale wiedziałem, że zaraz oświeci kolegów.

Tymczasem pani kustosz opowiadała afrykańską bajkę o koziołku, najwyraźniej nie dostrzegając chłopców pełznących w stronę kolekcji białej broni. Zimny pot ściekał mi po karku... Ale nie lekceważcie pracowników nauki! Pani kustosz wyjrzała zza rogatej maski i rzuciła: "Tylko uważajcie, bo wszystkie eksponaty są nasączone trującymi chemikaliami. Wystarczy dotknąć paluszkiem i... trup na miejscu". Po czym niewzruszona wróciła do opowieści o spotkaniu koziołka z krokodylem.

Reszta pokazu upłynęła w spokoju. Historia dobiegła końca, koziołek uszedł z życiem, a dzieci poruszały się ostrożnie niczym Zeta Jones w tym filmie o włamywaczach. Potem był jeszcze tort (poczęstunek przechodzący w sesję malowania twarzy) i punktualnie o 15.00 mogliśmy oddać wszystkie bez wyjątku dzieci w ręce rodziców. Może brudne, ale bez poważniejszych uszkodzeń.

Wróciłem na górę, by podziękować bohaterskim kobietom. Siedziały w małej salce, popijając wywar z amazońskich roślin i szepcząc jakieś zaklęcia. Były zupełnie spokojne. I dlatego mówię panu, organizacja urodzin to przyszłość wszystkich instytucji kulturalnych w naszym kraju!

Na wszelki wypadek imiona oraz nazwy instytucji i firm zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009