Lekcja dzielenia

Polska szkoła – zamiast uczyć szacunku – wyostrza stereotypy. Prześladowanie biedniejszych uczniów to tylko pierwszy stopień dyskryminacji.

30.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Getty Images
/ Fot. Getty Images

Iza, bystra uczennica trzeciej klasy gimnazjum, w ciągu kilku dni wykorzystała miesięczny limit internetu.

– Co ty oglądasz w tym komputerze? – pytała ją z wyrzutem mama.

– Filmy o Paryżu – odpowiedziała Iza.

Jej klasa była wtedy na wycieczce we Francji. Oprócz Izy nie pojechały jeszcze cztery osoby. O tym, w jaki sposób najlepiej „załatwić sprawę” – jak mówiono na korytarzach – rozmawiano na jednej z wywiadówek. Wychowawczyni zaproponowała dwa wyjścia: zbiórkę pieniędzy na wyjazd dla biedniejszych albo rezygnację z wycieczki.

– To już ostatni dzwonek, potem dzieci będą się uczyć do egzaminu – powiedział któryś z rodziców.

– A czy państwu nie będzie niezręcznie, że my się na państwa dziecko składamy? – zapytał ktoś inny. – Dzieci powinno się traktować po równo.

Rodzice, o których reszta mówiła „ci państwo”, milczeli. Z „tych biedniejszych” pojechał tylko jeden chłopiec, bo akurat obchodził urodziny.

Polska szkoła nie potrafi sobie z takimi sytuacjami radzić. Pokazują to kolejne raporty na temat nierówności i dyskryminacji na wszystkich etapach edukacji, a także rozmowy z dziećmi, rodzicami i nauczycielami.

– Naszym celem jest wprowadzenie realnej polityki antydyskryminacyjnej do systemu edukacji – mówi Małgorzata Jonczy-Adamska z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej (TEA), współkoordynatorka projektu „Dyskryminacja w szkole – obecność nieusprawiedliwiona”. – Obawiam się, że w dzisiejszej sytuacji politycznej trudno będzie przebić się z naszymi postulatami.

Po raz pierwszy problem został poruszony przez TEA w 2011 r. Wtedy eksperci Towarzystwa przejrzeli podręczniki i dokumenty podstawy programowej w poszukiwaniu wartości i wzorców promujących postawy antydyskryminacyjne i równościowe. Okazało się, że polscy uczniowie w ogóle nie dowiadują się z książek, że każdemu – bez względu na kolor skóry czy status materialny – należy się szacunek.

Ostatni raport TEApochodzi z kwietnia 2015 r.: – Dziś wyraźnie widać, że nierówności to realny, codzienny problem polskich szkół – mówi Jonczy-Adamska. – Dyskryminacja przybiera różne formy: od agresji fizycznej przez psychiczną po przemoc seksualną. Agresja może być wywołana choćby niewielkim „odstawaniem” od reszty. Dochodzi do tego cyberprzemoc, która staje się coraz większym problemem.

Studniówka w dworku

Mama nastolatki Izy: – Córka chciała pójść do tego konkretnego gimnazjum, takie sobie wybrała. Złożyłam podanie o przyjęcie, bo to nie była szkoła z naszego rejonu. Iza dostała się ze względu na oceny, ale czasem mam wrażenie, że gdyby tylko była taka możliwość, to klasa by się jej pozbyła. Kogo mam na myśli? Rodziców i dzieci. Ale nauczycieli też.

Rodzina mieszka w kamienicy w centrum dużego miasta. Ojciec Izy jest ochroniarzem, od czasu do czasu dorabia jako taksówkarz. Matka nie pracuje, ma rentę zdrowotną. Oprócz Izy wychowuje dwie młodsze córki.

– Biedne dziecko to dla szkoły problem – mówi matka Izy. – Np. taka szkolna dyskoteka. Nawet jak stać mnie na to, żeby to ciasto upiec albo kupić, to i tak zadania rozdzielane są tak, żeby Izka nic nie musiała dokładać. O wycieczkach nie ma mowy, bo dzisiaj jest moda na niestworzone pomysły. Za moich czasów wyprawa do Krakowa to już był luksus. Dziś trzeba zaraz do Wiednia albo Berlina. A nas po prostu nie stać. Sama nigdy nie byłam za granicą.

Iza jeździ tylko na wycieczki po kraju. Zdarzają się wizyty w teatrze w Warszawie albo Łodzi. Ale nawet wtedy – jak mówi – autokar zawsze zatrzymuje się przy galerii handlowej i pani mówi: „To teraz macie czas wolny”. Inni kupują całe torby ubrań, Iza tylko patrzy.

– A nie można do parku albo Łazienek? – pyta mama dziewczyny.

O ile z nierównością łatwiej radzą sobie uczniowie podstawówek i gimnazjów, w liceum nie ma już taryfy ulgowej. W ostatnim czasie powszechną praktyką stało się organizowanie balów studniówkowych w restauracjach, salach weselnych i hotelach. Uczniowie pewnego płockiego liceum jednego roku bawili się w ogromnej hali sportowej.

W Warszawie koszt takiej imprezy to nawet 450 zł (plus 350 zł za osobę towarzyszącą). W mniejszych miastach – 200–300 zł. Rekord należy do liceum z Lublina, gdzie uczniowie płacili 500 zł za studniówkę w podmiejskim dworku. Do tego trzeba doliczyć koszt stroju.

Rodzic licealisty z Warszawy: – Dochodzi do tego, że ludzie się zadłużają, aby to wszystko opłacić. Ja wyjąłem 1,5 tys. zł z oszczędności, żeby zafundować synowi bal w sali weselnej.

Matka gimnazjalistki: – Nawet jak ktoś nie ma, to płaci, bo wstydzi się przyznać do problemu finansowego. Po co narażać dzieciaka na docinki?

– Najwięcej przypadków dyskryminacji ekonomicznej dostrzegamy na poziomie relacji między uczniami – tłumaczy Małgorzata Jonczy-Adamska. – Dzieci nauczyły się zwracać uwagę na to, jak ktoś wygląda, jak jest ubrany, jaki ma telefon, komputer. Jeśli ktoś wygląda gorzej, czyli inaczej niż większość, słyszy, że ma „ciuchy z lumpeksu”.

Problem dotyczy także samych szkół i nauczycieli: – Proponują drogą wycieczkę albo imprezę i nie zwracają uwagi na to, że kogoś może na to nie stać – mówi Jonczy-Adamska. Niedawno głośna stała się sytuacja z podstawówki w Gryficach, gdzie dzieci, którym posiłki opłacał Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, jadły z plastikowych tacek, podczas gdy reszta z normalnych talerzy.

Podobnie sprawa ma się w wielu szkołach w Polsce. Tak jak szkoła w Gryficach, tłumaczą się one, że nie mają wpływu na sposób wydawania posiłków, jeśli odpowiedzialny jest za to zewnętrzny ajent.

– Nad konsekwencjami nikt się nie zastanawia – komentuje Małgorzata Jonczy-Adamska. – Dziecko wyniesie ze szkoły przekonanie, że ludzie dzielą się na bogatych i biednych, a więc na lepszych i gorszych.

Prof. Tomasz Szkudlarek z Uniwersytetu Gdańskiego upatruje przyczyn zjawiska w systemie, który dominuje w polskiej edukacji od transformacji ustrojowej. Szkoła – tłumaczy pedagog – przejmuje zasady wolnego rynku, działa jak każda instytucja, która konkuruje z innymi. Przekłada się to także na nauczycieli i uczniów – promowani są ci, którzy wykazują zdolności, reszta staje się kłopotliwa. Konsekwencją jest m.in. tworzenie oddzielnych klas dla wybitnych i mniej lotnych uczniów.

– Pogłębia się obcość i rosną bariery – twierdzi Szkudlarek. – Tracimy sposobność budowania zdrowego społeczeństwa.

Inni za drzwi

Dużo bardziej agresywną formę przyjmuje dyskryminacja ze względu na orientację seksualną, wygląd, pochodzenie, religię.

Z raportu TEA z 2015 r. wyłania się obraz szkoły jako miejsca, w którym na odmienność od przyjętej normy nie ma miejsca. Wyśmiewane i obrażane są osoby nieheteroseksualne, dziewczęta i chłopcy, w szczególności nierealizujący normy „kobiecości” i „męskości”, osoby z niepełnosprawnościami i przewlekłymi chorobami, uczniowie „nie stąd” – o innym niż polskie pochodzeniu narodowym i etnicznym, z innej miejscowości, z innego osiedla, o innym kolorze skóry niż biały, o innym wyznaniu niż katolickie, z nadwagą, niedowagą, niskie, wysokie...

Dyskryminują najczęściej uczniowie. „Inni nie chcą gadać z nimi [uchodźcami]. Siadać, nie mieć nijakiego kontaktu. Traktują jak z innej planety i jak nieludzi, jak innych” – powiedział ekspertkom TEA jeden z uczniów. Drugi dodaje: „Jak chłopak ubierze te rurki takie czy coś, to ludzie zazwyczaj mówią: pedał, pedał”.

Uczeń gimnazjum z Torunia: – Ciągle ktoś kogoś wyzywa, że pedzio albo ciota. Wystarczy, że masz dłuższą grzywkę, jakieś ubranie dziwne albo różową koszulkę. Raz ktoś cię wyzwie, to już do końca szkoły będziesz „pedał”. Tacy bardziej agresywni koledzy biją, inni tylko wyzywają. Czasem ten ktoś stoi na korytarzu w kącie, nikt z nim nie chce gadać, bo się wszyscy wstydzą.

Uczennica pierwszej klasy liceum: – Nawet jak ktoś wyzywa na lekcji, to pani nie reaguje. Mówi tylko, żeby się uspokoić albo że wezwie rodziców. Nikt nie tłumaczy, dlaczego nie można kogoś wyzywać od „panienki” albo „wsiuna”.

– Nasza kultura przekazuje nam bardzo jednorodne obrazy męskości i kobiecości – mówi Jonczy-Adamska. – Dzieci bardzo szybko uczą się ich z telewizji, reklam, teledysków, nawet z bajek. Ale stereotypowego postrzegania rzeczywistości uczą się przede wszystkim od rodziców.

Jeśli tata dyskryminuje „innego”, dziecko na pewno przeniesie to zachowanie do szkoły: – Dobrze pokazuje to przykład przezwiska „ty downie” – tłumaczy Jonczy-Adamska. – Dzieci najpierw uczą się, że to przezwisko, słowo nacechowane negatywnie. Dopiero potem, jeśli w ogóle, dowiadują się, co ono oznacza, ale wtedy jest już za późno. Ktoś, kogo utożsamiają z tym słowem, staje się dla nich gorszy.

Bo jak inaczej wytłumaczyć zachowanie rówieśników 14-letniego Dominika, który popełnił samobójstwo po serii nienawistnych wpisów na portalu społecznościowym (wyzwiska „homoś”, „pedał”, „k...”)?

– Bardzo lubimy opowiadać o indywidualizacji edukacji, dbaniu o rozwój każdego ucznia i szacunku dla wszystkich – mówi Jonczy-Adamska. – W rzeczywistości dążymy do tego, żeby nikt nie wychodził z szeregu, niczym się nie wyróżniał. Bo jak się wyróżnia, to doświadcza szykan.

Nauczyciele wolą nie widzieć

Jak sprawę widzą nauczyciele? Z raportu TEA wynika przede wszystkim, że dyskryminacja i nierówne traktowanie uczniów są przez pedagogów bagatelizowane. Często zaprzeczają oni istnieniu dyskryminacji w szkole, a jednocześnie podają przykład dokuczania i szykanowania ze względu na płeć czy wyznanie. Większość opisuje zdarzenia dyskryminacyjne, a jednocześnie zaprzecza, że mają miejsce w ich szkole. Zarazem nauczyciele, którzy zdają sobie sprawę ze skali zjawiska i starają się z nim walczyć, są w zdecydowanej mniejszości. Walka z dyskryminacją to donkiszoteria – usłyszeli autorzy raportu TEA.

– Ponadto ostatnio zaczęła się kojarzyć z gender – mówi Jonczy-Adamska. – Odkąd to słowo zyskało przedrostek „ideologia”, jest jeszcze gorzej. Nauczyciele starający się prowadzić antydyskryminacyjne działania są traktowani, jakby robili coś „spod lady”.

– W mojej szkole widzę przekrój społeczeństwa – mówi Adam, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie. Uczy w liceum w małym powiatowym mieście. – Mamy uczniów z tzw. miejskiej elity. To dzieciaki, które wiedzą, kim są, i mają postawę: należy mi się. Najczęściej to oni są najbardziej agresywni, najwięcej mają do powiedzenia. Ich rodzice również: jeśli dochodziło do spornych sytuacji, np. kwestii wycieczki, twardo stali przy swoim, że trzeba jechać i koniec, a kogo nie stać, to niech siedzi w domu. O dziwo, dla tych samych rodzin bardzo ważne są także kwestie związane ze społecznym tabu.

Nauczyciel wspomina historię chłopaka, który odczuwał rosnącą presję ze strony kolegów sugerujących, że jest gejem, i chcących, żeby się w końcu przyznał. Kiedy tego nie zrobił, zaczęły się głośne wyzwiska.

– Najgłośniej wołali oczywiście ci pewni siebie – mówi nauczyciel. – Mam wrażenie, że im bardziej się bogacimy jako społeczeństwo, tym bardziej stajemy się nieczuli na innego człowieka. A dzieciaki patrzą na starych i chcą być takie jak oni.

Dyskryminują też nauczyciele. Przykłady? Nauczyciel przysposobienia obronnego, który na każdej lekcji upominał dziewczęta, że „mają czyścić podwozie”. Wuefista do chłopca, który nie chce się przebierać w męskiej szatni z powodu agresji: „Jak jesteś pedałem, to proszę”. Nauczycielka do jednej z uczennic: „Skończysz jak twoja matka”.

Gorzki wniosek z raportu TEA: w większości przypadków dzieci nie widzą w nauczycielach kogoś, u kogo mogą szukać pomocy, kiedy doświadczają dyskryminacji.

Nauka zamiast przetrwania

W szkole w Rogozinie, małej wsi pod Płockiem, uczą się dzieci pochodzące z różnych rodzin. W ostatnich latach miejscowość, wcześniej zamieszkiwana w większości przez rolników i robotników, stała się sypialnią miasta. Siłą rzeczy w szkole ścierają się różne potrzeby i możliwości.

– W Rogozinie mamy przekrój społeczeństwa: od właścicieli firm, przez pracowników dużych korporacji, urzędów, placówek oświatowych, handlowych, rolników, aż po rodziny bezrobotne lub zagrożone bezrobociem – mówi Robert Majewski, dyrektor szkoły. – Staramy się więc zapobiegać dyskryminacji. To nie jest proste, ale próbujemy stworzyć atmosferę szacunku i życzliwości.

Co może szkoła, by uczyć różnorodności? – Organizujemy wycieczki cenowo dostosowane do możliwości finansowych większości rodzin, ale też poszukujemy sponsorów do współfinansowania lub finansowania krótszych wyjazdów – wylicza Majewski. – Bardziej zamożni rodzice, a czasem nawet nauczyciele współfinansują wyjazd dziecku z biedniejszej rodziny. Organizujemy zbiórki odzieży, przyborów szkolnych, zabawek, przeznaczane na paczki świąteczne (wręczane dziecku jako paczki od Świętego Mikołaja). Organizujemy kiermasze świąteczne przygotowywane przez szkolną świetlicę, z których dochód przeznaczany jest na potrzeby mniej zamożnych rodzin. Współpracujemy też z parafią w doraźnej pomocy, np. wyposażenia rodziny w komputer czy odzież. W salach lekcyjnych klas młodszych znajdują się tzw. dyżurne przybory i materiały szkolne. Umożliwiamy wszystkim dzieciom uczestniczenie w zajęciach rozwijających zainteresowania. I co ważne – dzieci korzystające z dożywiania i dzieci płacące za obiady jedzą takie same i tak samo podane posiłki.

– Edukację antydyskryminacyjną powinno wprowadzić się do podręczników i podstawy programowej. Na przykładach pokazywać, że w życiu możliwe są różne postawy, różne modele rodziny, że ludzie różnią się wyglądem, sprawnością czy narodowością. Tak jak się to robi w Norwegii, gdzie aktualnie mieszkam, posyłam dziecko do szkoły i sama należę do mniejszości – mówi Małgorzata Jonczy-Adamska. – Polscy nauczyciele powinni się uczyć poszanowania dla różnorodności już na studiach albo w czasie doskonalenia zawodowego. W naszych szkołach pracują naprawdę mądrzy ludzie, ale zwyczajnie nie mają w rękach narzędzi, żeby na dyskryminację reagować. Podsumowując: nie może być tak, że niektóre dzieci chodzą do szkoły nie po to, żeby się uczyć, ale by przetrwać.

Iza, gimnazjalistka, która musiała zostać w domu, mogła przynajmniej liczyć na koleżanki: – Dwa dni w autokarze, jeden na zwiedzanie – opowiadała jej jedna z nich po powrocie z Paryża. – Nie masz czego żałować. ©

Korzystałem m.in. z: „Dyskryminacja w szkole – obecność nieusprawiedliwiona”, raport pod red. Katarzyny Gawlicz, Pawła Rudnickiego, Marcina Starnawskiego (Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej, Warszawa 2015 r.). Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2016