Twarde życie Paragona

Bohater najpiękniejszego polskiego filmu o piłce nożnej wychodzi na drugą połowę.

10.06.2008

Czyta się kilka minut

"Do przerwy 0:1" Adama Bahdaja zna na pamięć i traktuje jak swoją Biblię: książka była dla niego wsparciem w trudnych momentach. Gdy pojawiały się myśli samobójcze, kartkował ją w poszukiwaniu ulubionych fragmentów. Choćby tego z wypowiedzią "Paragona": "Życie nie jest bajką ani filmem. To wszystko legalnie musisz przeżyć"...

- "Legalnie" to ulubione słowo "Paragona" - śmieje się Marian Tchórznicki. - Nadal chętnie mówię jego językiem. Rozumieją go tylko moi rówieśnicy z ulicy Okopowej i okolic. W 53-letnim mężczyźnie nietrudno rozpoznać dawnego idola młodzieży, choć widać też, że jego życie nie było bajką. - Czy dziś, jak rany kota, kogoś interesuje ciąg dalszy "Paragona"? - dziwi się dawna nadzieja polskiej piłki. - Moje życie zostało skopane i przypomina dziurawą szmaciankę. Podobnie jak nasz futbol, który jest skorumpowany, zdegenerowany, skacowany.

Życiorys jak szmacianka

"Paragon", bohater "Do przerwy 0:1", mieszkał w dawnej czynszówce na warszawskiej Woli, nazywanej przez miejscowych "Gołębnikiem". W podobnej w 1955 r. urodził się Maniek Tchórznicki. Oba domy zrównano z ziemią pod koniec lat 50.

Maj 2008 r. to dobry okres na trzeźwe, uczciwe spojrzenie za siebie. Tchórznicki chwali się 15-miesięczną abstynencją. Jest alkoholikiem w trakcie terapii i ma za sobą pierwszy krok Anonimowych Alkoholików: uznał, że jest bezsilny wobec alkoholu i przestał kierować swoim życiem.

Pił nałogowo przez ćwierć wieku. W książce "Do przerwy 0:1" też odnalazł kogoś podobnego do siebie - zdumiało go, jak bardzo przypomina ojca Bogusia, zwanego "Perełką", bramkarza drużyny "Syrenki". "Perełka" często opowiadał kolegom, że ojciec codziennie wraca pijany do domu, że szkoda zdrowia na takie życie, że ojciec dobrze zarabia, ale lata upływają mu w stanie zamroczenia.

- Podobne słowa słyszałem od mojego syna - przyznaje Tchórznicki. - Przez ostatnie 6 lat nie miałem z nim kontaktu. W końcu zrozumiałem, że boi się o moje życie. Dotarło do mnie, że osiągnąłem swoje dno.

Trzy lata temu cierpiał w swojej norze na Powiślu, błagał lekarza, który go odtruwał, o skuteczną pomoc. Przyrzekał pod krzyżem, że więcej nie sięgnie po alkohol. W pewnym momencie był o krok od śmierci. Ważył 186 kg - miał sto kilogramów nadwagi, problemy z chodzeniem, a nawet z założeniem butów.

- Wtedy zadzwonił do mnie Ryszard Forbrich, słynny "Fryzjer" - wspomina. - Kilka lat wcześniej poznaliśmy się na stadionie Legii, gdzie miałem swoje miejsce od 20 lat. Zapraszał mnie na bankiet.

Cudowne uzdrowienie

Zamiast na bankiet pojechał do ośrodka terapii uzależnień do Pruszkowa. Pewnie dlatego może dziś spać spokojnie i nie obawia się wezwania na przesłuchanie z prokuratury wrocławskiej, prowadzącej dochodzenie w sprawie korupcji w polskim futbolu. Pruszków nie kojarzy mu się z mafią, lecz z cudownym uzdrowieniem. Dzięki temu, że był "tym »Paragonem«", nie musiał czekać na miejsce w ośrodku. Zdziwił się, że w gronie kilkunastu alkoholików prawie wszyscy pamiętają go z filmu.

Widać, że Stanisław Jędryka, reżyser filmu, się nie pomylił, kiedy przed prawie 40 laty przewidział, że zostanie "Paragonem" do końca życia. Wtedy się nad tym nie zastanawiał, bo na każdym kroku korzystał z popularności. Uwierzył, że - jak często powtarzał "Paragon" - "dalsze interesy na mnie czekają".

- Już wtedy miałem w głowie jak wiedźma w tobołku - śmieje się. - Nie potrafiłem oprzeć się pokusom życia.

Tak naprawdę filmowym "Paragonem" został przez przypadek. Wiosną 1968 r. wybrał się z kolegami do kina "Muranów" na film dozwolony od 16 lat. Trzynastolatki na zakup biletów miały sprawdzony sposób: prosili o przysługę jakiegoś dorosłego. Tym razem jednak mieli pecha. Facet z brodą wziął pieniądze na bilety i zamiast do kasy poszedł na przystanek tramwajowy.

- Z kolegami ruszyłem za nim i krzyczeliśmy "złodziej!" - wspomina Tchórznicki. - Zrobiło się zamieszanie, ludzie zaczęli wzywać milicję.

Zdarzenie przypadkowo obserwował Stanisław Jędryka. To on w czupurnym blondynku zobaczył bohatera filmu, który miał wkrótce realizować. Na przystanku zapytał chłopca o numer szkoły, mówiąc, że może być świadkiem zdarzenia. A tak naprawdę chciał nawiązać z nim kontakt. Następnego dnia pojawił się w szkole i zaprosił chłopca na próbne zdjęcia.

Marian Tchórznicki był wówczas przeciętnym chłopcem z Powiśla. Kibicował Legii, która rok później miała zdobyć mistrzostwo Polski. Jego mama pracowała na trzy zmiany w drukarni, z trudem wiążąc koniec z końcem. Musiała wyżywić trójkę dzieci: Mańka i dwie jego siostry.

Wtedy jeszcze nie wiedział, jak wiele go łączy z "Paragonem": nigdy nie poznał ojca, nie lubił szkoły, najchętniej wagarował i grał w piłkę, sprzedawał butelki, żeby mieć na bilety do kina. I chciał uciec na koniec świata. "Paragon" wybierał się kajakiem na Madagaskar, a nastoletni Tchórznicki chciał za pomocą balonu znaleźć się w Brazylii, żeby podpatrywać najlepszych piłkarzy świata.

- Wszystko chciałem osiągnąć "legalnie" - śmieje się. - Czyli łatwo, szybko i przyjemnie.

Chuligan z Powiśla

O rolę Mariana Tkaczyka, bohatera "Do przerwy 0:1", starało się 1500 chłopców z całego kraju. Poszukiwania zakończono po zdjęciach próbnych z udziałem Tchórznickiego. Chłopak w ciągu jednej nocy przeczytał książkę Bahdaja. Nie mógł uwierzyć, że ktoś napisał książkę... o nim. Przecież on też brał udział w turnieju drużyn podwórkowych, mieli wspólną piłkę, na którą składali się po parę groszy przez rok, i siatkę do bramki robili ze sznurków.

Podobieństw było więcej: był oszukiwany przez nieuczciwych dorosłych i wychowywał się w ruinach. W telewizyjnym serialu można obejrzeć nieistniejące już dziś gruzy zniszczonej przez Niemców Warszawy. Bolało go tylko, że ukochanym klubem "Paragona" była Polonia, klub śródmiejskiej inteligencji. On pochodził z innego środowiska. - Przyznaję, że wtedy byłem chuliganem z Powiśla - mówi Tchórznicki.

Prace przy filmie trwały prawie rok, 200 dni zdjęciowych. Przez ten czas był zwolniony ze szkoły, a nauczyciele przychodzili do domu. Przez tydzień zarabiał tyle, ile ciężko pracująca matka przez miesiąc. Stać go było na wymarzone wranglery.

Pod koniec zdjęć zdał sobie sprawę, że telewizyjna ekranizacja odbiega nieco od oryginału. Górczewską zastąpiła Chmielna; gdy zabrakło pieniędzy, "Paragon" nie sprzedawał butelek, tylko kwiaty, a miejsce wychowującej go "książkowej" cioci zajęła samotna mama, która pracuje jako motorniczy tramwaju.

Najbardziej nieoczekiwaną zmianą było całkowite pozbawienie filmu informacji o Polonii Warszawa. Przecież to był ukochany klub "Perełki", "Mandżaro" i "Paragona", temat dyskusji i marzeń chłopców. To w tym klubie grał ich idol Wacław Stefanek. Adam Bahdaj pisał: "»Polonia« była dla wszystkich chłopców z Górczewskiej najukochańszą warszawską drużyną. Kibicowali jej zawzięcie. Gotowi byli toczyć o nią zażarte boje ze zwolennikami »CWKS« lub »Gwardii«".

- Najbardziej brak Polonii doskwierał Romanowi Wilhelmiemu, grającemu w tym filmie - wspomina Tchórznicki. - To on mi tłumaczył, że cenzura wymazała ze scenariusza drużynę "Czarnych koszul".

Zabrakło kuratora

Wówczas czytał tylko "Przegląd Sportowy" i nie za bardzo wiedział, co to cenzura. Ważniejsze było, że za zarobione pieniądze kupił telewizor, żeby zobaczyć mistrzostwa świata w Meksyku w 1970 r. Kibicował reprezentacji Brazylii, której skład zna do dziś. Całował ekran, kiedy pokazywał się lewoskrzydłowy Tostao, który najbardziej przypominał stylem gry "Paragona".

Cztery lata później zakochał się w drużynie Kazimierza Górskiego. Wielkiego trenera poznał osobiście i był dumny, że pan Kazimierz pamięta "Paragona", a książka "Do przerwy 0:1" zajmuje honorowe miejsce w jego biblioteczce.

Po telewizyjnej emisji serialu "Do przerwy 0:1" w 1969 r. stał się idolem rówieśników. Uwierzył, że jest najlepszym aktorem na świecie i utalentowanym piłkarzem, który w przyszłości zastąpi Roberta Gadochę w reprezentacji. Wcale się nie martwił, gdy z powodu nieobecności wyrzucano go z kolejnych szkół. Nie miał czasu na naukę, gdyż pod jego domem całą dobę koczowały dziewczyny. W ciągu dnia odpoczywał, prowadził nocne życie w lokalach, przy grach hazardowych i nielegalnych interesach. Z trudem i dzięki znajomościom ukończył zawodową szkołę poligraficzną. W wyuczonym zawodzie nie przepracował ani godziny, raczej żartował, że drukować to on może fałszywe banknoty.

W filmie "Paragon" miał kuratora, pana Wacka. Dorastającemu odtwórcy roli opiekuna zabrakło.

- Na własne życzenie znalazłem się na marginesie - mówi. - Prowadziłem lewe życie...

Bliskie mu były nielegalne piłkarskie ścieżki. Jako filmowy "Paragon" ukradł piłkę, fałszował podpisy, namawiał rywali do przejścia do jego drużyny. Wiedział, że konkurenci z "Huragana" handlują nielegalnym towarem (z książki: "oni przeładowywali jakiś towar, a cała drużyna pilnowała, czy milicja nie idzie", "chcą ukraść samochód, rozbiorą go na części i potem sprzedadzą"). Już jako nastolatek wiedział, że autor opisuje rzeczywistość. Grając przez kilka lat w turniejach podwórkowych, był świadkiem wielu przekupstw. Ale długo wierzył w uczciwość piłkarzy. Dlatego, kiedy w 1970 r. kłopoty z prawem (przemyt dolarów) mieli dwaj piłkarze Legii, zawoził im do aresztu w Szczypiornie paczki z papierosami i słodyczami.

Nie każdy fryzjer to kibic

Tajemnice piłkarskich szatni zdradzali mu znajomi piłkarze. Jednym z jego informatorów był Kazimierz Deyna, z którym się przyjaźnił. Kilka razy miał propozycję, żeby został oficjalnym działaczem Legii: chciano wykorzystać jego popularność.

Nie było tajemnicą, że zawsze miał smykałkę do interesów i nigdy nie brakowało mu pieniędzy. Stać go było na drogie samochody, najlepsze alkohole, ekskluzywne hotele.

- Zajmowałem się wszystkim, co nielegalne - przyznaje. - Nie wiem, jakim cudem nie trafiłem do więzienia.

Lubił pokazywać, że śpi na pieniądzach. Kiedy zatrzymywano mu prawo jazdy za jazdę po pijanemu, nie zgłaszał się po zarekwirowane auta. Ostatnio, kilka lat temu, na policyjnym parkingu zostawił saaba.

Rosła jego legenda. Gdy zajmował miejsce na trybunie honorowej Legii, kłaniali mu się wszyscy. Podczas meczów reprezentacji witał się z nim prezydent Kwaśniewski. To wszystko było zauważalne, więc garnęli się do niego różni ludzie. Jednym z nich był Ryszard Forbrich, czyli słynny "Fryzjer".

- Z "Fryzjerem" rozmawiałem kilka razy - wspomina. - Traktował mnie jak maskotkę, która może być atrakcją podczas kolacji z sędziami.

Tchórznickiemu nie podobało się, że ktoś próbuje wykorzystywać jego, warszawskiego cwaniaka. Zresztą nigdy nie lubił sędziów - jak "Paragon", który uważał, że oni powinni kanarki doić i mak liczyć. W tym czasie powoli legalizował swoją działalność (prowadzi dużą firmę budowlaną) i nie mógł być pod telefonem na każde wezwanie. Nie ukrywa, że uczestniczył w kilku kolacjach z sędziami, ale to przecież nie jest przestępstwo. Początkowo miał dużo sympatii do Forbricha, bo ten przypominał mu postać z książki - pana Euzebiusza Sosenkę (ten poczciwy fryzjer powtarzał, że przez piłkarskich sędziów nie może spać, jeść i pracować - to on był cichym sponsorem drużyny i strzygł za darmo "Paragona" i jego kolegów).

W kręgu podejrzanych

Z korupcją osobiście zetknął się w 1993 r., gdy Legia walczyła o mistrzostwo Polski. Wiedział, że nie jest to czysta gra. Zresztą wyniki ostatniej kolejki to potwierdziły. Był na stadionie w Krakowie, gdzie Legia wygrała z Wisłą 6:0. Pamięta, że ten piłkarski poker sędziował Michał Listkiewicz, obecny prezes PZPN i jego wieloletni znajomy.

Ukochanej Legii odebrano mistrzowski tytuł i długo to przeżywał. Jednak podobno to on przekonywał kiboli, żeby nie podpalali mieszkania Ryszarda Kuleszy, byłego trenera reprezentacji, który wypowiedział wtedy pamiętne słowa: "Cała Polska widziała...".

W ostatnich latach z uwagą śledził aferę korupcyjną. Zna słynną "Listę Fryzjera". Nie zaprzecza, że zetknął się z kilkoma osobami, które mają prokuratorskie zarzuty. Dziwi się, że nikt z sędziów nie zgłosił się, kiedy prokuratura apelowała, żeby dobrowolnie przyznać się do korupcji. Gdyby dziś minister Ćwiąkalski ogłosił amnestię dla tych, którzy w przeszłości popełniali przestępstwa gospodarcze, chętnie by się wyspowiadał z grzechów przeszłości.

Od 2000 r. nie pokazuje się na trybunach Legii, więc nie znalazł się w kręgu podejrzanych. Jest telewizyjnym kibicem.

- Powód jest śmieszny: nie mieściłem się w foteliku na trybunach - mówi. - Jeszcze pięć lat temu ważyłem prawie 200 kilo.

Z powodu ogromnej tuszy przeszedł operację zmniejszenia żołądka. Od tego czasu stracił na wadze ponad 100 kilogramów. Dzisiaj waży 80 kg i znów zaczyna kopać piłkę z chłopcami z Powiśla.

Czas naprawiania błędów

Trudno uwierzyć, że stał się aktorem jednego filmu. Zaraz po debiucie fachowcy obwołali go cudownym dzieckiem i przepowiadali światową karierę. Po cichu zazdrości Henrykowi Gołębiewskiemu, który po wielu latach wrócił na ekrany. Sam wprawdzie też miał kilka propozycji, lecz przeszkodą były jego pycha i pijane myślenie: za występ domagał się ogromnych pieniędzy.

Nigdy nie miał czasu dla rodziny: żony, córki (24) i syna (23), chociaż próbował kupować ich uczucia prezentami. Małżeństwo zakończyło się rozwodem przed dziewięciu laty. Teraz powoli odbudowuje kontakt z dziećmi i byłą żoną: znów wspólnie potrafią zasiąść przy jednym stole.

- Uczę się żyć po trzeźwemu i legalnie - podkreśla. - Teraz mój jedyny hazard to gra w brydża na pieniądze. Nie chcę już być dawnym "Paragonem", Maniusiem, cwaniakiem...

Niedawno kupił sobie płyty z serialem "Do przerwy 0:1". Po 40 latach wraca do dawnych wspomnień. Z dziećmi odwiedza miejsca w Warszawie, gdzie kręcono film. Na bazarze kupił piłkę - taką samą, jaką kopał "Paragon". Żałuje, że wiele osób, które poznał na filmowym planie, już nie żyje i nie będzie miał okazji odnowić znajomości. Nie wie, co się dzieje z kolegami z drużyny: Januszem Smolińskim "Perełką", Mirosławem Domańskim "Mandżaro" i innymi. Skład drużyny recytuje z pamięci: w bramce "Perełka", w obronie Franek Motylski, Krzyś Słonecki, Kazek Pigło, w pomocy Romek Marmol, Felek Ringer i w ataku Mietek Gralewski, Tadek Puchalski, "Mandżaro", Ignaś Paradowski i "Paragon". Między innymi dlatego ujawnił się w portalu "Nasza-klasa", żeby odnawiać dawne znajomości. Bardzo zdziwił się, gdy otrzymał 1500 zaproszeń. Były nawet propozycje matrymonialne. Jeszcze kilka lat temu od razu umawiałby się na randki. Teraz poszedł do kościoła pomodlić się o rozum.

- Przecież jeszcze nie umieram i mam czas na naprawienie błędów - deklaruje Marian Tchórznicki. - Mój "Paragon" też przegrywał do przerwy 0:1. Wygram moją drugą połowę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2008