Tu już nie ma konkurencji

Mariusz Czubaj: Nasze książki należą do europejskiej elity kryminałów. Wystarczyłoby, żeby jeden polski autor osiągnął spektakularny sukces na Zachodzie. Wtedy ruszy lawina.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Mariusz Czubaj – autor kryminałów, antropolog / Fot. Łukasz Ostalski / REPORTER
Mariusz Czubaj – autor kryminałów, antropolog / Fot. Łukasz Ostalski / REPORTER

JULIA ŁAPIŃSKA: Dlaczego Pan, profesor antropologii, zajął się pisaniem kryminałów?
MARIUSZ CZUBAJ: Kryminał to najlepsze współczesne urzeczywistnienie realizmu powieściowego. Nie lubię książek, których fabuła polega na tym, że coś się komuś cały czas śni, dzieje wszędzie i nigdzie. Potrzebuję ram, szczegółu, wyrazistego bohatera. Jestem przekonany, że realista Bolesław Prus pisałby dziś kryminały.
Ireneusz Grin, szef wrocławskiego Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, podkreśla, że dziesięć lat temu liczbę ukazujących się rocznie w Polsce kryminałów można było policzyć na palcach jednej ręki, a obecnie ukazuje się ich ponad sto.
Jesteśmy teraz europejską elitą kryminalną. Problemem jest kwestia przekładów. Naprawdę wystarczyłoby, żeby jeden nasz autor osiągnął spektakularny sukces na Zachodzie... i będzie jak koń pociągowy dla reszty polskich twórców. Tak było ze Skandynawami.
Dobrze by było, gdyby Ministerstwo Kultury sypnęło więcej grosza na programy translatorskie. Warto to zrobić, gdyż kryminał jest czymś w rodzaju stendhalowskiego lustra, w którym się jako społeczeństwo przeglądamy. Wystarczy spojrzeć na powieści Zygmunta Miłoszewskiego czy świetnego „Pochłaniacza” Katarzyny Bondy.

Kobiety piszą kryminały inaczej?
Tak. To pewnie kwestia kognitywno-psychologiczna. Powiedzmy, że mamy do opisania tak zwane srebra. Kobieta napisze, co to za srebra, do jakiej rodziny należą, do jakiej należały. Czy pokryły się patyną, jak są czyszczone. Facet napisze najwyżej, czy nóż był ostry, czy nie. Ewentualnie żarcik doda, że wszyscy Meksykanie widząc takie ostrze, mlasnęliby z zachwytu. Mówię o pewnej regule związanej z innym typem wrażliwości, typem widzenia świata, który nie ma zresztą nic wspólnego z żadną tam naturą, tylko jest kulturowo zakodowany. Jest jakaś odmienność w takim pajęczym sposobie opisywania rzeczywistości przez kobiety i w takim punktowym, bokserskim, przez facetów.

Autor kryminałów Ross Macdonald mawiał, że detektyw jest krewniakiem antropologa.
Antropologii nie da się uprawiać w sposób gabinetowy. Antropolog, podobnie jak detektyw, wchodzi w środowisko obcych mu ludzi. Żeby rozwikłać sprawę, musi zrozumieć różne grupy ludzkie. Syci się detalami. Jakiś czas temu byłem w Kościanie na spotkaniu autorskim. Wcześniej postanowiłem napić się piwa. Natrafiam na pizzerię, schodzę w dół po schodkach. Przyjmuje mnie postawny koleś w białym kitlu i podaje mi piwo. I ja, ponieważ wczesnojesienna pogoda była całkiem ładna, pytam go, czy te parasole na zewnątrz należą do nich, czy do konkurencji? Na co on pochyla się nade mną i niskim, zmęczonym głosem odpowiada: „Tu już nie ma żadnej konkurencji”. Cudowne zdanie! Z kluczowym słowem: „już”. I to jedno zdanie, ten strzał w punkt, napędza w głowie gotową historię: oto bohater przyjeżdża do miasteczka, gdzie dowiaduje się, że tu już nie ma żadnej konkurencji. Jednym słowem, kłania się krzyżówka kryminału i westernu. Taki Cormac McCarthy, tyle że nad Notecią.

Swoje pisanie zaczął Pan w duecie z Markiem Krajewskim.
Marek został laureatem Paszportu „Polityki”, a ja w „Polityce” pracowałem wtedy jako dziennikarz. Przyjechałem do Wrocławia, żeby zrobić z nim wywiad w knajpie Pod Złotym Psem. Zadziałała jakaś elementarna chemia między nami. On filolog, ja filolog. On pan doktor, ja pan doktor. I ostatecznie było tak, że pamiętam wejście do Złotego Psa, ale wyjścia już nie. A potem zaproponowano nam wspólne pisanie bloga kryminalnego dla „Polityki”. Nie wiedzieliśmy, jak się pisze bloga, więc postanowiliśmy napisać trzy opowiadania. Już pierwsze zaczęło nam się ogromnie rozrastać, a potem zgłosił się do nas wydawca Marka, żeby zrobić z tego powieść. I tak powstały „Aleja samobójców” i „Róże cmentarne”.
Obaj wychodziliśmy z założenia, że fundamentem kryminału jest warsztat. Technika pisarska. Leszek Będkowski w czasach, gdy pracowałem dla „Polityki”, zwykł mawiać: „Pamiętaj, Czubaju, że tekst napisany ma kolosalną przewagę nad tekstem nienapisanym”. Tego się generalnie trzymam.

Pracując nad powieścią, trzyma się Pan ustalonego planu?
Lubię mieć plan, ale traktuję go raczej jak partyturę. Są oczywiście pisarze, którzy zasiadają do pracy bez planu. Taki był Raymond Chandler. Uważni czytelnicy zauważą, że zagadka kryminalna niewiele go obchodzi, nudzi go nawet. Najważniejsza jest pewna gęstość świata, który opisuje. Detale. I oczywiście Philip Marlowe – wszystkie powieści Chandlera zawieszone są na tym jednym człowieku.

Autorzy kryminałów to mistrzowie researchu.
Który bywa najprzyjemniejszą częścią naszej pracy. Trzeba gdzieś pojechać. Z kimś porozmawiać. Wiedzieć, jak udusić torbą foliową. Czym różnią się ścieki krwi od zmazów. Choć oczywiście w naszym kraju poetów pokutuje przekonanie, że na pisarza spływa natchnienie i... to wystarczy. Nie wystarczy. Potrzebne są szczegóły, żeby uwiarygodnić świat, o którym piszemy. Dlatego dobrze rozmawiać z policjantami, by nie narażać się na branżową śmieszność. Trzeba wiedzieć, ile osób jest na miejscu zdarzenia, ilu techników przyjeżdża, by zabezpieczyć ślady...
Jeśli istnieje jakaś podstawowa zasada, która by łączyła kryminały, to dotyczyłaby ona wiarygodności przedstawionego świata. Nie wierzę w to, czego uczą studentów polonistyki – że istnieje pełna rozdzielność świata wewnątrztekstowego ze światem zewnętrznym pisarza. Jedynie ktoś, kto niczego nigdy nie napisał, może powiedzieć taką bzdurę.
Bohater powieści jest zawsze w jakiś sposób obarczony przypadłościami autora.

Po kilku kryminałach czytelnik nie ma już pewnie ochoty na więcej. Zna przecież schemat.
Ależ jest wręcz przeciwnie! On wręcz oczekuje, że będą respektowane określone reguły. W tym najważniejsza z nich: historia musi być rozwiązana. Inaczej czuje się zrobiony w konia, jakby kupił produkt kryminałopodobny.
Nie sądzę, żeby kryminały mogły się znudzić. W ramach tego gatunku także jest w czym wybierać. W Stanach jest nawet podgatunek powieści kryminalnych, których akcja dzieje się wyłącznie na łodziach podwodnych. Te submarine thrillers mają swoich psychofanów.

Bohaterowi „Martwego popołudnia”, swojej przedostatniej książki, dał Pan obarczone wieloma konotacjami nazwisko. Dlaczego Hłasko?
Kiedy zdecydowałem, że to będzie Hłasko, pomyślałem, że jak ma już nosić takie nazwisko, to musi posiadać jakieś dylematy egzystencjalne. Niech się nie czuje za dobrze w życiu. Niech ma outsiderski styl. Niewygoda korporacyjna, z którą musi się gdzieś tam mierzyć, pracując jako ekspert do spraw bezpieczeństwa dla różnych firm, stwarza ramy dla nadwiślańskiego egzystencjalizmu rodem z powieści Marka Hłaski. I jeszcze jeden powód: dobrze jest, gdy autor czuje się komfortowo ze swoim bohaterem, również w tym sensie, że jego nazwisko mu odpowiada.

Akcja toczy się w Warszawie. Mamy tu spojrzenie antropologa, który latami przemierzał te wszystkie ulice.
Są slumsy i hipsterskie kluby, i osiedle domków fińskich na Jazdowie. Jednym z najbardziej interesujących aspektów tego miasta jest jego krwiożerczość. Nazywam Warszawę miastem-zombie. Jeżeli w centrum znajduje się jakiś skrawek powierzchni, gdzie można wetknąć budynek czy plombę i zarobić na tym, to na pewno taki obiekt za chwilę się tu pojawi. Inna charakterystyczna dla Warszawy rzecz to zmilitaryzowane nazewnictwo. Co chwilę człowiek trafia na skwer pułkownika, ulicę batalionu albo rondo kapitana. Duchy przeszłości wyzierają ze wszystkich kanałów. Nieprzypadkowo mój bohater w pewnym momencie przypomina sobie rozmowę z ojcem, który pracował w Biurze Odbudowy Stolicy. I ojciec Hłaski mówi do niego, że najlepsze powstanie to zrobili Czesi w Pradze.

U wielu autorów miasto staje się dziś pełnoprawnym bohaterem.
Już wielki niemiecki filozof Walter Benjamin zwrócił uwagę na relację miedzy wielkomiejskością, procesami urbanizacji a rozwojem powieści detektywistycznej. Kryminały zaczęły powstawać wraz z rozwojem wielkich miast i towarzyszącymi mu procesami industrializacji. Miasto stało się labiryntem, w którym można się ukryć, można kogoś śledzić, zgubić lub odnaleźć. Edynburg ma Iana Rankina, Moskwa ma Aleksandrę Marininę, Wrocław – Marka Krajewskiego, a Lublin – Marcina Wrońskiego. Znalezienie takiej terytorialności to bezcenna rzecz dla autora.
W polskiej prozie język jest często głównym i jedynym bohaterem. Ale sercem kryminału pozostaje postać z krwi i kości. Z kryminałem jest jak z koncertem Boba Dylana. Kto idzie na taki koncert, ten chce Dylana. Dlatego kiedy piszę, nie rozmyślam długo, czy użyć czasownika „skrzyć”, czy „iskrzyć”. Myślę nad bohaterem i splotem zdarzeń. Tu toczy się walka o zarwaną noc czytelnika.
Świetny pisarz Ryszard Ćwirlej opowiedział mi, jak pojechał ze szwagrem do Chorwacji na wakacje. Szwagier zapytał go: „Rysiu, masz coś do czytania? Bo mi się pisma motoryzacyjne pokończyły”. Okazało się, że Ryszard miał moją książkę. Potem szwagier zaginął. Nie zszedł na kolację. Nie było go na śniadaniu. Wszyscy zaczęli się już martwić. A on w końcu schodzi i mówi: „Przeczytałem tego Czubaja. Niezły nawet”. To dopiero komplement, co? ©

MARIUSZ CZUBAJ (ur. 1969) jest autorem powieści kryminalnych. Profesor antropologii kultury, w 2008 r. został laureatem Nagrody Wielkiego Kalibru. W tym roku ponownie nominowany za „Martwe popołudnie”. Pisze nie tylko kryminały, lecz także opracowania poświęcone literaturze gatunkowej. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka z serii kryminałów o profilerze Rudolfie Heinzu „Piąty beatles”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015