Tłumacz pilnie poszukiwany!

JAN STRZAŁKA: - Transatlantyk, nagroda przyznawana przez Instytut Książki wybitnym popularyzatorom literatury polskiej za granicą, po raz drugi trafia w ręce tłumacza niemieckiego - jej pierwszym laureatem był nieżyjący już Henryk Bereska. Czy to dowód szczególnej unii kulturalnej pomiędzy Polską a Niemcami, czy raczej przypadek?

26.06.2007

Czyta się kilka minut

ALBRECHT LEMPP: - Trudno mi powiedzieć - rozmawiamy przed oficjalnym wręczeniem nagrody - jakimi względami kierowali się ci, którzy Transatlantyk mi przyznali, choć podejrzewam, że uhonorowano mnie nie tyle za przekłady literatury polskiej na niemiecki, te są bowiem nieliczne w porównaniu z dokonaniami Bereski czy Andersa Bodegarda, ubiegłorocznego laureata tej nagrody. Sądzę, że otrzymałem ją przede wszystkim za inicjatywy promujące najnowszą literaturę polską w Niemczech.

Owszem, przełożyłem prozę Jerzego Pilcha, Janusza Głowackiego, futurologiczno-technologiczne eseje Stanisława Lema z tomu "Tajemnica chińskiego pokoju"; świadomie natomiast nie tłumaczę poezji, co znakomicie czyni mój dawny szef Karl Dedecius. Dedecius wychował nie tylko mnie, ale i kilkoro innych tłumaczy, np. Renate Schmidgall, tłumaczkę m.in. "Wei­ssera Dawidka" Pawła Huellego i powieści Stefana Chwina. To Dedeciusowi zawdzięczam warsztat, dzięki któremu nauczyłem się promować kulturę polską. Z wykształcenia jestem bowiem slawistą i językoznawcą; dopóki nie spotkałem założyciela i szefa Niemieckiego Instytutu Kultury Polskiej w Darmstadt, nie śniłem nawet, by służyć kulturze polskiej - no chyba że pod wpływem Elżbiety, mojej polskiej żony.

Wracając do pytania: w tym roku do nagrody zgłoszono kandydatury bodajże siedemdziesięciu pięciu tłumaczy z ponad trzydziestu krajów, głównie z Francji i Niemiec, co świadczy, że kultura polska, i nic w tym dziwnego, największe zainteresowanie budzi wśród sąsiadów. Potem dopiero - reszty świata. Czy to przypadek, że Transatlantyk znów trafia w niemieckie ręce? Często powtarzam, że dla literatury polskiej rynek niemiecki pozostaje najważniejszy na świecie. Literaturze obcej łatwiej się przebić na małe rynki, w Holandii na przykład czy na Węgrzech produkcja nowych tytułów jest dosyć skromna, ale duża część to są właśnie przekłady. Trudniej natomiast jej zaistnieć na rynkach Francji czy Anglii, gdzie rok w rok ukazują się tysiące nowych tytułów, ale liczba przekładów jest nieduża. Natomiast na wielkim rynku niemieckim liczba ta sięga dziesięciu procent. Niemiecki, choć nie może konkurować z angielskim, wciąż jest obecny w redakcjach wydawnictw wielu krajów. Jeśli książka zostanie przełożona na niemiecki, istnieje duża szansa, że sięgnie po nią nie tylko Austriak czy Szwajcar, ale także wydawca skandynawski, czeski lub holenderski.

Jak przekonać niemieckiego czytelnika, by sięgnął po polską książkę?

Literatura polska ma szczęście do dobrych tłumaczy niemieckich: przykładem wspomniany Bereska, Klaus Stämmler czy Dedecius. Wszyscy oni pochodzili ze Śląska czy z przedwojennej Łodzi, od kołyski obcowali z kulturą i językiem polskim, uczyli się często w polskich gimnazjach. To pokolenie już odchodzi, ale w Niemczech wciąż żyją ludzie zafascynowani polską kulturą i chętni, by ją Niemcom przybliżać. Niemcy są znakomitym miejscem do promocji polskiej literatury, bo trwa tam wciąż silna tradycja spotkań autorskich, czego nie ma np. we Francji. Do Instytutu w Darmstadt w latach 80. zapraszaliśmy plejadę najznakomitszych pisarzy emigracyjnych. Pamiętam, że kiedy gościł u nas np. Stanisław Barańczak, zjechali do nas czytelnicy nawet z Hamburga i Berlina. Dziś do Niemiec nadal chętnie zaprasza się pisarzy polskich, na szczęście niezmuszonych już przez politykę do emigracji. Niemcy są życzliwie zainteresowani obcą literaturą, nie tylko polską, rzecz jasna.

Szkopuł w tym, by pisarze chcieli widywać się z niemieckimi czytelnikami. Z tej szansy skorzystał na przykład Andrzej Stasiuk, gorzej bywa z Jerzym Pilchem, który podróżuje niechętnie. Głos krytyki w Niemczech, owszem, jest ważny, lecz o sukcesie decydują spotkania i informacje w lokalnych gazetach, że w naszym mieście gościł wybitny pisarz. Ktoś może cieszyć się świetnymi recenzjami, ale nie zawsze przekłada się to na uznanie tysięcy czytelników. Więc na spotkaniach trzeba bywać, bo liczy się jakość literatury, ale i obecność literatów.

W jakim stopniu wybór tłumaczonych książek zależy od Pańskich osobistych upodobań, a w jakim od innych czynników, np. komercyjnych? Tłumaczył Pan także powieści Marii Nurowskiej...

Czego się nie wypieram, na "Postscriptum" uwagę zwrócił mi zresztą Julian Kornhauser. To dobra powieść, co krytyka też zauważyła; bardziej podzielone były już zdania w przypadku "Listów miłości", jej drugiej książki po niemiecku. Obie jednak przyniosły Nurowskiej ogromny sukces w Niemczech. Odbiór powieści Nurowskiej dobrze obrazuje mój stosunek do literatury: wydawcy i tłumacze muszą też promować to, czego czytelnik od literatury oczekuje, nie zaś wyłącznie to, co nam się wydaje, że oczekiwać powinien.

Przygotowując w 2000 r. program na Targi Frankfurckie, wyrzekłem się zatem promowania klasyki od Mickiewicza po Gombrowicza - co już dawno zrobił Karl Dedecius - by pokazać dzieła, na jakie rzucą się wydawcy: a więc teksty powstałe po 1989 roku. Bo wydawcy wiedzieli, jakie zainteresowanie budzi nowa Polska. Jak każdy program autorski, promocja we Frankfurcie wzbudziła pretensje niektórych pisarzy tam nieobecnych, ale na takie pretensje odpowiedzieć mogę jedynie, że promocja zawsze dotyczy wybranych, gdy zaś uda się z wybranymi, zwraca się uwagę na kolejne nazwiska. A to działa i wstecz: "nowi i młodzi" korzystają ze sławy i popularności kolegów starszych; przecież nowe nazwiska zostały zauważone i odnotowane m.in. dlatego, że w programie były nazwiska znane i cenione - Różewicz, Kołakowski, Kapuściński, Krall, Krynicki lub Zagajewski, nie mówiąc już o polskich noblistach. Zwrócono uwagę nie tylko na nazwiska, ale i na bogactwo polskiej literatury: zarówno na poezję, jak i na powieść kryminalną. Jednym słowem, promujemy dobrą literaturę, bo tylko to się liczy. Czytelników fascynuje nie to, że Lem był Polakiem, lecz jego geniusz.

Czy Frankfurt 2000 miał jakieś dalsze konsekwencje?

Przyniósł nam sukces, od roku 2000 - takie jest zdanie krytyki - nowa proza polska zaistniała na rynku niemieckim. Dość wspomnieć Olgę Tokarczuk, Zbigniewa Kruszyńskiego lub Andrzeja Stasiuka, który dał się poznać także czytelnikom najważniejszych gazet jako komentator spraw polskich. Dziś Stasiuk jest znany w Niemczech, a pamiętam, jak bodajże w 1995 r. na targach w Lipsku prowadziłem spotkanie z nim oraz z Jackiem Bocheńskim. Bocheński mówi świetnie po niemiecku, czuł się więc swobodnie, Stasiuk zaś przyjechał wprost z bieszczadzkich lasów i czuł się chyba trochę nieswojo, ale wywarł wrażenie na czytelnikach.

Wróćmy do Pańskich wyborów...

Co decyduje o moich wyborach jako tłumacza? Osobiste gusty z pewnością. Poza Lemem, którego tłumaczenie podsunął mi wydawca, wszystkie moje przekłady są prywatnym wyborem, choć nie skrywam, że wsłuchuję się w opinie czytelników, krytyków, przyjaciół, ale przede wszystkim kieruję się przekonaniem, czy książka mnie w jakiś sposób "tyka". Pamiętam, takie wrażenie miałem po lekturze "Innych rozkoszy" Jerzego Pilcha, być może dlatego, że i on, i ja pochodzimy z domów protestanckich. Więc zabrałem się do tłumaczenia tej znakomitej prozy, i uważam, że udało mi się wiernie oddać frazę Pilcha. Z radością tłumaczyłem też "Ostatniego ciecia" Janusza Głowackiego, książkę zwariowaną, ale zabawną...

Jakiej książki Pan nie przełożył, choć byłoby warto?

Właśnie jednej z książek Głowackiego, a mianowicie jego autobiografii "Z głowy", przekład wymagałby bowiem wielu komentarzy i wyjaśnień, bo któż w Niemczech wie, kim był np. Jan Himilsbach? Chętnie przełożyłbym prozę Janusza Andermana czy powieści Andrzeja Barta.

Zaczęliśmy od wspomnienia o Henryku Beresce, więc i skończmy przywołaniem jego spostrzeżenia, że niemieckie słowo "übersetzen", czyli tłumaczyć, znaczy również przemieszczać i przewozić...

Bo na tym polega praca tłumacza: przewozić łódką kulturę przez rzekę, czyli poza jej naturalne granice, wyjaśniać obcym jej subtelności i tajemnice, ba, nawet więcej: w dobie globalizacji i tzw. międzykulturowego zarządzania zasobami ludzkimi, z czym mamy do czynienia, np. w międzynarodowych korporacjach, tłumaczyć innym gesty, reakcje i zachowanie ich partnerów z odmiennych kręgów kulturowych. Jeśli chcemy żyć we wspólnej Europie, musimy się nauczyć sztuki przekładu. Nie opanowaliśmy jej dotąd wystarczająco i nie wiemy, jak zrozumieć wielokulturowy świat; wątpię, czy pomoże nam w tym jeden wspólny podręcznik do historii. Tłumacz staje się więc zawodem pilnie poszukiwanym.

Albrecht Lempp (ur. 1953), tegoroczny laureat Nagrody Transatlantyk, przyznawanej przez Instytut Książki najwybitniejszym popularyzatorom literatury polskiej za granicą, tłumacz i językoznawca, w latach 1987-94 pracował w Deutsches-Polen Institut w Darmstadt, następnie organizował krakowską Willę Decjusza i kierował Zespołem Literackim "Polska 2000", przygotowującym m.in. prezentację literatury polskiej na Targach Frankfurckich w 2000 r. (Polska była wówczas gościem honorowym Targów). Był wicedyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza, obecnie jest dyrektorem Forum Współpracy Polsko-Niemieckiej. Przełożył na niemiecki książki m.in. Stanisława Lema, Jerzego Pilcha, Janusza Głowackiego, Anny Boleckiej i Marii Nurowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (26/2007)