Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powstało i pozostało mnóstwo materiału muzycznego, dialogowego i zdjęciowego. Część utworów znalazła się na płycie “Let It Be" (1970), opracowanej przez Phila Spectora. W większości świetnie zachowano atmosferę nagrywania na żywo, bez dubli i nakładek. Piosenki poprzedzane i kończone są gadaniem, próbowaniem instrumentów i głosów. Ale w paru tytułach Spector przedobrzył, dodając smyczki, blachę i chóry. Ofiarą takiej orkiestracji okazał się McCartney, którego piękna, liryczna ballada “The Long And Winding Road" została niemiłosiernie przesłodzona. Także “Across The Universe" Lennona napompowano uduchowioną aranżacją, jakby sama piosenka nie miała wystarczająco wzruszającej głębi.
“Let It Be... Naked" oczyszcza piosenki Beatlesów z aranżacyjnego blichtru. Szkoda przecież, że zrezygnowano z walorów dokumentacyjno-jamowych, obcinając wspomniane przed chwilą wstępy i epilogi oraz rezygnując z dwóch krótkich zabawnych piosenek. Dodano (za to) “Don’t Let Me Down" oraz drugi dysk z rozmowami muzyków i kawałkami nagrań. Podniesiony został poziom dynamiczny, dźwięk jest pełniejszy, więcej jest też powietrza do wybrzmiewania. Jakby powiedział Norwid, słucha się tych piosenek w coraz głębszych głębiach.
Zdarzyła się też jedna rzecz dziwna. Otóż w piosence “Let It Be" z 1970 roku, gdzieś pod koniec trzeciej minuty, Starr, zmieniając sposób uderzeń w bębny, wprowadził pewną polirytmiczność. W wersji opublikowanej teraz nie ma tego świetnego efektu. Niemniej dobrze żyć w czasach, kiedy ukazują się nowe płyty Beatlesów.