Tertulian z „Tygodnika”

Był jednym z najwybitniejszych pisarzy religijnych. Gdyby Żychiewicz pisał po angielsku albo po francusku, gdyby mieszkał w którymś z zachodnich krajów, a nie w PRL-u, dziś byłby tak znany i wydawany jak C.S. Lewis.

17.01.2012

Czyta się kilka minut

Tadeusz Żychiewicz był/jest dla mnie kimś tak bliskim, że nie potrafię pisać o nim obiektywnie. Zresztą obiektywnie napisał o nim ks. Krzysztof Stępniak. Książka „W poszukiwaniu Kościoła idealnego. Życie i dzieło Tadeusza Żychiewicza” (Wyd. Wszechnicy Mazurskiej; Olecko 2004) powstała jako praca doktorska na Wydziale Teologicznym UKSW z inspiracji i pod kierunkiem ks. prof. Henryka Seweryniaka. Znakomita to monografia: obiektywna, a jednocześnie prześwietlona osobistym zachwytem. Żychiewicz, którego zresztą nigdy nie spotkał, kojarzy się autorowi z Tertulianem. Żadnemu z przyjaciół Tadeusza takie porównanie nie przyszłoby do głowy. A jednak coś w tym jest...

„Żyjący na przełomie II i III wieku kartagiński retor i prawnik, świecki chrześcijanin o rzymskiej karności, gorącym sercu i wzniosłym umyśle, był człowiekiem o niezwykłej osobowości (... ). Stał się żarliwym apologetą i rzecznikiem chrześcijaństwa. Jego język, styl i forma nie znajdują sobie równych w całym ówczesnym świecie łacińskim”. Tertuliana – pisze ks. Stępniak – fascynowała Biblia, której stał się wybitnym egzegetą. Był propagatorem wiary wśród tych, którzy jej poszukują. I wreszcie: „Nie był bezkrytyczny: ostrze swej ironii kierował również przeciw Kościołowi, w którym dostrzegał zbyt wiele kompromisów czy bogactwa”. Słowa te spokojnie można odnieść do Żychiewicza.

Monografia przeszła niemal bez echa. Niestety, także książki Tadeusza Żychiewicza nie są wznawiane. Niestety, bo ich „język, styl i forma nie znajdują sobie równych w całym ówczesnym świecie”. Myślę, że gdyby Tadeusz pisał po angielsku, albo po francusku, gdyby mieszkał w którymś z zachodnich krajów, a nie w PRL-u, dziś byłby tak znany jak C.S. Lewis czy inni niestarzejący się autorzy. Ostatnie wydanie Żychiewicza u nas to chyba opasły tom „Stare Przymierze” (Znak 2000).

Magnetyzm naturalny i twórczy

„Był człowiekiem o niezwykłej osobowości” – pisze autor monografii – o Tertulianie i o Żychiewiczu. Choć mając go codziennie w redakcji, jego niezwykłości można było nie zauważyć. Nie był niezwykły, kiedy siedząc przy biurku ustawionym w środkowym pokoju przy samych drzwiach do sekretariatu, pracowicie sklejał i szlifował modeliki samolotów, ani kiedy paluchami z paznokciami zniekształconymi przez artretyzm, stukał w klawisze starej maszyny do pisania, ani kiedy na zebraniach czepiał się artykułu Bortnowskiej, która – podobnie jak Anna Morawska – szczególnie działała mu na nerwy. Niezwykła osobowość się ujawniała, kiedy publicznie przemawiał. Nie to, że był oratorem. Nie był. Ujarzmiona w młodości wada wymowy czasem się odzywała. Lekko, dla nieznających go niemal niezauważalnie, Tadeusz się jąkał. Monolog prelegenta był dialogiem. Umiał poruszać sprawy, odpowiadać na pytania, które ludzie nosili w sobie, choć nikt na sali głośno ich nie wyartykułował. Miał dziwne anteny... Czuł, wiedział. A przy tym to, o czym mówił, zawsze go przejmowało.

Widziałem go i słyszałem po raz pierwszy, kiedy w auli KUL-u mówił o spowiedzi. Oczarował przepełnioną studentami salę, jakby ją zahipnotyzował. Mówił prosto, z pozycji człowieka, który sam tego, co mówi, doświadczył. O spowiedzi! Być może, poza treścią i stylem działał tu jego „magnetyzm”. Żona Tadeusza, Teresa, mówiła mi, że w młodości Tadeusz miał rzadką właściwość wprawiania w ruch przedmiotów. To nie było działanie zamierzone. Po prostu, tak mu się przydarzało. W późniejszych latach ta wewnętrzna bateria przestała w taki sposób działać. Czy wygasła? Może on sam zaprzągł ją do czego innego, do pisania?

Bo pisanie Tadeusza Żychiewicza było i jest niezwykłe. Odnosiłem wrażenie, że jego komentarze Biblii (i niektóre inne teksty), pisane najpierw piórem, potem wystukiwane na maszynie, przerastają jego, jego wiedzę, jego osobę. Często dawał mi do czytania arkusze wykręcone z maszyny, jeszcze ciepłe. Czytałem i pytałem, skąd to bierze? Skąd to ma? Miał, rzecz jasna, obszerną, stale pogłębianą wiedzę, z pasją czytał książki traktujące o Biblii. Radził się teologów i potem pisał... po swojemu. Genialnie.

W „Tygodniku” pisarską karierę rozpoczynał od notek z zakresu historii sztuki, potem spełniał się w reportażach. Zostały zebrane w tomie „Ludzie ziemi nieświętej” (1961). Zwykłe-niezwykłe historie ludzkie. Tadeusz był ciekaw ludzi. Pisał o nich z szacunkiem i miłością. Reportaże, a może bardziej opowiadania niż reportaże stricto sensu. W tych reportażach jest mistrzem niedopowiedzenia, „morału” podanego tak, że czytelnik sam go sobie dopowiadał, nie wiedząc, że jest prowadzony przez Żychiewicza.

Wrażliwość na słowo pisane wyniósł z domu. Rodzice byli nauczycielami. Matka, Antonina Bieniarz („bibliomanką” nazwie ją kiedyś) dbała o jego humanistyczną formację. Ważne: Antonina pochodziła z rodu ormiańskiego, wywodzącego się spod Kamieńca Podolskiego. Tadeusz przy każdej okazji i bez okazji lubił się chwalić, że jest – jak mówił – „Ormiaszką”. Był z tego dumny. Ojciec Tadeusza, Marian, rok młodszy od żony, był nauczycielem języków niemieckiego i rosyjskiego, pełnił funkcję inspektora. Matka była religijna. Ojciec? „Mój ojciec nie był pobożny”, napisze Tadeusz. Był piątym, najmłodszym dzieckiem. Brat i siostra zmarli we wczesnym dzieciństwie. Pozostali przeżyli, Tadeusz – w czasie wojny w AK, po wojnie w podziemiu, ujawnił się w 1947 roku. Płacił za to trudnościami w dostaniu się na studia. Kazik przeszedł przez sowiecki łagier, Bronek niemieckie więzienie. Nie byli szczególnie zżyci, ale więź między nimi istniała. Tadeusz umierał na chorobę płucoserca, tę samą, co jeden z braci. Chorobę brata opisał mi kiedyś ze szczegółami. Od początku swojej choroby wiedział, co go czeka.

Ojciec Malachiasz

Nieprawdopodobną popularność zdobył Żychiewicz jako autor „Poczty Ojca Malachiasza” (1961-70). Zapowiadał: „Postanowiliśmy – na drodze eksperymentu – uruchomić rubrykę, w której będziemy się starali odpowiadać niejako »publicznie« na stawiane w listach zapytania. Takie rozwiązanie sugerowali nam zresztą niejednokrotnie sami czytelnicy”.

I się zaczęło. Co tydzień (czasem były przerwy) felieton pod tym tytułem. Żychiewicz wyławiał z otrzymanych listów ważną jego zdaniem kwestię. Przepisywał ten fragment, niekiedy częściowo streszczał myśl autora listu i obszernie omawiał poruszone zagadnienie. Na tym m.in. polegała specyfika „Poczty”, że nigdy nie była zdawkowa. I na tym, że piszący nie był autorytarny. Ojciec Malachiasz nigdy nie przybierał szat posiadacza prawdy, nigdy się nie mądrzył i... nie mówił banałów. Często szukał odpowiedzi wraz z pytającym.

To dzięki „Poczcie” znalazłem się w redakcji. Codziennie listonosz przynosił na Wiślną worek listów do Ojca Malachiasza. Żychiewicz usiłował odpowiadać wszystkim. Czytał te listy, niekiedy bardzo obszerne, zwykle pisane ręcznie, czasem na maszynie. Na jeden odpowiadał felietonem. A na setki pozostałych? Szukał pomocników. Byłem jednym z nich. Odpowiedzi pisane (i podpisywane!) przez nas omawiał, sprawdzał, korygował. Opisałem to w artykule „Byłem wikarym Ojca Malachiasza” („TP” nr 48/1994). Nie udało się nam odpowiedzieć na wszystkie listy.

Można z grubsza tak ułożyć kolejne cykle pisarstwa Tadeusza Żychiewicza: reportaże, „Poczta Ojca Malachiasza”, medytacje Testamentu Starego i Nowego jako komentarze do czytań liturgicznych (w latach 1983-90), cykl hagiograficzny, zebrany potem w dwóch tomach zatytułowanych „Żywoty”. Edytorsko ta książka wygląda okropnie. Na egzemplarzu tomu drugiego Tadeusz napisał mi taką dedykację: „Ten niesłychany bubel wydawniczy ofiarowuje serdecznie autor (zawstydzony)”.

Opisuje w „Żywotach” świętych uznanych przez Kościół i ludzi, którzy nigdy na ołtarze nie trafią. „I dobrze – napisze we wstępie – w końcu nie wszyscy zacni ludzie muszą być opatrzeni kościelnym znakiem najwyższej jakości Q”. Znakomite, pełne życia i erudycji opowieści o ludziach i historii. Jan Paweł II napisze do autora: „Bardzo dziękuję za »Żywoty« tom II. Melduję także, że przeczytałem od deski do deski, a niektóre żywoty już po raz drugi”.

Zjadliwy polemista

Dla poszukujących Żychiewicz był dobrotliwym, choć czasem ironizującym i złośliwym mistrzem, był charyzmatycznym interpretatorem Biblii, odkrywał i pokazywał świętość, wydobywając ją spod warstw zapomnienia, ignorancji i banału. Ale był też Żychiewicz publicystą i polemistą. Publicysta wciąż się komuś narażał, zwłaszcza księżom, aż się dorobił opinii antyklerykała. Prawda, w krytykowaniu kleru bywał przykry, nie zawsze miał rację. Czas jednak pokazał, że wiele jego ponurych przewidywań w tej materii się spełniło.

Jako polemista był uparty, bezlitosny, morderczy i nie zawsze fair play. Ustawiał przeciwnika do bicia i walił. Recenzując np. którąś z książek Janusza Pasierba, bezlitośnie wykpił erudycję autora, sugerując (niesłusznie), że sam od siebie nie ma nic do powiedzenia. Zabawnie zestawiał cytowanych przez Pasierba autorów, udając, że nie wie, jaką funkcję w książce spełnia ten błyskotliwy przegląd myślicieli. Ja sam kiedyś padłem ofiarą polemicznej pasji Tadeusza. Z Paryża, gdzie wtedy mieszkałem, przysłałem reportaż, w którym opisałem, jak francuscy księża szukają sposobu trafienia do ludzi, głuchych i ślepych na język symboli Mszy trydenckiej. Żychiewicz zrównał mój tekst z ziemią, eksponując to, co było tam drugorzędnym rekwizytem, pomijając problem sposobu komunikowania wiary. Atak Żychiewicza (wielkiego autorytetu!) inni odczytali jak wezwanie do boju. Nawet nieletnia wówczas Róża Woźniakowska (dziś Thun) zjadliwym listem przeciwko mnie zadebiutowała na łamach „Tygodnika”, a sam ksiądz Prymas Wyszyński upominał mnie w prywatnym liście. Bronił mnie na łamach „Szpilek” tylko... Jerzy Urban.

Jan Paweł II niezmiernie cenił i lubił Żychiewicza. Wzruszająca wymiana listów cytowana we wspomnianej rozprawie ks. Stępniaka jest tego niezbitym dowodem. Nić porozumienia, wręcz przyjaźń między nimi sięga oczywiście jeszcze krakowskich czasów Papieża. A przecież widziałem, jak właśnie Tadeusz potrafił doprowadzić krakowskiego arcybiskupa do rozpaczy. Podczas jednego z licznych, nieformalnych spotkań arcybiskupa z redakcją „Tygodnika” Tadzio zawziął się, by wykazać, że Kościół w Polsce działa zupełnie tak jak Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Temat miał dobrze przemyślany, argumenty czy raczej ilustracje lansowanej przez siebie tezy liczne. Po spotkaniu towarzyszyłem Wojtyle w drodze do domu na Kanoniczą. Milczał. W pewnym momencie się zatrzymał i drapiąc się chłopskim ruchem w tył głowy (kapelusz zsunął mu się na oczy), mruknął: „ja się z nimi chyba nie dogadam”. Nie było wątpliwości, „z nimi” odnosiło się do polemisty Żychiewicza.

Po tej stronie murów

Żychiewicz współtworzył „Tygodnik Powszechny” jako znakomity autor tekstów i redaktor. Co tydzień (w środy) uczestniczył w zebraniu działu religijnego (w mieszkaniu ks. Andrzeja Bardeckiego). Z „Tygodnikiem” się utożsamiał. Po upadku komunizmu i zmianach w redakcji czuł się źle. Źle odbierał zaangażowanie polityczne „Tygodnika” („partyjne zaangażowanie nazbyt jednoznaczne, jednostronne i sztywne”). 7 czerwca 1992 roku pisał do Turowicza: „Ten nowy program, kierunek czy styl TP był mi od dawna zupełnie obcy” i prosił o wykreślenie go ze składu kolegium redakcyjnego oraz usunięcie ze stopki. Ostatecznie Turowicz przekonał go, by w stopce pozostał jako członek „Zespołu”. Przesunięcia dokonano bez rozgłosu. Tadeusz do końca, jako „wolny strzelec”, drukował w „Tygodniku” swoje teksty.

Jest Żychiewicz znany, postać medialna, „ikona”, i „Tadeusz prywatny”: mąż, ojciec, przyjaciel, człowiek. Wrażliwy, uważający siebie za „połamańca”, wewnętrznie pokręcony, prawy do bólu i wymagający tego samego od innych, wierzący, krytyczny, czasem kompletnie bezradny. O tym Tadeuszu nie piszę. Trochę i nie tylko między wierszami tego Tadeusza można spotkać w cytowanej tu wielokrotnie monografii.

W ostatniej, wydanej przed jego śmiercią książce „Jajko miejscami świeże, czyli pytania dla teologów” (1993) Żychiewicz zamieścił modlitwę, która brzmi jak pożegnanie:

„Panie, nie wiem, czy się jakoś przemycę do Twego raju – na ową nową ziemię i pod nowe niebo, o których pisał Jan. Jeślibyś jednak w miłosierdziu swoim popełnił to przeocze¬nie, i gdybyś przypadkiem zapytał (wiem, że nie zapytasz), co wolę: zmie¬nić swój statut człowieczy i zostać duchem czystym, czymś na kształt cheruba w bliskim blasku Twojego tronu – czy też pozostać stworzeniem bardzo cielesnym pod rękę ze wszystkim, co na ziemi widzialne i doty¬kalne, odrzekłbym: Panie, to drugie. Możesz mnie nawet zdegradować: wolę być szurpatym chrząszczem na liściu, aniżeli cherubem. Byle tyl¬ko Twoim. Byle po tej stronie murów. (...) A ja chcę tylko być. Twoim. Po tamtej stronie murów, i niechby nawet na liściu. Przecież »w domu Ojca mieszkań jest wiele«?”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „90. urodziny Tadeusza Żychiewicza