Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Są wyrazem oczekiwania – wręcz pragnienia – by papież wreszcie zrobił porządek w polskim Kościele. Przekonania, że jedynym ratunkiem jest jego osobista interwencja.
Podobne nastroje panowały dwa lata temu, gdy do Polski przyjeżdżał abp Charles Scicluna, zwany „pogromcą pedofilów”, którego raport doprowadził do dymisji episkopatu Chile. Jego wizyta miała charakter szkoleniowy, ale i tak wszyscy czekali na szeryfa.
Biskupi pojadą w październiku do Rzymu z długo oczekiwaną i planowaną wizytą „ad limina apostolorum”, którą prawo nakazuje składać regularnie co pięć lat. I nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.
Gdyby Franciszek chciał ich wezwać w trybie pilnym, dałby im nie pięć miesięcy, ale pięć tygodni, jak biskupom chilijskim w 2018 r. Albo zarządził wizytację polskich diecezji, tak jak w ubiegłym tygodniu zrobił w diecezji kolońskiej.
Najwyraźniej nie widzi potrzeby. Duża liczba spraw z Polski – przeciwko księżom wykorzystującym nieletnich i biskupom ukrywającym przestępców – świadczy, paradoksalnie, na korzyść polskiego Kościoła: mechanizmy samooczyszczenia działają. Ukaranie w ciągu roku pięciu polskich hierarchów było możliwe dzięki postępowaniom prowadzonym przez metropolitów z Poznania, Warszawy czy Krakowa. A sprawnie działająca sieć diecezjalnych delegatów ds. ochrony nieletnich jest podawana za przykład dla innych. Co oczywiście nie znaczy, że nie ma problemów. Ale – z punktu widzenia Watykanu – nie są większe niż w innych krajach i nie rozwiąże się ich jedną szybką decyzją.
Nagłych, zbiorowych i spektakularnych dymisji nie będzie. Ale trochę stresu dobrze biskupom zrobi. Zbyt rzadko są rozliczani ze swojej pracy. Miejmy nadzieję, że rozmowa z Franciszkiem, który jest nieczuły na okrągłe słowa, będzie konkretna i trudna.
Niech jadą. Ten wyjazd im się po prostu należy. ©℗
Czytaj także: Edward Augustyn: Obyśmy się nie rozczarowali