Temu księdzu dziękujemy

Protesty, blokowanie kościołów, odebranie kluczy do świątyni – parafianie z Mielęcina i okolic nie chcą już swojego proboszcza. Czym sobie zasłużył?

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Protest parafian i interwencja policji w Mielęcinie, 29 sierpnia 2021 r. / NORBERT FRĄTCZAK
Protest parafian i interwencja policji w Mielęcinie, 29 sierpnia 2021 r. / NORBERT FRĄTCZAK

To ostatnia sierpniowa niedziela w Nowielinie, w zachodniopomorskim, 50 km od Szczecina. Ta niewielka wieś liczy niespełna pięciuset mieszkańców, kilka ulic, trochę domów i kościół. Jest po godzinie 10, wierni już czekają pod bramą. Dzwon nie bije, ale to nie szkodzi, bo nikt nie przyszedł tu na mszę. Wszyscy wiedzą, że po tym, co wydarzyło się tydzień temu, ksiądz się nie pojawi.

Pisały o tym media. 22 sierpnia mieszkańcy zabrali księdzu klucze do kościoła, nie wpuścili go do środka. Zamiast modłów po wsi niosło się wołanie: „Nie chcemy księdza!”. Dziś mają ze sobą transparent: „Księdzu dziękujemy, księdza już nie chcemy”.

Nowielin podlega parafii w Mielęcinie (należy do niej też kościół w Pstrowicach). Przedmiotem wołań wiernych jest tamtejszy proboszcz: ks. Edward Masny. Do Mielęcina przybył osiem lat temu. Od trzech wierni ślą pisma do kurii szczecińsko-kamieńskiej, żeby go odwołała. W tym czasie do abp. Andrzeja Dzięgi jeździły też delegacje. – Bez skutku – mówi Bogumiła Kołodziej, sołtyska Nowielina. 18 sierpnia razem z sołtysami Mielęcina i Pstrowic napisali do prymasa Wojciecha Polaka pismo z prośbą o interwencję w sprawie księdza Masnego.

– To tyran w sutannie, a nie żaden ksiądz – precyzują mieszkańcy zebrani w Nowielinie w ostatnią niedzielę sierpnia. Za chwilę pojadą do Mielęcina, gdzie też zablokują księdzu wejście do kościoła. Na miejscu dojdzie do przepychanki. Przyjedzie policja. Do świątyni w Pstrowicach też nie wpuszczą. Wymienią klucze do bram i powierzą je pod opiekę pani sołtys.

Gorzkie żale

Z profilu duszpasterskiego ks. Edwarda Masnego na stronie archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej dowiadujemy się, że kapłanem jest od 38 lat. Imieniny obchodzi 13 października. Kilka słów o sobie: brak. Słów o księdzu nie szczędzą za to jego parafianie. I żadne z nich nie jest dobre.

Parafianin pierwszy: – Nie ma w nim odrobiny dobrej woli. Nie idzie się z nim dogadać, ani po dobroci, ani po złości. Jak coś postanowi, na przykład, że nie będzie święcił krzyża, bo sami go postawiliśmy, to nie poświęci. I po rozmowie.

Parafianin drugi: – W naszej parafii zrobiło się jak w mieszkaniu państwa Dulskich. Ksiądz jest wyrachowany i bezwzględny. Obraża nas, wyzywa od diabłów, szatanów. A jak nam się nie podoba, to mamy się wynosić.

Parafianin trzeci: – Że nie dba o nas, parafian, to pół biedy. Ale on zaniedbuje też świątynie. Dach przecieka, bywa, że woda stoi w kościele, mur się wali, dzwonnica tak samo, a on nic. I nie o pieniądze tu chodzi, bo te już zebraliśmy, a o zgodę na remont. Błagamy o ten podpis od lat. Bezskutecznie.

Najlepiej jak sam wejdę i zobaczę, zapraszają wierni. Że drzwi zamknięte? Żaden problem. Pan Wiesław otworzy. Ma klucze, te same, które odebrał księdzu dwa i pół tygodnia temu. I gotowe. ­Proszę notować, zdjęcia robić, niech kraj się dowie, jak to wygląda.

A wygląda tak: kościół w Nowielinie jest niewielki, typowo wiejski. Ołtarz i kilka rzędów ławek. Ściany, niegdyś białe, wyraźnie zszarzały. Drewniany chór najlepsze lata też ma już za sobą – nie potrzeba dobrego wzroku, żeby dostrzec pęknięcia. Ale najgorzej wygląda sufit – jakby zaraz miał runąć na głowy. Śmierdzi grzybem. Za ołtarzem – stara szafa. To tu ksiądz przebiera się przed mszą, przy wszystkich.

– To niech pan opisze – wierni z Nowielina wskazują na ołtarz. – Tu, gdzie teraz są kinkiety, zresztą zdjęte ze ścian, kiedyś paliło się tzw. wieczne światełko. Tak na nie wołaliśmy, bo płonęło od 50 lat. Gdzie jest teraz, nikt nie wie. Ksiądz zabrał i nie powiedział, co z nim zrobił.

– To samo obrazy – teraz wskazują na jedną ze ścian. – Widzi pan, kilku brakuje. Ksiądz je pozdejmował. Nie wiadomo czemu i co z nimi zrobił. Tak jak nie powiedział, dokąd zabrał nasze organy i dzwon. Ludzie gadają, że do Niemiec sprzedał, ale czy to prawda, nikt do końca nie wie.

Wierni z Mielęcina, gdzie ks. Masny jest proboszczem, najbardziej żałują zabytkowych klamek z lwimi głowami, które niegdyś zdobiły drzwi kościoła. Teraz są zwykłe, brzydkie. Szkoda też ozdobnej, kutej kropielnicy. Ksiądz zastąpił ją szklaną miską, jak na sałatkę. O obrazach, które zniknęły, nie ma już co wspominać.

– Poza tym – parafianie zapraszają przed kościół – proszę spojrzeć na płytki chodnikowe. Popękane, wystające, staruszkowie się o nie potykają. Tylko czekać, aż zdarzy się nieszczęście.

Wierni nie chcieli czekać. Zaproponowali proboszczowi, że sami zapłacą za nowe. Pieniądze będą wpłacać na specjalne konto bankowe, ile kto może. Ale ks. Masny nie zgodził się na żadne konto. Skoro teren należy do parafii, to pieniądze powinny trafiać do niego. On będzie pilnował.

Ten pomysł z kolei nie spodobał się parafianom. Więc dalej chodzą po krzywych płytkach. Przy czym płytki te – jak wynika z ich opowieści – to jeden z mniejszych problemów.

Niedzielna emigracja

Pierwsza opowie Halina, która od dziecka miała utrudniony dostęp do kościoła. Najpierw za komuny, gdy wszystkim wierzącym przyglądano się nieufnie, a tym, którzy mieli ojców w milicji, nawet szczególnie. Halina akurat miała, zatem niedziele w rodzinnej parafii były wykluczone. Chrzest przyjęła w konspiracji, a pierwszą komunię dopiero wtedy, gdy ojciec zrzucił mundur milicjanta i przywdział kolejarza. Chociaż nawet wtedy w miejscowym kościele wolała się nie pokazywać, więc na mszę jeździła do sąsiednich miasteczek.

Teraz, za ks. Masnego, też jeździ, zwykle do Pyrzyc, bo w Mielęcinie, jak twierdzi, już nie da się w spokoju modlić. – Z początku jeszcze znosiłam to, że krzyczał i straszył dzieci. Ale po tym, jak dziadkowi Nowickiemu naubliżał z ambony od diabłów i wyrzucił go z kościoła, bo chłop był za stary, żeby uklęknąć, coś we mnie pękło – mówi.

– Nasz chór był kiedyś pełen młodych, dziś nie ma nikogo – mówi mieszkanka Nowielina. – Dzieci boją się księdza, bo krzyczy, wyprasza z mszy. Kiedyś chwycił małą dziewczynkę za ramię i siłą wyrzucił ją z kościoła. Sama mam dwuletnią córkę i boję się z nią przychodzić na msze – przyznaje kobieta.

– Nie dziwota, że ludzie nie chodzą, jak nawet dorosłym ksiądz każe wynosić się z kościoła – tłumaczy Krystyna, która kościelną emigrację uprawia od sześciu lat. – Mnie akurat nie musiał wyrzucać. Sama sobie poszłam po tym, jak syn powiedział, że przez ks. Masnego nie pójdzie do bierzmowania. Nie przekonywałam go, żeby zmienił zdanie, tylko znalazłam inną parafię. Oczywiście potrzebna była zgoda proboszcza. Ks. Masny nie zapytał, skąd taka decyzja. Po prostu się nie zgodził.

Non possumus

Ks. Masny jest wprawiony w odmawianiu. Odmawia wystawiania dokumentów, wstępu na teren kościoła, czasem też sakramentów.

Justynie Rzeszotarskiej z Mielęcina odmówił ślubu. Cztery lata temu przyszła do niego, żeby ustalić datę. Najlepiej w październiku, poprosiła. „Pani nie dostanie ślubu” – miała usłyszeć od ks. Masnego. „Dlaczego?” – zapytała. „Bo pani nie wygląda na osobę wierzącą”. „A jak, zdaniem księdza, wygląda osoba wierząca?”. „Na pewno nie tak jak pani”.

Kobieta wiedziała, że decyzje ks. Masnego są ostateczne, więc o ślub poprosiła w parafii w Goleniowie (80 km od Nowielina). Zgodzili się bez problemu. Dwa tygodnie przed ślubem poszła się wyspowiadać do ks. Masnego. Ten jednak tak się zdenerwował, że odmówił sakramentu. – Powiedział, że jestem bezczelną dziewuchą i mam się wynosić z kościoła – opowiada Rzeszotarska.

Odmów wydania dokumentów było wiele. Oto inny przykład. Jest rok 2016. Wnuczka Zofii Jeżykowskiej uczy się w Pyrzycach, w tym roku ma być bierzmowana. Matka dziewczyny wraz z babcią (Jeżykowska, jako parafianka, robi jej za wsparcie) udaje się do proboszcza po dokument zaświadczający, że uczęszcza do kościoła w Mielęcinie. Ks. Masny odmawia (mimo że – twierdzą Jeżykowskie – uczęszcza). Matka idzie więc drugi raz. Potem trzeci i czwarty. Wreszcie, za piątym podejściem, proboszcz zgadza się wystawić zaświadczenie. Na kartce jest napisane: „Ten dokument został wydany na życzenie rodziców dziecka i nie uprawnia do dopuszczenia dziecka do sakramentu poza parafią Mielęcin. Proszę o kontakt w sprawie dziecka, ucznia III klasy gimnazjum”. „50 zł poproszę” – mówi Masny do matki dziewczynki.

– Po kolędzie zapytałam księdza, o co chodzi z tym zaświadczeniem – relacjonuje Zofia Jeżykowska. – Odpowiedział, że w Pyrzycach go znają i mogą dzwonić, to on wyjaśni. Tyle że siostra zakonna, która uczy wnuczkę, znając księdza, nie ma ochoty z nim rozmawiać.

Niedługo później zmarła matka Jeżykowskiej. Zmarła w szpitalu w Szczecinie, bliżej Krzemlina. Pogrzebu udzielał ks. Krzysztof Rostkowski, proboszcz tamtejszej parafii. – Święcąc święconki na Wielkanoc ks. Masny powiedział w Mielęcinie, że partyzancki ksiądz zrobił partyzancki pochówek. Później w Nowielinie powiedział, że pogański ksiądz dopuścił się pogańskiego pochówku. Nie mogłam tego zdzierżyć – relacjonuje Zofia Jeżykowska. – Napisałam zażalenie do kurii szczecińskiej, w którym domagałam się przeprosin dla ks. Rostkowskiego. Ten zmarł w kwietniu 2020 r. Przeprosin nie doczekał.

Co niełaska

U ks. Masnego, twierdzą parafianie, wszystko kosztuje. Pochówek żony/męża we wcześniej opłaconym grobie małżonka na cmentarzu przykościelnym – 300 zł. Zaświadczenie dla dziecka potrzebne do pierwszej komunii/sakramentu bierzmowania – 50 zł. Tyle samo proboszcz liczy za otwarcie bramy przed parkingiem parafii w Mielęcinie. Ta została zamontowana przed laty przez wiernych (a konkretnie przez pana Jarka, który postawił ją po tym, jak proboszcz zakazał „rozjeżdżania” terenu parafii z dotychczasowej strony).

Parafianie nie zapomną tego ks. Masnemu. Jesionowej zmarł mąż, był ­pogrzeb. Kobieta była biedna, nie zapłaciła za otwarcie bramy. Proboszcz nie otworzył jej grabarzom, którzy nieśli trumnę do kościoła. Rodzina zmarłego wykłócała się z duchownym przez kraty. Wreszcie przenieśli zmarłego nad ogrodzeniem. – Podłość tego człowieka nie ma granic – mówi pan Jarek, który montował bramę. – Już ze dwadzieścia kłódek przecinałem, żeby ludzie mogli się dostać do kościoła – dodaje.

Dziś bramy już nie ma. Kilka dni temu została zdjęta na wypadek, gdyby i tu, tak jak w Nowielinie, parafianie zamierzali zamknąć ją przed księdzem.

Pani Janina patrzy na to wszystko ze łzami w oczach. Nie może uwierzyć, że coś takiego mogło spotkać spokojną dotąd parafię. W same historie, owszem, wierzy. Sama ma jedną do opowiedzenia. – Jakiś czas temu zmarł mój mąż – mówi łamiącym się głosem. – Córka chciała go pochować w Pyrzycach, razem z jego rodzicami. Potrzebne było zaświadczenie od proboszcza Masnego o postawie wiary zmarłego. Zażyczył sobie 400 zł. Zapłaciłam, wyprosił mnie przed kościół, na schody. Po pół godziny wróciłam po zaświadczenie. Na karteczce było napisane, że mąż nie przyjmował sakramentów. „Jemu to i dziesięciu księży nie pomoże”, skomentował.

Sprzątanie kościoła też kosztuje. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wierni sami sprzątają swoją świątynię. Potem wpisują się do zeszytu. Tak było od lat, ale ksiądz Masny wprowadził nową zasadę. – Po każdym sprzątaniu mamy wkładać do zeszytu 10 zł. Gdy zapytaliśmy dlaczego, powiedział, że za światło – opowiada Katarzyna Szałamej-Giergiej z parafii w Mielęcinie. – Było tak: z siostrą wysprzątałyśmy kościół. Ale pieniędzy nie włożyłyśmy. Na drugi dzień, w niedzielę, była msza za naszych rodziców. Ks. Masny wyczytał nas – mnie i moją siostrę – z ambony. Stwierdził, że jesteśmy potępione. Kazał wynosić się z kościoła.

Zła wola proboszcza dotknęła też dzieci kobiety. Ma ich troje: dwie dziewczynki i chłopca. Żadne z nich nie poszło do pierwszej komunii u ks. Masnego („Z wiadomych powodów”). Ale żeby w ogóle poszły, potrzebne było zaświadczenie od proboszcza. Każdorazowo, gdy pani Katarzyna prosiła go o wydanie, z plebanii wychodziła z płaczem. Bez dokumentów.

– Proboszcz powinien być człowiekiem, do którego ludzie idą po wsparcie, po ratunek, po dobre słowo. U nas nie możemy liczyć na nic prócz potępienia – kończy kobieta.

Co zrobić z proboszczem?

Ks. Masny, który dziarskim krokiem zmierzał do kolejnych kościołów, wydaje się być spokojny o swoje losy. Z dziennikarzami rozmawiać nie będzie. Na kartce wydrukował oświadczenie, w którym twierdzi, że stał się ofiarą napadu i nagonki. Wśród uczestników blokady nie widział osób zaprzyjaźnionych z Panem Jezusem (tych, którzy się z Jezusem przyjaźnią, ale na mszę nie przyszli, sumuje krótkim dopiskiem: „użyteczni pajace”). „Ktoś inny porwał ich serca – kto?” – zapytuje w dokumencie ks. Masny i odpowiada (także odręcznym dopiskiem): „Diabeł, szatan”. Z zarzutami mieszkańców kategorycznie się nie zgadza.

To nie pierwsza parafia ks. Masnego, w której wierni zbuntowali się przeciwko niemu. W 2006 r. mieszkańcy Jarosławska wysłali do arcybiskupa petycję z prośbą o natychmiastowe odwołanie proboszcza. Zarzuty były te same: „Poniża nas, obraża, wygania z kościoła nasze dzieci”. Chodziło też o niszczenie zabytkowego budynku kościoła.

Czy w takim razie kolejne przeniesienie ks. Masnego na inną parafię ma sens? Co w takiej sytuacji powinien zrobić biskup? – Jeżeli zarzuty się potwierdzą, może takiego proboszcza odwołać z dotychczasowej parafii, nie powierzając mu kolejnej – mówi kanonista, który prosi o anonimowość. – Może go mianować wikariuszem na innej parafii, księdzem do pomocy duszpasterskiej. A w ostateczności odesłać go bez żadnej funkcji do rodziców, jeżeli jeszcze żyją. Jest jeszcze coś: gdy zachowanie księdza stanowi przestępstwo kanoniczne, może i powinien zostać ukarany, a nie tylko odsunięty od pełnienia obowiązków.

Scenariuszy jest zatem kilka. Na który (i czy w ogóle) zdecyduje się arcybiskup Dzięga – nie wiadomo. Jego sekretarz na pytania „Tygodnika Powszechnego” nie odpowiedział.©

Imiona niektórych parafian zostały zmienione na ich prośbę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021