Telewizja z wkładką

Zabieg, jakiemu mają być poddani polscy nadawcy publiczni, doprowadzi do wymiany ich kierownictwa i umożliwi kontrolę, ale samych mediów nie uleczy. Skutkiem będzie powstanie państwowych przedsiębiorstw rozrywkowych z misyjnym "wkładem".

16.06.2009

Czyta się kilka minut

Nad ustawą medialną pochylili się senatorowie: marszałek Bogdan Borusewicz zapowiedział, że Izba Wyższa ją udoskonali. Sądząc jednak po tym, jak owo udoskonalanie przebiegało w Sejmie, nie należy liczyć na zasadnicze zmiany. I nie jest to tylko kwestia woli politycznej - po prostu: z zaprezentowanym w ustawie pomysłem na funkcjonowanie mediów publicznych niewiele można zrobić.

Fundusz z niewiadomymi

W Sejmie, między pierwszym a drugim czytaniem, szlifowano raczej prawniczy język niż założenia ustawy. Owszem, ustalono minimalne nakłady budżetowe na media publiczne, ale natychmiast zaprotestowało ministerstwo finansów, twierdząc, że nie będzie miało przewidzianych w ustawie pieniędzy, i zaapelowało do Senatu, by zmienił zapis, tak żeby wysokość dotacji z państwowej kasy była każdorazowo negocjowana między ministerstwem a Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Gwarancja jakiej takiej stabilności finansowej mediów publicznych, choć na niskim poziomie, stanęła więc pod znakiem zapytania. Wzrosło zaś zagrożenie politycznej interwencji.

W Sejmie wprowadzono także rozróżnienie między "licencją programową na program" a "licencją programową na audycję". Tę pierwszą zapewne - bo wcale nie jest to jasne - mieliby otrzymywać nadawcy publiczni, tę drugą - komercyjni. Ale jaka część czasu antenowego mediów publicznych miałaby być finansowana z Funduszu Zadań Publicznych, pozostaje niewiadomą. Poza tym, tu i ówdzie dopisano kilka zdań, gdzie indziej kilka skreślono. Podstawowa konstrukcja z wszystkimi wadami jednak pozostała.

Instrukcje z góry

Wad nowej ustawy medialnej, a ściślej: ustawy o zadaniach publicznych w dziedzinie usług medialnych, wyliczono już wiele. Najważniejsze to: finansowanie mediów poprzez budżet państwa, czyli podporządkowanie ich władzy politycznej; blankietowość, czyli odsyłanie do rozporządzeń, które ma dopiero wydawać KRRiT; wątpliwości co do konstytucyjności rozwiązań w sprawie Krajowej Rady; projektowanie ustroju medialnego bez odniesienia do cyfryzacji, która nie jest tylko zabiegiem technicznym, ale ma wymiar rynkowy i społeczny.

Bez podważenia kluczowych założeń ustawy Senat tych wad nie będzie w stanie usunąć. Nie jest również możliwe złożenie w spójną całość dwóch różnych i nieprzystających do siebie wzorców komunikacji społecznej, czyli dwóch odmiennych wizji kultury i społeczeństwa, jakie do ustawy zostały wpisane.

Okazuje się bowiem, że autorzy ustawy wprowadzają model paternalistyczny. Nad ochroną i promocją wartości społecznych i kulturalnych mają czuwać przedstawiciele elit, z odpowiednimi tytułami i rekomendacjami, skupieni w Krajowej Radzie, przypisanej do niej Radzie Programowej i podwiązanych pod nią Regionalnych Radach Programowych. Program radiowy i telewizyjny ma być produkowany i emitowany na zlecenie oraz wedle wytycznych Rady, a państwo nad tym obejmuje "patronat" finansowy.

Centralnie sterowanym mediom publicznym przypada w udziale funkcja pedagogiczno-wychowawcza: mają wypełniać misję cywilizacyjną, promując uznane wzorce zachowania i dobrego smaku oraz umożliwiając wszystkim dostęp do dóbr kulturalnych. Mają przy tym "wspierać budowę społeczeństwa obywatelskiego", choć nie bardzo wiadomo, kto jest budowniczym.

Dla dobra sprawy, między pierwszym a drugim sejmowym czytaniem, w rozdziale wyszczególniającym "zadania publiczne w dziedzinie usług medialnych" dopisano jeszcze obowiązek "promowania postaw propaństwowych". Ocena tego, co jest, a co nie jest propaństwowe, zapewne zostanie przypisana Krajowej Radzie.

Media więc mają świadczyć usługi na rzecz państwa, kultura sprowadzana jest głównie do kultury wyższej (ew. z dodatkiem kultury ludowej), a społeczeństwo w takim ujęciu ma porządek hierarchiczny: instrukcje mają płynąć z góry na dół. W takim modelu system wartości jest dziedziczony i wspólny, jedność społeczną uzyskuje się przez podporządkowanie, a nie przez wymianę różnych doświadczeń i akceptację różnorodności.

Sektor usług rozrywkowych

Takie rozumienie komunikacji społecznej, kultury i społeczeństwa sięga korzeniami trzeciej dekady ubiegłego wieku. Odwoływali się do niego m.in. twórcy BBC, które miało być częścią establishmentu i dostarczać społeczeństwu kulturalnego i moralnego drogowskazu (z tym jednak zastrzeżeniem, iż BBC zawsze było własnością publiczną i miało zapewnioną suwerenność finansową). >

> Dziś jednak paternalistyczny model można uznać za anachroniczny: BBC i inni nadawcy publiczni w zachodniej Europie dawno od niego odeszli. Model ten bowiem nie pasuje do współczesnego społeczeństwa, gdyż kulturę konserwuje, a nie tworzy.

Mimo to autorzy polskiej ustawy sięgają do takiego wzorca, a że jest on kosztowny, to do modelu finansowania z Funduszu Zadań Publicznych (abonament ma być zlikwidowany) dołączają drugi, komercyjny model: z budżetu ma być finansowana tylko część programu, tzw. misyjna, a reszta ("pozamisyjna") pozostawiona zostanie wolnemu rynkowi. Innymi słowy: po godzinach "misyjnych" obywatel ma się zamienić w konsumenta, a zadanie budowania więzi społecznych i wszystkie inne cele publiczne ma zastąpić transakcja między nadawcą i odbiorcą. Odbiorca, czyli klient, który w porze "misyjnej" ma otrzymywać to, co wedle Krajowej Rady otrzymywać powinien, w godzinach "pozamisyjnych" będzie mógł oglądać i słuchać, czego chce, byle program się sprzedał.

Celem takiej komunikacji społecznej staje się więc zaspokojenie preferencji klienta, zadania dydaktyczne zastępuje biznes, a media publiczne stają się częścią sektora usług rozrywkowych.

Na Zachodzie się nie sprawdził

W zachodniej Europie rynkowy model mediów był przedmiotem debaty w latach 80. zeszłego stulecia, w okresie rozwoju sieci kablowych i gospodarczego neoliberalizmu spod znaku premier Margaret Thatcher. W Wielkiej Brytanii pomysły na urynkowienie publicznego nadawcy i zaostrzenie konkurencji wśród nadawców komercyjnych były wręcz częścią programu wyborczego konserwatystów, ale ostatecznie w życie wcielono je tylko w małej części. Wystarczyło to jednak do tego, by poprzez nowy system przyznawania licencji zniszczyć część regionalnych nadawców komercyjnych, którzy produkowali wartościowe programy. Ostatecznie też wycofano się z pomysłu zniesienia abonamentu (z którego nadal utrzymuje się BBC) i przejścia na finansowanie z reklam, ponieważ przeprowadzone symulacje wykazały, że rynek nie będzie w stanie utrzymać wszystkich nadawców.

Negatywne skutki urynkowienia mediów publicznych dały także o sobie znać w innych krajach. We Francji np. na początku roku wprowadzono zakaz nadawania reklam w telewizji publicznej w czasie wysokiej oglądalności. Zrobiono to po to, by powstrzymać jej komercjalizację i tym samym przyhamować ekspansję nadawców prywatnych.

Worek sprzeczności

Rodzimi zwolennicy ustawy medialnej pakują zatem do jednego worka rozwiązania nie tylko wobec siebie sprzeczne, ale i zarzucone już przez innych. Zabieg, jakiemu mają być poddani polscy nadawcy publiczni, z pewnością doprowadzi do wymiany ich kierownictwa i umożliwi kontrolę (poprzez finanse), ale samych mediów nie uleczy.

Skutkiem będzie powstanie państwowych przedsiębiorstw rozrywkowych z misyjnym "wkładem", czyli mediów niespójnych programowo i wizerunkowo, a przez to niezdolnych do skutecznego wypełniania swoich zadań publicznych.

Udoskonalenie ustawy wymagałoby wyrzucenia tych rozwiązań do kosza i zastąpienia ich jedną spójną formułą. Wymagałoby też przyjęcia zasady, że rolą publicznych nadawców nie jest ani dydaktyka, ani pogoń za pieniądzem. Z jednej strony oznacza to uznanie, że pojęcie public service media to nie media realizujące usługi publiczne, które zamawia państwo dla swoich obywateli, ale media służby publicznej, czyli własność tychże obywateli; media odpowiadające na społeczne potrzeby, a nie wychowujące społeczeństwo; media nie mentorskie, ale partnerskie: oddające szeroką gamę ludzkich zainteresowań i postaw, dostarczające platformy do wymiany różnych doświadczeń i w ten sposób wzbogacające społeczeństwo i kulturę oraz rozładowujące napięcia i konflikty. A zatem: media służące społeczeństwu i przez to państwu.

Niestety, w takiej formule nie mieści się centralne sterowanie mediami i ich finansowanie z budżetu, zaproponowane przez autorów ustawy. Widać, mają oni problem z rozróżnieniem między własnością publiczną a państwową.

Sztuczne podziały

Zaprezentowana powyżej formuła tylko pozornie sugeruje, że cała działalność nadawców publicznych powinna być podporządkowana służbie, czyli wszystko, co wyprodukują i wyemitują, powinno mieć walor publiczny - zarówno w warstwie merytorycznej, jak i estetycznej.

Tak naprawdę jednak nie jest tak, że media publiczne powinny się zamykać w wąskiej formule programów elitarnych, a wszystko, co robią, powinno odróżniać się od oferty nadawców komercyjnych. Zadaniom publicznym powinny zatem służyć zarówno pieniądze otrzymywane w formie pomocy publicznej, jak i zarabiane na rynku. W przeciwnym bowiem przypadku działalność czysto komercyjną można by z równym powodzeniem przekazać nadawcom prywatnym. Podział czasu antenowego na "misyjny", opisany w licencji i opłacony z Funduszu Zadań Misyjnych, oraz "niemisyjny" jest zatem sztuczny i niczym nieuzasadniony.

Poza tym, program nie stanie się bardziej publiczny tylko dlatego, że wyznaczona zostanie godzina jego emisji i określony gatunek. Poważne potraktowanie zadań nadawców publicznych wymagałoby opisania wartości i cech, jakie nadawane przez nich programy powinny posiadać. By odwołać się do przykładu: BBC wypracowało "test wartości publicznej", który służy ocenie wypełniania zadań publicznego nadawcy i ma odpowiadać na pytanie, czy dany projekt mógłby zostać zrealizowany przez media prywatne bez udziału pieniędzy publicznych. Od programu oczekuje się przede wszystkim wysokiej jakości, oryginalności i nowatorstwa, ładunku intelektualnego i angażowania odbiorcy, nie zaś by dawał się zaklasyfikować gatunkowo.

***

Przewidywać można, że w Senacie, podobnie jak w Sejmie, kwestie, jaki model powinny mieć media publiczne, aby były prawdziwie publiczne, nie będzie głównym wątkiem debaty. Wobec prawdopodobieństwa, że prezydent Lech Kaczyński odeśle ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, senacka większość zapewne skupi się na tym, jak poprawić ustawę, by przez Trybunał nie została odrzucona. Ale porządek medialny i zaprojektowana w ustawie konstrukcja funkcjonowania mediów publicznych lepsze od tego nie będą. ?

Marek Cajzner jest dziennikarzem, byłym szefem Sekcji Polskiej BBC.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009