Wszyscy ludzie systemu

Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy ktoś uwierzy, że po przeczytaniu 10 tys. stron dokumentów SB będzie wiedział wszystko o tym, co go interesuje. Ryzyko pomyłki będzie duże także dlatego, że dokumenty są przecież tylko skróconym sposobem opisu rzeczywistości.
 /
/

ANNA MATEJA: - Czy po otwarciu teczek rzeczywiście się dowiemy, jak bardzo najnowszą historię Polski i obecną politykę infiltrują agenci? Czy jako historyk zajmujący się opisywaniem historii PRL-u przewiduje Pan rewolucyjne odkrycia czy weryfikację hipotez?

ANDRZEJ PACZKOWSKI: - Jeżeli mamy na myśli ogólne hipotezy dotyczące mechanizmów czy zjawisk, nie ma potrzeby zmieniania ich na podstawie ubeckich czy esbeckich materiałów. Mniej więcej wiadomo, jak PRL funkcjonował, na czym był oparty jego system polityczny i że odszedł, bo nie wytrzymał ciśnienia historii. Oczywiście, jeśli zajmiemy się szczegółami, każde nowe źródło wzbogaca nasz obraz, jest jednak chyba nieco przesady w oczekiwaniu na rewelacje rzekomo ukryte w esbeckich teczkach.

Nieporównanie większe znaczenie dla opisania komunistycznej Polski miało otwarcie w latach 1990-91 archiwów partyjnych, ponieważ to Biuro Polityczne czy inne instancje partyjne podejmowały strategiczne decyzje. Aparat bezpieczeństwa je tylko wykonywał, lepiej lub gorzej. Mógł wykazywać się inwencją w “sprawach technicznych", ale linię polityczną wytyczała PZPR. Przykładem zależności może być dążenie Służby Bezpieczeństwa do likwidacji opozycji z lat 1976-80. Ponieważ centrala partyjna, z uwagi na uwarunkowania międzynarodowe i wewnętrzne, uważała to za niepożądane - wyhamowywała wszelkie inicjatywy SB.

- Po lekturze teczki Małgorzaty Niezabitowskiej jedni mówili, że została zwerbowana, inni, że wręcz przeciwnie. Włożymy wiele wysiłku w udostępnienie dokumentów, bo takie są społeczne oczekiwania, po czym dojdziemy do wniosku, że w wielu przypadkach ustalenie, "jak było naprawdę", jest niemożliwe. Po co więc tym oczekiwaniom ulegać?

- Wiedza pozwala analizować i uogólniać doświadczenia. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy ktoś uwierzy, że po przeczytaniu 10 tys. stron dokumentów SB będzie wiedział wszystko o tym, co go interesuje. Ryzyko pomyłki będzie duże także dlatego, że dokumenty są przecież tylko skróconym sposobem opisu rzeczywistości. Historyk zajmujący się współczesnością - zwłaszcza systemami totalitarnymi lub autorytarnymi, które były zbiurokratyzowane i produkowały niesamowitą ilość papieru - ma zupełnie inną “filozofię pracy ze źródłami" niż mediewista, a nawet specjalista od XIX wieku. Z morza dokumentów musi wybierać to, co uważa - intuicyjnie lub na podstawie pozyskanej wiedzy - za najbardziej interesujące.

  • Co się dzieje w społeczeństwie?

Materiały aparatu bezpieczeństwa PRL, mimo dokonanych w nich zniszczeń, są bogate. Pokazują, jakie miejsce w strukturze władzy i polityce PZPR ten aparat zajmował, jak był zbudowany, czym ograniczany, kto go tworzył (przecież to nie była maszyna, ale zbiorowisko ludzi) i w jakim stopniu - przez m.in. pozyskiwanie tajnych współpracowników - był kontrolerem społeczeństwa; to wszak było jedno z jego zadań. Dzięki dokumentom SB możemy się dowiedzieć, jak zmieniały się priorytety. Np. w latach 60. uwagę skupiano nie na “szarym obywatelu", ale elitach i środowiskach postrzeganych jako zagrożenie. Gdy powstały ośrodki opozycyjne, które zaczęły docierać także do fabryk, rozbudowano struktury, aby móc kontrolować jak największą część społeczeństwa.

Gromadzenie informacji przez SB służyło konkretnym celom. Przyjmowanie założenia: “Wystarczy, że przestudiuję esbeckie teczki i będę wiedział" jest równie niewłaściwe, jak stwierdzenie: “Wystarczy przestudiować roczniki »Trybuny Ludu« i będziemy wiedzieć, co się działo w tamtych latach w Polsce". Historyk, który chce się dowiedzieć czegoś o PRL-u, powinien czytać i “Trybunę Ludu", i protokoły Biura Politycznego, i materiały esbeckie, i wspomnienia uczestników wydarzeń; jeżeli zaś ich nie napisali, a jeszcze żyją - dotrzeć do nich (pamięć ludzka to zresztą jedno z najważniejszych źródeł informacji dla historyka dziejów najnowszych). Dopiero po takich studiach będziemy mieli wiedzę o PRL-u, z pokorą godząc się z tym, że cała prawda nigdy nie zostanie odkryta.

- Marcin Król w tekście "Mój kraj w bagnie", opublikowanym w poprzednim numerze "TP", sugeruje, że lustracja w takim stylu, jaki jej nadano w ostatnich tygodniach, jest na rękę postkomunistom: na końcu okaże się, że niepodległość wywalczyli, z nielicznymi wyjątkami, tajni współpracownicy SB. Nie myli się?

- Chyba nie. SB nie była lustrem odbijającym ówczesną rzeczywistość, tylko instrumentem władzy o wyznaczonych celach: aparat miał wiedzieć, co się dzieje w społeczeństwie, wykrywać i unieszkodliwiać tych, którzy działali dysfunkcjonalnie wobec systemu. Wszystko odbywało się zgodnie z dyspozycjami politycznymi wydawanymi przez partię, nic na własną rękę. Gdyby postanowiono całą opozycję demokratyczną (czyli początkowo ok. tysiąca osób) wsadzić do więzień - tak by się stało. Ale zgodnie z decyzjami “z góry" zadaniem SB było utrudnianie opozycji działalności i zbieranie informacji, które pozwoliłyby rozbić ją od wewnątrz.

Z tego powodu w “rozpracowywaniu grup" zwracano uwagę na kłótnie i animozje, które pojawiały się zarówno na tle taktyki politycznej, jak i urażonych ambicji czy niewłaściwych zachowań. Ostre słowa padające podczas dyskusji, sytuacje, gdy ktoś kogoś nazywa kretynem i poniewiera nim, były “bazą" dla SB, bo wiedza o niezgodnościach charakterów czy opinii pozwalała im napuszczać jednych na drugich. Inne obszary działalności, w tym okoliczności, gdy ci ludzie działali razem, zgadzali się i wzajemnie doceniali, dla esbeka były mniej interesujące i w sporządzonych przez nich notatkach zostało po nich znacznie mniej śladów.

- Historii PRL-u nie musimy jednak poznawać przez pryzmat teczek. Od kilku lat wydawany jest przecież "Biuletyn IPN", istnieje "szkoła prof. Marcina Kuli" - grono młodych badaczy zajmujących się różnymi aspektami życia w PRL-u, ukazało się sporo książek napisanych właśnie w oparciu o zbiory archiwalne Instytutu. W dyskusji o teczkach niewielu jednak o tej sferze jego działalności pamięta, a przecież większość osób, o których prawo wglądu do esbeckiej teczki walczą politycy i publicyści, nie ma pojęcia o tym, jak się ją czyta.

- Ależ większość społeczeństwa kompletnie się nie interesuje ani swoją przeszłością, ani przeszłością sąsiadów! Może plotkarsko, ale żeby ktoś z tego powodu szedł do archiwum czy biblioteki?

  • Przepis na giertychiadę

Ponieważ jestem zwolennikiem teorii, według której dziejami rządzi głupota lub przypadek, zakładam, że ujawnienie listy katalogowej z IPN-u było przypadkiem, który przeobraził się w pewien projekt polityczny. Przy okazji rzucono hasło, którego nie można zrealizować, podobnie jak nie można było dać każdemu stu milionów (starych) złotych.

Politycy obiecują, że “wszyscy będą mieli dostęp do wszystkiego". Ale jak? Trzeba byłoby zamienić Polskę w czytelnię i nakłonić 30 mln ludzi, żeby zechciało do niej chodzić! Zamieszanie, jakie powstało po wywieszeniu w internecie listy katalogowej “Akta osobowe" z czytelni IPN (zresztą z powodu dopisków i skreśleń ma ona coraz mniejszy związek z tym, co jest w IPN), działa na szkodę badań, publikacji i rzetelnego poznawania przeszłości. Udostępnianie dokumentów historykom zostało de facto zablokowane, bo archiwistów absorbuje “wchłanianie" sztucznie wzbudzonej fali zainteresowanych, na której przyjęcie Instytut nie był przygotowany.

- Według badań większość społeczeństwa chce jednak lustracji. Odpryskiem medialnej stał się pomysł rozszerzenia lustracji na m.in. samorządowców i właścicieli mediów, zgodnie z zasadą zlustrowania wszystkich, którzy pełnią jakiekolwiek funkcje w życiu publicznym.

- To jest swego rodzaju “giertychiada". IPN, jako organ państwa, nie wykonuje lustracji. Jest tylko zbiornicą dokumentów, przy pomocy których inne organy - Rzecznik Interesu Publicznego i tzw. sąd lustracyjny - nią się zajmują. Zmiana ustawy o lustracji nie jest więc zadaniem IPN, który został, jak mi się wydaje, nieco na siłę w nią “ubrany" przez polityków, co jest karygodne. Niezależnie od osobistych poglądów na lustrację należy pamiętać, że nie wolno godzić się na działania tych polityków, którym wydaje się, że każda instytucja państwowa w Polsce może być narzędziem w bieżącej grze politycznej. Nawet muzea, biblioteki czy archiwa.

Żałuję, że ktoś ustąpił pod presją takich oczekiwań rozgłaszając, że Instytut podjął się opracowania projektu nowelizacji ustawy. Kolegium IPN odrzuciło to, aczkolwiek wśród jego członków istnieją duże rozbieżności co do zasad lustracji. Jakiekolwiek jednak by one były, nowelizacja nie powinna być inicjowana w IPN, który musi występować w roli czy to eksperta, czy opiniodawcy projektu przygotowanego gdzie indziej (tak jak niedawno opiniował projekt ustawy archiwalnej). Ciekawe, czemu miłośnicy historii wśród polityków nie zainteresowali się tym projektem? W dokumentach PZPR też są nazwiska!

Badania, z których wynika, że większość społeczeństwa chce lustracji, są wiarygodne, ale należy na nie patrzeć jako na wyraz pewnej tendencji, a nie ekscytować się miejscami po przecinku. Ktoś, kto sprawuje władzę w tym kraju, musi znać poglądy społeczne, ale czym innym są poglądy, a czymś nieco innym funkcjonowanie instytucji kultury narodowej. Czy należy pytać o znaczenie archiwów? Albo sens istnienia bibliotek? Sondażami przejmuje się przede wszystkim świat polityczny, który potem naciska na odpowiednie instytucje. Wszystko zależy od tego, na ile jest ona autonomiczna i na ile jej pracownicy opierają się doraźnym oczekiwaniom politycznym. Nie zapominajmy też, że lista katalogowa nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby jej ogłoszeniu nie towarzyszyła społeczna atmosfera oczekiwań, niepokojów i rozczarowań.

- Na ile ta atmosfera jest skutkiem dyskusji o konieczności powołania do życia IV RP, ponieważ III RP "nam się nie udała" z powodu "grubej kreski" Tadeusza Mazowieckiego, fałszywie zresztą tłumaczonej?

- To kolejna odsłona dyskusji, która przybierała już formę zarówno spokojnego dyskursu, jak gwałtownych polemik, a nawet stwarzania faktów dokonanych przez wywoływanie skandalu.

  • Kandydat "Kozica"

Mieliśmy “skandal Nieznalskiej", “skandal Olbrychskiego", teraz mamy “skandal Wildsteina" - wiadomo od dawna, że skandale są bodźcami wywołującymi pewne postawy czy decyzje. Najbardziej ostatnio głośny jest elementem dyskredytacji aktualnego stanu państwa i, oczywiście, mieści się w projekcie budowy IV RP. Nie pasjonuję się na tyle polityką, żeby wiedzieć, na czym - poza znanymi inicjatywami dotyczącymi instytucji prawodawczych (Sejmu i Senatu) - IV RP miałaby polegać. Być może trzeba będzie do planów wpisać zaciągnięcie pożyczki zagranicznej na zeskanowanie wszystkich, a to co najmniej 15-20 kilometrów, akt SB i “zawieszenie" ich w internecie.

- Może wrócą do łask gazetki ścienne w zakładach pracy, bo nie wszyscy mają dostęp do komputera... Pan też się znalazł na liście katalogowej, ale rozumiem, że śpi Pan spokojnie, bo zlustrowano Pana przed powołaniem na członka Kolegium IPN?

- Nadano mi kryptonim “Kozica" i teraz przedstawiam się jako Andrzej “Kozica" Paczkowski. Byłem kandydatem na tajnego współpracownika. Rozpracowywanie rozpoczęto na początku 1976 r., a zakończono rozmową operacyjną w lutym 1979 r. Wynik rozmowy był, jak to zwykle bywa, dwojaki: dla mnie pozytywny, dla SB negatywny. Nim zostałem członkiem Kolegium, złożyłem oświadczenie lustracyjne, do którego dołączyłem opis moich kontaktów z SB, czyli momenty, w których sądziłem, że próbowano mnie zwerbować. Oczywiście nie wiedziałem, że pod koniec lat 70. nadano mi pseudonim, założono teczkę i zmarnowano trochę papieru na mój temat. A wniosek o dostęp do mojej “teczki" - a właściwie trzech plus akta paszportowe - złożyłem w IPN dwa lata temu. I spokojnie czekałem w kolejce.

Nie uważam, by lustracja była czymś złym; jej polski model jest zresztą dobry, choć wykonanie ociężałe, jak zwykle, gdy czymś zajmują się sądy. Stale jednak pojawia się pytanie, czy objęte nią są wszystkie kategorie społeczno-zawodowe, które można byłoby uznać za grupy zaufania publicznego? Może jeszcze dziennikarze? Może nauczyciele akademiccy? Jest też inny ważny problem: trzeba rozpocząć od TW, ale dlaczego na nich kończyć? A co z funkcjonariuszami i aparatem partyjnym, który wydawał polecenia tym, którzy werbowali?

Rozumiem, że działacz opozycji, który zdradził swoich, jest czymś bardziej dojmującym niż kat, który wyrywał paznokcie. Jednak traktując lustrację jako panaceum na wszelkie zło i najważniejsze narzędzie poznawania przeszłości, mimowolnie przyczyniamy się do powstania wrażenia, że donoszenie było jedynym popełnianym wówczas złem. Tymczasem większym złem było stworzenie systemu, w którym donosicielstwo podniesiono do rangi istotnej pomocy w sprawowaniu władzy.

Zbigniew Romaszewski z wpisów w swojej teczce dowiedział się, że w 1989 r. przeglądali ją m.in.: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Józef Oleksy, Ireneusz Sekuła. Oni nie byli przecież funkcjonariuszami SB, tylko wysokimi funkcjonariuszami PZPR! Wątpię nawet, czy mieli tzw. poświadczenie bezpieczeństwa o dostępie do informacji niejawnych. Ale to właśnie dla nich pracował aparat bezpieczeństwa PRL-u, a nie dla por. Grzelaka, który rozpracowywał Niezabitowską. Jeżeli się o tym zapomina - a w euforii “skandalu Wildsteina" wielu tak czyni - to właśnie będzie fałszowaniem historii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2005