Sztywne biodra Polski

Dominika Byczkowska, socjolożka tańca: I na imprezach, i w życiu społecznym nie wychodzimy na parkiet. Nie prosimy do tańca i rzadko dajemy się do niego zaprosić.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. UKRYTE W KADRZE
/ Fot. UKRYTE W KADRZE

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Pani tańczy?
DOMINIKA BYCZKOWSKA: Tak. Przez sześć lat uczyłam się tańca arabskiego zwanego tańcem brzucha. Uważam, że socjolog powinien doświadczyć na własnej skórze przynajmniej niektórych tematów, którymi się zajmuje. Wtedy lepiej rozumie ludzi, z którymi rozmawia podczas badań.
Taniec brzucha Polakom kojarzy się jednoznacznie.
W świecie zachodnim kojarzymy go z czymś erotyczno-zmysłowym. Rzeczywiście tańczono go w haremach jako taniec płodności. Ale do krajów arabskich, najprawdopodobniej do Egiptu, został przywieziony przez niewolników z Afryki. Tam tkwią jego najgłębsze korzenie i jego specyfika.
Jak każdy taniec, jest on uniwersum symbolicznym: sposobem przekazywania znaczeń, symboli, wrażeń, emocji, norm i wartości. Jednak ponieważ zjawiska danej kultury nigdy nie są od siebie niezależne, na taniec brzucha działały i inne wpływy: gdy w XIX w. do Egiptu zaczęli przyjeżdżać bogaci Rosjanie, w tańcu brzucha zaszły zmiany. Zaczęto używać rąk, pozycje stały się bardziej strzeliste, charakterystyczne dla tańca baletowego, zakorzenionego w kręgu kultury chrześcijańskiej. Bóg, aniołowie i moc lokowane są w niej wysoko, w niebie. Odzwierciedla to też podział na klasy społeczne, z których najlepsza jest klasa wyższa. Dlatego większość figur baletu podkreśla strzelistość. Dla porównania, ludowe tańce afrykańskie tańczy się na zgiętych kolanach, na całych stopach, a nie na puentach, biodra znajdują się nisko, a tańce zawierają wiele elementów chodzenia i przytupywania. A to dlatego, że w tej kulturze matką jest Ziemia, z niej pochodzi życie, tam lokuje się bóstwo.
Skoro taniec tak wiele potrafi powiedzieć o kulturze, to jak o naszej kulturze świadczy taniec Polaków? Gdy o tym myślę, przychodzi mi na myśl albo wesele, albo klub nocny.
Albo impreza w przedszkolu, bo przestajemy tańczyć mniej więcej po jego ukończeniu. Dzieci, które w tańcu się nie ograniczają i nie kontrolują, są dla nas akceptowalne, bo spontaniczne reagowanie jest u nas zarezerwowane dla dzieciństwa. Natomiast Polacy są narodem bardzo się kontrolującym. Widać to świetnie w naszym ubiorze, głównie szarym, i w fakcie, że nie lubimy tańczyć. Owszem, tańczymy po alkoholu, gdy puszczają nam hamulce. Ostatecznie tańczymy w taki sposób, żeby się od nikogo nie odróżniać.
Zajmowałam się też białym śpiewem, który również to pokazuje: Polacy nie śpiewają, najwyżej w dzieciństwie albo po pijanemu. W kościele śpiewamy tak, żeby sąsiad z ławki nie słyszał, bo obawiamy się jego oceny. Boimy się wyjść na dziwnych, brak nam spontaniczności, koncentrujemy się tylko na sobie. A ciało i głos, czyli taniec i śpiew, to dwie płaszczyzny, na których silnie budujemy samoocenę.
Czy to z przekonania, że ciało musi być idealne, wynika popularność programów w rodzaju „Tańca z gwiazdami”?
Oczywiście. W pierwszych odcinkach widzimy, jak aktor czy aktorka, którzy zawsze tak świetnie wyglądali, są spoceni, zdyszani i sobie nie radzą – wtedy stwierdzamy, że nie chcemy tańczyć, bo będziemy wyglądać tak samo > beznadziejnie. Później, gdy gwiazdy tańczą już świetnie, znów porównujemy z nimi własne umiejętności i znów wypadamy kiepsko. Choć z drugiej strony „Taniec z gwiazdami” czy „You can dance” bardzo się przyczyniły do spopularyzowania tańca. Cała branża taneczna zaczęła przeżywać rozkwit.
Delegujemy na gwiazdy własną potrzebę tańca, bo sami czujemy się niedoskonali?
Albo odwrotnie – doskonali: tak jak oglądając mecz stajemy się specjalistami od futbolu. Polacy są wyjątkowo krytyczni względem innych, co wynika z faktu, że nasza kultura jest bardzo opresyjna. Mamy mało wewnętrznej swobody. Już dzieci uczymy, że wiele im nie wolno.
Cielesność może być narzędziem komunikowania się w świecie społecznym, zbliżać ludzi, ale w ciele można się też zamknąć, odgrodzić nim od innego ciała.
Zwłaszcza w dużych miastach mamy do czynienia z atomizacją, stawianiem na indywidualność. Proste przytulenie się do przyjaciela czy rodzica okazuje się niezręczne – wolimy formalne podanie ręki. Kontakty cielesne stają się coraz bardziej ograniczone, bo pragniemy coraz więcej przestrzeni i możemy jej sobie dostarczyć. Kiedyś w dwupokojowym mieszkaniu żyła pięcioosobowa rodzina, dziś możemy mieszkać sami.
Edward Hall w książce „Ukryty wymiar” wyróżnił kilka rodzajów dystansów społecznych. W kulturze europejskiej obcych dopuszczamy na dystans od pół do jednego metra. W kulturze arabskiej jest on znacznie krótszy. Oczywiście ulega to zawieszeniu w zatłoczonym tramwaju, ale uruchamiamy wtedy rozmaite strategie, np. nie patrzymy w oczy.
W polskim tramwaju panuje atmosfera wrogości. Nie potrafimy, przechodząc do drzwi, powiedzieć „przepraszam”. Czujemy, że nasze ciała są oblężone?
Ma to raczej związek z faktem, że w Polsce rozmowa jest tabu. Pokazała to ostatnio choćby debata o związkach partnerskich. Trzeba mieć odpowiedź, nie wolno pytać i mieć wątpliwości, jest się wtedy od razu podejrzanym. Bezpiecznie czujemy się w świecie czarno-białym, ten, kto odróżnia odcienie szarości, wprowadza pewien rodzaj zamieszania. W życiu politycznym i społecznym okopaliśmy się na dwóch frontach, między którymi panuje wojna pozycyjna. A ponieważ w ogóle nie rozmawiamy, boimy się mówić o swoich emocjach i potrzebach, układamy swoje stosunki społeczne na podstawie domysłów. Zaczyna wtedy działać prosty mechanizm: jeśli człowiek w tramwaju nie domyśla się, że chcę przejść, robię się agresywna.
Wspomniana – pożal się Boże – debata o związkach partnerskich pokazała, że nie umiemy rozmawiać zwłaszcza o ciele i cielesności. Stajemy się wulgarni albo rozchichotani.
Ciało w przestrzeni publicznej kojarzymy głównie z seksem. Zwłaszcza że coraz więcej przedmiotów, usług i wizerunków, od gładzi gipsowej po ubrania, sprzedaje się nam za pomocą ciała, najczęściej nagiego i w kontekście seksualnym.
W przestrzeni publicznej ciało funkcjonuje więc jako przedmiot. Zresztą kultura zachodnia wyrosła na myśli Kartezjusza, który rozdzielał subiektywność człowieka na ciało – mechanizm, i duszę – sprawiającą, że jesteśmy ludźmi. To dusza ma rządzić ciałem, jest bardziej wartościowa niż ciało. I gdy w debacie publicznej mówimy o ciele, to jako o przedmiocie. Ciało jest drugorzędne, ważniejszy jest światopogląd.
A taniec integruje ciało i duszę?
Bardzo silnie. Tancerz wychodzi do odbiorcy całym sobą. Jest takie piękne powiedzenie, że prawdziwemu tancerzowi nie patrzy się na nogi, lecz w oczy. Używa on ciała do tego, by przekazać znaczenia, emocje, symbole. Taniec kreowany jest nie tylko ruchem, mimiką, ale też emocjami. Owszem, poniekąd wynikają one z konwencji: w cza-czy będzie to radość, w rumbie zmysłowość, w tangu – pasja i namiętność. Ale to tancerz używa swoich emocji do przekazania konwencji.
Istnieją tańce tzw. wysokiego i niskiego kontekstu. Niektóre, jak powyższe, przekazują główną ideę. Inne opowiadają historię ze szczegółami. Np. po zbrojnych konfliktach między Indiami a Pakistanem w hinduskim tańcu Bharatanatjam zaczęły powstawać gesty i kroki opowiadające np. o jeździe czołgiem czy rzucaniu granatem.
Tymczasem my, jeśli tańczymy, to „wolne kawałki”, przestępując z nogi na nogę. Skoro w tańcu jest tak wiele z komunikacji, to czyżbyśmy nie mieli nic do zakomunikowania?
Może i mamy, ale za środek ekspresji nie uznajemy ciała. Jesteśmy zblokowani. Kobiety w naszej kulturze prawie w ogóle nie ruszają w tańcu ramionami – spotykane w tańcu brzucha i w tańcu cygańskim drżenie ramionami spotyka się z ogromnym oporem tancerek. A polscy mężczyźni mają sztywne biodra. Ich miękkie ruchy rodzą podejrzenia o zniewieścienie, skłonności homoseksualne, dlatego tańczymy z nóżki na nóżkę. Znajoma tancerka, która pół życia przepracowała we Francji, obserwując Polaków stwierdziła, że nieustannie się kontrolujemy. Nie pozwala nam to wyrazić ciałem czegokolwiek. Jesteśmy sztywni.
Jest jakiś taniec nadający się na metaforę naszego życia publicznego? Tańczymy taniec grupowy czy punkowe pogo w tłumie?
Nie tańczymy żadnego tańca. I w tańcach grupowych, i w pogo istnieją zasady. Są niezbędne, by w ogóle mówić o tańcu, a nie o swobodnej ekspresji ruchowej. Tymczasem w naszym życiu społecznym pokutuje przekonanie, że zasad przestrzegają frajerzy, którzy nie potrafią znaleźć sposobu na ich obejście.
Do tańca grupowego potrzebna jest współpraca. Ostatecznie można by nas porównać do klubowego podrygiwania z popatrywaniem na siebie.
Albo do podpierania ściany...
...które widać np. w wyborach. W inicjatywach obywatelskich zwykle nie wychodzimy na parkiet, nie prosimy do tańca i rzadko dajemy się do niego zaprosić.
Wyobraźmy sobie, że zamiast metafor wojennych – „zgromadzić w Sejmie sto szabel”, „wytoczyć działa” – używamy metafor tanecznych. Gdyby komentatorzy polityczni pisali „poseł wykonał piękny piruet, zwarł się z dyskutantem w bliskim objęciu, to był istny balet”, żyłoby się lepiej?
Bardzo bym sobie życzyła, by posłowie kręcili piruety albo wykonywali piękne parady. Ale robią co innego. Język współtworzy rzeczywistość, ale to rzeczywistość kształtuje język. I gdyby była ona baletowa, delikatna i płynna, moglibyśmy ją tak opisywać. Niestety, taka nie jest. A nie da się językiem zaczarować rzeczywistości.
Nawet gdybyśmy mówili, że ktoś się „potknął”, zamiast „poniósł porażkę”, już by było inaczej.
Byłby to krok do przodu. Ale nie wiem, czy taneczny. Jestem cały czas pod wrażeniem sejmowej awantury o związki partnerskie. Jak o tym mówić językiem tańca?
Michel Foucault pisał, że ciało jest też terenem działania władzy. Ta debata dobrze to pokazuje.
Władza rozgrywa się w ciele, zawłaszcza ciało, sposoby jego doświadczania i wykorzystywania. Sprawy cielesne nie są prywatne – są debatowane publicznie. Tak było zawsze, ale było to mniej subtelne, więc nie tak groźne. Dziś dzieje się to w sposób mniej oczywisty, więc trudniej się przed tym bronić. Mówimy o władzy politycznej, ale ogromną władzę nad naszymi ciałami mają np. korporacje. Firmy kosmetyczne wymagają od nas walki ze swoim ciałem: pokazują, że tylko jeden rodzaj bieli zębów, kondycji włosów, typ biustu, cery, skóry jest właściwy. Ocenie i normom podlegają te sfery, które niedawno jeszcze uznawano za całkowicie intymne – weźmy np. operacje plastyczne genitaliów.
A jak się władza ma do tańca? W PRL taniec był kwestią polityczną...
W wielu kulturach taniec jest kwestią polityczną – spójrzmy na chińskie parady, gdzie kilka tysięcy identycznie ubranych osób tańczy to samo. W pierwszej fazie PRL tańce towarzyskie, tzw. salonowe, były na cenzurowanym. Prof. Marianowi Wieczystemu, popularyzatorowi tańca towarzyskiego w Polsce, zabroniono po 1948 r. prowadzenia ich kursów i organizowania turniejów, stworzył więc Spółdzielczy Zespół Pieśni i Tańca „Krakowiacy”, gdzie oficjalnie miał uczyć tańca ludowego, ale uczył też towarzyskiego.
Ideologia władzy ludowej odbijała się nawet w tańcu. Tańce ludowe były elementem propagandy. A gdy taniec służy ideologii – jest też zmieniany. To już estetyka baletowa, taniec przerobiony tak, by dało się go pokazać w Sali Kongresowej.
Z kolei po 1990 r. nastąpił odwrót od tańca ludowego. Wzorcem stał się Zachód, a rodzime tańce zaczęliśmy kojarzyć z czymś „wieśniackim”. Jeszcze niedawno, gdy Elżbieta Radziszewska, wówczas rzeczniczka ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, pokazywała się w stroju ludowym, była wyśmiewana. Dlaczego? Bo Polacy wstydzą się swoich wiejskich korzeni. Zaczęliśmy tańczyć tańce ludowe, ale innych krajów: flamenco, taniec brzucha, salsę czy wywodzącą się z krajów latynoamerykańskich i afrykańskich zumbę. Tymczasem np. oberek to niezwykły taniec, wymagający olbrzymich umiejętności.
A jak się tańczy oberka?
Wymaga on ciągłego ruchu wirowego pary dookoła siebie, do tego podskoków, a równocześnie pary tańczą po kole. Niesamowicie trudne.
Cytując Wyspiańskiego: „Myśmy wszystko zapomnieli”?
Powiedziałabym dosadniej: „miałeś, chamie, złoty róg”. Może nawet znaleźliśmy dobrą metaforę: chocholi taniec.
Ludowe tańce, zanim zrobiono z nich cepelię, były tańcami wspólnoty. Jak taniec kształtuje wspólnotę?
Takie tańce najczęściej wykonuje się w kole, co pozwala na kontakt z tancerzami z prawej i z lewej, na kontakt wzrokowy wszystkich ze wszystkimi i na podążanie tym samym krokiem w jednym kierunku i w jednym rytmie. Czyli na doświadczanie przez wszystkich tej samej rzeczywistości. Wspólnej.
Tańce wspólnotowe wiążą się z rytuałami, z celebracją najważniejszych wydarzeń. Dziś chyba jedynym przykładem jest pierwszy taniec młodej pary. Ale tylko poniekąd, bo kiedyś był to rzeczywiście ich pierwszy w życiu wspólny taniec, a dziś jest to wypracowany na kursach układ choreograficzny. Może takim tańcem pozostaje jeszcze studniówkowy polonez, ale tańce wspólnotowe odeszły do przeszłości.
A afrykańskie tańce plemienne czy tańce chasydzkie? Taniec może być relacją z sacrum?
W kulturach, które celebrują więź z bóstwem i wspólnotę religijną poprzez ciało, taniec często jest wykorzystywany. Tańce chasydzkie czy irańskie, w których wykonuje się intensywne ruchy głową, służą wręcz wprowadzeniu w trans.
Przyjrzyjmy się też derwiszom: derwisz jest pośrednikiem między Bogiem a ziemią. Tańczy, by ziemi przekazać boską moc. Jedną rękę ma skierowaną ku górze, drugą w dół, łącząc Boga z jego ludem. W chrześcijaństwie rytuały związane z tańcem spotyka się głównie w Afryce i w kościołach afroamerykańskich – wyrażają więź z Bogiem i wspólnotę Kościoła. Modlitwa odbywa się tu nie tylko w myślach czy słowie, lecz także poprzez oddanie się transowi.
Dlaczego zatem w religii, dla której centralnym wydarzeniem jest wcielenie Boga, ciało wspólnoty nie pełni żadnej roli?
To pytanie do socjologa religii. Ja szukałabym powodu w tym, że u źródeł naszego kręgu kulturowego jest oddzielenie duszy od ciała i człowieka od wszelkiego innego stworzenia.
Powiedziała Pani, że taniec wyraża wartości, opowieści wspólnoty. Jakie wartości i opowieści niosły polskie tańce ludowe?
Z pewnością niosły jasną definicję roli kobiety i mężczyzny. Stroje, w których się je tańczyło, bardzo wiele zakrywały, wartością była skromność. Pokazywały też przywiązanie do ziemi-żywicielki: tańczyło się je nisko.
A podziały klasowe?
Tańce dworskie świetnie pokazują moralność swojej epoki. Na średniowiecznym dworze mężczyźni i kobiety nie tańczyli w parach, lecz w oddaleniu. Bywało, że pary niebędące małżeństwem nie mogły się w ogóle stykać, tańczyły przez chusteczkę.
Skądinąd walc wiedeński, uważany dziś za szczyt elitarnej gracji, w XIX w. był uznawany za niemoralny, a nawet przez pewien czas zakazany i karany grzywną. Również ze względu na to, że u wirujących w nim tancerzy zdarzały się apopleksje, a nawet przypadki śmierci.
Czy mamy wśród tańców ludowych „polskie tango” – taniec namiętności?
Mnóstwo pasji i wzajemnej gry tancerzy niosą tańce góralskie. Nie mają wprawdzie aż tak silnych kontekstów erotycznych, ale pozwalają na najwięcej spontaniczności i ekspresji.
Skoro mowa o rolach mężczyzny i kobiety w tańcu – czy w parze tanecznej mamy do czynienia z władzą mężczyzny i podporządkowaniem kobiety, czy z relacją partnerów?
Taniec to konwersacja partnerów, ale w silnie kulturowo zdefiniowanych rolach. Każdy taniec opowiada o rolach płci. Np. maoryski taniec haka przedstawia walory wojownika, zaś balet odzwierciedla ideał kobiety – dziewczęcej i zwiewnej. W tańcach standardowych, wywodzących się z kultury europejskiej, prowadzi mężczyzna, a kobieta ma za nim podążać, wsłuchiwać się w jego decyzje i odpowiadać za estetyczny aspekt tańca.
Jak sobie z tym radzą tancerze żyjący już w relacjach partnerskich i w równouprawnieniu?
To ciekawy problem – np. w tangu argentyńskim role są jasno rozdane: mężczyzna prowadzi, kobieta najwyżej się z nim przekomarza. Tanga zwykle zaczynają się uczyć ludzie dorośli, którzy muszą się zdystansować od swoich przyzwyczajeń. Kobieta musi zacząć słuchać partnera, mężczyzna zaś – wziąć odpowiedzialność za nich oboje.
Niestereotypowe role płciowe widać tylko w tańcu współczesnym, który powstał jako bunt przeciw skodyfikowanemu baletowi i tradycyjnym rolom w tańcu. Ten rodzaj buntu widać też w japońskim tańcu butoh. Ale nawet taniec brzucha, o którym błędnie się sądzi, że wykonują go tylko kobiety, przewiduje odrębne reguły dla mężczyzn, którzy nie wykonują niektórych ruchów bioder i zupełnie inaczej pracują dłońmi.
Polacy powoli wracają do tańca. Coraz więcej jest kursów, szkół, imprez, jak tangowe milongi. To zapowiedź zmiany kulturowej?
Mam nadzieję. Rzeczywiście, zaczęliśmy – również dzięki „Tańcom z gwiazdami” – zauważać taniec, a wtedy otworzył się na to rynek. To dobre zjawisko, bo przez taniec człowiek poznaje swoje ciało, zaczyna go słuchać i uczyć się własnych ograniczeń. Przez taniec kontaktujemy się też z naszą psychiką, pozwalamy sobie na wyrażanie w nim emocji. Jeśli będziemy tańczyć, lepiej poznamy siebie.
To brzmi jak terapia. Taniec może leczyć duszę?
Taniec to taki rodzaj ruchu, który łączy ekspresję ciała i emocji. Pozwala na poddanie się rytmom, melodii muzyki, a zatem daje możliwość doświadczenia pewnego rodzaju wolności, wyrażenia tego, co głęboko skrywane przed światem. Np. taniec pięciu rytmów wykorzystuje się w somatoterapii – terapii poprzez ciało. Pracuje się w ten sposób z depresją, nerwicami, problemami z samoakceptacją. Ponieważ różne ruchy taneczne i różne rodzaje muzyki niosą ze sobą różne rodzaje energii, taniec pozwala na wewnętrzną integrację różnych cech naszej osobowości, także tych, które nie do końca akceptujemy. Pozwala doświadczać siebie, psychicznie i fizycznie, w pełni.
Na szkolnym WF-ie uczy się najczęściej rywalizacji: „kto pierwszy”, „kto lepszy”. A gdyby tak zacząć uczyć tańca?
Odpowiem na przykładzie tancerzy tańca towarzyskiego: oni zaczynają swoją przygodę z tańcem jako małe dzieci. Dorastają więc z tańcem, ucząc się wzajemnego szacunku, słuchania siebie nawzajem, współpracy i odpowiedzialności za drugą osobę: bo jeżeli tańczę w parze, partner na mnie polega i nie mogę po prostu nie pójść na trening, gdy mi się nie chce. Te dzieci szybko uczą się też fajnego podejścia do ciała i do płci przeciwnej: normalnego rozmawiania, zachowania, oswojenia.
Do tańca, Polacy?
Jeśli chcemy się uczyć współpracy, lepiej, żebyśmy zaczęli tańczyć. 

Dr DOMINIKA BYCZKOWSKA zajmuje się socjologią tańca i socjologią ciała. Pracuje w Katedrze Socjologii Organizacji i Zarządzania na Uniwersytecie Łódzkim. Autorka książki „Ciało w tańcu. Analiza socjologiczna” (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2012).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013