Szpakowisko leci na Jasną Górę

Znowu ruszyli wdrogę. Nie tylko hipisi, ale też punki, metalowcy, staruszkowie idzieci. Dziewczyny wdługich spódnicach, chłopaki wkowbojskich kapeluszach. Uwikłani wprzeszłość, często odrzuceni. To pątnicy spod skrzydeł salezjanina ks. Andrzeja Szpaka.

13.08.2007

Czyta się kilka minut

Fot. SZYMON JANIKOWSKI /
Fot. SZYMON JANIKOWSKI /

- Nie zasługuję na żadne słowa. Nie powinienem mówić nic. Nic - twierdzi Czarny, jeden z trzystu pielgrzymów, którzy ciągną w tym roku na Jasną Górę za Szpakiem.

Z długimi blond włosami, cały ubrany na czarno, w koszulce zespołu metalowego - na hipisa nie wygląda. Jego ruchy są pewne i zdecydowane. Życzliwy, ale idzie ze spuszczoną głową. Mieszka w Niemczech, chciał wyjechać daleko od domu. Nie chce powiedzieć, skąd pochodzi. Południe Polski.

O miłości słyszał z książek i telewizji. Mówi, że sam jej nigdy nie doświadczył. Ma dziewczynę, ale nie potrafi pokochać nawet jej ciała. Nienawidzi siebie. Im bardziej ludzie pokazują mu dobroć, tym bardziej nie może znieść swojej przeszłości, swojego "ja", o którym nie może za nic zapomnieć.

Na początku fascynował się satanizmem, koledzy podpowiedzieli. Nosił odwrócony krzyż, myśląc, że stanie się przez to silny. Ludzie zaczęli się go bać. Kiedy przekonał się, że okrucieństwo jest jedyną drogą, by zyskać ich respekt, poszedł dalej. Egzorcyzmy, czarne msze, krew i śmierć - dobrze to zna. Był silny i nie wiedział, że się zatraca. A dla kolegów to była tylko zabawa.

---ramka 528359|strona|1---

,,Nie przyszedłem pana nawracać"...

Ks. Szpak nie zgadza się na prywatne wywiady z dziennikarzami w trakcie pielgrzymki. Rozmawia przez tubę, żeby wszyscy słyszeli. Nic o nich bez nich.

- Tutaj nikt nie jest odrzucony, nikt nie jest oceniany. Nic nie odbywa się na siłę. Mają wolny wybór. Przyjeżdżają kiedy chcą, odchodzą, kiedy chcą, a ja ich nie zatrzymuję - tłumaczy.

Zazwyczaj chodzi w sutannie, na głowie ma niebieską chustkę, co trochę upodabnia go do hipisów. Wieczorami, gdy wszyscy rzucają się na kanapki, siedzi samotnie. Ludzie podchodzą, pytają, jak się czuje, wysyłają go, żeby się położył i odpoczął. Inni zaczynają zwierzać się albo mówić o mało ważnych sprawach.

Szpak, kiedy się złości lub martwi, najczęściej emigruje ze świata. Mówi do siebie pod nosem i nawet nie udaje, że kogoś uważnie słucha.

Jednak kiedy słucha, to słucha całym sobą. Kiedy któregoś dnia prowadzi dyskusję z młodzieżą przez tubę, dzwoni do niego telefon. Przerywa audycję i już go nie ma. Za chwilę tłumaczy, że małżeństwo pewnych Szpakowiczów wisi na włosku. Robił wszystko, by przyjechali, zaoferował nawet dojazd.

Niektórzy przyłączają się w trakcie, niektórzy wyjechali na czas Woodstocku, niektórzy nie dotrą na Jasną Górę wcale. Istotą jest jednak droga. Ks. Szpak opowiada, że nawet ewangelizować księża nie starają się na siłę. W tym roku w pielgrzymce szło czterech dominikanów, dwóch paulinów i kilku innych zakonników. Ich skład też się zmienia, np. bardzo lubiany brat Łazarz wyjechał w góry. Od tego momentu kilku uczestnikom Szpakowiska zaczął chodzić ten sam pomysł po głowie. Zazwyczaj jednak liczba uczestników Szpakowiska rośnie w kolejnych dniach. Dużo osób się przyłącza. Najlepsza droga to rozmowa w małych grupach, prywatne, osobiste zwierzenia.

Ks. Szpak mówi wręcz o sakramencie rozmowy. - Tak, rozmowa jest jak sakrament! Takim samym jak pokuta - przekonuje.

Na pielgrzymce księża proponują dwa rodzaje spowiedzi. Pierwszy, u ojca Borysa, dominikanina. Jest doktorem psychologii i pisze właśnie habilitację o nawracaniu. Ustawiają się do niego kolejki. Szpak nazywa ten rodzaj spowiedzi długim praniem: z namaczaniem, praniem wstępnym, praniem właściwym i odwirowaniem. Takie spowiedzi trwają minimum półtorej godziny. Przeradzają się w rozmowę.

- A u mnie jest program szybki. Trzeba przeprosić Pana Jezusa za lżejsze grzechy, by móc przystąpić do komunii - żartuje ks. Szpak. Po czym poważnieje, dodając, że na Szpakowisku każdy ma szansę być świętym. A rolą księdza jest okazanie miłosierdzia.

To kluczowe słowo dla zrozumienia fenomenu pielgrzymki i ogólnopolskich zlotów, które salezjanin prowadzi już trzy dekady, często odpierając zarzuty znajomych księży czy po prostu tzw. trzeźwo myślących widzów. Po co ewangelizować narkomana, skoro chwilę później wraca do nałogu? Jaki sens ma Msza, skoro obok chłopaki obciągają wino albo dają w żyłę?

- Miłosierdzie - odpowiada zawsze Szpak. Bez miłosierdzia nie byłoby Szpakowisk. Dlatego pielgrzymkę zawsze prowadzi obraz Jezusa Miłosiernego. Zdarzyło się w latach 80., kiedy kompot i makiwara siały spustoszenie wśród hipisów, że wbił ten obraz w pole makówek, żeby ochronić podopiecznych przed zbyt silną pokusą.

- Miłosierdzia często brakuje w życiu codziennym, zamiast niego szerzą się samotność, odrzucenie i brak komunikacji. Spójrzcie na łotra! Od aktu pokory zależy stopień łaski. To łotr trafił do Raju jako pierwszy - tłumaczy ks. Szpak przez tubę.

***

Czarny: - Potem zafascynowałem się nazizmem i faszyzmem. Nienawidziłem ludzi tak bardzo, jak samego siebie. Chciałem ich niszczyć i niszczyłem. Za nic. Za to, że są. Potrafiłem pobić niewinną staruszkę, potrafiłem zaatakować kogoś bez powodu. Potrafiłem kraść, nie widziałem drugiego człowieka. Ból, bójki były moim żywiołem. Na pielgrzymki chodzę od piętnastu lat. W przeciągu tego czasu miałem różne twarze. W niektórych latach koledzy zbierali mnie z podłogi, byłem tak pijany lub naćpany. Tak samo w życiu codziennym. Ale niedawno zacząłem płakać jak dziecko. Przypomniało mi się, że kiedyś byłem dobry. Pomyślałem, że ta dobroć może jeszcze we mnie drzemie. Dzisiaj byłoby mi wstyd zapalić papierosa czy wypić piwo. Zwłaszcza tutaj.

Sprawdzian tolerancji

Rano każdy przeciera spuchnięte, czerwone oczy. Kolejny dzień pielgrzymki. Wyjście zaplanowane na ósmą przeciągnie się przynajmniej o godzinę. Dyscyplina i pośpiech nie są mocną stroną Szpaków. W czasie zaplanowanej zbiórki niektórzy jeszcze smacznie śpią. Mało brakowało, a w nocy na Stefana Jermacza, kierowcę i bagażowego, spadłaby wielka gałąź. Spał na samochodzie, gwiaździste niebo, brak wiatru, a tu nagle grzmot. Wszyscy się zerwali. Gałąź spadła dwadzieścia centymetrów od jego głowy. Cud czy przypadek?

Nocna gra na bębnach trzymała na nogach nie tylko samych pielgrzymów, ale też całą wioskę. Takiego koncertu jeszcze tu nie było, mówią mieszkańcy Uzdowa, małej miejscowości na zachód od Nidzicy, na Mazurach.

Pierwszym zaskoczeniem dla miejscowych była sama Msza. Z żywiołową muzyką, spontanicznymi intencjami, dyskusją podczas kazania czy charakterystycznym dla hipisów przekazywaniem sobie znaku pokoju - trwa zwykle kilkanaście minut, podczas których każdy ściska prawie wszystkich obecnych w kościele. Wyciemniona świątynia, płonęły jedynie trzy świece, a echo bębnów, gitar i grzechotek wcale nie brzmiało barbarzyńsko. Po Mszy pielgrzymi ruszyli do jedynego baru w wiosce. Po piwo.

- Przepraszam, czy to jest pielgrzymka? - pyta mężczyzna przejeżdżający białym polonezem obok kolumny piechurów.

- Tak - odpowiada ktoś z tłumu. Mężczyzna robi dziwną minę, zasuwa okno i dodaje gazu.

Reakcje ludzi są różne. Sołtys Uzdowa po wizycie pielgrzymów mówi, że to był dla miejscowych prawdziwy sprawdzian tolerancji. Jeszcze noc przed przyjazdem na siłę przekonywał miejscowych, żeby przygarnęli do swych domów strudzone drogą Szpaki. Pielgrzymka każdego roku obiera inną trasę, nierzadko przechodząc przez wioski, do których pątnicy nigdy wcześniej nie zawitali. Stąd tak wielki entuzjazm, ale czasem też i zdziwienie. Jak to: pielgrzymi i piwo, zabawa przez całą noc?

Dlatego zdarza się, że do gościnnych gospodarzy, którzy przygotowują kotły gorącej zupy, Szpak mówi: "Przepraszamy, że nie byliśmy do końca tacy, jacy myśleliście, że będziemy".

***

Czarny w Niemczech czyści studzienki i szamba. Ma 34 lata. Pielgrzymka to dla niego przede wszystkim wakacje. W drodze odpoczywa, otacza go dobro, ludzie sobie pomagają, są życzliwi, troski zostają na boku. Ten czas nazywa "wakacjami z Panem Bogiem". Prawdziwa walka, prawdziwy trud wędrówki zaczyna się, gdy wraca w swoje środowisko. To ludzie biedni, walczący o przetrwanie, do zaryzykowania nie mają nic. Gdy spotyka ludzi, którzy biją go w jeden policzek, nie potrafi nadstawić drugiego. Jak ma zachować w sobie dobro, którego doświadcza na pielgrzymce?

Poprzedniego dnia ktoś powiedział Czarnemu: "Cieszę się, że tu jesteś". Po jego policzku spłynęła łza. Nie uwierzył, zaczął tłumaczyć, ile zła popełnił, jak bardzo jest niedobry. W odpowiedzi jeszcze raz usłyszał to samo.

Czarny: - Największe problemy zaczynają się, kiedy wiesz, że nikt cię nie kocha. Kiedy jesteś dla ludzi tylko kłopotem. Wtedy zaczynasz ich nienawidzić, mógłbyś strzelać jak do kaczek. Dlaczego miałbym kochać, skoro traktują mnie jak śmiecia? Nie mnie mówić o dobroci na tej pielgrzymce, nie mnie mówić, jak powinno się dobrze żyć. Najpierw ja muszę stać się dobry. A do tego dłuższa droga niż na Jasną Górę.

Ćpam ojcostwo

Ks. Andrzej Szpak idzie na czele pielgrzymki z mikrofonem w dłoni i stara się sprowokować do dyskusji. Sam o sobie mówi, że często nie jest tylko księdzem, ale prowokatorem właśnie. "Kiedyś byliście bardziej samodzielni, mieliśmy Radio Wolny Hipis, które ryczało non stop. A teraz?".

Wśród młodych cisza. Ks. Szpak tylko kiwa głową na boki, pogrąża się w zadumie i mówi cicho pod nosem: "To jest mój ból". Szpak przeżywa, że hipisi ostatnio nie chcą się otwierać, czasami nie chcą uczestniczyć w Mszach, w animacjach. Że oprócz dobrej zabawy i świetnej muzyki nie mają już wspólnych dążeń, czegoś, co jednoczyłoby ich silniej na drodze duchowej.

Parę kilometrów za nim wloką się ostatnie osoby z kolumny piechurów, nie słyszą żadnego z jego słów, za to z papierosem w ręku, a czasami piwem, wspominają jego spontaniczne zachowania i przyciągającą osobowość. Dla wielu z nich jest autorytetem. Nie musi nigdy podnosić głosu, czasem przeklnie, czasem powie coś dosadnie i wprost, ale właśnie za to jest szanowany.

- W 2002 r. kazał wsiąść do pociągu, jak zobaczył, że dystans jest zbyt długi - wspomina Mróz, przyjaźnie nastawiony i niezwykle towarzyski blondyn. - Tylko że nikt nie zapłacił za bilet. Zebraliśmy 10 proc. sumy i wystarczyło.

- Jeszcze dziesięć lat temu pielgrzymka hipisów wyglądała zupełnie inaczej - opowiada Marycha, który chodzi ze Szpakami od prawie 20 lat. - Wtedy wyruszali z nami tylko hipisi. Panowała prawdziwa jedność. Potem zaczęli dołączać ludzie z innych subkultur oraz ci, którzy nie bali się myśleć inaczej, myśleć samodzielnie. Teraz wielu założyło swoje rodziny, a części z nich już nie ma. Dlaczego? Życie. Wypadki losowe. Narkotyki...

- Owszem, narkotyki są i dzisiaj - przyznaje Krecik, dziewiąty raz na pielgrzymce. Tak jak w ubiegłych latach drogę do Częstochowy przemierza ze swoimi dwoma pieskami. Jest najbardziej rozpoznawalną osobą na pielgrzymce. Ma niebieskie, okrągłe okularki, długie blond dready, kolorową koszulę, chustkę spływającą po plecach i niebieskie spodnie. Zawsze jest radosny. Wszystkich częstuje masłem orzechowym i rodzynkami, a wieczorem można załapać się u niego nawet na chałwę. - Ale nie ma co porównywać, narkotyków twardych prawie tu nie ma. Tacy ludzie nie mają po co iść, często nie chcą. Są jednak narkotyki miękkie. Niektórzy palą w małych, zaufanych grupkach, nie ma co się oszukiwać.

Krecik podkreśla, że to margines. Że co roku wielu uczestników ślubuje porzucenie nałogów. Nigdy nie było tak, jak głosiła fama, że pod skrzydłami Szpaka można było ćpać czy pić. To się działo za jego plecami. I bolało.

Mróz wspomina 2001 r. - W pewnej chwili zza krzaków usłyszałem dziki krzyk radości. Kilka osób natknęło się na nielegalne pole marihuany. W mgnieniu oka kilkadziesiąt osób wpada, plądruje kilka grządek i wychodzi z pełnymi naręczami. Mój przyjaciel robi sobie wianek i rozdaje co dorodniejsze pąki. Wszyscy kontynuujemy wycieczkę o wiele szczęśliwsi, z nadzieją na udany wieczór.

Dinozaur, siwiejący hipis, dodaje, że zmieniła się także organizacja. - Kiedyś czuliśmy większą jedność w takich małych, przyziemnych sprawach, jak chociażby jedzenie. Potrafiliśmy usiąść całą pielgrzymką w wielką, ciągnącą się spiralę i jeden drugiemu podawał jedzenie. Wszyscy zaczynali jeść, dopiero gdy każdy dostał swoją porcję. Teraz pielgrzymka jest trochę Parkiem Jurajskim. Przychodzą tutaj stare dinozaury, tak jak ja. Cóż poradzić? Po tylu latach nadal uważam, że to jest miejsce dla mnie i na te dwa tygodnie sierpnia zawsze rezerwuję czas. Jesteśmy jak rodzina, jak komuna, tyle że ciągle w drodze.

Mąż Ani co roku chodził na Szpakowisko. W tym roku go nie ma. Wszyscy pamiętają jak chodził boso, odziany w płócienne, przewiewne stroje. Wzorowy wyznawca Kriszny. Obwieszony dzwoneczkami, koralami, ciągle z piosenką na ustach.

- Dlaczego Ania idzie w tym roku sama? Co się stało z mężem? - pytają znajomi. Ania śmieje się w odpowiedzi. Jej mąż został z dzieckiem w domu. Powiedział, że ojcostwo jest jego powołaniem. Że nazywanie religii nie ma większego sensu, najważniejsza jest miłość. Powiedział ks. Szpakowi na usprawiedliwienie swojej nieobecności: "Ćpam ojcostwo! Ćpam życie!".

Dziesięciomiesięczny chłopiec dzielnie przemierza szlak w wózeczku. Idzie ok. trzydzieściorga dzieci. Są także osoby starsze. Czasami siostry zakonne, niektóre bez habitów i w podeszłym wieku. Idą też całe rodziny. Idą też ateiści, prawosławni, osoby skłaniające się ku buddyzmowi.

Na każdej pielgrzymce odbywa się przynajmniej jeden ślub. Wszystkie Szpaki zbierają wtedy naręcza kwiatów, plotą wianki, śpiewają z całego serca. Młodzi najczęściej zawierają ślub na łonie natury, ubrani skromnie, w płócienne lub lniane białe stroje. Kibicuje zazwyczaj cała wioska, w której zawierany jest sakrament.

Hare Jezus

Pielgrzymka hipisów, z jej otwarciem na wszystkie kultury i wszystkich ludzi, jest ewenementem na skalę światową. To też budzi emocje. Podczas pierwszej z nich Szpak włączył się w śpiew młodych "Hare Kriszna...", zmieniając słowa na "Jezus Maria, Jezus Maria, Maria, Maria, Jezus, Jezus...".

W tym roku dołączyli Niemcy, Ukraińcy, Czesi, Słowacy. W przyszłym roku liczba osób z zagranicy ma być większa. Szpak zapowiada, że trzydziesta Pielgrzymka Młodzieży Różnych Dróg i Kultur wyruszy z Brukseli. Najpierw dotrą autostopem do Frankfurtu, potem przejadą Niemcy pociągami, przedostaną się przez Luksemburg i Belgię, a potem z Brukseli będą trochę iść, trochę podjeżdżać.

Szpak chce zaprosić Paulo Coelho, a do tego organizować po drodze koncerty religijne. Nie boi się dialogu między religiami. Już w tym roku i w poprzednich latach na pielgrzymkach nie brakowało akcentów z innych stron. Takich jak chociażby zakrywanie chustą głów przez kobiety w uszanowaniu prawosławnej modlitwy, którą Szpak wypowiadał podczas wieczornej adoracji.

Wejście hipisów na Jasną Górę należy do najbardziej spontanicznych. Na wejście ubierają się w białe stroje. Niosą wianki, wszyscy przesiąkają zapachem kwiatów, których w grupie jest mnóstwo. W rytmie bębnów, pieśni i okrzyków radości, ze Szpakiem wnoszonym na rękach. Na ostatniej prostej cała grupa dzieci-kwiatów dzikim pędem biegnie w stronę San­ktuarium. - Tak stęsknione dzieci biegną do matki - tłumaczą pielgrzymkowicze. Niektórzy krzyczą "Mamoooo". Potem wszyscy ustawiają się tak, że ich ciała tworzą duży znak pacyfki.

Szpaki na Jasną Górę docierają 12 sierpnia. W trzy dni później, kiedy cała Częstochowa unosi się śpiewem i uroczystymi obchodami święta maryjnego, zostaje ich garstka.

- Nie ma tam dla nas miejsca - opowiada jeden z uczestników z siwą brodą i bujną czupryną. W dłoni trzyma duży kostur. Sam go wyrzeźbił, a z biegiem lat kij naturalnie dopasował się do jego ręki. - Raz jeden weszliśmy bez ks. Szpaka. Ludzie patrzyli na nas wilkiem. Tylko dzięki niemu nas szanują.

Ks. Szpak: - Nie jesteśmy subkulturą. Jesteśmy kontrkulturą. Kościół reprezentuje kulturę, czyli coś, do czego z założenia wielu uczestników jest w opozycji. Jednak te dwie płaszczyzny mówią o dwóch takich samych wartościach. O miłości i pokoju. Dlatego ze zderzenia Kościoła ze Szpakami powstał chrześcijański Kościół hipisowski.

***

Czarny: - Chciałbym być znowu normalny, zacząć spokojnie żyć, ale myśli przychodzą w nocy, zgniatają mi czaszkę. Czuję wręcz fizyczny ból. To zło, które w sobie pielęgnowałem od dwunastu lat, stało się częścią mnie. Spowiadałem się tutaj ponad dwie godziny. Gdy skończyłem, nogi miałem jak z waty. Nie mogłem obiecać, że na pewno się poprawię. Nie umiem też przestać nienawidzić. Świat ludzi dorosłych nie jest czysty. Rozgrzeszenie uzyskałem z trudem. Może trochę z łaski? Może jeszcze nie do końca nie zasłużyłem?

Niektóre imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2007