Koniec korony

Rzeczywistość Stadionu X-lecia rządzi się swoimi prawami. Kupcy nazywają to miejsce "państwem w państwie. Ostatnio przedłużono życie Stadionu. Jednak każdy zadaje sobie to samo pytanie: "Co dalej?.

23.07.2007

Czyta się kilka minut

Fot. ANNA BEDYŃSKA / Agencja Gazeta /
Fot. ANNA BEDYŃSKA / Agencja Gazeta /

Korona mniejszości narodowych w Polsce. Stadion X-lecia jest chyba najbardziej różnorodnym etnicznie miejscem nie tylko w Warszawie, lecz w całym kraju. I tyle. Koniec.

,,Koniec", tak mówili do ostatnich dni czerwca zarówno przedstawiciele spółki DAMIS, jak i sami kupcy. Stadion z dnia na dzień coraz bardziej pustoszał. Na Koronie powiewały prowizorycznie ustawione wiaty, a obok nich torebki foliowe. Wkoło kartony po towarze. Brak dynamiki. Brak inwestycji. Dla niektórych także brak perspektyw. A tu niespodzianka.

Z dnia na dzień, gdy przedłużono życie Stadionu, dla wielu imigrantów zmienił się cały świat. Na jak długo? Wersje są sprzeczne. Oficjalnie na miesiąc, w czasie którego kupcy powinni opuścić stadion. Wiceprezes Polskiego Klubu Gospodarczego, Cezary Bunkiewicz zapewnia, że kupcy opuszczą Stadion tak, by nie zakłócać budowy nowej inwestycji. A to by oznaczało, że mogą pozostać nawet do końca tego roku. Oficjalnie operatorem całego interesu została wyznaczona spółka DAMIS z racji tego, że pełniła tę funkcję wcześniej. W grę wchodzą duże pieniądze. Jak mówi Cezary Bunkiewicz, za każdy miesiąc przedłużonego handlu zarówno spółka DAMIS, jak i Centralny Ośrodek Sportu, Gmina Praga Południe oraz miasto pobierają wysokie tantiemy. Nikomu się nie opłaca wyrzucić kupców. A im w to graj.

Trzy miesiące - a może nawet sześć, na co liczą kupcy - to wystarczająco długo, by znowu cieszyć się beztroską i przekalkulować przyszłe zyski z legalnego bądź nielegalnego towaru. Na Koronie nadal będzie rozbrzmiewać muzyka z najróżniejszych stron świata, a na stadionowej murawie znowu będzie można zobaczyć rozgrywki krykieta. Tak, krykieta właśnie. Przywędrował on na Stadion z kolonialnego imperium Korony brytyjskiej poprzez Indie i obecnie stał się nieoficjalną wizytówką handlarzy. Sportem międzykulturowym. Widowiskiem, które daje ujście panującym tu emocjom i antagonizmom. - Kiedy mamy gorszy dzień, to znaczy kiedy na Stadion przychodzi mało ludzi, wtedy około trzynastej czy czternastej zwołujemy kolegów z sąsiednich stoisk i gramy w krykieta nawet parę godzin - mówi Sanju Kumar z północnych Indii, jeden z Hindusów, który zapoczątkował ten zwyczaj. - W jednej drużynie są przeważnie ludzie z tego samego kraju, ale udział biorą wszyscy. Ciemnoskórzy, Wietnamczycy, ktokolwiek tylko zechce.

Taka jest Korona Stadionu. Rywalizacja i zabawa.

Piąta rano

Sanju Kumar rozkłada stoisko. Obok niego koledzy z rodzinnego miasta. Dalej Nigeryjczycy. Na Koronie są jasno wytyczone granice etniczne. Stadion wrze. Z przystanków tramwajowych, z pobliskich ulic wylewają się ludzie. Każdy ma torbę i swój stolik do wystawiania towaru. - Towar to rzecz święta - mówi jeden z Hindusów. - Czasem jak ktoś przesunie, przestawi stolik z towarem, to potrafią się nawet pobić.

Kiedy każdy zacznie rozkładać swoje rzeczy, przychodzi spółka DAMIS i pobiera opłaty. Najtańsze stoisko kosztuje 436 zł miesięcznie. Buda dwa razy więcej. Są też droższe miejscówki. Niektórzy spóźniają się, licząc, że ominie ich opłata.

- Zapłaciłeś?

- To nie moje, to brata - mówi Adewale Mokeji Olawoye z Nigerii. - Pójdę po niego.

Ale przy stoisku już nikt się nie pojawił przez najbliższe pół godziny. Zaś przedstawiciele DAMIS znudzili się czekaniem i odeszli zdenerwowani. - Przyjdą o czternastej - komentuje Sanju z Indii, który handluje naprzeciwko. - Czasami jednak komuś może się udać - dodaje po angielsku. Za chwilę widzi potencjalnego klienta i wypowiada szybko z polskim akcentem: - Może koszulki? Koszulki, proszę!

To jedne z niewielu słów, które zna po polsku. Opanował je jednak do perfekcji. Z kolegami z Indii porozumiewa się w hindi. Czyni to ich świat niedostępnym i hermetycznym. Do innych mówi po angielsku.

Na Stadionie zaczyna padać deszcz. Kupujący szybko mijają stoiska, przeważnie tylko patrzą.

- Czasem słońce, czasem deszcz - komentuje Sanju, a jednocześnie zaczyna zachwalać swój ulubiony film z Bollywood. Oczy zaczynają się mu świecić, gdy opowiada o Indiach. Pokazuje z dumą srebrną bransoletkę na prawej ręce. - To jest znak, że pochodzę z Panjabi. Wszyscy z Panjabi takie noszą.

O Polsce mówi niechętnie. - Jest trudno. Zwłaszcza na początku, kiedy nie wiedziałem, jak załatwiać formalności. Ale teraz już się przyzwyczaiłem.

W Indiach skończył studia techniczne. Opowiada, że w jego mieście nie mieszka się w blokach, lecz całą rodziną, w domkach. Tutaj Sanju mieszka razem z trzema Hindusami, dość blisko Stadionu. Miesięcznie płacą 250 zł. W weekend potrafią zarobić 500-600 zł. Pracują też w nocy. Z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę. Przychodzą na Stadion o północy i zostają już do rana. Wtedy mają największy utarg. Kupują u nich ludzie z całej Polski. Przyjeżdżają dużymi samochodami i rozjeżdżają się do swoich miast, by handlować towarem w tygodniu.

Podchodzi najstarszy z Hindusów Raja Nagender. To on sprowadził tutaj resztę. Przyjechał jako pierwszy, poznał realia, a potem każdego roku przyjeżdżali nowi, w tym Sanju i cała reszta. Taki mają sposób. Wszyscy się wspierają.

Raja już w pierwszym zdaniu mówi z dumą, że ma polską żonę i dzieci. O polskiej żonie marzy tu prawie każdy. Czysty pragmatyzm? Możliwość zalegalizowania pobytu? A może jednak coś więcej?

O interesowności związku małżeńskiego nie myśli Iza Łodydziak. Narzeczonego poznała dwa miesiące temu na indyjskiej dyskotece w centrum Warszawy. Zbiera się tam całe stadionowe towarzystwo. Od tamtej pory Iza też zaczęła handlować. Towar dostarcza jej siostra. Dzielą się zyskiem.

Tutaj każdy może zacząć od zera. Stadion przyjmuje każdego i każdemu daje szansę. Iza ma 24 lata. Wychowywała się w domu dziecka. Ojciec pije od 27 lat. Lekarze dają mu jeszcze kilka miesięcy. Matka nie żyje. Brat w więzieniu. Dożywocie. Iza mówi, że za zabójstwo. - Zabił dla kasy - opowiada bez emocji w głosie. - Jak ja będę mieć na nazwisko? - pyta przyszłego męża, który stoi przy towarze parę metrów dalej.

- Nie wiesz? - dziwi się Sanju.

- No jak? Powiedz...

- Singh.

- Dzięki. - I powtarza z uśmiechem: - Będę Iza Singh.

Maski atakują

Teraz Iza dzieli stoisko ze swoim "mężem", jak nazywa Jatindera Singh. Oprócz obniżenia kosztów jest w tym dobra polityka.

Otóż na Stadionie istnieje jedno słowo, które wielu ludziom podnosi adrenalinę. M a s k i. Ludzie w maskach, którzy sprawdzają, czy towar nie jest podróbką. Jeżeli jest, to rekwirują. W związku z tym dookoła Korony wykształcił się bardzo osobliwy rodzaj komunikacji. Jeżeli ktokolwiek zobaczy M a s k i, krzyczy na pół Stadionu. Albo jeden człowiek biegnie powiadomić innych. Każdy sektor ma informatora. Niektórzy ostrzegają się komórkami. Dzięki temu większość ludzi zdąży na czas schować towar. Czasami M a s k i ubrane są po cywilnemu. Zaczynają niewinną rozmowę z kupcami, a potem rekwirują ich towar. Stąd tak mało zaufania do obcych. M a s k i przychodzą co najmniej dwa razy dziennie. Wtedy Iza przykrywa towar Jatindera. Bo jej jest legalny.

Jeżeli jednak ktoś nie zdąży schować podróbek, może stracić do kilku tysięcy złotych. Tyle wart jest towar w dużej kraciastej torbie. Miesięcznie na podróbkach można zarobić 8-12 tysięcy złotych. Handlarze kupują legalne ubrania od Wietnamczyków, potem doszywają znaczki firmowe i metki. Cena wzrasta parokrotnie. Więc często złapani przez M a s k i chcą odzyskać towar pięścią. Kończy się to zazwyczaj deportacją do rodzimego kraju z zakazem wstępu do Polski przez najbliższe parę lat. Tak skończyło ostatnio dwóch Nigeryjczyków.

Po Stadionie chodzi też straż celna, służba graniczna, migracyjna i policja.

Iza śmieje się, że zawsze biorą ją za nastolatkę.

- Przychodzi policja i pyta mnie o dowód. Pokazuję. Dziwią się. Potem pyta o Jatindera. I tu jest gorzej.

- Dowód ma? - pytają.

- Nie - odpowiadam.

- Paszport?

- Nie ma - mówię.

- To co on ma?

- Pieniądze, panie władzo - śmieje się Iza i dodaje. - Na szczęście go nie zatrzymali.

Naprzeciwko handlarzy z Indii siedzi Kiran Maharjan z Nepalu. Na Stadion przychodzi tylko w weekendy. Na co dzień studiuje. Dostał stypendium z rodzimej uczelni Tribhuvan University w stolicy Nepalu, będzie się w Polsce uczył przez trzy lata, aż do napisania licencjatu na Graduale School of Business and Economics. Chciałby zostać. Marzy, żeby założyć biuro podróży. Teraz siedzi przed stosem ubrań przykrytych plastikową folią i moknie na deszczu.

- Widzisz tego ciemnoskórego trzymającego dziewczynę za rękę? - pyta Iza. - W Indiach byłoby to nie do pomyślenia. Oni w ogóle nie okazują uczuć publicznie. Jatinder zabrania mi chodzić do sektora ciemnoskórych. Podobno potrafią porwać dziewczynę i wynieść ją gdzieś w krzaki. Nie jest tam bezpiecznie. Tam też się najczęściej biją. Taka opinia panuje na Stadionie.

Do Izy przyjaźnie zagadało paru ciemnoskórych. Widać było, że mają dobry kontakt. Wyciągam aparat fotograficzny. Zazwyczaj kupcy nie zgadzają się na zdjęcia, Izie nie odmówili. Jednak przed obiektywem robi się tłok kupców z Afryki. Nagle czyjaś dłoń mocno zaciska się na moim nadgarstku i zaczyna ciągnąć. Iza krzyczy i przeklina. Wyrywa mnie i chronimy się u Hindusów.

Przeniesienie problemu

Dużo poniżej górnej Korony handlują głównie Polacy, Ormianie, Białorusini i Wietnamczycy. Tutaj tematem numer jeden są rozwiązania dotyczące przenosin. - Sąsiedzie, a co zaznaczył pan w drugim podpunkcie? - pyta kobieta wymachująca kartką i długopisem. Sąsiad wygląda zza srebrnych łańcuszków i odpowiada. Znakomicie orientuje się w nowych ustaleniach. Jest jednym z założycieli Kupieckiego Stowarzyszenia Stadion. Skrzyknęli się w marcu. Cel: znaleźć nowe miejsce.

- Z Wietnamczykami nie będę! - zapala się Bogdan Krupa. - Już wystarczająco dużo się napatrzyłem na ich przekręty! To przy Marywilskiej powstaje bazar głównie wietnamski. Jaki tam będzie brud! Już niektórzy Polacy wpłacili kaucję, by zarezerwować sobie miejsca. My walczymy o inne miejsce, przy Radzymińskiej. Ma być kulturalnie, elegancko. Z jednej strony nas stąd wypędzają, z drugiej nie mają gotowych obiektów. To co zrobić? - zawiesza głos.

Kupieckie Stowarzyszenie Stadion powstało w opozycji do działającego od jedenastu lat Polskiego Klubu Gospodarczego. Jego wiceprezes, Cezary Bunkiewicz krytykuje samozwańczą działalność kupców: - Stowarzyszenie Stadion wniosło tylko zamęt i chaos - przekonuje. - Chcą handlować na obiekcie przy Radzymińskiej, nie jest to jednak realne. Kosztowałoby to minimum 150 mln zł. Gmina Targówek ogłosi przetarg na ten teren. Możliwości inwestycyjne dla kupców są o wiele mniejsze niż innych, prężnych, często zagranicznych firm.

Bogdan Krupa od dwunastu lat sprzedaje srebrną biżuterię. - Czasami ludzie pytają, dlaczego tak drogo. "Bo niekradzione", odpowiadam. A wtedy mówią: "Mnie nie interesuje, czy kradzione, czy nie, mnie interesuje cena". I co ja mam robić? - pyta. - Czasem mam dylematy. Inni się dorobili, mają samochody, jeden, dwa. Budują domy. Tak, na Stadionie się dorobili. Czują się lepsi, wielcy panowie! Mnie to nie imponuje. I tak do grobu nie wezmę.

Krupa zauważył u kupujących kilka rodzajów zachowań. Niektórzy tylko patrzą. Niektórzy są niemili i odnoszą się do niego z pogardą. Inni cokolwiek kupują. - Na Stadionie nie ma przyjaźni - mówi. - Wszystko to interes. Kiedyś pożyczyłem koledze pieniądze. Już go więcej nie zobaczyłem. Stadion to państwo w państwie. Można znaleźć tu wszystko. Fryzjera, bary, sklepy. Wszystko. Nie czuję jednak wspólnoty z konkretnymi sąsiadami - przycisza głos.

- Jest jednak identyfikacja na poziomie ogólnym - dodaje po chwili. - To znaczy, że utożsamiam się ze Stadionem jako całością. Tak samo, jak mieszkańcy swojego państwa z ojczyzną. Tutaj panuje taka państwowa wspólnota.

Godzina czternasta

Z powrotem górna Korona. Hindusi częstują swoim jedzeniem. Ciapatta z ostrą papką z ziemniaków i kalafiora. Dzięki niej czują się prawie jak w domu. Za chwilę będą się zbierać. Potem sen. Stadionowe życie przestawiło ich zegar biologiczny. O krykiecie nie ma dziś mowy. Wszyscy są zmęczeni stanem niepewności. Czekaniem i pytaniem o jutro.

Gdy powstawała nazwa "Jarmark Europa", nikt się chyba nie spodziewał, jak wielu ludzi dotrze tu z innych kontynentów. Są zaczątkiem polskich środowisk imigranckich. Po zamknięciu Stadionu poszukają miejsc w innych miastach, gdzie są niższe koszty utrzymania i mniej biurokracji. Zamknięcie Stadionu X-lecia nie jest więc tylko sprawą Warszawy. Drugiego "Jarmarku Europa" na pewno nie będzie. Będą mniejsze lub większe bazarki. Pewnie o nazwie: "Jarmark Europa oraz Cały Świat".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007