Syn marnotrawny

Zazwyczaj segregujemy ryciny wiekami, szkołami. Rembrandt do swojego czasu nie pasuje. Ma się go ochotę przesunąć gdzieś bliżej współczesności. Choć do wieku XVII nie odnosi się pojęcie "awangarda, to Rembrandt był awangardzistą...

25.07.2006

Czyta się kilka minut

"Autoportret", 1629, Monachium /
"Autoportret", 1629, Monachium /

TYGODNIK POWSZECHNY: - Los go nie oszczędzał, w oczach potomnych stał się postacią tragiczną niczym Hiob. Jakim człowiekiem był Rembrandt? Czy w swoim życiu zaznał więcej szczęścia czy goryczy?

KRZYSZTOF KRUŻEL: - Nad wizerunkiem Rembrandta ciąży legenda, która zrodziła się już za jego życia, rozkwitła zaś po śmierci malarza, szczególnie w dobie romantyzmu, kiedy pasowano go na artystę przeklętego, przeciwstawiając mu pieszczonego przez Fortunę Rubensa. Czy słusznie? Zdaje się, że nie całkiem.

Legenda i prawda

Mimo wielu klęsk życiowych Rembrandt-artysta nie umierał w zapomnieniu. Do końca życia tworzył i sprzedawał. Tuż przed śmiercią odwiedził go Cosma de Medici. Sława Rembrandta we Włoszech była wtedy być może większa niż w niektórych regionach Holandii. Innym mistrzom holenderskim powodziło się znacznie gorzej niż Rembrandtowi, np. Vermeer za życia nie doświadczył sławy i nie sprzedawał obrazów, Hals skończył w przytułku. On zaś zdobył sławę, zarabiał na swojej sztuce, i to bajońskie pieniądze - dziś powiedzielibyśmy, że znał się na autopromocji, przyjmując na autoportretach pozy podpatrzone na przykład u Tycjana czy Rafaela. Za "Straż nocną" otrzymał tysiąc siedemset guldenów, niebotyczne jak na owe czasy honorarium.

Warto wspomnieć, że wiele popularnych hipotez co do Rembrandta wysnuto na podstawie akwafort czy obrazów, które ostatnio uznano za dzieła innych artystów albo które w wyniku prac konserwatorskich odzyskały pierwotny wygląd, tak więc życie i twórczość Rembrandta wymagają nowego odczytania.

- Co się zmieniło?

- W XIX wieku "zaprawiono" Rembrandta tajemniczością, gotycyzmem, hermetyzmem. I oto półtora wieku później zdarzyła się rzecz fascynująca. Okazało się bowiem, że wiele odbitek, które długo uważano za wykonane własnoręcznie przez niego - były bowiem ciemne, zaplamione, światłocieniowe - drukowano po jego śmierci z zachowanych płyt miedziorytniczych, nadając im farbą mocny ton. Próbowano naśladować wyimaginowany styl artysty. Tymczasem badania wykazały, że choć Rembrandt robił również mroczne ryciny (np. "Faust"), najczęściej są one jednak delikatne i jasne. Podobnie po konserwacji rozjaśniły się jego obrazy, choćby "Dziewczyna w kapeluszu" na Zamku Królewskim w Warszawie - obecnie urzekający i pogodny portret rodzajowy.

- Czy jego grafiki często fałszowano?

- Rembrandt - obok Albrechta Dürera - dominował na rynku antykwarycznym aż do początków XX wieku. Dziś większość rycin jest już w zbiorach publicznych (najwięcej kupili Amerykanie i Japończycy). A fałszowano go straszliwie. Co gorsza, jego do dzisiaj zachowane 82 płyty wciąż odświeżano i retuszowano; rozprzedano je na aukcjach w latach 90. ubiegłego wieku i dziś w Internecie można kupić "autentycznego" Rembrandta - odbitkę datowaną np. na rok 1998.

Śmiejący się Demokryt

- Co wiemy o Rembrandcie na pewno?

- W młodości zdawał się być ulubieńcem losu. Fortuna odwróciła się od niego dopiero w latach dojrzałych, ale też sam winien był niektórych swoich tragedii. Nie dowiemy się nigdy, jak oceniał własne życie, bo prócz obrazów pozostawił zaledwie siedem listów do mecenasa w sprawie zakupu obrazów, kilka dokumentów sądowych i nieco innych archiwaliów. Najważniejszym źródłem do poznania Rembrandta pozostają opinie ludzi mu współczesnych.

Znamy jego biografię, lecz gdyby zawierzyć faktom, życie genialnego Holendra wydawałoby się nadzwyczaj prozaiczne. Był dziewiątym dzieckiem zamożnego młynarza z Lejdy, zapewne rodzice pragnęli, by został poczciwym rzemieślnikiem. Cóż z tego, skoro wcześnie odkrył w sobie talenty artystyczne? Nie został rzemieślnikiem ani nie skończył uniwersytetu w Lejdzie. Wolał praktykować w pracowni lejdejczyka Jacoba Isaacza van Swanenburgha, który malował obrazy przypominające Boschowskie wizje piekieł.

Nie ufajmy więc wyłącznie faktom: tajemnica Rembrandta tkwi w jego bogatym życiu emocjonalnym i psychicznym. Jaki był naprawdę, trudno powiedzieć, bo miał wiele oblicz: zadziwionego życiem młodzieńca z akwaforty "Autoportret w berecie" z 1630 roku, zamożnego pyszałka z prac wykonanych kilka lat później, ale także opuszczonego przez wszystkich starca, steranego życiem bankruta, bezzębnego starca śmiejącego się na autoportrecie, który namalował przed śmiercią.

Współcześni wspominali złośliwie, że rozpuszczał wieści o własnej śmierci, by wzbudzić popyt na swoje obrazy, że był chciwy i uczniowie, by go ośmieszyć, malowali na podłodze złote guldeny. Tymczasem przedśmiertny autoportret zaprzecza niegodziwym plotkom: widzimy człowieka głęboko pogodzonego ze śmiercią. Kiedy patrzymy na ten obraz, na myśl przychodzi metafora o płaczącym Heraklicie i śmiejącym się Demokrycie. Pierwszy rozpaczał nad marnością człowieka, drugi zaśmiewał się z jego głupoty. Rembrandt stanął na koniec jakby po stronie Demokryta.

- Musiał jednak bardzo się sobie podobać, skoro tak często się portretował...

- Żaden z wcześniejszych czy współczesnych Rembrandtowi malarzy nie namalował tylu autoportretów. Nie jest to jednak dowód rozbuchanego narcyzmu. Portretował się chętnie, by studiując własną twarz rozpoznać emocje, które tak znakomicie oddawał później, portretując innych. Z dzieł, w których nie idealizował swoich modeli (nawet jeśli chodziło o własną żonę), bije psychologiczna prawda o człowieku. Dość wspomnieć o pełnej empatii rycinie biblijnej, przedstawiającej Abrahama rozdartego między dwiema kobietami, zrozpaczoną Hagar, nieśmiałego Izaaka i złośliwie uśmiechniętą Sarę. W tej rycinie kryje się wielka mądrość, choć Rembrandt z pewnością nie był intelektualistą. W inwentarzu majątku, który sporządzono po jego bankructwie, znajdujemy zaledwie dwadzieścia książek, pośród nich Biblię, którą znał znakomicie. To niewątpliwie pierwszy malarz, którego twórczość, nawiązująca do Biblii i mitologii, jest wiarygodną opowieścią o nim samym, ale także o każdym człowieku.

Człowiek sukcesu

W 1633 roku artysta przeniósł się ostatecznie do Amsterdamu. Niewątpliwie był młodzieńcem ambitnym i dzielnym, skoro porzucił Lejdę, gdzie mimo młodego wieku zdobył już uznanie; świadczy o tym pochlebna opinia poety Constantijna Huygensa, sekretarza namiestnika Zjednoczonych Prowincji Holenderskich. W Amsterdamie Rembrandt mógł przepaść w tłumie utalentowanych malarzy, tymczasem szybko zdobył sławę, która go oszołomiła i - co tu kryć - wbiła w próżność. Powodzenie zawdzięczał znajomości z antykwariuszem Hendrickiem van Uylenburghiem, krewnym Saskii, u którego zamieszkał. Niektórzy twierdzą, że antykwariusz wykorzystywał Rembrandta, inni - że bezinteresownie go wspierał. Pewne jest jedno: nieznany nikomu malarz niemal z dnia na dzień zachwycił protestanckich kupców.

- Czym ich urzekł, jeżeli chodzi o akwaforty?

- To jakiś nieodgadniony fenomen! Holendrzy chętnie kupowali ryciny, ale cenili wyłącznie dzieła perfekcyjnie dopieszczone. Tymczasem pierwsze ryciny Rembrandta nie są doskonałe, artysta nie opanował jeszcze techniki akwaforty. Najwcześniejsze jego prace mogłyby wydawać się klęską, gdyby nie to, że dziś oswoiliśmy się z eksperymentami artystycznymi, a nasze oko przyzwyczaiło się do estetyki dalekiej od siedemnastowiecznych kanonów. Zresztą nawet dojrzały Rembrandt cenił niedoskonałości swojego warsztatu - przemieniając niedociągnięcia w piękno. Holendrzy zaakceptowali jednak artystę do tego stopnia, że kiedy w 1641 r. ukazał się przewodnik po Lejdzie, trzydziestopięcioletniego Rembrandta zaliczono do najwybitniejszych ludzi urodzonych w tym mieście.

- Furorę zrobiła "Lekcja anatomii doktora Tulpa".

- Rembrandt namalował ten obraz w wieku dwudziestu kilku lat. Holendrzy lubili portrety zbiorowe, przy czym zazwyczaj, by uniknąć niesnasek, malowano głowy wszystkich postaci na jednym poziomie. Z tej arcynudnej konwencji wyłamał się dopiero Frans Hals, umieszczając portretowanych wokół stołu. Bartholemaeus van der Helst zastosował inny wybieg: jeden z modeli wskazuje palcem na widza, co dynamizuje obraz. W "Lekcji anatomii" Rembrandta grupa postaci rozmieszczona jest na całym planie, choć z dzisiejszej perspektywy można by ją uznać za dość jeszcze sztywną (w późniejszych latach artyści wykazywali większą inwencję w tym względzie). Ważniejsze jest może coś innego: Rembrandt chciał malować prawdziwych ludzi, bez jakiejkolwiek idealizacji, choć trudno dziś dowieść, czy zawsze robił to z natury (było to rzadkością, bo wielu malarzy po prostu nie miało pieniędzy na modela). Jednocześnie postrzegał ciało jako formę, którą należało studiować, by poznać sekrety światła i cienia.

Anatomią interesował się tak jak każdy malarz w tamtych czasach. Wiek XVII zostawił po sobie niezliczoną ilość portretów lekarzy odsłaniających tajemnice ludzkiego ciała. Pamiętamy jednak tylko "Lekcję anatomii doktora Tulpa". Tulp uchodził za znakomitego lekarza. Pacjentom zalecał picie niezliczonych filiżanek kawy i herbaty oraz palenie tytoniu. Nie narzekał więc na brak zwłok do lekcji anatomicznych - choć nieboszczyk sportretowany przez Rembrandta to nieszczęśnik skazany na karę śmierci za drobną kradzież. Lekcje anatomii, co ciekawe, nie były przeznaczone dla przyszłych adeptów sztuki lekarskiej: w tych przedstawieniach uczestniczył każdy, kto mógł sobie pozwolić na bilet. Medycy pobierali opłaty za publiczne krajanie trupów! To dowód barokowej fascynacji naturalizmem, który nieco nas dzisiaj razi (by przypomnieć wypróżniającego się psa na krakowskim "Pejzażu z miłosiernym Samarytaninem").

W każdym razie "Lekcja" wszystkim się podobała, Rembrandt otrzymał wiele zamówień. Malował sporo, ale jego obrazy nie zapowiadały jeszcze prawdziwego przełomu w sztuce - malował "ładnie", nie pozwalając sobie na zachlapania czy błyskawiczne pociągnięcia pędzla.

- Stabilność finansowa pozwoliła mu pomyśleć o małżeństwie?

- To, że Rembrandt poprosił o rękę Saskii van Uylenburgh, świadczy o jego zuchwałości: dziewczyna była sierotą, ale jednak córką burmistrza. On sam tylko synem młynarza. To był wówczas mezalians. Mimo protestów rodziny Rembrandt poślubił ją w roku 1634. Akwaforta "Saskia w słomkowym kapeluszu" zdaje się świadczyć, że związek ten skonsumował jeszcze przed ślubem. Inna - "Saskia z perłami we włosach" - ukazuje ją chyba w ślubnym stroju. Siedemnastowieczny biograf malarza opisał ją jako osobę "niedużego wzrostu, ale o ładnej twarzy i tłustym ciele".

Małżeństwo było wyjątkowo szczęśliwe, choć troje ich dzieci zmarło tuż po przyjściu na świat. Przeżył jedynie Tytus. Fatalnie układały się też stosunki z rodziną żony. Malarz musiał się nawet procesować z Uylenburghami, którzy zniesławiali go oskarżeniami o trwonienie majątku Saskii. Nie bez racji: Rembrandt szastał pieniędzmi na lewo i prawo. Za jedną rycinę znalezioną na rynku potrafił zapłacić 180 guldenów - równowartość półtorarocznej pensji nauczyciela albo marynarza. Poza tym młodzi małżonkowie lubili wystawne życie. Dość spojrzeć na przepiękny drezdeński autoportret "syna marnotrawnego", który jedną ręką wznosi kielich z winem, drugą zaś obejmuje siedzącą mu na kolanach Saskię.

- Co obejmowały słynne zbiory Rembrandta?

- Kupował mnóstwo rzeczy - także po to, żeby zaopatrzyć pracownię. Przecież utrzymywał się m.in. z uczniów, od których brał wcale niemałe pieniądze. Na krakowskiej wystawie oglądamy rycinę z figurką taoistycznego bóstwa przy łóżku, zapewne z pracowni Rembrandta. Fascynowali go też ludzie Wschodu, wszechobecni w portowym mieście. Stąd orientalne stroje na jego obrazach, które, przyznaję, długo mnie irytowały pewnym infantylizmem. Dziś myślę, że każdy z nas chciał być kiedyś policjantem albo strażakiem i być może w Rembrandcie odzywały się dziecięce marzenia.

Interesowała go malowniczość: kiedy portretował sam siebie, nie dopasowywał poszczególnych części stroju, nie stosował jakiegoś "podręcznika kostiumologii". A ubiorów z całego świata pełno było w jego domu. Niestety, cała kolekcja rozeszła się już za życia Rembrandta - podczas licytacji cały majątek został wyceniony na 11 tys. guldenów; nie było to wiele. Sam jego zbiór starych rysunków i rycin należałby dziś do najcenniejszych na świecie.

Syn marnotrwany

- Kiedy szczęście odwróciło się od Rembrandta?

- W 1634 r., najprawdopodobniej na gruźlicę, zmarła Saskia. Formuła zapisu testamentowego świadczy o jej dużej przezorności: Rembrandt mógł korzystać do woli z połowy spadku po żonie, jeżeli się nie ożeni, a wierzyciele ścigający bankrutującego malarza nie mogli zająć tego majątku, gdyż głównym spadkobiercą był Tytus.

Po śmierci żony malarz popadł w depresję, mało tworzył. Miewał kochanki, ale żadnej chyba nie kochał tak jak Saskii. Przysparzały mu one zresztą kłopotów, szczególnie niezbyt urodziwa Geertje Dirckx, którą zatrudnił jako opiekunkę dla Tytusa. Kobieta oskarżyła malarza przed sądem, że obiecywał jej ślub, i zażądała niebagatelnej rekompensaty. Rembrandt musiał dać jej wszystko, czego chciała, a przy okazji najadł się wstydu przed rodziną Saskii, bo wyszło na jaw, że dawał kochance klejnoty zmarłej żony; zresztą podczas procesu Geertje zastawiła klejnoty, czym naruszyła prawo i ściągnęła na siebie wyrok sądowy. I tu dochodzimy do zdarzenia, które nie przynosi Rembrandtowi chwały: gdy Geertje nie zaprzestała prześladowania kochanka, Rembrandt i jej brat umieścili ją w zakładzie dla obłąkanych, który był jednocześnie zakładem pracy przymusowej.

Szczęśliwszy wydaje się związek ze śliczną i młodą Hendrickje Stoffels, konkurentką Geertje w jego własnym domu. Obydwie kobiety tak bardzo zaszły mu za skórę, że istnieje teoria mówiąca, iż był to powód, dla którego w 1649 roku Rembrandt nie namalował ani jednego obrazu i nie stworzył ani jednej ryciny! Rok przed śmiercią Rembrandt znów przeżył wielką tragedię: ukochany Tytus, często malowany przez ojca, zmarł w wieku dwudziestu siedmiu lat. To był ostatni cios.

- Jednak niepowodzenia spotykały Rembrandta także w działalności artystycznej.

- Kto by się spodziewał, że po świetnie przyjętej "Lekcji doktora Tulpa" Rembrandt poniesie wielką porażkę artystyczną? Niektórzy członkowie straży miejskiej, którzy słono zapłacili za sportretowanie ich w tzw. "Straży nocnej", nie kryli oburzenia, obraz nie zaspokoił ich próżności. W centrum kompozycji artysta namalował nieznaną dziewczynkę z martwym kogutem u pasa, psa i ponad dziesięć dodatkowych osób, które w ogóle za obraz nie płaciły, w tym prawdopodobnie i siebie. Ale "Straż nocna" chyba rzeczywiście jest artystyczną klęską - choć z innych powodów, niż sugerowali to jego współcześni. Rembrandt nie przepadał za przedstawianiem ludzi w ruchu. Kiedy pokusił się o przedstawienie portretowanych jako wyruszających na miasto, popadł w niepotrzebną teatralność, i jak zauważył Ernst van de Wetering, największy obecnie autorytet w malarstwie Rembrandta, przedstawił marionetki. Przyznaję, że nie zachwyca mnie ten obraz - jest sztuczny, za duży, na dodatek źle eksponowany.

- Czy nędzarze, szarlatani i obłąkani, których oglądamy na krakowskich rycinach, mają coś wspólnego z biografią Rembrandta?

- To osobny temat w sztuce holenderskiej. Trzeźwi i bogobojni mieszczanie nie znali litości dla wyrzutków, chorych i niezdolnych dla pracy. Wprawdzie Dirck Coornhert, znakomity humanista z XVI stulecia, stworzył podstawy opieki państwa nad nędzarzami, ale zarazem zaproponował model systemu penitencjarnego, w którym resocjalizacja następowała przez pracę: więźniów wykorzystywano do budowy kanałów i grobli itd., nędzarzy zaś wypędzano z miasta. Stosunek Rembrandta do tych ludzi mógłby uchodzić za przykład ewangelicznej miłości bliźniego, ale czy malarz, portretując nędzarzy, naprawdę głęboko im współczuł, czy też zafascynował się modnymi wówczas rycinami Jacquesa Callota, pierwszego portrecisty "motłochu"? Historycy spierają się dotąd, czy Rembrandt był rzeczywiście mennonitą, a więc wyznawcą religijności sprzeciwiającej się kalwinizmowi i akcentującej rolę miłosierdzia.

Tak czy owak, akwaforty Holendra są bardziej realistyczne i prawdziwsze niż Callota. Żeby przeniknąć tajemnicę jego "współczucia", trzeba się wyzwolić od egzaltacji, trzeba mieć odwagę, by spojrzeć w oczy i przyjrzeć się dokładnie zaczepiającym nas na ulicy łachmaniarzom, którzy próbują wyłudzić grosz na bułkę dla głodnego dziecka (czyli alkohol). Żebracy Rembrandta bywają agresywni, irytujący, niepokojący - tak samo jak nędzarze na krakowskim Rynku...

- Czy prawdą jest, że po śmierci Saskii Rembrandt stał się gburowaty, niechętny ludziom?

- Kiedy mówi się o jego wadach, pamiętać trzeba, że mówimy o człowieku, który, działając na wolnym rynku, cały czas walczył o życie. Miał mnóstwo kłopotów - także finansowych. Nie tylko dlatego, że był rozrzutny, kapryśny, że nie brał zleceń, które mu nie odpowiadały. Kupił sobie dom, bo myślał, iż zawsze będzie mu się dobrze powodzić. Ten dom okazał się jego nieszczęściem. Nie tylko dlatego, że nie mógł go spłacić. Budynki w Holandii buduje się na jednej ścianie i nagle dom sąsiada zaczął się osuwać. Sąsiad zażądał, by Rembrandt partycypował finansowo w remoncie. A on chciał mieć święty spokój i malować. Lubił siedzieć w domu. Morze - co dziwne u Holendra - wcale go nie fascynowało. Najdalej wybrał się z Hendrickje - do jej rodziców mieszkających przy granicy z Niemcami.

Jeżeli jednak powrócimy do dzieł artysty i pozwolimy sobie poprzez nie wniknąć uczuciowo w jego życie, zauważymy coś bardzo ważnego. Ot, choćby "Syn marnotrawny" z Petersburga (1665). Ten temat był bardzo popularny w sztuce, ale Rembrandtowi chodzi o coś osobistego: malarz czuje się trochę bohaterem tego przedstawienia, jest słaby, marzy o opiece. Albo "Symeon z Dzieciątkiem" - obraz ostatni, który podobno został na sztalugach, gdy martwego Rembrandta wynoszono z pokoju. Wyobrażenie proroka, któremu Bóg obiecał, że zobaczy Zbawiciela przed śmiercią, pełne jest Wiary i pogodzenia się z losem.

"Jakiś rembrandt"

- Jaka była pozycja artysty w trzeźwym i praktycznym społeczeństwie holenderskiego mieszczaństwa?

- Było to społeczeństwo protestanckie, a więc okazujące sztuce i artyście stosowny dystans. Holendrzy cenili malarstwo, ale głównie z tej racji, że na dziełach sztuki można było zarobić, żadnemu z amsterdamskich kupców nie przyszłoby do głowy, by czcić jakiegokolwiek artystę, jak to się zdarzało we Włoszech.

Wiek XVII uznajemy za złoty wiek malarstwa holenderskiego, lecz zgodnie z duchem kalwinizmu sztuka miała pełnić przede wszystkim rolę dydaktyczną i moralną. Gardzono zatem malarstwem pragnącym jedynie odzwierciedlać rzeczywistość, czego świadectwem niezwykle popularne w tych czasach wierszowane dziełko "O głupocie sztuk malarskich" Dircka Camphuysena (37 wydań!). Poważaniem cieszyły się natomiast tak zwane emblemata, których treść objaśniona była pobożnymi, krzepiącymi i budującymi mottami pomieszczonymi u góry i u dołu obrazu.

Z drugiej strony istniał ogromny popyt na martwe natury, które niekiedy przypominały, że wszystko jest marnością nad marnościami, ale czasami wyrażały czysty zachwyt nad pięknem świata, jak choćby obrazy przedstawiające bukiety kwiatów. Próbowano teoretycznie pogodzić martwe natury z duchem protestantyzmu, lecz większość Holendrów sądziła, że malowanie kwiatów jest koronnym dowodem głupoty artystów, albowiem bezsensowne są wszelkie próby odtwarzania dzieła Pana Boga. Sztuka miała być dydaktyczna i pożyteczna, dlatego na przykład nawet surowy i pozbawiony wyobraźni poeta kalwiński Jacob Cats wierzy w przytoczony przez siebie przykład, iż sławnemu z brzydoty małżeństwu urodziło się ładne dziecko, gdyż matka będąc w stanie błogosławionym patrzyła na "piękny dziecięcy portret".

- Jak w tym wszystkim odnajdywał się Rembrandt?

- Jego fenomen polega na tym, że zadziwia nas wielością umiejętności, a jednocześnie zawsze rozpoznajemy, że to "jakiś rembrandt". Pamiętajmy, że mówimy o artyście, który wypracował cały styl. Czasami patrzymy na jakiś obraz lub rycinę i myślimy: Rembrandt. A to jego naśladowca. Jego wpływ na sztukę był ogromny. W Polsce mieliśmy Norblina, Płońskiego, Orłowskiego i wielu innych, a i dziś na Triennale Grafiki ciągle wypływają jakieś "rembrandtiana". Wspaniała dziewiętnastowieczna akwaforta amerykańska XIX wieku opiera się na tym, co Rembrandt wypracował w krajobrazach.

Inni, nawet najwięksi, byli ograniczeni w środkach wyrazu. On miał ich bez liku. W młodości cyzelował portrety, późniejsze akwaforty zdumiewają szaleńczą kreską. Potrafił malować tak, że farba jest niewidoczna, jak nakazywały kanony epoki, ale niekiedy kładł ją tak grubo, że - jak urągano - portretowane postacie można by za nos podnieść z podłogi.

- W katalogu krakowskiej wystawy napisał Pan, że kiedy porównuje się ryciny Rembrandta z jego konkurentami, okazuje się, że one po prostu mają duszę.

- Żyję z rycinami od dwudziestu kilku lat i zauważam, że Rembrandt różni się znacząco od innych. Zazwyczaj segregujemy ryciny wiekami, szkołami. On do swojego czasu nie pasuje. Ma się go ochotę przesunąć gdzieś bliżej współczesności. Choć do wieku XVII nie odnosi się pojęcie "awangarda", to Rembrandt był awangardzistą.

Do Gabinetu Rycin PAU trafiłem w latach 80., gdy cała nasza rzeczywistość była szara. Prawdę powiedziawszy, ryciny wcale mi się nie podobały - szare i ponure jak ówczesna Polska. Biła z nich jednak jakaś tajemniczość i groza. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do tego czarno-białego świata, odkryłem to, co mnie wcześniej niepokoiło. Ich piękno. I wtedy odkryłem dla siebie też Rembrandta. Dostrzegłem, że to, co Albrecht Dürer mozolnie i czasochłonnie wypracował w swoich dziełach, Rembrandt osiągał dwoma, trzema pozornie niedbałymi zygzakami. Człowiek Dürera jest perfekcyjny, ale człowiek Rembrandta wyczarowany z pospiesznych, chaotycznych i nerwowych zawijasów okazuje się bliższy mojej percepcji, mojemu współczesnemu doświadczeniu człowieczeństwa.

Krzysztof Krużel jest kierownikiem Gabinetu Rycin PAU, w Bibliotece Naukowej PAU i PAN w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006