Świat jest iluzją!

Siedzimy z kolegą na huśtawce przed blokiem i przepytujemy się ze znajomości "Samochodzików":

20.09.2007

Czyta się kilka minut

- Dlaczego archeolog z "Wyspy złoczyńców" była nazywana "Zaliczką"? - Bo była tak chuda, że stanowiła jak gdyby zaliczkę na dziewczynę. A gdzie po raz pierwszy zobaczył Baturę w "Niesamowitym dworze"?

- No przecież w miasteczku P.! Jak można zadawać tak łatwe pytania!

To było jedno z niewielu przeżyć pokoleniowych roczników 70. Ani późniejsze, ani wcześniejsze roczniki nie kojarzą odzywek takich jak "Stówą, panie kustosz!". Z lektury "Samochodzików" Nienackiego już jako 13-15-latkowie dowiedzieliśmy się, że "świat jest iluzją" (Cagliostro) i dzieli się na biednych, ale dobrych ludzi, którzy kochają sztukę i harcerzy, oraz na złych bandytów z Zachodu i Polaków, którzy dali się im opętać. Takich jak Waldemar Batura, który - jak się okazało - miał za sobą tzw. rację historyczną i jest obecnie górą.

Nagłe przejście Polski na stronę tegoż Zachodu, mimo początkowej nim fascynacji, w niczym nie zachwiało tych wniosków. Zła komercja i kultura masowa znowu niszczyła nas, biednych artystów, którzy nagle tak bardzo stracili na znaczeniu. A co gorsza, bezpieczna jak dobrze strzeżona muzealna sala rzeczywistość tych książek stała się nagle skansenem i zyskała na uroku. Można w nią było uciekać, a uciekać musieliśmy, gdy nowe czasy coraz dobitniej uświadamiały okrutną prawdę Cagliostra: świat stawał się iluzją z biegiem lat coraz bardziej. Cagliostro był iluzjonistą i właśnie cyrk należał w świecie przedstawionym "Samochodzików" do sfery iluzji. Tymczasem teraz wcale nie byliśmy w cyrku...

A jednak. Cyrk rozciągał się wszędzie. Banalna prawda, że po roku '89 runęły wszystkie hierarchie, była tym trudniejsza do zniesienia, iż z biegiem lat zaczęliśmy nabierać podejrzeń, że i dawniej nie wszystko było tak ładnie, jak w młodzieńczych powieściach. Że właśnie wyjątkowo ładną iluzję się nam tu sprzedawało. Do mnie dotarło to dosyć późno, nad mazurskim jeziorem Jeziorak, nad którym mieszkał Nienacki. W swojej młodzieńczej naiwności utożsamiałem go w stu procentach z wzorowym bohaterem jego książek. Opowiadanie barmanki klubu z tarasem widokowym od strony jeziora o jego pijackich ekscesach samo w sobie nadaje się na osobną prozę.

A jednak stworzona przez Nienackiego fikcja w niczym nie straciła na sile uwodzenia. Świat, w którym harcerze w czynie społecznym sprzątają miasto w ramach "Operacji Frombork 2000", a wróg jest jasno określony i przeciętny obywatel może w zupełności zawierzyć milicji, kusił coraz bardziej, choć już jakoś nie wypadało powracać do lektury głęboko ukrytych w szafie zaczytanych egzemplarzy. Kiedy się jednak podczas jakiejś choroby wydobyło któryś z nich, wywoływał zapach jezior, trawy, lasu, wakacyjnej przygody. Nie był to obraz społeczeństwa idealnego, niektóre drobne rysy zachowane zostały niejako dla ozdoby. Są chuligani, ale od razu wiadomo, że trzeba z nimi porozmawiać i że to tak naprawdę nie są źli ludzie. Są "braki w zaopatrzeniu", ale takie niegroźne, ornamentacyjne. Brakuje tylko pięciolitrowych banieczek - kanistrów do benzyny. Jest kilku prywaciarzy, ale w walce z panem Tomaszem nie posuną się nigdy za daleko, w sumie - w porównaniu z zagranicznymi "Niewidzialnymi" - są prawie że sympatyczni. Na tym tle wyjątkiem są opisy śmieci i hałasu nad mazurskimi jeziorami. Tu nie chodziło o ornament, o delikatną ilość trucizny, która w rzeczywistości zabija, a w małej dawce, w powieści, stanowi tylko przyprawę. Opisując klęskę ekologiczną, Nienacki chciał interweniować.

Bardziej od akcji poszczególnych książek pamiętam samą sytuację czytania i reakcje na tekst. Fizjologię lektury. Zimowy wieczór w łóżku, z landrynkami i herbatą, z perspektywą sprawdzianu z chemii dnia następnego. Czytanie w chorobie, czytanie z poczuciem wyrzutów sumienia, że się do tego sprawdzianu nie uczy, uciekanie przed zimą w wakacyjny świat jezior, ostry zapach wodorostów, głód wywołany opisem smażenia nad ogniskiem świeżo złowionego leszcza. Szukanie w kuchni czegokolwiek, co choć trochę przypominałoby świeżo złowioną rybę i zadowalanie się kawałkiem chleba.

Myślę, że mimo powtarzalności tych opisów (szczególnie pościgi opisywane były dokładnie na jedno kopyto) musiały one być bardzo sensualne. Nie oszukujmy się - wszystko, czego wymaga się od "czytadeł", można tam było znaleźć. Akcja, która pozwala uciec od szarej rzeczywistości, na tej samej zasadzie, na jakiej uciekają od niej dzisiejsze czytelniczki Harlequinów. Przymiotniki dokładnie opisujące czyjś wygląd, sposób mówienia, zapachy, smaki. Humor, który nie drażni nawet dziś. W miarę wyraziście nakreślone postaci. Po prostu dobrze zrobiona, solidna, komunistyczna kultura masowa, do której - mimo jej tendencyjności - chce się wracać, na tej samej zasadzie, na jakiej nie słabnie oglądalność seriali "07 - zgłoś się" czy "Kariera Nikodema Dyzmy". Znacie, to posłuchajcie.

A zatem główny bohater cyklu, niejaki pan Tomasz, zwany także Panem Samochodzikiem, stary kawaler zamieszkujący "mikroskopijną kawalerkę" w Warszawie i pracujący jako detektyw w Ministerstwie Kultury i Sztuki na Krakowskim Przedmieściu, podwładny niejakiego dyrektora Marczaka... Wymieniać można by bez końca. Otóż bohater ten ze swoimi zachodnimi odpowiednikami, różnymi agentami 007 ma cechy wspólne, ale i takie, które wyraźnie go od nich odróżniają. Do wspólnych należy wyjątkowe wyposażenie w talenty. Biegle zna około dziesięć języków, świetnie pływa (także swoim autem-amfibią), jest szarmancki wobec kobiet i nigdy nie postępuje nie fair. Po prostu Arnold Schwarzenegger walczący o ład po drugiej stronie żelaznej kurtyny? No, niezupełnie. Bo z drugiej strony wszystkie jego cechy charakteru i umiejętności ukryte są zupełnie tak samo, jak w przypadku jego brzydkiego samochodu. On - w przeciwieństwie do bohaterów zachodnich - nie szpanuje swoim umięśnieniem! Z pozoru mól książkowy, stary kawaler, nieco śmieszny, w ten właśnie sposób usypia podejrzliwość wrogów.

I tym się właśnie różni nasz system od waszego, zdaje się mówić pan Tomasz. U nas z pozoru szaro, brzydko i byle jak, my nie obnosimy się z najnowszej generacji sprzętem, ale jak przyjdzie co do czego, to pod radziecką maską zagrają silniki silniejsze od waszych, a chuderlawy pan Tomasz powali chwytem judo nawet samego agenta 007. Nie wierzcie pozorom. Świat pozorów zostawmy Zachodowi. Pan Tomasz także początkowo stwarza zazwyczaj pozory niezbyt rozgarniętego, tym większą ma satysfakcję, gdy z biegiem czasu demaskuje misterną intrygę... Wie dużo, ale nie daje po sobie poznać, często nawet specjalnie pozwala się wodzić za nos antagonistom, by jeszcze trochę poobserwować ich działania. Taki kapitan Borewicz z serialu "07 - zgłoś się" to przy nim niezbyt lotny glina, choć wpływy tzw. powieści milicyjnej są u Nienackiego widoczne.

To w ogóle mieszanka konwencji literackich: kryminału, powieści szpiegowskiej, socrealistycznej, przygodowej, ba - ekologicznej nawet! Ponieważ autor chciał, zgodnie z oświeceniową maksymą, bawić - ucząc. Mamy tu więc wtręty postulujące objęcie mazurskich jezior strefą ciszy, wyraźnie nie do młodzieży, a do władz kierowane, mamy mnóstwo wiadomości historycznych, które mają rozbudzić w młodych czytelnikach chęć poznania własnego kraju i jego zabytków. Mamy w końcu wzorce zachowań, a nawet dyskusję na temat równouprawnienia kobiet.

Dzisiejsze feministki zaopatrzone w ostrą jak brzytwa aparaturę analityczną niejedno by tu wyczytały między wersami. Fabuły powieści umieszczone są kolejno od lat 50 do 80. i mniej więcej w połowie tego okresu pojawia się kwestia kobieca. Dodajmy od razu - pojmowana nieco topornie. Z kobietami wyzwolonymi, noszącymi się po męsku i kontestującymi rodzinę jest mniej więcej tak, jak z dwoma głównymi bohaterami "Strasznego dworu" Moniuszki - w końcu i tak serce tryumfuje, a obietnice idą w kąt. Zacytujmy taką choćby scenę. Pani Helenka, obywatelka Czechosłowacji, nosi się "po męsku" i postanawia nigdy nie wyjść za mąż, ponieważ chce być "kobietą nowoczesną" i oddać się karierze:

"- Ach, jakie wspaniałe ma pani perfumy - oświadczyłem całując na przywitanie dłoń panny Helenki.

I znowu strzeliłem gafę. Kobiety, które do tej pory znałem, cieszyły się, jeśli ktoś zwrócił uwagę, że używają dobrych perfum. Lecz panna Helenka, jak wiadomo, chciała za wszelką cenę upodobnić się do mężczyzny.

- To nie perfumy - oświadczyła z oburzeniem, niemal wyrywając mi z ręki swoją dłoń. - Nie należę do kobiet, które skrapiają się perfumami. Używam tylko męską wodę kolońską.

- Mam nadzieję, że nie po goleniu - odparłem z ironią" ("Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic").

Według Nienackiego konfliktu interesów nie ma: piękna dziewczyna może łatwo pogodzić obowiązki żony z karierą, wcale przy tym nie upodabniając się do mężczyzny. To typowe rozwiązanie kompromisowe, które ma tę zaletę, że łagodzi konflikt, oraz tę wadę, że jakoś nawet pan Tomasz, będąc mężczyzną, nie potrafi założyć rodziny, jak sam wyjaśnia - właśnie z powodu nadmiaru obowiązków służbowych.

Mniejsza z tym! Cokolwiek by się powiedziało, ten stworzony przez Nienackiego świat pięknych wczasowiczek palących carmeny w mazurskich ośrodkach wczasowych, które można śledzić i uwodzić, świat wykopalisk archeologicznych rzeczywiście arcyciekawych i chyba naprawdę potrafiących zachęcić młodych ludzi do historii, niekłamana miłość do tzw. "ziemi ojczystej" - a że niekłamana, co do tego nikt nie ma wątpliwości - wszystko to uwodzi. Próżno dziś szukać tajemniczych autostopowiczek i podejrzanie brzmią deklaracje o miłości do ojczystego krajobrazu. A na Mazurach nie ma już dzikich brzegów, na których można by było samotnie rozłożyć obozowisko.

Mniejsza z tym, że świat i jego podziały są tu szyte grubymi nićmi. Jak długo w nawiedzonych domach będzie pojawiać się nocą tajemnicze światełko, a rano w środku będzie można znaleźć niedopałki papierosów "Syrena", tak długo książki te nie stracą swojej atrakcyjności. Bo przecież wszystko, co można im zarzucić, należy do sfery logiki i ideologii, gdy uwodziciel apeluje do emocji, a więc to zupełnie inna bajka... Zresztą, jeżeli o mnie chodzi, pedagogiczne zadania książek zostały spełnione. Przede wszystkim - zacząłem czytać w ogóle. A że zwykle zaczyna się od tego typu lektury, co z tego? Potem sięga się po coś bardziej "wysublimowanego". Zacząłem więc czytać "Samochodziki", potem kryminały i "Balladynę" Słowackiego, czytaną jednak jako kryminał i lekturę "zakazaną" (przez mamę). Historią także się zainteresowałem, ziemię ojczystą pokochałem, choć z biegiem lat coraz trudniejsza to miłość. Bo jednak, co by nie mówić, świat jest iluzją w coraz wyższym stopniu i sama ziemia w tym wszystkim gdzieś ginie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2007