Suty post

Uczyli mnie w szkole, że polskość jest peryferyjna do kwadratu, bo nie tylko zajmujemy geograficzne obrzeża obszaru, z którym wiążemy naszą tożsamość, ale na dodatek najciekawsze i najbardziej mięsiste przejawy polskiego ducha wyrastają na kresach.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Firenze.it
/ Fot. Firenze.it

Ich samoistną rangę kulturową zwykliśmy doceniać, pisząc je przeważnie wielką literą.


Tamta lekcja dotyczyła bodaj Iwaszkiewicza, a zatem guberni kijowskiej, zasada jednak pozostaje w mocy, czego dowodem choćby Beskid Niski, gdzie jeden szczyt nazwą kiedyś „Stasiuk”, a drugi „Sznajderman” za zasługi dla polskiej książki i mowy. Stamtąd wyszła np. cenna inicjatywa – lista strat słownictwa polskiego, wykaz wyrazów, które z żalem oglądamy już tylko na śmietniku.

Ponieważ myślę żołądkiem, od razu zatęskniłem za przymiotnikiem „suty”. Słowo to ożyło w moim świecie dzięki Ewie Wieleżyńskiej, której mam zaszczyt pomagać, gdy ocenia wina – mało kto poza czytelnikami winiarskiej prasy wie, że jej notki to Arka Noego najbarwniejszych okazów polszczyzny. Otóż Ewa lubi mówić o winie, że ma „sutą materię”.

Wskazuje to na dwa obszary, w których słowo kiedyś funkcjonowało: zdobnictwa oraz jadła. Jeszcze w zeszłym stuleciu podczas zajęć z malarstwa gotyckiego nieraz słyszałem, że płaszcz Matki Boskiej jest suto zdobiony. Wtedy jeszcze to słowo nie wydawało się staroświeckie, jednak posmak, by tak rzec, miało już muzealny: odsyłało do niegdysiejszych ubiorów i zaprzeszłego przepychu, kiedy święto kapało złotem. Dziś tkwimy w oparach zaszczepionej na protestanckim korzeniu powściągliwości stroju, więc misterne hafty i złotogłowie mogą pojawiać się już chyba tylko podczas ekstrawaganckich pokazów mody. Bliższy powszedniemu życiu ich odpowiednik, czyli cekiny, jest co najwyżej obciachowy, nie suty.

Hafty na obrusach i ornamenty naczyń tworzyły suto zastawiony stół, przy którym nie wypada jeść chudo i skromnie, stąd w opisach obyczajów naszych przodków mnóstwo sutych posiłków. Ich najpiękniejszym epitafium pozostaje dla mnie nadziewany antylopami wielbłąd w „Obsługiwałem angielskiego króla” – Hrabal musiał zmajstrować jako tło wizytę cesarza z dalekiej Abisynii, europejskiemu monarsze nie wypadało już tak zaszaleć.

Zastanawiałem się, gdzie tkwi ten niuans, który sprawia, że naszego dzisiejszego obżarstwa nie określamy już tym słowem? Czy jemy zbyt monotonnie i szybko? A może to kwestia odwrócenia porządków – ostentacja bogactwa to dziś potrawy biedaków, ciemny chleb i polewka na kiszonym zielsku albo mikroskopijne kleksy spod znaku nouvelle cuisine? Czy może ugniata nas dietetyczny kaftan, wyrzuty sumienia na samą myśl o tym, żeby zakąsić świnką albo zaciągnąć sos żółtkiem? Choćby nie wiem ile dań wegańskich wjechało na stół, najemy się do syta, ale nie suto.

To chyba właściwy trop, bo jednocześnie pozbyliśmy się słowa, które było antytezą celebrowanego obżarstwa – postu. Dziś każdy ma jakąś dietę, albo przynajmniej „uważa” przy stole. Dla słabszych na umyśle lub niezdecydowanych nadopiekuńcze państwa Europy wymyśliły nawet prosty system ostrzegawczych nalepek sygnalizujących stopień zagrożenia kółeczkiem z trzema kolorami, jak w ulicznym semaforze: zielone – jeść bez obaw, żółte – po troszeczku i nie dla dzieci, czerwone – tylko na prezent dla najgorszego wroga.

Skoro wszyscy są tacy świadomi i powściągliwi, to dlaczego post stał się atrybutem wyłącznie żarliwej religijności? Otóż właśnie dlatego, że post w odróżnieniu od diety oznacza podporządkowanie własnej woli instancji zewnętrznej, z nadprzyrodzonego porządku; jest wypełnianiem nakazu, którego w logice życia danej jednostki często w ogóle się nie da wytłumaczyć. Jest przede wszystkim ograniczeniem, zadaną samemu sobie przykrością.

Dieta, choć skutek praktyczny ma w sumie taki sam, nie stanowi przykrości, przeciwnie: jest najwyższą formą zrobienia sobie dobrze, walki o samozadowolenie. Dlatego słowna szarlataneria dietetycznego przemysłu musi odmieniać przez wszystkie przypadki łatwość, bezbolesność i szybki sukces. Z tym sukcesem zresztą to głupia sprawa, bo skoro chodzi o przedłużenie projektu „Ja” w nieokreśloną przyszłość, to na zdrowy rozum dieta nie może mieć końca i wymiernego sukcesu. Jest stanem dożywotniej jazdy na pół gwizdka. Ani postnie, ani suto.

Bez huśtawki między pustką a pełnią, na wschodni sposób, próbował żyć Tiziano Terzani. Spędził dwa lata w himalajskiej samotni, ale nie całkiem się ta metamorfoza udała. Schodząc z gór wyznał, że „marzy mu się befsztyk na talerzu i kobieta w łóżku”. We Florencji, jak wiadomo, nie ma żartów z rozmiarem befsztyka. Ale kto zadał sobie dwuletni post, ten znajdzie w sobie miejsce na kilo krwistego mięsa, cokolwiek powie na to lekarz.

Może niezbyt suty, ale na pewno tańszy sposób na powrót do Toskanii, akurat teraz, gdy dostępne są prawdziwe pomidory: pappa al pomodoro. Rumienimy w piecu kilka grubych kromek białego chleba, nacieramy je czosnkiem, wkładamy na dno dużego garnka. Dodajemy ok. 1 kg starannie przetartych i pozbawionych nasion najlepszych pomidorów i litr warzywnego wywaru, solimy i gotujemy ok. pół godziny, mieszając, aż chleb się rozpadnie i wszystko zamieni się w gęstą mamałygę. Zjadamy na ciepło albo zimno, z bazylią i szczodrym dodatkiem oliwy.


Może niezbyt suty, ale na pewno tańszy sposób na powrót do Toskanii, akurat teraz, gdy dostępne są prawdziwe pomidory: pappa al pomodoro. Rumienimy w piecu kilka grubych kromek białego chleba, nacieramy je czosnkiem, wkładamy na dno dużego garnka. Dodajemy ok. 1 kg starannie przetartych i pozbawionych nasion najlepszych pomidorów i litr warzywnego wywaru, solimy i gotujemy ok. pół godziny, mieszając, aż chleb się rozpadnie i wszystko zamieni się w gęstą mamałygę. Zjadamy na ciepło albo zimno, z bazylią i szczodrym dodatkiem oliwy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014