Stryszek

To się jeszcze nie dzieje, ale mam wrażenie, że wkrótce zacznie. Ucieczka z miasta. I to nie taka, jak z zagranicznych gazet.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Nowojorskie dzienniki niedawno pisały o tłumach bogatych mieszkańców, którzy masowo zaczęli szturmować Hamptons i inne okoliczne miejscowości letniskowe, budząc popłoch miejscowych. We Francji opinia publiczna zszokowana była najazdem mieszkańców Paryża na Côte d’Armor w Bretanii – do tego stopnia, że władze musiały pozamykać tam plaże i straszyć wysokimi karami. W Polsce pojawiły się co prawda informacje o tym, że w niektórych miejscowościach turystycznych na Mazurach otwarte jeszcze pensjonaty zapraszały „na kwarantannę”, ale po zmianie przepisów sytuacja uległa zmianie. Zresztą kraje Europy Środkowo-Wschodniej i ich mieszkańcy wedle opinii ekspertów znacznie karniej niż na Zachodzie stosują się do zasad narzuconych przez władze (lata praktyki!).

Nie o takie jednak ucieczki z miasta mi chodzi. Mam poczucie (i obym się myliła), że miasta w Polsce, a osobliwie Warszawę, czeka odpływ mieszkańców. Na przykład taki K., lat 35. Na kilka miesięcy przed pandemią, zmęczony wieloletnią pracą w firmie PR działającej dla sektora finansowego, przeszedł na własną działalność i robił nadal zlecenia dla macierzystej agencji, jednocześnie szykując uruchomienie start-upu, na który wydał wszystkie oszczędności. Miało być pięknie, a tymczasem przyszedł COVID-19 i wszystko z dnia na dzień uległo dramatycznej zmianie. Pracy brak, oszczędności utopione we wstrzymanym projekcie. Wsparcie od państwa – sami państwo wiecie, co o tym myśleć.

Co zrobi? Na razie usiłuje przetrwać, pożyczając pieniądze. Ale w dalszej perspektywie wynajem mieszkania w stolicy (kawalerka, ale koło metra) bez możliwości zarobkowania zdaje się nierealny. Jaki ma plan B? Powrót do rodziców.

Klasa średnia z Paryża ucieka na bretońskie plaże po to, by gdy już wszystko minie, wrócić do własnościowych mieszkań w stolicy. Nasza rodzima klasa średnia staje w obliczu utraty dachu nad głową. Przecież wielu z jej przedstawicieli od bezdomności dzielą jedynie trzy raty niespłaconego kredytu albo czynszu, a wizja ta z każdym dniem lockdownu staje się bardziej wyrazista.

Rodzina N. Oboje na umowach cywilno-prawnych, z jednym dzieckiem, mieszkający w Olsztynie, w wynajętym mieszkaniu, szykują się psychicznie na powrót do rodzinnej wsi obydwojga, 60 km od miasta. Rodzice powiedzieli im, że jak nie ma wyjścia, to niech przyjeżdżają. Zaczęli już nawet, korzystając z przymusowego zamknięcia, przystosowywać strych na przyjęcie gości. N. i tak uważają się za szczęściarzy – mają dokąd pojechać.

Zarówno K., jak i N. ufają, rzecz jasna, że ta sytuacja będzie tymczasowa – w końcu wszyscy żyjemy w jakimś zamroczeniu, czekając na „otwarcie gospodarki”, jakby ten moment miał po prostu magicznie przywrócić stan sprzed pandemii. Utwierdza nas w tym narracja o zawieszeniu składek i wakacjach kredytowych mających trwać maksymalnie pół roku, jakby po tym okresie cud gospodarczy dmuchnąć nam miał wiatru w żagle i pozwolić na elegancką spłatę wszystkiego, co na razie łaskawie odroczone. Wciąż się zastanawiam: jak to możliwe, że w to wierzymy?

Czy nie lepiej, jak rodzina N., zacząć szykować jakieś strychy? Jaki bowiem będzie dla wielu ludzi sens życia w wielkich miastach, które okazały się zresztą całkowicie dysfunkcyjne w czasie pandemii, a po niej mogą się okazać pułapką na tych, co mimo zapowiedzi władz jednak nie dadzą rady?

Joanna Kusiak, socjolożka i badaczka miast z Uniwersytetu w Cambridge, pisała ostatnio o tym zjawisku w „Gazecie Wyborczej”. W jej analizie znalazło się miejsce na odrobinę nadziei, gdy wspomniała o tym, że w związku ze zdalną pracą, która nagle stała się możliwa w tak wielu miejscach, powroty mieszkańców do mniejszych miejscowości wcale nie muszą oznaczać wyłącznie życiowej klęski. I zapewne tak mogłoby być, gdyby władze już teraz zaczęły brać pod uwagę te najpewniej nieuniknione zmiany. Obawiam się jednak, że będzie jak zawsze, skoro zamiast nad „szykowaniem stryszku”, władza dyskutuje nad wpuszczaniem dzieci na polowania.

No, chyba że wiedzą znacznie więcej od nas i umiejętności łowieckie będą wkrótce na wagę złota. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020