Stróż pamięci

Nie lubił podziałów i klasyfikacji. W swym uniwersalnym dziele z prawdziwą wirtuozerią łączył filozofię, muzykę i literaturę. Dialogował z filozoficzną spuścizną całej Europy. Dopiero prawda o Holokauście, “sprawie, która nigdy nie powinna ulec przedawnieniu", kazała mu wyznaczyć granicę. Wykreślił ze swego życia wszystko, co niemieckie, przestał czytać niemieckich filozofów, zajmować się dziełem niemieckich kompozytorów. Na pięć lat przed śmiercią rozpoczął jednak nowe życie. Życie w przebaczeniu.

07.09.2003

Czyta się kilka minut

Gdyby żył, 31 sierpnia tego roku obchodziłby setną rocznicę urodzin. Przyszedł na świat w Bourges, w centralnej Francji. Rodzice - Anna Ryss i dr Samuel Jankélévitch przybyli z Rosji. Ojciec, z wykształcenia lekarz, z zamiłowania humanista i literat, przełożył na francuski prace Hegla, Simmla, Schellinga, Bierdiajewa. Jako pierwszy przetłumaczył “Wstęp do psychoanalizy" i inne dzieła Freuda, z którym prowadził żywą korespondencję. Vladimir nie odziedziczył po ojcu pasji do psychoanalizy, nie od razu też zainteresował się filozofią. W prestiżowej Ecole Normale Supérieure studiował literaturę, dopiero jego profesor filozofii obudził w nim zamiłowanie do tej dziedziny. W wieku 20 lat po raz pierwszy spotkał Bergsona. Pomiędzy mistrzem a uczniem powstała silna więź intelektualna, która zaowocowała wydaniem przez Jankélévitcha wielu artykułów oraz tomu “Henri Bergson", do którego sam bohater książki napisał przedmowę. Uznanie wyraził także Emannuel Lévinas.

Prawem Pétaine’a

W 1927 roku Jankélévitch wyjechał do Pragi. Wykładał tam filozofię i prowadził kursy z zakresu historii muzyki i kultury. Muzyka zawsze była jego pasją. Pierwsze kroki w grze na fortepianie stawiał jako młody chłopak, samodzielnie i w ukryciu, podglądając starszą siostrę, która została potem pianistką. Na zawsze pozostał muzykiem amatorem, jednak jako teoretyk mało miał sobie równych. Owocem tej pasji było kilkanaście tomów poświęconych m.in. twórczości Debussy’ego, Ravela, Liszta, Satiego, Chopina. “Muzyka jest połową mojego życia. Wiem natomiast, czym na pewno dla mnie nie jest - nie jest sposobem spędzania czasu, jest raczej formą doznawania tego, o czym nie da się mówić..." - pisał. W dziele Jankélévitcha muzyka subtelnie przenikała się z filozofią - w tomach o tematyce filozoficznej nie brakuje wątków z zakresu muzykologii, prace poświęcone muzyce wzbogaca z kolei głęboka refleksja. Obie dziedziny łączył swobodnie, od jednej przechodził do drugiej spontanicznie i niespodziewanie, nie uprzedzając o tym słuchacza i czytelnika. Doskonale znał także światową literaturę, którą z równą swobodą cytował w swoich pracach. Był wulkanem erudycji; owe odrębne dziedziny kultury łączył z odwagą i wirtuozerią, tworząc pasjonującą, jedyną w swym rodzaju całość.

Po powrocie do Francji, w latach 1933-1939, wykładał w Caen, w Lyonie, potem w Besançon, Tuluzie i Lille. Wtedy powstały m.in. “L’Ironie" i “L’Alternative". Po mobilizacji, w 1940 r. został ranny w Mantes, podczas jednego z niemieckich natarć. Ze szpitala wrócił do Tuluzy, gdzie dosięgły go antyżydowskie represje rządu Vichy - jak Claude Lévi-Strauss, został odwołany ze stanowiska profesora. To jednak nie zniechęciło go do działania. Zaangażował się w ruch oporu, nauczał niezależnie, w małych kawiarniach w Tuluzie. Mimo wojennej burzy i życia w podziemiu, udało mu się opublikować m.in. “Le Malentendu", “Du monsonge", “Le nocturne". Po wojnie przez rok kierował działem muzycznym w Radio Toulouse. W 1947 r. ożenił się i wrócił, jako profesor, na uniwersytet w Lille. Dwa lata później opublikował tom poświęcony problematyce etycznej, “Traité des Vertus".

Pasje porzucone

Choć życie na powrót zaczęło przyjmować swój normalny bieg, Jankélévitch nie mógł pozbyć się wyrwy, jaką wojna pozostawiła w jego sercu. Faszyści, plądrujący jego mieszkanie, zabrali mu wszystko: “Wojna podzieliła moje życie na dwie części. Z mojej egzystencji sprzed 1940 nie zostało nic - ani jedna książka, ani jedna fotografia, ani jeden list" - wspominał. Wojna zmieniła także intelektualną sferę jego życia. Świadomość koszmaru eksterminacji na wiele lat zaważyła na jego postawie: “Zrzekłem się niemal całej kultury niemieckiej, zapomniałem niemiecki język. Wiem, że to były pasje mojego życia. Ale stała się rzecz podła, wydarzyło się coś, co dotyka moich korzeni. To przypadek, że nie zostałem uśmiercony". Jeszcze kilkanaście lat wcześniej, w 1927 r., w liście z Pragi do przyjaciela pisał: “Jestem zadowolony, bo gra się tu dużo muzyki niemieckiej, której nie słyszę w Paryżu". Jego prace pełne były odwołań do autorów niemieckich. Potem jednak znikły niemieckie cytaty z jego książek, także na fortepianie, do którego zasiadał na dwie godziny dziennie, nie pojawiły się już niemieckie partytury. Ze swą deklarowaną niechęcią do niemieckiej kultury pozostał sam, odrzucony przez świat francuskich pisarzy, filozofów, krytyków. Nie doceniano go także w innych krajach Europy; w Polsce z jego dzieł wydany został do dziś tylko “Ravel" (w przekładzie Marii Zagórskiej, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 1961).

W 1965 r., w dzienniku “Le Monde" ukazał się artykuł Jankélévitcha pt. “Imprescriptible" (“Nie do przedawnienia"), w którym myśliciel zdecydowanym tonem wyraża sąd, iż zbrodni nazizmu nie można tłumaczyć, usprawiedliwiać, wybaczyć. Tekst ten oraz inne artykuły o podobnej treści doczekały się trzech wydań (“Le Pardon" w 1967 r., “Pardonner" w 1971 r. i “L’Imprescriptible", pośmiertnie, w 1986 r.). Jankélévitch domagał się jednego: pamięci o ofiarach, o wyrządzonej im krzywdzie. Przeciwnicy zarzucali mu zapalczywość i nadmierną gwałtowność w wypowiadaniu sądów, on jednak pozostał żarliwy do końca - tego wymagał przedmiot jego refleksji.

Przeszłość nas potrzebuje

Holokaust - jak podkreślał Jankélévitch - nie mieści się w granicach ludzkiego rozumu, jest czymś niewyrażalnym, nienazywalnym, niedającym się objąć myślą. To nie tylko zbrodnie wojenne, to zbrodnie “metafizyczne", “zbrodnie wymierzone przeciw - w czystym tego słowa znaczeniu - ludzkości, przeciw samej istocie ludzkości, czy - jeśli ktoś woli - przeciw »człowieczeństwu« człowieka w ogóle". Eksterminacja była w ujęciu filozofa czymś więcej niż tylko łamaniem prawa człowieka, mieliśmy bowiem do czynienia, jak ujął to analizujący dzieło Jankélévitcha Alain le Guyader, z “zaprzeczeniem zasady, na której opiera się to prawo, z negacją tego, co owo prawo stanowi - ontologicznej równości każdego ludzkiego bytu".

Skoro ludobójstwa nie można zrozumieć, nie można go też usprawiedliwić - dowodził Jankélévitch. Czyż jednak samo odsuwanie faktów z przeszłości w niepamięć nie jest już formą usprawiedliwienia? Czy zapominanie nie jest rozgrzeszeniem, które przychodzi niejako samoistnie, pojawia się jakby mimochodem, w toku mijających godzin, dni i lat, w biegu społecznych, gospodarczych i politycznych transformacji, w zalewie informacji o międzynarodowych konferencjach, procesach zjednoczenia, zbrojnych konfliktach, w pędzie lokalnych zdarzeń, wreszcie w naszej codziennej krzątaninie? A są przecież czyny ludzkie, które - jak domagał się Jankélévitch - nie mogą nigdy ulec przedawnieniu. Auschwitz, Treblinka, Drancy, Majdanek, Dachau. Holokaust, “potworność, której nie da się udźwignąć". Tu nie ma miejsca na ułomność czy selektywność pamięci, alibi przemijania. Zapomnienie jest ciężkim przewinieniem, eskalacją zła, podwójnym grzechem, zbrodnią popełnioną na gruncie innej zbrodni. “W obliczu czynu, który godzi w istotę człowieka jako człowieka, przedawnienie, mające prowadzić do rozgrzeszenia w imię moralności, samo przeczy moralności. Czy w tej sytuacji prośba o wybaczenie nie jest niedorzeczna i absurdalna? Wymazanie z pamięci tej gigantycznej zbrodni na ludzkości byłoby jeszcze jedną zbrodnią dokonaną na gatunku ludzkim".

Pamięć nie jest sprawą naszej powinności, obowiązku czy spokoju naszego sumienia. Pamięć należy się wszystkim, których już nie ma. Pamiętając, przywracamy im utraconą godność. Ich miejsce jest przecież wśród nas, istot ludzkich. “Umarli są w pełni zależni od naszej pamięci. Przeszłość wraz z jej umarłymi nas potrzebuje; istnieje tylko na tyle, na ile ją wspominamy. Jeśli zapomnimy o walczących z getta, uśmiercimy ich powtórnie. Mówmy zatem o zmarłych, nie pozwólmy na ich unicestwienie, myślmy o nich, by - jak mówią chrześcijanie - nie utonęli w mrocznej toni jeziora, by nie zostali pochłonięci na zawsze przez ciemności".

Wybaczyć katom? “Wybaczenie umarło w obozie śmierci", nie jest możliwe, bo nie ma kto wybaczać - zdaje się mówić Jankélévitch. Możemy wybaczać pojedynczo, indywidualnie, możemy rozgrzeszać za krzywdy, których doznaliśmy osobiście. Nikt jednak nie może tego uczynić za ofiary, które są nieme. Wobec ich krzywd jesteśmy bezradni: “W jaki sposób ci, którzy przeżyli, mają mieć moc przebaczania w imieniu ofiar czy ocalonych? Nie my powinniśmy wybaczać w imieniu małych dzieci, na których bestie z satysfakcją dokonywały egzekucji. To te małe dzieci powinny wybaczać".

Zwiastun wiosny

Na początku 1980 roku, na antenie radia France-Culture, Vladimir Jankélévitch po raz kolejny zdecydowanym głosem wyraził swą radykalną postawę wobec Niemców: “Zamordowali sześć milionów Żydów, ale dobrze sypiają, najadają się, marka ma się nieźle". Kilka dni później w skrzynce pocztowej znalazł kopertę z niemieckim znaczkiem pocztowym. Czterdziestoletni Niemiec Wiard Raveling w obszernym liście do filozofa pisał: “Nie mordowałem Żydów. To, że jestem Niemcem nie jest ani moją winą, ani moją zasługą. Nie pytano mnie o zdanie. Jestem absolutnie niewinny, nie popełniałem zbrodni nazistowskich. Moja niewinność wcale mnie jednak nie pociesza. Nie mam spokojnego sumienia. Mam natomiast wyrzuty sumienia, odczuwam pomieszanie wstydu, współczucia, rezygnacji, smutku, niedowierzania, buntu. Nie zawsze sypiam dobrze.

(...) Są wśród nas tacy, którzy zapomnieli zbyt szybko. Jest jeszcze wielu winnych, którym nieźle się powodzi. Dziękuję, najadam się, przede wszystkim wtedy, kiedy żona dobrze się czuje, a zwłaszcza wtedy, gdy jestem we Francji. Nie mam problemów finansowych. Zarabiam więcej niż moi francuscy, polscy, rosyjscy czy izraelscy koledzy. Ale cierpię z powodu mojego kraju, który pozornie tak się wzmocnił, nabrał pewności siebie. Cierpię z powodu mojego kraju, który tak naprawdę pełen jest kompleksów i niepewności, który szuka swego miejsca i swej tożsamości, który pełen jest winnych i niewinnych, arogantów i pokornych, oportunistów i zaangażowanych - a także młodych, szczerych ludzi, niosących ciężar, który historia włożyła na ich barki. Oni potrzebują wsparcia i pomocy innych narodów. (...) Cierpię za Niemcy, choć nie wiem, co nazwa mojego kraju tak naprawdę znaczy. To rana w moim sercu; rana, która nie chce się zabliźnić.

(...) Moje dzieci nie znają Żydów. W naszym regionie nie ma ich już prawie wcale. Moje dzieci także sypiają dobrze, dziękuję. Chyba że mają grypę albo bolą je zęby. Są jak mali Francuzi, Polacy, Rosjanie czy Izraelczycy. Fakt, że urodzili się Niemcami, nie jest dla nich problemem. Jeszcze nie.

(...) Opowiem im o naszej nieudanej historii. Opowiem o krzywdzie, jaką Niemcy wyrządzili ludziom i narodom. Opowiem o naszym ciężkim dziedzictwie, które jest także ich dziedzictwem. Będę próbował ich nauczyć, zainteresować, obudzić w nich sympatię do tych, którzy cierpieli, do tych, którzy wciąż cierpią. Postaram się nie przekazywać im męczących mnie koszmarów, moich wyrzutów sumienia. Nie będzie to zbyt łatwe. Będą uczyć się języków obcych. Starsza córka już uczy się angielskiego i francuskiego. Będą wyjeżdżać za granicę i poznawać ludzi z różnych krajów. Jestem pewien, że nie będą miały uprzedzeń. Mam nadzieję, że nie będą miały kompleksów." W dalszych słowach Raveling zaprasza myśliciela do siebie. Obiecuje, że jeśli Jankélévitch zgodzi się na spotkanie, nie będą rozmawiać o Heglu, Nietzschem, Jaspersie czy Heideggerze. Nie będą też słuchać Schumanna czy Schuberta, ale Chopina, Fauré czy Debussy’ego. Na stole nie będzie niemieckiej kapusty kwaszonej ani piwa, będzie rosyjska zupa i francuskie wino.

Dla Vladimira Jankélévitcha list od Niemca był jak gwiazda, która rozświetla najbardziej mroczne niebo. “Zwiastun wiosny" - tak filozof nazwał swego korespondenta. Ku wielkiemu zaskoczeniu autora listu, myśliciel mu odpowiedział: “Jestem wzruszony Pana słowami. Trzydzieści pięć lat czekałem na ten list, na list, w którym ktoś - i to ktoś taki jak Pan, kto nie ponosi winy - przyjął na siebie całe to okrucieństwo.... Po raz pierwszy otrzymuję list od Niemca; list, który jest czymś innym niż tylko bardziej czy mniej zawoalowaną próbą usprawiedliwienia siebie. Niemieccy filozofowie, “moi koledzy" (jeśli mogę ich tak nazwać), prawdopodobnie nie mieli mi nic do powiedzenia, nic do wyjaśnienia. Ich sumienie pozostało niewzruszone. - Właściwie nie ma już nic do powiedzenia w tej straszliwej sprawie. - Dlatego powstrzymywanie się od kontaktu z tymi znamienitymi metafizykami nie wymagało ode mnie wielkiego wysiłku. Pan jedyny, jako pierwszy i zapewne jako ostatni, znalazł właściwe słowa, poza wygładzoną mową polityków i gotowymi, pełnymi pobożności formułami. Rzadko się zdarza, by szlachetność, spontaniczność i prawdziwa wrażliwość znalazły swój własny język pośród słów, którymi się posługujemy. Panu się udało. Dziękuję".

Vladimir Jankélévitch nie pojechał do Niemca, zaprosił go jednak do siebie. Raveling odwiedził filozofa w jego paryskim mieszkaniu, przy Quai aux Fleurs. Spędzili z sobą całe popołudnie, przy herbacie rozmawiali o życiu rodzinnym, zawodowym, o swoich ulubionych muzykach, lekturach. Na pytania o cierpienia z okresu okupacji i stosunek filozofa do Niemców, myśliciel odpowiadał niechętnie i wymijająco. Znajomość z Wiardem Ravelingiem, a właściwie list, który ową znajomość zapoczątkował, był dla Vladimira Jankélévitcha początkiem - jak sam mówił - “nowej ery", nowego życia, życia w przebaczeniu.

Kiełkowanie myśli

Na kartach historii współczesnej filozofii francuskiej zapisał się jako autor ponad trzydziestu kilkusetstronicowych tomów. W pracach z dziedziny etyki, estetyki, epistemologii i metafizyki z pasją zmagał się z filozofią systemową, dialogował z całą niemalże spuścizną dziejów filozofii - spierał się z Parmenidesem, Platonem, Arystotelesem, św. Tomaszem, Kantem, Heglem, dyskutował z Plotynem, Ojcami Kościoła, Świętym Janem od Krzyża, Gracianem, Fenelonem, Schellingiem, Kiekegaardem, Bergsonem, Buberem, Lévinasem, Szestowem, Bierdiajewem i wieloma innymi. Nieodłącznie towarzyszyło mu głębokie przekonanie, że skończony byt zawsze skazany jest na niepewność, dążenie do mądrości spełnionej i absolutnej jest utopią, celem niemożliwym do osiągnięcia: “Będziemy musieli zadowolić się mądrością czysto inicjalną czy inicjującą. Być może właśnie tę ledwie kiełkującą sophię należy nazwać filozofią" - pisał w swym poświęconym rozważaniom metafizycznym dziele “Philosophie premiere" z 1954 roku.

Z tajemnicy śmierci nie da się wydobyć - powiadał filozof - z niej także nie ma możliwości wysnucia niczego poza wiedzą negatywną. Problem śmierci zajmował Jankélévitcha od początku filozoficznej drogi, jego poszukiwania przybrały formę dzieła dopiero w 1966 r., trzydzieści sześć lat po pierwszej publikacji na ten temat (“La Mort", wyd. Flammarion). Śmierć, istota zła, kłamstwo, sumienie, poznanie, ironia - to tylko niektóre spośród wielu kwestii mających swe miejsce w myśli filozofa, który nie cofnął się przed żadnym z najstarszych, fundamentalnych, a zarazem nigdy nie rozwiązanych zagadnień.

Vladimir Jankélévitch kochał filozofię, sztukę i literaturę, nie był jednak typem intelektualisty nieobecnego, ukrytego za zamkniętymi drzwiami gabinetu. Kochał muzykę, ale nie miał też natury muzyka na zawsze przykutego do instrumentu. To, czego nie mógł wyrazić piórem i dźwiękiem, potrafił wykrzyczeć na ulicy. O prawa człowieka upominał się nie tylko w walce o pamięć o ofiarach nazizmu, w maju ’68 można go było zobaczyć u boku manifestujących studentów, którzy widzieli w nim swego duchowego przewodnika, nazywanego pieszczotliwie “Janké". Działał także na rzecz utrzymania filozofii w programie szkoły średniej, głosił sprzeciw wobec prawa do eutanazji. Był aktywny wszędzie tam, gdzie ważyły się sprawy dotyczące ludzkiej godności. Przez każde jego słowo przebijała troska o jutro. Także w swoim apelu o pamięć ofiar Shoah przemawiał nie tylko w imię przeszłości.

Jego głos - co nie pozostało wystarczająco zauważone - był także głosem w sprawie tego, co miało dopiero nadejść. Głosem przypominającym nam wszystkim o tym, że czasu nie da się zatrzymać, można jednak zatrzymać przeszłość. Dla przyszłości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2003