Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
WIKTORIA SZCZUPACKA: Na czasy PRL-u przypada okres Twojego dzieciństwa. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia związane ze sztuką socrealistyczną?
ANNA MOLSKA: Raczej początek mojego dzieciństwa przypada na koniec epoki PRL-u. Reszta to lata 90., przesiąknięte poczuciem mizerii estetycznej. Niewiele wokół mnie było sztuki socrealistycznej. Dostrzegałam oczywiście monumentalizm w warszawskim wydaniu w postaci Pałacu Kultury czy osiedla MDM, ale największe wrażenie robiły na mnie masy kwiatów w betonowych donicach. Było ich kiedyś dużo więcej niż dziś. Całe place w czerwonych różach, aleje tulipanów.
To ciekawe skojarzenie w kontekście aktualnych dyskusji na temat donic i zieleni w Warszawie. Czasy, które przez lata były oczerniane, teraz – kiedy dostrzec można już koszty lat 90. – zaczynają być pod pewnymi względami doceniane.
Komunizm zakładał walkę klas, która miała toczyć się na wszystkich frontach w sposób odgórnie sterowany, co oznaczało także konieczność zaangażowania ideologii na płaszczyźnie teorii sztuki. Życie zweryfikowało te pomysły i ostatecznie zaowocowało dzisiejszymi rachitycznymi donicami.
Czy pokolenie urodzone w latach 80. jest bardziej odporne na patos?
Polskie pokolenie lat 80. weszło w dorosłość w XXI wieku i usiłuje przeżyć w warunkach posttransformacyjnych. Wiele osób, żegnając się z tym socjologicznym eksperymentem, wyjechało na zawsze do krajów, które nie musiały borykać się z ekonomią realnego socjalizmu. Dla artystów, którzy zostali, dylemat „współpracować – nie współpracować” ma dziś wymiar komercyjny, a nie ideologiczny.
Na czym polega Twój udział w projekcie „Awangarda i socrealizm”?
Pracuję nad wideo pod tytułem „Zebranie”, w którym wykorzystałam stenogram z zebrania twórców w SPATiF-ie z 1953 r. Sztuka wczesnych lat 50. przechodziła okres niezwykłej próby. Rewolucja techniczna przyniosła nowe środki wyrazu w postaci fotografii i filmu, a także elektroakustyki. Twórcy musieli jednocześnie odpowiadać sobie na aktualne problemy natury estetycznej i lawirować politycznie w odruchu samoobrony wolności wypowiedzi artystycznej. Rok 1953 to moment ich szczególnej bezradności. Widać to w tekście stenogramu zebrania w SPATiF-ie. Biorą w nim udział takie postaci, jak Leon Kruczkowski, Jan Kreczmar, Erwin Axer, Aleksander Bardini, Kazimierz Rudzki, Halina Auderska. Rzecz tyczy się kwestii słuszności krytyki teatru Brechta, zaproszonego na gościnne występy z inscenizacją sztuki „Mutter Courage” przez Sekretarza Generalnego Komitetu Współpracy z Zagranicą.
Pomysł kuratorów polega na zestawieniu socrealizmu z awangardą i stworzeniu innej narracji opisującej historię polskiej kultury. Jak w relacji do tej koncepcji postrzegasz swój projekt?
To właśnie istota mojej najnowszej pracy. Poszukuję bezpośredniego styku awangardy i socrealizmu. Jest on dla mnie wyraźniejszy w autentycznych dyskusjach niż w indywidualnych wypowiedziach artystycznych. Interesuje mnie prawda z tamtej epoki – prawda ukryta, ukrywana. To była epoka, w której od słów mogło zależeć życie. Dziś, dzięki anonimowości publikacji, można pogrążać innych, siedząc w domowych pieleszach. To bezpieczna sytuacja w porównaniu z zebraniami aktywistów w SPATiF-ie.
Co sądzisz o koncepcji społecznego oddziaływania twórczości, a co za tym idzie – o prorokowanym kryzysie sztuki zaangażowanej, krytycznej? A może da się opisać sztukę współczesną w kategoriach ścierających się kierunków?
Nie czuję nad sobą prymatu oddziaływania na jakąkolwiek masę. To koncept właściwy sztuce socjalistycznej i nurtom komercyjnym. Społeczeństwo nie jest masowo zainteresowane sztuką, tylko sportem i prognozą pogody. Nie ma starcia nurtów, tylko szemrzące ruchy Browna artystycznych partykuł.
ANNA MOLSKA jest artystką sztuk wizualnych. W ramach projektu „Awangarda i socrealizm” przygotuje film pt. „Zebranie”, oparty na materiałach archiwalnych.
WIKTORIA SZCZUPACKA jest kuratorką i historyczką sztuki.