Stan upojenia

ANNA MATEJA: - Obserwujemy życie polityczne i zastanawiamy się... gdzie jest najbliższy psychoterapeuta - oczywiście nie dla wyborców, ale dla wybranych. Jak można rozpoznać osobę chorobliwie uzależnioną od władzy? Jakich "używek" potrzebuje, by normalnie funkcjonować?

25.01.2006

Czyta się kilka minut

Ewa Woydyłło-Osiatyńska /
Ewa Woydyłło-Osiatyńska /

EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: - Nadużywa pani terminu "uzależnienie". Sama zresztą też to chętnie robię, bo to słowo-wytrych nadające się do zrozumienia wielu ludzkich przywar. Uzależnieniem można określić, np. nadmierną skłonność do dominowania czy dowodzenia swojej racji. Jesteśmy prawie pewni, że chodzi o uzależnienie od władzy, gdy ktoś wymusza posłuszeństwo, manipuluje, uciekając się do podstępnych metod po to, by uzyskać przewagę dla swoich racji. Tak naprawdę, uzależnieniem są jednak wyłącznie nawyki destrukcyjne - dla osoby i jej otoczenia. Dlatego w przypadku narkomana, który niszczy swoje zdrowie i potencjał intelektualny, nie mamy wątpliwości, że to uzależnienie. Ale jeżeli ktoś pali papierosy, ale jest zdrowy, uprawia sporty, chodzi regularnie do lekarzy, by skontrolować stan płuc - niech sobie pali.

- A inni, którzy muszą wdychać dym?

- Otoczenie jest języczkiem u wagi. Jak w amerykańskim systemie konstytucyjnym: check and balance - sprawdza i równoważy, prosząc np. by palił tylko w wyznaczonych do tego miejscach.

W przypadku władzy, terapii wymaga osoba o zapędach dyktatorskich, która, np. narzuci społeczeństwu chodzenie wyłącznie do szkoły uczącej języka rosyjskiego. Nam się to nie podoba, bo zamierzamy wyjeżdżać na Zachód, a nie Wschód, ale ponieważ ktoś ma pod sobą oświatę, może wydać takie zarządzenie i karać tych, którzy będą je omijać. Ten ktoś jest tak rozkochany w swojej władzy, że nie słyszy, co mówią ci, którzy mają się tym decyzjom podporządkować. W ustroju demokratycznym wystarczy jednak, że nie wybierzemy go na kolejną kadencję, by tego dłużej nie znosić.

- A jeśli, mimo doznanych krzywd, wybralibyśmy taką władzę po raz kolejny?

- To znaczy, że bylibyśmy współuzależnieni. Jak żona alkoholika, która boi się mu powiedzieć, że nie zapłaci jego długów, czy jego dziecko, które kłamie nauczycielce, że nie odrobiło lekcji, bo mu się nie chciało, nie wspominając, że w domu była awantura do drugiej w nocy. Współuzależniony boi się tak bardzo, że aż nie broni siebie. Współuzależnione społeczeństwo, z lęku przed władzą, potulnie znosi jej destrukcyjne zarządzenia i jeszcze bije brawo. W równym stopniu do leczenia kwalifikuje się wówczas tak władza, jak społeczeństwo.

Jeśli nie chcemy tacy być, musimy władzę obserwować, czy aby się w niej ktoś nie rozmiłował, ulegając jej atrybutom: czerwonym dywanom, orszakom, limuzynom. Destrukcja jest przecież poważna: władza zajęta "rządzeniem" nie załatwia ważnych dla nas spraw. By sobie z tym poradzić, nie musimy od razu wywoływać rewolucji. Wpierw powinniśmy znaleźć w sobie potencjał, który da nam siłę do ograniczenia władzy w jej absolutystycznych zapędach. W demokracji dróg oddziaływania nie brakuje, musimy tylko przestać myśleć w kategorii uzależnienia rządzących od władzy, ale spoczywającej na każdym odpowiedzialności za swój los. Znać swoje prawa i potrzeby; bronić się przed zadeptaniem.

Dlatego właśnie uczestniczyłam w "Marszach Równości", jakie organizowano w solidarności z tymi, których rozpędzono w Poznaniu. Obecni tam chcieli przede wszystkim pokazać, że każdy ma prawo manifestować, a władza nie może nikomu zamknąć ust.

WYSOKO POSTAWIONY TRON

- Pewne ugrupowanie dąży do objęcia władzy za cenę zrywania postanowień, oszukiwania wyborców i ignorowania partnerów politycznych; na czarnym tle przedstawia wszystko, co było wcześniej, ogłaszając wszem i wobec budowę nowego państwa...

- Chce się dorwać do władzy, po prostu. Ale jeżeli nie podobają nam się politycy o żarłocznym stosunku do przywilejów związanych z władzą i możliwości decydowania - nie wybierajmy takich. Silna chęć posiadania władzy nie znaczy jednak, że coś złego musi z tego wyniknąć. Dopiero doświadczenie, jedyna możliwość sprawdzenia cudzych intencji, pokaże nam, czy chęć sprawowania rządów wypływała z niskich pobudek czy żarliwości o stan państwa. Zresztą, nawet ktoś rozkochany w rządzeniu, ale jednocześnie mądry patriota, co potrafi sobie dobrać kompetentnych doradców, przestrzega prawa, nie podsyca w ludziach zawiści ani żalów - dlaczego ma się wstydzić tego, że lubi władzę? Jest konsekwentny i zdeterminowany - to dobre cechy, by osiągać trudne cele związane z rządzeniem w państwie. Jeśli tych cech nie posiada, przekonamy się o tym. Ilu polityków z SLD wydawało nam się niezatapialnych, tymczasem po ostatnich wyborach znikli i oni.

- Józefa Hennelowa przypomniała niedawno, że już na początku pracy poselskiej, w 1990 r., uświadomiła sobie, "jak daleko z Wiejskiej do Polski". Władza skrzywia optykę: łatwiej zignorować problemy maluczkich, zapamiętać się w politycznych komerażach czy, jak ostatnio, szperać po bilingach telefonicznych.

- Władza wszystkich psuje. Większość z nas, gdyby uzyskała wysoki status, na dodatek obwarowany pewną bezkarnością, polubiłaby to. Dlatego... lepiej nie sięgać po żadną władzę. W każdym społeczeństwie jest zresztą nieliczna grupa ludzi, która przeczuwa, że władza tak bardzo zdeformowałaby ich osobowość, że wolą się bez niej obyć albo jej sprawowanie opierać na swoim autorytecie.

Wysoko postawiony tron oddala od tego, co dzieje się na dole. I to chyba nieuniknione, że człowiek syty, obdarzony przywilejami, z dostępem do wielu możliwości nie dostrzega oczekiwań ludzi, którym daleko do jego pułapu. To dlatego Prezydent Polski, gdy był jeszcze prezydentem Warszawy, pozwolił sobie powiedzieć: "Spieprzaj, dziadu". Prawdopodobnie w domu państwa Kaczyńskich takim językiem się nie rozmawia, a Prezydent powiedział to tylko dlatego, że ktoś go zezłościł. Może to i był menel, ale czy on nie był obywatelem jego miasta? W czasie demonstracji w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. nigdy by się tak do nikogo nie odniósł, ale wtedy niewiele mógł... Z tych samych powodów marszałek Sejmu Józef Zych, kiedy rzucił z mównicy sejmowej wulgarnym słowem, nie poczuł się w obowiązku od razu za to przeprosić. Zaś Ludwik Dorn, szef MSWiA, zamiast rozmawiać z lekarzami straszył, że pośle ich w kamasze. Zresztą, dopóki tylko mówi, jeszcze nie ma się czego bać.

Jestem jednak jak najdalsza od wyciągania wniosków dotyczących osobowości czy słuszności czyichkolwiek racji na podstawie np. tego, co zrobił niefortunnego. Fakt, królowej angielskiej nietakty się nie przytrafiają, ale w krajach o władzy raczej niearystokratycznej nie ma co oczekiwać, że władza nie będzie mieć kłopotów z etykietą: nie chlapnie grubym słowem, nie wypije o jeden kieliszek za dużo (jak to zdarzyło się np. poprzedniemu Prezydentowi przed uroczystościami w Charkowie) etc. Nie ma to jednak nic wspólnego z uzależnieniem od władzy, raczej upojeniem władzą.

- To dlatego Danuta Waniek jeździła służbowym samochodem nawet do fryzjera, i to wówczas, gdy od kilku lat nie miała już prawa do takiego pojazdu?

- Przywileje nie są czymś zdrożnym - fundujemy je władzy po to, by czuła się bardziej przywiązana i chciała się wykazać. Dopiero ich nadmiar skłania do nadużyć, i to poważniejszych niż tylko przejażdżki autem z szoferem. Dlatego właśnie tak długo obowiązywał w wyborach cenzus majątkowy, a w USA elektorat do dzisiaj preferuje osoby majętne, które dowiodły, że swoją pracą, bez angażowania się w politykę, osiągnęły przyzwoity status. Zmniejsza się wówczas ryzyko dorabiania się na władzy. Może jest w tym jakaś odrobina słuszności?

- Polacy czują się ciągle na dorobku i to nawet, co pokazały komisje śledcze, ci spośród nich, którzy są już dość majętni. Tyle lat wszystkim brakowało wszystkiego, że trudno powiedzieć: "Na pięciu miliardach dolarów kończę"...

- A władza daje spore możliwości: kontroluje się już nie tylko żonę i dzieci, ale - cały naród. Można zabronić, nakazać, orzec. Jak ktoś pójdzie za tą pokusą i zacietrzewi się w tej wizji, sprawą tego narodu jest rozpasanie władzy powstrzymać. Zwłaszcza, gdy będzie chciała nam ograniczyć wolność wyboru. Nawet Biblia nam ją gwarantuje, mówiąc, że muszę ponieść konsekwencje popełnienia grzechu. Boję się, że ktoś mi nie pozwoli grzeszyć - dlatego zadaniem ludzi lepiej wykształconych jest ciągłe uświadamianie maluczkim, jak ważne są właśnie ich potrzeby i jakie to ważne, by przestrzegać ich praw.

CORAZ MNIEJSZE LUSTRO

- Czy Polacy mają słabość do silnej władzy? Nie walczymy o swoje prawa w urzędach, w pracy do głosu dochodzi oportunizm, przemoc w rodzinie urosła do rangi problemu społecznego.

- Coś takiego jest w naszej glebie, że jest dobrym podłożem dla kultu jakiegoś ziemskiego bóstwa, na które zresztą ciągle czekamy, widząc go pod postaciami a to dobrotliwego władcy, ułana na białym koniu czy też drugiego Piłsudskiego. Teraz też chyba tak jest - co poniektórych mogło w czasie wyborów uwieść stwierdzenie, że co dwie głowy, to nie jedna... W naszych wyobrażeniach o władzy tkwi czołobitność i chęć poświęcenia wszystkiego dla sprawy. Przekonanie, że w demokracji władzę ma każdy z nas, jest dość obce polskiemu myśleniu.

Druga kwestia to podporządkowywanie się, i to wbrew swoim potrzebom, ze strachu, lenistwa, dla świętego spokoju; bo liczymy się bardziej z innymi niż z sobą samym. To efekt długiej zależności naszego społeczeństwa od innych; nawet geograficznie byliśmy wciśnięci między dwa mocarstwa. Co z tego mamy? Otóż, mamy kogo obwiniać. Co więcej, mamy moralne poczucie wyższości - przecież jesteśmy ofiarą czyichś knowań czy złego losu! Zachowujemy się jak alkoholik, który mówi, że pije, bo ten kraj do niczego innego nie skłania, albo bezrobotny, utwierdzający się w przekonaniu, że tak właśnie kończy człowiek uczciwy...

- Jaką cenę płaci się za zejście z piedestału - utratę władzy politycznej?

- Mogą wystąpić nawet frustracje czy depresje, jeśli ktoś zapamiętał się w politykowaniu i swojej wielkości, prawdziwej czy pozornej. A przecież polityka to nie tylko powołanie, ale w równym stopniu zawód - jak kontrakt ambasadora. Szok nie będzie wielki, jeśli w trakcie kadencji znajduje się czas na pielęgnowanie pasji pozapolitycznych, dbanie o rodzinę i przyjaźnie. Lekarstwem dla nas wszystkich i na wszystko jest jednak życie wśród ludzi, bo ze świata może otrzymać więcej prawdy o sobie, niż z najbardziej wyszukanej autoanalizy. Jeżeli tylko rozszerzymy krąg ludzi wokół siebie, otworzymy oczy na lustro, jakie potrafią nam przystawić do twarzy. Niebezpieczeństwo władzy polega na tym, że lustro, jakie znajdujemy w innych, staje się coraz węższe. I to tak bardzo, że w końcu przybiera wymiar zajmowanego przez polityka gabinetu.

***

- Wynika, że terapii odwykowej nie musi przechodzić nawet Andrzej Lepper.

- Ani Silvio Berlusconi, któremu "kleją się" ręce, ani George W. Bush, choć jest nieokrzesanym kowbojem, bo władza to pojęcie polityczne, a nie psychologiczne. To my, obywatele, jesteśmy terapeutami polityków. Albo mówimy: "Dziękujemy, to jest bardzo mądre", albo "Proszę nas wysłuchać, nam jest potrzebne to i to". Po co trwonić energię na psychoterapię - poczekajmy na wybory, zorganizujmy manifestację, napiszmy list do redakcji.

Terapii nie potrzeba mimo to, że zmiany, jakie władza wprowadza do osobowości człowieka, mają charakter prawie że rewolucyjny. Pewien lekarz pracujący w warszawskiej klinice rządowej obliczył, że ma 20-krotnie więcej przypadków impotencji wśród mężczyzn sprawujących władzę niż w szerokiej populacji. Coś się dzieje, że władza podkopuje podstawowy składnik tożsamości tych osób - męskość. Stres związany z wykonywaniem władzy wyniszcza ich, nie dając możliwości realizowania siebie w sferach, które do momentu znalezienia się wysoko były ważne.

- No proszę, a Henry Kissinger twierdził, że władza to najlepszy afrodyzjak...

Dr EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA jest psychologiem; od blisko 20 lat, jako psychoterapeutka, zajmuje się leczeniem uzależnień w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie; od 1989 r. kieruje Komisją Edukacji w Dziedzinie Uzależnień Fundacji im. S. Batorego. Jest laureatką m.in. przyznawanego przez "TP" Medalu św. Jerzego (2002). Ostatnio wydała książkę "Sekrety kobiet" (2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006