Spokojnie, tylko spokojnie

Robert Więckiewicz, aktor: Kotem moim się zachwycam. Zwykły dachowiec, dostaliśmy od znajomej. Bardzo koci, że tak to ujmę. Nic nie mówi i jednocześnie mówi – nie używając słów. Podoba mi się to: móc z kimś pogadać bez jednego słowa.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Rafał Masłow / ZWIERCIADŁO
/ Fot. Rafał Masłow / ZWIERCIADŁO

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Najlepsze są te prezenty, które robi się sobie samemu?
ROBERT WIĘCKIEWICZ:
Takie są najłatwiejsze i właściwie to już nie prezenty. W ogóle mam kłopot z prezentami – nigdy nie mam pomysłu, bliskim czy niebliskim. Mówi się, że trzeba dać coś, co się samemu chciałoby dostać. Ale ja już nic nie chcę dostawać.
Naprawdę?
Dzisiaj prezent ma zupełnie inne znaczenie niż w czasach, kiedy niczego nie było. A jak już było, to nie można było sobie na to pozwolić. Moi rodzice znajdowali się zazwyczaj w tej drugiej sytuacji – musieli stawać na głowie, by coś załatwić i znaleźć na to środki.
Za komuny czekolada smakowała bardziej niż dzisiaj.
Pierwszego banana jadłem na początku lat 70. – cztery dni delektowałem się nim plasterek po plasterku, żeby starczył na dłużej. Samo słowo „banan” brzmiało magicznie.
Kiedy tuż po studiach dostałem angaż w Teatrze Polskim w Poznaniu, nie miałem dosłownie nic. Rodzice pomagali mi finansowo do końca studiów, ale potem już sam musiałem stanąć na nogi. Łatwo nie było, ale chciałem doświadczyć i tych jaśniejszych, i tych ciemniejszych stron samodzielności. To był początek lat 90., chodziłem wtedy na dworzec w Poznaniu do sklepiku muzycznego, by popatrzeć na płyty kompaktowe, bo o kupnie mowy nie było. Postanowiłem uskładać na jedną z nich. Jak już uzbierałem, poszedłem do sklepu i stanąłem przed gigantycznym dylematem: choć od początku wiedziałem, którą chcę kupić, mnóstwo innych, głównie muzyka lat 80., spowodowało mętlik w głowie. Poczułem bezradność, nie miałem pojęcia, co wybrać. W końcu kupiłem to, co chciałem od samego początku. Czyli pierwszy krążek Dire Straits.
Płyta z roku 1978.
W chwili, kiedy przyniosłem ją do domu, poczułem się fatalnie. Bo już ją miałem, a do tego nie mogłem mieć żadnej innej. Przestała mnie zwyczajnie cieszyć.
Króliczek został złapany.
Wtedy tęskniłem do rzeczy, których nie mogłem mieć. Ale dziś, kiedy stopień nasycenia rzeczami materialnymi jest ogromny, radość z powodu ich posiadania spada u mnie niemal do zera. Jasne, daje mi radość prezent jako gest – znak, że ktoś o mnie pamięta. Jednocześnie nie jestem w stanie w sobie odnaleźć tych emocji, które przeżywałem, kiedy jako sześciolatek obudziłem się rano w kawalerce moich rodziców i wstając z łóżka potknąłem się o narty Bobo – prezent od Świętego Mikołaja. Święty Mikołaj przeczytał list i dostarczył to, o czym marzyłem. To był dla mnie cud. A dla rodziców cudem było to, że zdobyli narty. Więc cud podwójny. Ten dzisiejszy nadmiar przeraża. Wolę redukować, niż gromadzić.
Jak?
Wokół siebie. A wewnątrz siebie – skupiać się na jednej rzeczy, czynności. Zatrzymać się, pojąć, dotknąć. Przeczytać porządnie książkę, wejść w rozmowę na sto procent.
Życia zawodowego ta postawa też dotyczy?
Staram się nie rozdrabniać. Wracając jeszcze do zachwytów z dzieciństwa: parę tygodni temu byłem w Nowym Jorku, zawsze chciałem tam polecieć. Ale to miasto nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jakie myślałem, że zrobi.
Dwadzieścia lat wcześniej Pan by się zachwycił?
Gdy w 1989 r. pojechałem na tzw. Zachód, do Wiednia, na dwa dni, bo na dłużej się nie dało, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Ekscytowała mnie już sama przejażdżka metrem. Pewnie zwariowałbym ze szczęścia, gdybym wtedy wylądował w Nowym Jorku. A teraz? Nie powiem, że nic nie poczułem. Nie było to też rozczarowanie. Ale nie byłem w stanie się zachwycić. W ogóle coraz rzadziej potrafię wskrzesić w sobie tę młodzieńczą umiejętność zachwycania się.
Nic, żadnego zachwytu?
Kotem moim się zachwycam. Zwykły dachowiec, dostaliśmy od znajomej. Bardzo koci, że tak to ujmę. Nic nie mówi i jednocześnie mówi – nie używając słów. Podoba mi się to: móc z kimś pogadać bez jednego słowa. Szkoda, że mój kot nie myśli tego, co ja myślę, że on myśli. Pewnie traktuje mnie jako wielką kocicę. Ale rozmawiam z nim, jakby był człowiekiem. Mówię: słuchaj, nie dam ci nic więcej, bo przed chwilą jadłeś. Twoi koledzy dostają raz dziennie, góra dwa.
Łamie się Pan i daje mu Pan, jestem pewna.
Zależy, w którą stronę patrzy on, a w którą ja. Ale zdarza się, że ulegam – wbrew sobie.
Ale kogo to, co mówię, interesuje, niech pani powie?
Mnie.
Wolę film, bo jego domeną jest obraz. Jeśli udaje się przekazać coś poza językiem, to czuję satysfakcję.
Granie postaci pomaga w lepszym rozumieniu ludzi?
Tutaj dotykamy pewnego paradoksu, na którym opiera się aktorstwo. Patrząc w ekran, zastanawiamy się, ile jest w tej postaci samego mnie. Przecież to nie ja – nie zachowuję się w ten sposób, nie wyglądam, nie chodzę. I jednocześnie to jestem ja. Obie odpowiedzi są prawdziwe. W tym kontekście spotkanie z postacią jest pretekstem do spotkania z samym sobą.
By zagrać Jerzego, bohatera „Pod Mocnym Aniołem”, musiałem odnaleźć w sobie biegunowo różne stany emocjonalne. One są w każdym, tylko na co dzień z nich nie korzystamy. Teraz sobie tutaj miło gawędzimy, ale za godzinę, pani albo ja, znajdziemy się na przykład w sytuacji, kiedy zaczniemy się na kogoś wydzierać. I to nadal będziemy my.
Jerzy w „Pod Mocnym Aniołem” – książce Pilcha, a jeszcze intensywniej w filmie Smarzowskiego – to człowiek upodlony nałogiem psychicznie i fizycznie.
Ta rola wymagała absolutnego dostępu do siebie. Nie miałem żadnej asekuracji, mogłem zrobić wszystko. Przekroczyłem próg bezpieczeństwa, który przecież mam w sobie nie tylko jako aktor. Na co dzień nie zdarza mi się tarzać na czworakach w bajorze i leżeć tam – zarzygany. Ale w sytuacjach istotnych można ten próg bezpieczeństwa przekroczyć.
Gdy aktor Robert Więckiewicz poprzez graną postać spotka się z samym sobą, to co on w sobie widzi?
Czytając scenariusz, nie zakładam, że zagranie roli coś we mnie załatwi, rozwiąże jakiś problem i tak dalej. Muszę zobaczyć w sobie postać, którą mam zagrać. A w tej postaci interesują mnie jej najbardziej ludzkie cechy. Niejednoznaczne, wykluczające się wzajemnie. Coś, co jest zawarte między biegunami dobra i zła. Czyli to, z czym zmagamy się przez całe życie.
Nie interesuje mnie nawet szukanie przyczyn konkretnych zachowań, tylko konstatacja: oto człowiek, który jest w stanie zrobić wszystko, którego stać na skrajne reakcje. I teraz, jeśli granie zajmuje pół mojego życia, to chciałbym, by miało ono sens. Więc szukam scenariuszy, w których ten sens znajduję. A czy dokonuję dobrych wyborów, to się okaże za 20, 30 lat.
Czyli granie może zmieniać w sferze prywatnej.
Jeśli to się robi całym sobą, to musi zmieniać. Ale ja nie chcę o tym mówić, nie chcę sumować. Nie chcę też patrzeć wstecz, a pani mnie do tego prowokuje. Raczej zadaję sobie pytania, niż na nie odpowiadam. Nawet jeśli znam odpowiedzi – to wolę zostawić je na później. Zobaczyć, co się zdarzy, jak to będzie, w którym kierunku życie się potoczy.
Myślę, że jestem w środku procesu. Tak, ciekawe jest to, że lata mijają, a mnie się wydaje, że jestem cały czas w środku procesu – to dość zabawne, prawda?
Bardziej ludzkie niż zabawne.
Podobnie jest z graniem roli: nie mam pojęcia, jak ją zagram. Niektórzy aktorzy wiedzą, że tutaj zrobią tak, a tu tak. Nie planuję – każde kolejne zachowanie wynika z poprzedniego – usiłuję zrozumieć swojego bohatera. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: siedzimy w tej kawiarni, a tu wpada mężczyzna na golasa i zaczyna tańczyć. Nie wiedzielibyśmy, co zrobić, niespodziewanie znaleźlibyśmy się w innej rzeczywistości. Podobnie jest z rolą – znam scenariusz, teoretycznie wiem, co ma być dalej, ale nie mam pojęcia, jak mój bohater będzie się zachowywał.
Czyli cały czas musi być Pan uważny?
Staram się. I jeśli miałbym mówić o czymś w kategoriach prezentu, to byłaby nim próba uważnej obecności w rzeczywistości. Wtedy można coś, czy kogoś, autentycznie zobaczyć.
Tylko jak to zrobić?
To akurat wiem: zmniejszać liczbę bodźców. I działać. Jest zasadnicza różnica między tym, że chcemy coś zrobić, a tym, że to robimy. Lepiej robić, nawet kosztem porażki. Jerzy Nowosielski mówił swoim studentom: nie można bać się namalować złego obrazu. A ja mówię sobie, że nie można się bać zagrać gorszej roli. To zdanie nie dotyczy wyłącznie sztuki, ale i życia w ogóle. Żeby się nie bać.
Chodzi o to, by nie bać się ryzyka?
Właśnie nie. Wraz ze słowem „ryzyko” pojawia się myślenie o cenie, którą trzeba by zapłacić, i wkalkulowana w to asekuracja. Efekt działania kończy się różnie – moja rola może być zmiażdżona przez krytykę albo chwalona pod niebiosa. Mogę zagrać w filmie kiepskim, przeciętnym lub wybitnym. Gdybym jednak tej roli nie zagrał, to nie zrobiłbym kroku do przodu.
Ale powtarzam raz jeszcze: na razie wolę pytać, niż odpowiadać.
Tak bez odpowiedzi to w życiu trudno jest.
Mam swoje podpórki. Gdy całkiem tracę orientację, proszę o radę Marka Aureliusza. Czytając go, czuję, jakby mnie głaskał po głowie i mówił: stary, co się tak szarpiesz, spokojnie, tylko spokojnie.  

ROBERT WIĘCKIEWICZ (ur. 1967) jest aktorem. Ostatnio zagrał Lecha Wałęsę w filmie „Wałęsa” Andrzeja Wajdy i Jurka w filmie „Pod Mocnym Aniołem” Wojciecha Smarzowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014