Sen o polskiej szkole

Nie tylko studenci, lecz także ukraińscy licealiści coraz liczniej zapisują się do polskich szkół. Edukacja w Polsce postrzegana jest jako przepustka do lepszego życia.

14.06.2015

Czyta się kilka minut

Młodzież polska i ukraińska z liceum w Lubaczowie na obozie integracyjnym w Suścu na Roztoczu, lato 2014 r. / Fot. Archiwum Prywatne
Młodzież polska i ukraińska z liceum w Lubaczowie na obozie integracyjnym w Suścu na Roztoczu, lato 2014 r. / Fot. Archiwum Prywatne

Anton chce być lotnikiem, Nadia policjantką, a Iwanka otworzy restaurację. Chodzą do różnych szkół, nigdy się nie spotkali. Łączy ich to, że zostawili na Ukrainie rodziny i chcą skończyć szkołę średnią w Polsce. Od polskich kolegów i koleżanek z pierwszej klasy, którą właśnie kończą, nie różni ich nic – noszą podobne ubrania, fryzury, komórki. Dopiero gdy rozmawiamy, rozpoznaję lekki akcent, łowię pojedyncze słowa ukraińskie i rosyjskie. I dziwię się, że w ciągu 10 miesięcy tak dobrze opanowali język polski.

Rodzina się zrzuciła
W Liceum im. Kościuszki w Lubaczowie uczy się dziesięcioro chłopców i dziewczyn z Ukrainy: z Jaworowa i Sądowej Wiszni (to zaraz za granicą), ale też z Żytomierza i Połtawy.

Tu, w Lubaczowie, wszyscy mają Kartę Polaka. Ale nie jest to powszechne; w wielu polskich liceach i technikach uczą się nastolatki z Ukrainy niemające polskich korzeni. Prawo pozwala obcokrajowcom na bezpłatne ukończenie szkoły średniej, ale Karta Polaka uprawnia dodatkowo do zdobycia bezpłatnie dyplomu na państwowej uczelni.

– Wiosną 2014 r. zaczęliśmy rekrutację z myślą o dzieciach ze Wschodu – mówi Marek Chmiel, nauczyciel polskiego w Lubaczowie. – Przygotowaliśmy ofertę edukacyjną i socjalną, rozesłaliśmy pocztą elektroniczną i papierową. Na przełomie czerwca i lipca zgłosili się pierwsi uczniowie.

Nauczyciele z Lubaczowa jeździli na Ukrainę i prezentowali szkołę. Zainteresowanie było ogromne. Rodzice pytali o polski system edukacji, maturę, studia. Główną barierą okazywały się pieniądze. Choć nauka jest darmowa, koszty utrzymania są dla wielu rodzin z Ukrainy nie do udźwignięcia.

Ale że edukacja w Polsce postrzegana jest na Ukrainie jako przepustka do lepszego życia, bywa, że na pobyt dziecka składają się rodzice i dziadkowie. Rodzice ucznia z Lublina (prosi o niepodawanie imienia) sprzedali mieszkanie, by starczyło na jego wykształcenie („Po co je trzymać? Zaczną walić z moździerzy i będzie po majątku. Niejeden u nas już wszystko stracił”).

Stąd też chętnie wybierają również mniejsze miejscowości – tu życie jest tańsze. Miesięczna opłata za wyżywienie i bursę w Lubaczowie lub Tomaszowie Lubelskim to 260 zł. W Lublinie – już 360 zł. Różnica stu złotych bywa poważnym argumentem.

– W Sądowej Wiszni nauczycielka opowiadała, że zarabia 3 tys. hrywien [równowartość 540 zł – red.] i że gdyby chciała wysłać córkę do Polski, musiałaby oddać więcej niż połowę swej pensji – wylicza Zbigniew Urban, wicedyrektor liceum w Lubaczowie. Tu ukraińscy uczniowie mogą wypożyczyć komplet podręczników z biblioteki i po roku zwrócić.

Za edukacją w Polsce stoi też inny argument: korupcja. Ukraińscy rodzice mówią, że często trzeba płacić za dobre oceny, a na lepsze kierunki studiów bez łapówki nie można się dostać. – Już lepiej wydać pieniądze na szkołę w Polsce, przynajmniej pewniejsza przyszłość – mówi jedna z matek [o korupcji na Ukrainie patrz „TP” nr 21/15 – red.].

Polski jak inwestycja
Nadia, która chce być policjantką, właśnie skończyła zajęcia sportowe. Drobna brunetka, polskiego uczyła się w tzw. sobotniej szkole w rodzinnej Sądowej Wiszni. Dziś mówi płynnie i chwali się, że czyta też „ciężkie lektury”, jak „PanTadeusz”. Do tzw. sobotnich szkół trafiają też dzieci ukraińskie, bez polskich korzeni. Rodzice wierzą, że nauka polskiego to inwestycja.

– Chodziłam do jedenastolatki i po dziewiątej klasie postanowiłam, że pójdę do szkoły w Polsce. Przygotowałam dokumenty do Warszawy, ale usłyszałam, że także w Lubaczowie biorą dzieci z Ukrainy. No i tu jestem. Dziadek jest Polakiem, ale w domu mówimy po ukraińsku – opowiada.

– A gdzie będziesz policjantką, Nadiu? – pytam.

– W Polsce, no jak inaczej? Tam się urodziłam, ale tu zostanę. U was Europa.

Anton, który chce być lotnikiem, uczy się w VI LO w Lublinie. Wysoki blondyn, sportsmen, pochodzi z Łuhańska, który dziś jest pod rosyjską okupacją. Gdy przyszła wojna, jego rodzina uciekła na zachód Ukrainy. Stąd, dzięki pomocy katolickiego księdza, chłopak trafił w lipcu 2014 r. do Lublina. W sierpniu poszedł na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Sam w obcym kraju, nie znając języka. To pielgrzymi z jego grupy dawali mu pierwsze lekcje polskiego.

Potem chodził po lubelskich szkołach i szukał dla siebie miejsca. Spodobała mu się „Szóstka”. Zamieszkał w bursie. Po dwóch miesiącach dojechała mama – źle znosiła rozstanie z jedynakiem. Została w Polsce. Choć przez to koszty życia wzrosły i nie jest im łatwo utrzymać się w Lublinie, chłopak wierzy, że będzie dobrze.

– Anton jest niezwykle otwarty i zaradny – mówi Małgorzata Łukasiewicz, nauczycielka angielskiego. – Szybko się zaaklimatyzował w klasie. Gdy do szkoły doszli kolejni uczniowie ze Lwowa, pomagał im się odnaleźć.
Od roku Anton nie był na Ukrainie. – Tęsknię za ojcem i babcią, ale tam nie wrócę – mówi.

Wadim musiał odejść
W „Szóstce” ukraińscy uczniowie są rozrzuceni po różnych klasach – zasadą szkoły jest integracja. Szybko pokonali barierę językową. W pierwszych miesiącach roku szkolnego 2014/15 nauczyciele nie stawiali ocen, obserwowali postępy. Po okresie ochronnym nikt już nie traktował ich ulgowo. A uczniowie wiedzą, że maturę będą zdawać po polsku – nie wystarczy dobrze mówić, trzeba poprawnie pisać.

– Każdy z nich przychodzi do nas ze swoją historią. Potrzeba delikatności i zrozumienia – mówi anglistka Łukasiewicz, która odbiera telefony od rodziców i odpowiada na maile (w „Szóstce” jest też e-dziennik; rodzice mogą śledzić oceny i obecność na lekcjach).

Nie wszystkie dzieci, które w 2014 r. zaczęły naukę, zdołały utrzymać się w Lublinie. Czworo zrezygnowało. Małgorzacie Łukasiewicz najbardziej żal Wadima. Był dobrym uczniem, grał na saksofonie i marzył, by skończyć polskie liceum. Ale zabrakło pieniędzy.
Po tamtych doświadczeniach nauczyciele szukają sponsorów – przez prywatne kontakty. Dzięki temu w „Szóstce” została Anastazja, 15-latka z Czerniowiec. Mieszka w 4-osobowym pokoju w bursie. W kończącym się roku szkolnym jej pobyt w Polsce opłacił darczyńca, lubelski biznesmen. Co będzie dalej, nie wiadomo. – Nie chcę wracać na Ukrainę. W Polsce jest więcej możliwości, wyższy poziom nauki, mam dodatkowe lekcje z języków obcych, mogę chodzić na zajęcia teatralne. Chcę zostać dziennikarką – mówi Anastazja.

Historia wasza i nasza
W szkołach, gdzie uczą się ukraińskie dzieci, w dyskusjach wraca kwestia oceny polsko-ukraińskiej historii XX wieku. Kiedyś, po lekcji, ukraińska licealistka zapytała nauczyciela o Stepana Banderę: „Bo jak to jest, że u nas on bohater, a dla was bandyta?”. Nie wszyscy mają odwagę, by pytać wprost. Wielu milcząco przyjmuje inną – polską – wersję wydarzeń. Potem rozmawiają między sobą, zastanawiają się: że nie ma jednej prawdy, że jest historia nasza i wasza.

Dyrektor liceum w Lubaczowie, Zbigniew Hypiak, początkowo obawiał się, że w szkole powstaną niesnaski na tle narodowościowym. W latach 1944-45 teren powiatu lubaczowskiego mocno dotknęły działania UPA, starsi mieszkańcy pamiętają mordy w Cieszanowie i Rudce.

Aby ułatwić wejście młodzieży z Ukrainy w społeczność szkoły, nauczyciele zorganizowali podczas wakacji obóz integracyjny w Suścu – wsi koło Tomaszowa, otoczonej lasami Roztocza. Napisali projekt do MEN i dostali dotację, która pokryła znaczną część kosztów.

– Nasza młodzież z Ukrainy była na początku w podwójnie trudnej sytuacji: nowe środowisko szkolne i nowe państwo – wspomina Marek Chmiel, polonista z Lubaczowa. – Wielu słabo mówiło po polsku, do tego byli o rok młodsi od naszych pierwszoklasistów. Gdy przyjechali na obóz w Suścu i przyszło im rozstać się z rodzicami, płaczom nie było końca. Ale szybko zaaklimatyzowali się w Polsce. Gdy jeden z chłopców złamał nogę, nie chciał wracać na Ukrainę.

Pierogi dla frontu
Marzanna Sadłocha, polonistka i prezeska Stowarzyszenia „Edukacja bez granic”, jeździła na Ukrainę już 11 razy, by prezentować ofertę edukacyjną technikum w Lubyczy Królewskiej koło Tomaszowa. Towarzyszyła jej Natalia Dembicka, która ma korzenie ukraińskie. Były w Steniatynie, Żółkwi, Mostach Wielkich. Docierały do rodziców przez parafie i Związek Polaków. Były zdeterminowane: od tego, czy technikum znajdzie uczniów, zależało istnienie szkoły. A skoro niewiele było dzieci z Polski, chciały przyciągnąć młodzież z Ukrainy.

Ale choć rekrutacja się udała, technikum w Lubyczy zamknięto. Pustka wieje z internatu, z wyremontowanej za unijne pieniądze szkoły; wielu nauczycieli to bezrobotni. – Nie mieliśmy pojęcia, że decyzja o zamknięciu szkoły zapadła – mówi z goryczą Marzanna Sadłocha. Młodzież, którą pozyskała, trafiła do szkół w Tomaszowie Lubelskim. – Przez rok byłam ich prawnym opiekunem, czułam większą odpowiedzialność niż za własne dzieci – wspomina. – Sama wychowałam trzy córki, a w życiu nie byłam tyle razy w szkole, co w tym czasie.

Iwanka, która ma 17 lat i chciałaby otworzyć w Polsce restaurację, właśnie w Tomaszowie uczy się na technika żywienia i usług gastronomicznych. Jej pobyt w Polsce kosztuje rodzinę 350 zł miesięcznie. To równowartość pensji mamy, dlatego Iwanka robi wszystko, by zaliczyć rok bez jedynki. Choć zanim otworzy restaurację, pójdzie walczyć za kraj. Tak mówi. Będzie sanitariuszką lub żołnierką, jak Wasylenka, koleżanka z rodzinnej Bóbrki.

Ale to dopiero, jak będzie starsza. Teraz może tylko lepić dla żołnierzy pierogi. Tak było jesienią, gdy przyjechała naweekend do domu: kobiety z miasteczka skrzyknęły się przez internet, rozstawiły stolnice w kościele i ulepiły tonę pierogów. Żeby chłopcy na froncie mieli co jeść.

Iwanka mówi, że przez wojnę na Ukrainie nie ma pracy i dużo ludzi jedzie do Polski („Ale czy wszyscy się u was zmieszczą?”). Także do nich, do Bóbrki, przybyli uciekinierzy ze Wschodu. Czasem z jedną walizką. Jej rodzice przyjęli ludzi z Kramatorska. Mieli zostać miesiąc, rok już siedzą. Do miasta, choć obecnie pozostającego pod kontrolą ukraińską, boją się wracać – Rosjanie z Donbasu grożą, że odbiją Kramatorsk.

Do innego świata
18 maja w Polsce zaczęła się rekrutacja do szkół średnich. Jak rok temu, znów dzwonią ukraińscy rodzice i albo sami, albo za pośrednictwem katolickiego księdza (lub innej osoby znającej polski) pytają o warunki dla obcokrajowców.

Jak Krystyna, która chciałaby posłać syna do liceum w Zamościu. Od dwóch lat sprząta tam w lekarskich domach,choć z wykształcenia jest graficzką. Wprawdzie jej Alosza nie chce przenosić się do Polski. We Lwowie, gdzie mieszka z babcią, gra w zespole rockowym. Ale Krystynę dręczy sen: wojna trwa, Aloszę powołują, wywożą na Donbas... Budzi się zlana potem.

Nie po to chodziła z nim do parku Stryjskiego i płaciła za prywatne lekcje angielskiego. Nie po to czyści teraz lekarskie wanny. Nie odda swojego chłopca. Wywiezie na koniec świata.
Albo do polskiej szkoły. ©

UCZNIOWIE Z UKRAINY
Na polskich uczelniach jest dziś ponad 15 tys. studentów z Ukrainy (to prawie połowa studentów-obcokrajowców). Ilu jest uczniów – nie wiadomo. „Zbierane w roku szkolnym 2014-15 informacje o liczbie cudzoziemców w szkołach publicznych i niepublicznych nie obejmowały danych o ich obywatelstwie. Takie dane będą dostępne dopiero w następnym roku szkolnym” – informuje rzecznik MEN Joanna Dębek. Wiadomo tylko, że we wrześniu 2014 r. w polskich przedszkolach i szkołach było 10 tys. cudzoziemców. Dębek dodaje, że „w 2015 r. wzrosła liczba pytań z Ukrainy dotyczących możliwości podjęcia nauki w Polsce”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2015