Licea nie są dla wszystkich. Czy da się uratować skrzywdzony rocznik

Sześciolatki zaciekle bronione niemal dekadę temu przed szkołą właśnie kończą podstawówki. I kolejny raz słono płacą za reformatorski chaos. Poza rodzicami ich los nikogo już nie obchodzi.

10.10.2022

Czyta się kilka minut

Rozpoczęcie roku szkolnego w I LO w Łomży. 1 września 2022 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER
Rozpoczęcie roku szkolnego w I LO w Łomży. 1 września 2022 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER

Marta i Paweł, mieszkający pod Krakowem rodzice 15-letniej Ewy (imiona zmienione), uratowali córkę przed przewlekłym rekrutacyjnym stresem i zawodówką – zapisali ją do prywatnego liceum. Spokój będzie ich kosztował tysiąc złotych miesięcznie. Przez następne cztery lata.

19-letnia Wiktoria Korzecka z Wrocławia będzie ratować swoją 13-letnią siostrę przed szkołą, zastępując tę instytucję nauczaniem domowym. Wierzy, że siostra ucząca się pod jej okiem przygotuje się do egzaminów skuteczniej i bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.

Chodzi o trzy roczniki dzieci upchnięte w dwóch latach szkolnych: sześciolatki i siedmiolatki, które poszły do pierwszych klas w 2014 i 2015 r. Pierwsi zaczęli ponad miesiąc temu naukę w liceach i innych szkołach ponadpodstawowych, drudzy rozpoczną ją za niecałe jedenaście miesięcy. O ile standardowo polskie podstawówki wypuszczały ostatnimi laty trzysta kilkadziesiąt tysięcy uczniów rocznie, o tyle w tym i przyszłym roku będzie to pół miliona z okładem. A to oznacza półtora raza intensywniejszą konkurencję o miejsca w licealnych ławkach.

Dzieci z tych roczników, mówią rodzice, są jak doświadczalne chomiki, których kołowrotki kręciły się wcześniej bardzo szybko, ale ktoś postanowił sprawdzić, czy da się tempo jeszcze zwiększyć.

Roczniki wyklęte

Snute w 2009 r. założenia brzmiały sensownie: sześciolatki w szkołach miały oznaczać wyrównanie szans – zgodnie z zasadą, że im wcześniej dziecko z niskim kapitałem kulturowym spotka się z rówieśnikiem mającym w swojej rodzinie lepsze możliwości rozwoju, tym większa szansa na zniwelowanie różnic.

Tyle że wszystko, co działo się później, zbliżało autorów reformy z PO do politycznej klęski – z każdym rokiem rosła w siłę wymyślona przez Karolinę i Tomasza Elbanowskich akcja protestacyjna „Ratuj Maluchy”, słabła zaś idea zmiany, której realizację wciąż przekładano. Wreszcie w 2014 r. do szkół – wraz z całym rocznikiem urodzonych w 2007 r. siedmiolatków – powędrowały „starsze sześciolatki” (urodzone między styczniem a czerwcem 2008 r.). Rok później w ławkach zasiadła połowa rocznika siedmiolatków, a także pełen rocznik sześciolatków, tych urodzonych w roku 2009.

Nowo wybrana w 2015 r. władza nie miała ochoty ulepszać źle przygotowanych przez poprzedników zmian – wolała wyrzucić reformę do kosza, wprowadzając równocześnie własną. PiS zlikwidował gimnazja i powiększył podstawówki, mnożąc tym samym chaos i ścisk.

O dwóch „wyklętych rocznikach” zapomnieli już właściwie wszyscy poza rodzicami tych dzieci. Także twórcy akcji „Ratuj Maluchy”. Dziś ich Fundacja Rzecznik Praw Rodziców zajmuje się innymi sprawami; w zakładce „Aktualności” na stronie internetowej jako ostatnie jest ostrzeżenie przed zeszytami w czerwone linie.

– To mogła być korzystna zmiana – uważa Zofia Grudzińska, nauczycielka i działaczka edukacyjna. – Tyle że była obciążona grzechem wszystkich reform: nikt nie pomyślał, co się stanie po ośmiu latach. Tymczasem każda dobra reforma potrzebuje spojrzenia w przyszłość.

Przyszłość nadeszła w czerwcu i wrześniu roku 2022.

Bilans strat

– Rok ciężkiej jak nigdy pracy, średnia 5,0 i świadectwo z paskiem – relacjonują Marta i Paweł, rodzice 15-letniej Ewy. – Złożyliśmy papiery do siedemnastu liceów, dopuszczając myśl, że Ewa może się nie dostać do najlepszego spośród nich. Utwierdziliśmy się w tym, gdy 1 lipca ogłoszono wyniki egzaminu ósmoklasisty: słabszy wynik z angielskiego, za to niemal 80 procent z polskiego i prawie 90 z matematyki.

Ale gdy krakowskie placówki ogłaszają wyniki pierwszego etapu rekrutacji, Marta i Paweł nie mogą się otrząsnąć: Ewa nie dostała się do żadnej z siedemnastu szkół. Obok ponad 2,5 tys. uczniów, którzy zostali bez placówki w Krakowie. W poprzednim roku „bezszkolnych” dzieci było na tym etapie o tysiąc mniej.

– Czułam się bardzo dziwnie, trochę jak bezdomna, już po podstawówce, a jeszcze bez żadnego liceum – opowiada Ewa.

Drugi, sierpniowy etap rekrutacji – znowu rozczarowanie. Marta z Ewą jeżdżą od szkoły do szkoły, by składać ponownie papiery (tylko pierwszy etap odbywał się online), odbijając się od kolejnych drzwi. – Najbardziej zdołował mnie wtedy widok innych dzieci i ich rodziców – opowiada dziś Marta. – Niepewność, panika, płacz. Udało mi się wejść do gabinetu dyrektorki jednego z liceów. Na pytanie, co zrobić, odpowiedziała, że są jeszcze zawodówki. A gdy spytałam, czy uważa, że to odpowiednia szkoła dla dziecka z czerwonym paskiem, rzuciła, że te „czerwone paski” w pierwszej klasie będą miały ledwie oceny dopuszczające. Wyszłam z gabinetu, popłakałam się.

Choć Marta i Paweł wiedzieli, że niepowodzenie w drugim etapie to nie koniec (zdecydowana większość „bezszkolnych” ostatecznie znajdzie jakąś placówkę we wrześniu), nie chcieli przedłużać stresu córce. Podpisali jeszcze w sierpniu umowę z prywatnym liceum.

– Jaki jest dla was bilans? – pytam.

– To dobra szkoła, więc może dobrze się stało – mówi nie bez wahania Marta.

– Tylko że poszłaś na dodatkowe pół etatu, by spiąć budżet – wtrąca Paweł.

– A i tak największe są koszty emocjonalne – dodaje jego żona. – Ewa miała ciężki rok, dała z siebie wszystko. Miała masę nauki, psychologa. Nie zasłużyła sobie na ten stres.

Podobne emocje targały w czasie wakacji rodzicami dzieci z Wielkopolski. Anna z Poznania, której dwaj synowie należą do obu feralnych roczników (ten starszy dostał się do liceum jako laureat olimpiady), opowiada: – W klasie mojego syna 90 procent nie dostało się tam, gdzie chciało, bo trzeba było mieć za świadectwo i egzaminy kilkadziesiąt punktów więcej niż rok wcześniej. Były nerwy, a na forach rodzice przelewali swoje frustracje na Bogu ducha winne dzieci ukraińskie, których nie było zresztą dużo.

Ponad siedemset przystępujących do egzaminu w całej Wielkopolsce ukraińskich uczniów stanowiło nieco ponad 1 proc. całej puli, czyli prawie nic w porównaniu z „sześciolatkowym”, wynoszącym aż 16 tys. uczniów naddatkiem ósmoklasistów (w 2021 r. niecałe 36 tys., w 2022 ponad 52 tys.). W połowie sierpnia bez szkoły pozostawało niemal 1300 dzieci z Poznania i okolic, a władze miasta obwiniały o kryzys powiat poznański twierdząc, że nie bierze on w dostateczny sposób odpowiedzialności za los „swoich” uczniów. Efekt: dzieci pozostające bez szkoły już w trakcie trwania roku szkolnego.

I nawet jeśli w Poznaniu i innych miastach udało się już znaleźć miejsce dla większości z nich, bilans strat jest duży. Nie tylko emocjonalnych: dla tysięcy dzieci najbliższe cztery lata to nauka w gorszych szkołach niż te, do których dostałyby się w normalnym roczniku. To także liczniejsze klasy w bardziej przepełnionych placówkach.

Szkoły jak tramwaje

Ministerstwo Edukacji i Nauki problemu nie widzi. Po pierwsze, tłumaczy w mailu nadesłanym do „Tygodnika” rzeczniczka prasowa resortu Adrianna Całus-Polak, bywały już w historii znacznie liczniejsze roczniki (od 2000 r. liczba ogółu uczniów w Polsce spadła aż o 35 proc.). Po drugie, zwiększona pula osób w szkołach ponadpodstawowych „może być dla wielu samorządów szansą na utrzymanie szkół i etatów nauczycieli”. Po trzecie, liczba uczniów nieprzyjętych po dwóch etapach rekrutacji do żadnej z placówek wynosiła według MEiN ok. 45 tys. uczniów, a liczba miejsc, którą samorządy przygotowały w ramach rekrutacji uzupełniającej, to niemal 58 tys.

Te dane dobrze wyglądają tylko na papierze: nawet jeśli zgadza się ogólny bilans, niedobory wystąpiły w dużych miastach. W Krakowie absolwentów podstawówek było w tym roku 8600, a miasto przygotowało 10 047 miejsc w szkołach ponadpodstawowych. Co z tego, skoro o miejsca ubiegało się dodatkowo 5000 uczniów spoza Krakowa?

– Nie dało się tego przewidzieć? – pytam Dariusza Domajewskiego, wice­dyrektora Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Krakowa.

– Nigdy nie wiemy, ile w danym roku trafi do nas dzieci mieszkających poza miastem. Na szczęście są jeszcze szkoły niesamorządowe, i tylko część z nich jest płatna – mówi Domajewski.

Ale gdy pytam w trzecim tygodniu września, czy są nadal dzieci, które zostały bez szkoły, urzędnik odpowiada z rozbrajającą szczerością: – Nie wiem.

Wszystko przez zawikłany system rekrutacji. Np. uczeń X z dobrym dorobkiem punktów mógł nie uzyskać wstępu do żadnej z dwudziestu szkół, do których aplikował, jeśli przeszacował swoje możliwości. A Y z dorobkiem przeciętnym mógł dostać się do kilku naraz, o ile złożył dokumenty do placówek na miarę swojego egzaminacyjnego wyniku. Niby logiczne i sprawiedliwe: do każdej ze szkół dostawali się najlepsi spośród tych, którzy się zgłosili. Pytanie tylko, na jakiej podstawie rodzice mieli oceniać szanse swojego dziecka na wstęp do danej placówki, skoro progi punktowe z poprzednich lat straciły sens?

– Szkoły jeszcze we wrześniu były jak tramwaje – mówi Dariusz Domajewski, pytany o efekt tego chaosu. – Jedni wsiadali, drudzy wysiadali, dyrektorzy nie mieli pojęcia, ilu będzie uczniów. Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby ministerstwo stworzyło ogólnopolski rejestr, w którym kandydat mógłby na bieżąco śledzić dostępność miejsc. Wtedy uniknęlibyśmy nerwów i chaosu.

Także tego, który czeka nas w przyszłym roku.

Strategie ucieczki

Anna z Poznania napisała na jednym z forów, że aby uchronić swoje dziecko przed przyszłoroczną rekrutacją, gotowa jest nawet ukryć je w bunkrze. Jej drugi syn, w odróżnieniu od pierwszego, raczej nie ma co liczyć na laury w olimpiadach. – Ma nerwicę w związku z ósmą klasą – mówi Anna, gdy łączymy się w połowie września. – Przed sprawdzianem nie może spać. Moje dzieci nigdy nie chodziły na korepetycje, a teraz zapisałam młodszego na polski, matematykę i angielski, z miesięcznym kosztem sięgającym nawet tysiąca złotych. To będzie szalony rok.

By uniknąć podobnego szaleństwa, 19-letnia Wiktoria Korzecka z Wrocławia zdecydowała się wraz z rodzicami na radykalny krok: okres nauki w ósmej klasie jej siostra „przeczeka” na nauczaniu domowym, przygotowując się do egzaminów wyłącznie z jej pomocą (i na jej oraz rodziców odpowiedzialność: w tej formie nauki opiekunowie w stu procentach zastępują tradycyjną szkołę).

– Moja siostra poszła do szkoły jako sześciolatka, a potem chodziła do trzech różnych podstawówek, przy czym z każdą był jakiś problem – opowiada Wiktoria, będąca też aktywistką edukacyjną. – Czarę goryczy przelała sprawa licznego rocznika. Zostawiając moją siostrę w domu, chcieliśmy zwiększyć jej szanse na dobry wynik na egzaminie.

– Wie pani, jak to brzmi i co to mówi o systemie? – pytam Wiktorię Korzecką.

– Naturalnie, że wiem: to mówi nam, że formuła tradycyjnej szkoły się wyczerpała, i że stała się ona ośmio­godzinną przechowalnią dzieci – odpowiada 19-latka. – A zastąpiły ją korepetycje, które bierze w tej chwili prawie każdy uczeń. Po kilku tygodniach nauki w domu widzę już nie tylko, czego szkoła nie daje, ale też co odbiera. Moja siostra przez ten krótki czas odkryła, że fascynuje ją wiedza o społeczeństwie. Dziecko, które przez cały okres chodzenia do szkoły kombinowało, jak tu nie iść na lekcję wuefu, teraz wyciąga mnie na ściankę wspinaczkową i rolki. Chce iść na taniec, pianino. A my, planując dzień, będziemy te czynności brać pod uwagę – opowiada Wiktoria Korzecka.

Jakie strategie przetrwania planują inni? – Mój młodszy syn podejdzie do egzaminu ósmoklasisty, ale pierwszy rok liceum odbędzie w edukacji domowej – opowiada Anna z Poznania. – A we wrześniu 2024 r. mógłby przystąpić ponownie do rekrutacji licealnej już normalnie, czyli z pojedynczym rocznikiem. Myślałam też o zapisaniu go do klasy zerowej w szkole z międzynarodową maturą, co też przesunęłoby o rok rekrutację.

– Które z tych strategii są sensowne i dopuszczalne? – pytam Zofię Grudzińską.

– Nie od rzeczy, w razie prawdziwych i uzasadnionych obaw rodziców, byłoby pozostawienie dziecka na drugi rok w ósmej klasie. Tyle że prawo oświatowe tego nie przewiduje. W odniesieniu do klas 1-3 jest przepis, według którego w wyjątkowych sytuacjach, na wniosek wychowawcy lub rodziców, można pozostawić dziecko w klasie. W odniesieniu do dalszych etapów nauki ten przepis znika. A co do innych opcji, np. rocznego nauczania domowego czy wysłania do klasy zerowej, są legalne i sensowne. Polecałabym do przemyślenia jeszcze jedną strategię: „Będzie, co będzie, jestem przy tobie. Nie dostaniesz się w tym roku, uda się w następnym”.

Liceum nie dla wszystkich

Przy okazji tegorocznej rekrutacji nie zabrakło też przewrotnych głosów, że mówi ona wiele nie tylko o szkolnictwie, ale też o rodzicach. – Jestem przeciwna źle wprowadzonym reformom, a kumulację roczników uważam za problem – zastrzega Zofia Grudzińska. – Równocześnie jednak żyjemy w świecie, w którym wpaja się dzieciom, że świat jest po to, by spełniać ich marzenia, i że one się ziszczą, jeśli tylko chcemy. Nie mówię, czy to dobrze czy źle, po prostu przechyliło się wahadło rodzicielskich postaw, co ma jeden minus: dzieci są coraz gorzej przygotowane na porażki.

– Licea nigdy nie były dla wszystkich – mówi z kolei Dariusz Domajewski z Urzędu Miasta Krakowa. – Choć w ostatnich dwóch dekadach nauczyliśmy się łatwego do nich dostępu. W Krakowie mamy 5 tys. miejsc w liceach, a 900 w branżówkach, przy czym chętnych do nich jest tylko 300 uczniów. Wiem, że wszyscy są już poobrażani na te szkoły, i że wszyscy chcą do LO. Ale być może te przepełnione roczniki to również lekcja, że w innych szkołach odbywa się dobra, a dla niektórych uczniów nawet lepsza edukacja.

Pytanie tylko, czy system jest od tego, by wytykać nastolatkom „błędne” aspiracje czy ułatwiać ich spełnienie. Na to drugie w tym i kolejnym roku raczej nie ma co liczyć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Ratuj się, kto może