Sałatka z mutantami

W meksykańskim kurorcie Cancun spotykają się ministrowie państw Światowej Organizacji Handlu, by rozmawiać o liberalizacji obrotu żywnością. Unia Europejska jeszcze w czerwcu zdecydowała się na reformę Wspólnej Polityki Rolnej i wprowadzenie do niej nieco zasad gospodarki wolnorynkowej. Kością niezgody w obradach WTO może się jednak okazać żywność modyfikowana genetycznie.

14.09.2003

Czyta się kilka minut

Na początku lipca parlament europejski zdecydował o obowiązkowym znakowaniu żywności zawierającej więcej niż 0,9 proc. produktów pochodzących z organizmów zmodyfikowanych genetycznie (GMO - od ang. genetically modified organisms). Decyzję wymusiły na brukselskich urzędnikach Stany Zjednoczone, które zaskarżyły UE do Światowej Organizacji Handlu (WTO), zarzucając jej nieprzestrzeganie zasad wolnego handlu. Istotnie, od 1998 r. na skutek unijnego moratorium rynki europejskie są zamknięte dla produktów rolnych modyfikowanych genetycznie, wytwarzanych w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, Argentynie i paru innych krajach. Decyzja parlamentu UE zapowiada rychły jego koniec. Dla konsumentów oznacza to, że będą świadomie spożywać “transgeniczne" kotlety z genetycznie zmodyfikowanymi ziemniakami. Do tej pory też jedli produkty pochodzące z GMO, ale nie mieli o tym pojęcia.

Wojna handlowo-informacyjna

Choć Unia przegrywa wojnę handlową z USA, Europejczycy - w tym Polacy - nie są przekonani, że chcą jeść produkty “transgeniczne". Obawy, zazwyczaj nieuzasadnione, o zdrowie i przyszłość środowiska naturalnego nie pozwalają przyjąć ich z otwartymi ramionami. Decyzje polityków o znakowaniu produktów zawierających GMO de facto jedynie porządkują istniejący stan rzeczy, ponieważ “transgeniczna" żywność od dawna gości na naszych stołach.

Jakub Jasiński w “Rzeczpospolitej" z 7 lipca 2003 r. informuje, że “od roku 2000 minister ochrony środowiska wydał 29 zezwoleń na wprowadzenie na rynek modyfikowanej genetycznie soi i jedno, które dotyczyło zmienionej genetycznie kukurydzy". Większość z tych produktów wchodzi w skład pasz dla zwierząt hodowlanych. Pośrednio, bez żadnych znaków informacyjnych, trafiają one do naszej kuchni. Ze znakiem lub bez nie są jednak groźne dla zdrowia.

Obok handlowej trwa wojna informacyjna. To ona spowodowała, że boimy się żywności z GMO. Lęk uzasadniają ludzka natura i, niestety, ignorancja. Skoro jednak nie uda nam się umknąć przed “transgeniczną" żywnością, warto starannie zważyć racje za i przeciw. Czym są GMO, a czym żywność zawierająca ich produkty? Czy tym samym jest potencjalna jej szkodliwość dla konsumenta, jak dla ekosystemu? Jakie interesy mają lobby pro- i anty-GMO w nawoływaniu do jedzenia produktów otrzymywanych z GMO albo ich bojkotu? Jak sprawdzać nieszkodliwość dopuszczonych do sprzedaży produktów pochodzących z GMO?

Na te pytania większość konsumentów nie potrafi odpowiedzieć. Jednak każdy bez wahania wyliczy, że nie chce na talerzu żywności Frankensteina, transgenów, plastikowych pomidorów czy wołowiny z GMO.

Świadomość a wolność

Paradoksalnie, strach przed GMO utrwalił się za sprawą epidemii choroby szalonych krów (BSE) i związanej z nią ludzkiej choroby, zwanej wariantem choroby Creutzfeldta-Jakoba (vCJD). Źródłem epidemii nie była jednak modyfikacja genetyczna, ale śmiertelne priony, mnożące się w mózgach chorych zwierząt i ludzi. Pojawiły się u krów w Wielkiej Brytanii po tym, jak uproszczono technologię sporządzania mączki kostno-mięsnej używanej do karmienia bydła. Epidemia BSE i przenoszenie prionów z krów na ludzi wykazało jednak, że zaniedbania i lekkomyślne decyzje podejmowane podczas produkcji rolnej mogą skończyć się tragedią. BSE i vCJD są przestrogą dla polityków, naukowców i przedsiębiorców, ale jedyny związek między tymi chorobami i GMO jest taki, że dotyczą one produkcji żywności. To jednak wystarczyło, aby narobić ludziom zamętu w głowach.

Akceptacja przez konsumentów GMO zależy od zrozumienia problemu, czyli w dużej mierze od dostępu do rzetelnej informacji. Tymczasem bariera informacyjna między naukowcami i konsumentami wydaje się hermetyczna. Na dodatek oczekuje się od społeczeństwa nie tyle ewolucji, co rewolucji w poglądach. Wydaje się, że można być tylko za lub przeciw GMO, a to przecież uproszczenie prowadzące na manowce.

Nie będę nikogo namawiał do spożywania potraw z GMO ani usprawiedliwiał niechęci wobec nich w imię ideologii czy interesów. Ale tylko znając zagrożenia i mając możliwość wyboru (np. dzięki proponowanemu przez UE oznakowaniu produktów zawierających GMO) możemy czuć się wolni w wyborze menu. Wybór jedzenia jest bowiem jedną z podstawowych zdobyczy demokracji! Może brzmi to wzniośle, ale jest prawdziwe. Nowe europejskie ustawodawstwo, jeśli będzie respektowane, może utrudnić lub uniemożliwić częste obecnie łamanie tego prawa.

Przełykanie transgenu

Wszystkie organizmy żywe zbudowane są z komórek, zawierających m.in. DNA - kwas dezoksyrybonukleinowy. Tam zgromadzone są geny odpowiedzialne za produkcję wielu różnych białek przez komórki. Białek, które są budulcem komórek i enzymów, pozwalających na przemiany biochemiczne niezbędne do życia. To właśnie białkom organizmy zawdzięczają swoje cechy, np. krew jest czerwona dzięki hemoglobinie; poruszamy ręką dzięki m.in. miozynie i aktynie; źdźbło pszenicy rośnie za sprawą podziałów komórek i ich wzrostowi, powodowanym przez liczne enzymy białkowe.

Skoro działanie genów przejawia się zawsze za pośrednictwem białek, mówienie o szkodliwości genów dla organizmu konsumenta jest skrótem myślowym. Mitem jest przeświadczenie o możliwości zatrucia się DNA, genami czy GMO. Zaszkodzić może tylko białko, np. toksyna, zakodowana przez gen, lub niebiałkowy produkt przemiany chemicznej prowadzonej przez białka. DNA, a więc i geny, są w każdym produkcie zawierającym gotowane, przemielone czy homogenizowane komórki organizmów naturalnych lub genetycznie zmodyfikowanych (np. w mące, keczupie, makaronie, jogurcie). Gdyby geny (zmodyfikowane lub nie) przenosiły się tą drogą na ludzi, Eskimosom - z racji jedzenia dużych ilości ryb - rosłyby płetwy!

Zbadanie potencjalnej szkodliwości białek i przetwarzanych przez nie substancji nie nastręcza problemów. Do produkcji dopuszcza się tylko nieszkodliwe odmiany, wnikliwie badając np. alergiczne działanie nowych białek. Produkty zawierające substancje produkowane przez GMO są więc mniej groźne (m.in. dla alergików) niż nowe egzotyczne owoce i warzywa, ponieważ ich działanie na organizm jest dogłębnie przeanalizowane.

Dzięki postępom genetyki, a szczególnie inżynierii genetycznej, nauczyliśmy się identyfikować geny odpowiedzialne za produkcję poszczególnych białek. Opanowaliśmy sztukę przenoszenia genów między organizmami. Właśnie taki przeniesiony gen nazywany jest transgenem, natomiast wycinanie i wklejanie genów do DNA oraz przenoszenie ich między organizmami - transgenezą. Organizmy posiadające obce dla ich gatunku geny są transgeniczne lub zmodyfikowane genetycznie.

Koszmary producentów GMO

Transgeneza stała się łatwym zabiegiem biotechnologicznym. Można precyzyjnie wyznaczyć miejsce włączenia transgenu do DNA tak, aby nie spowodować istotnych zmian w składzie własnych genów organizmu i ich regulacji. Można likwidować wybrane geny, wprowadzając na ich miejsce obojętne dla organizmu obce geny lub ich fragmenty. Produkcja nowej generacji GMO nie jest już działaniem na oślep, lecz świadomą operacją na wybranych genach.

Choć transgeny nie są zagrożeniem dla zdrowia konsumenta, mogą jednak, na razie tylko hipotetycznie, zagrażać środowisku. Geny przenoszą się przecież między organizmami także poza laboratorium (to część składowa ewolucji). Nie jest to jednak łatwe i najczęściej zdarza się u wirusów, bakterii oraz innych mikrobów. Nowy gen, np. odporności na herbicyd wszczepiony kukurydzy, może wraz z jej pyłkiem kwiatowym dotrzeć do blisko spokrewnionej z nią rośliny, przekształcając chwasty w rośliny transgeniczne odporne na herbicyd. Taki scenariusz jest koszmarem dla producentów zmodyfikowanych genetycznie roślin, ale, w przeciwieństwie do bakterii, realizuje się rzadko. Skoro jednak coś może się zdarzyć, na pewno kiedyś do tego dojdzie.

Zmiany w środowisku stymulują naturalne dostosowywanie się ekosystemu do nowych warunków, np. obecność na polach transgenicznej kukurydzy Bt, posiadającej gen bakterii Bacillus thuringiensis - dzięki czemu jest ona toksyczna dla szkodników kukurydzy - powoduje, że nowe pokolenia owadów będą produkować antidotum na tę toksynę. Z czasem cała ich populacja na danym terenie prawdopodobnie uodporni się na produkt genu Bt w drodze spontanicznych mutacji genów. Sprzyja temu monokulturowa uprawa wyłącznie tej odmiany kukurydzy na wielkich obszarach, jak dzieje się w USA i Kanadzie. Aby temu zapobiec, rolników uprawiających taką kukurydzę zobowiązuje się do zasiewu na wyznaczonych obszarach również zwykłej kukurydzy. Szkodniki powinny tam znaleźć dogodną niszę ekologiczną, w której nie musiałyby dla przeżycia mutować genów. “Na oko" nie rozróżnimy, gdzie rosną rośliny zmodyfikowane genetycznie, dlatego obawy naukowców za oceanem budzi częste nieprzestrzeganie tych przepisów przez farmerów.

Skoro uprawy roślin genetycznie modyfikowanych pozwalają ograniczyć stosowanie środków ochrony (po to mają toksynę Bt) i nawozów sztucznych, górę powinna wziąć obawa przed hipotetycznym zagrożeniem czy realny zysk dla środowiska?

Na ratunek starym rasom

Uprawy transgenicznych roślin i hodowle genetycznie zmodyfikowanych zwierząt dają nadzieję na zwiększenie wydajności rolnictwa, ograniczenie stosowania chemicznych środków ochrony i nawozów sztucznych, powiększenia areału upraw o regiony dotąd nieprzydatne dla rolnictwa. Są to wymierne korzyści dla całej ludzkości. Światowa Organizacja Zdrowia i agenda ONZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa popierają wprowadzanie GMO do rolnictwa. Aby cele te osiągnąć, potrzeba pewności, że GMO nie przekształcą się w plagę środowiska naturalnego. Tej jednak nikt dziś mieć nie może i nie jest pewne, czy kiedykolwiek będziemy ją mogli posiadać. Ryzyko związane jest jednak z każdą nowinką techniczną i naukową. Jaki byłby świat, gdyby nasi przodkowie powstrzymali elektryfikację, obawiając się jej złych skutków dla zdrowia?

Wprowadzając do środowiska odmiany GMO trzeba zachować daleko idącą ostrożność. Monokulturowe uprawy roślin transgenicznych, hodowla wyłącznie transgenicznych zwierząt (na razie wyłącznie ryb) sprzyja globalnemu zubożeniu puli genów roślin uprawnych i zwierząt hodowlanych. Proces ten zachodzi jednak i bez udziału biotechnologii. Wystarczy rozejrzeć się po pastwiskach, by stwierdzić, że większość polskich Krasul to czarno-białe holenderki.

Aby zapobiec wyginięciu lokalnych, wydawałoby się podrzędych, ras bydła, trzody chlewnej, drobiu, ziemniaków czy zbóż (i to niezależnie od wprowadzenia GMO), konieczna jest ochrona naturalnych gatunków roślin i zwierząt. Właśnie te, zepchnięte do roli biednych kuzynów, rasy i odmiany są źródłem genów wyselekcjonowanych przez człowieka i naturę w ciągu milionów lat. W przyszłości, jeśli zamarzy się nam np. nowa, transgeniczna rasa krów odporna na trudne warunki klimatyczne, geny sprzyjające takim cechom znajdziemy u górskich lub pustynnych ras bydła.

Zwycięzcy i przegrani

GMO chronią patenty, z czym łączy się problem uzależnienia rolników od wielkich koncernów - producentów GMO i środków ochrony roślin. Powstaniu monopolu w rolnictwie może zapobiec państwowy lub międzynarodowy nadzór nad produkcją i rozprowadzaniem GMO. Niewykluczone, że byłoby to zadanie dla WTO. Tym bardziej, że GMO w rolnictwie to zarówno problem dla krajów biednych i niedemokratycznych, jak kość niezgody między antyglobalistami i koncernami przemysłowymi.

Konsumenci z kolei niechętnie podchodzą do żywności modyfikowanej genetycznie, ponieważ nie widzą gołym okiem korzyści wynikających z odżywiania się nimi. Produkty nie są przecież tańsze od tradycyjnych (będą, gdy staną się powszechne), nie są smaczniejsze, a często tracą walory smakowe. Nie zapominajmy też, że jedzenie należy do sfery kulturowo, historycznie i religijnie ważnej. To dlatego genetycznie modyfikowany karp na wigilię, jako zaprzeczenie tradycji, mógłby nie znaleźć w Polsce amatorów. Co innego GMO produkujące biotechnologicznie usprawnione leki lub szczepionki, które nie uchodziłyby za szkodliwe, ale kojarzyły się z nowoczesnością i postępem.

Żywność zmodyfikowana genetycznie zaskarbi sobie nasze łaski, jeśli przewyższy jakością tradycyjne odpowiedniki. Kawa pozbawiona genu niezbędnego do wytwarzania kofeiny podbije serca wielbicieli bezkofeinowej małej czarnej, która ma ponoć smak dobrej kawy, a wolna jest od zanieczyszczeń, jakie do niej trafiają w trakcie usuwania kofeiny. Taki cel stawiają sobie producenci GMO. Jak zwykle w handlu, również i w tej sprawie decydujące znaczenia mają marketing i reklama. Oby były równie rzetelne, jak hodowla transgenicznych roślin i zwierząt.

PS. Dziękuję dr Alicji Józkowicz i dr Józefowi Dulakowi z Wydziału Biotechnologii UJ za cenne dyskusje podczas pisania tego artykułu.

Dr hab. JACEK KUBIAK jest pracownikiem naukowym CNRS i Uniwersytetu Rennes 1 we Francji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003