Rysy na akwaforcie

Ma to być monument upamiętniający niegdysiejsze gdańskie nekropolie i forma ekspiacji za ich zniszczenie po II wojnie światowej. Już w dniu otwarcia Cmentarza rozgorzał jednak konflikt wokół jego idei i wykonania.

02.02.2003

Czyta się kilka minut

Kalina Zabuska, kustosz Muzeum Narodowego w Gdańsku, mieszka we Wrzeszczu. Dojeżdżając przez lata tramwajem do Śródmieścia, widziała z okien zaniedbany, zachwaszczony plac przy polskokatolickim obecnie kościele Bożego Ciała. Przed oczami miała zaś przedstawiającą to miejsce w jego dawnej postaci akwafortę XVII-wiecznego gdańskiego rytownika Johanna Carla Schultza (według szkiców którego odbudowywano zresztą po 1945 r. część Gdańska).

Rodzina Zabuskiej pochodzi ze Wschodu, ona sama jest z urodzenia gdańszczanką. Gdy była nastolatką, widziała, jak niszczono i odzierano ze świętości przedwojenne gdańskie cmentarze. Teraz, pomyślała, przyszedł czas na ekspiację, odkupienie.

Był rok 1997.

W lutym 1998 na łamach „Gazety Morskiej” (lokalnego dodatku „Wyborczej”) Kalina Zabuska napisała: „W codziennej drodze do pracy wznoszę w nasyconej historyczną osobowością przestrzeni cmentarza Bożego Ciała imaginacyjny i symboliczny Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy. Wyraz poważania dla przeszłości miasta i tych, którzy tworzyli jego świetność. To moje magiczne miejsce”.

Sojusznika dla swej idei znalazła w osobie radnego Michała Górskiego, dzięki któremu pomysł budowy Cmentarza trafił pod obrady Rady Miasta. Wkrótce zawiązał się społeczny komitet budowy, a Rada zaakceptowała lokalizację i rozpisała konkurs architektoniczny.

Wszystko szło, jak się wydawało, dobrze.

Groby między blokami
Najwięcej przedwojennych cmentarzy parafialnych (ewangelickich i katolickich), po których zostało tylko wspomnienie, mieściło się w Gdańsku wzdłuż dzisiejszej Alei Zwycięstwa i ul. Traugutta. W ich miejscu są teraz parki (Park im. Kasprzaka, Park XXV-lecia, Akademicki), Multikino, tereny Politechniki Gdańskiej, szpital studencki. Przy Multikinie ostała się jedna, jedyna, samotna mogiła; przy Traugutta - skryte w zaroślach szczątki ewangelickich nagrobków. Miejscami dostrzec można, że podmurówkę wzdłuż Alei Zwycięstwa wykonano z dawnych kamieni nagrobnych. Nieopodal stare drzewa wyznaczają linie parkowych alei, które pół wieku temu były alejami cmentarza.

Prawie nic nie ocalało też z żydowskich nekropolii na Królewskim Wzgórzu we Wrzeszczu oraz na Chełmie. Na Wzgórzu, u końca ul. Traugutta, na porośniętym zachłanną jak dżungla roślinnością stoku, tkwią wśród krzaków i korzeni zatarte, omszałe kamienie nagrobne (macewy) i resztki po grobowcach (ohelach). Ten cmentarz już podczas wojen napoleońskich niszczyli Rosjanie. W czasie II wojny zamknęli go Niemcy, a po wojnie, po raz drugi (w 1946 r.) władze polskie. Macewy wywożono później jako materiał na budowy prywatne i państwowe; część gruntu zniwelowano spychaczami.

Pod Chełm, jeden z najstarszych cmentarzy żydowskich w naszej części Europy (pierwsze pochówki miały tu miejsce już w XVI w., z czasem macewy układano warstwami), podchodzą dziś bloki mieszkalne; w miejscu dawnych kwater urządzono boisko do koszykówki. Po całkowicie zdziczałych alejkach cmentarza-parku, między szczątkami macew i wykrotami uganiają się rowerzyści; swój ślad znaczą też wyprowadzane psy. Z płyt nagrobnych zbudowano prowadzące na strome wzgórze schody (podobnie jak niegdyś w graniczącej z Królewskim Wzgórzem Jaśkowej Dolinie). Jedyny pozostały na Chełmie ohel służy miejscowym opojom za schronienie przed deszczem i toaletę.

Na Brętowie, barwnie uwiecznionym przez Pawła Huellego w „Weiserze Dawidku”, bloki rozrosły się wręcz między mogiłami. Nie tylko bloki, także garaże, upstrzone wyznaniami kibiców, parkingi i rozbudowany kościół. A przecież ludzi chowano tu nawet po wojnie, o czym świadczą daty na grobach, między którymi chadzają dziś - z domu czy z pobliskich ogródków na przystanek autobusowy i z powrotem - mieszkańcy bloków i działkowcy. Wszystko wokół zdaje się trwać w oczekiwaniu, aż okaleczona brętowska nekropolia dokona wreszcie żywota sama, niepotrzebna i kłująca w oczy niczym wyrzut sumienia.

Szczęściem są jeszcze ludzie jak Piotr Jakubiak, czytelnik dwumiesięcznika „2x30 Dni”, który na zniszczonym przez wandali nagrobku zmarłego w 1936 roku 7-letniego Horsta Mellera, upamiętnionego w „Weiserze”, postawił krzyż z nową tabliczką...

Więcej „szczęścia” mieli Niemcy pogrzebani na cmentarzu przy Bramie Oliwskiej: Związek Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku umieścił tam, przy zachowanych mogiłach, obelisk ku pamięci tych, których groby zniszczono, bądź których miejsca pochówku nie udało się dziś ustalić. Obok ustawiono kamienno-metalową skrzynkę z napisem „Namenlisten”, w którą wrzucać można kartki z nazwiskami dotąd bezimiennych, a teraz cudem jakimś odnalezionych zmarłych.

Coraz więcej światełek
Wszystkich gdańskich nekropolii, zdewastowanych w całości bądź w części, czy też nigdy nie istniejących w świadomości współczesnych pokoleń, wymienić nie sposób. Można jedynie spróbować przywrócić pamięć o nich, i o pochowanych tam ludziach. Temu służyć miał Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy.

Niewielki pod względem powierzchni, nakreślony został na planie świątyni. Od bramy droga wiedzie prosto ku ekumenicznemu ołtarzowi, wokół którego umieszczono fragmenty symbolicznych kamieni nagrobnych różnych wyznań (mało, niestety, estetyczne pod względem artystycznym). Na ołtarzu wyryto słowa z utworu Maszy Kaleko, której tomiki płonęły w 1933 r. na wznieconych przez hitlerowców stosach:

„Tym, co imion nie mają na grobie, a tylko Bóg jedyny wie, jak kto się zowie”.

Cały wiersz Kaleko umieszczono na murze, przy wejściu na Cmentarz. Wzdłuż naw-kwater, między drzewami prawdziwymi, postawiono pęknięte na pół drzewa-rzeźby, z których biją wieczorem ku niebu światła, i które dzięki tym światłom ożywają na nowo, niejako „zmartwychwstając”. W nawach miało znaleźć się, według autorów nagrodzonego projektu (Hanny Klementowskiej i Jacka Krenza) „kilka płyt kamiennych, w tym część przełamanych”.

Cmentarz Nieistniejących Cmentarzy otwarto uroczyście 24 maja 2002 r.

Tego też dnia wiele osób przeżyło szok.

Mieczysław Abramowicz, badacz dziejów Gdańska i rzecznik miejscowej gminy żydowskiej, co roku we Wszystkich Świętych zapala w parku na nieistniejącym już cmentarzu między Aleją Zwycięstwa a ul. Traugutta lampkę. Nie ma dlań znaczenia, jakiego wyznania byli ludzie, których kiedyś tu pochowano. Jak pisał w gdańskimkwartalniku „Przegląd Polityczny”: „Kolorowe płomyki pełgają po pniach drzew, przypominając, że to jest miejsce pamięci. Bo znicz zapalony przy Wielkiej Alei nie jest wyrazem pamięci o konkretnej osobie zmarłej przed dziesiątkami lub setkami lat, jest raczej wyrazem pamięci o pamięci, o miejscu pamięci”. Wygląda na to, że zapoczątkowany przez Abramowicza zwyczaj zaczyna się przyjmować, bo z roku na rok w listopadzie pali się przy Traugutta coraz więcej światełek.

Spór o Cmentarz...
24 maja Abramowicz i inni Żydzi zebrani wśród przybyłych na otwarcie Cmentarza Nieistniejących Cmentarzy zobaczyli, że w nawach nekropolii leżą prawdziwe macewy. Wiceprzewodniczący zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP Piotr Kadlcik i przedstawiciele gminy gdańskiej byli poruszeni. Zastanawiano się, co robić; próbowano porozumieć się telefonicznie z Michaelem Schudrichem, rabinem Warszawy i Łodzi (w którego gestii leży też Gdańsk), ale bezskutecznie. Abramowicz wspomina, że wybrano wówczas, nie mogąc skontaktować się z rabinem, milczenie - by uroczystość nie przerodziła się w skandal. Trudno im jednak zachować obojętność, gdyż przenoszenie macew z miejsca pochówku bez udziału rabina i zachowania odpowiedniej procedury jest bezczeszczeniem grobu. Cmentarz jest dla Żydów, tłumaczy Abramowicz, przestrzenią świętą, której nie wolno ot tak naruszać. I czegokolwiek by na jego miejscu nie zbudowano, jego świętość nie przemija.

Jak się okazało - po artykule Katarzyny Krenz, współautorki projektu Cmentarza, zamieszczonym w periodyku „2x30 Dni” -macewy pochodziły z Królewskiego Wzgórza we Wrzeszczu, gdzie zostały przez nią „znalezione”. „Następnego dnia odnalezione fragmenty zostały przewiezione na nowo powstający cmentarz” - pisała Krenz, wyrażając żal, że „nie wszystkie kamienie nagrobne zdołamy odnaleźć i przewieźć do nowego lapidarium”.

Zdaniem Abramowicza wypowiedź ta świadczy, że projektanci nie zrozumieli istoty idei budowy Cmentarza. Dowodem ma być ponadto umieszczenie przeniesionych bezprawnie macew obok nagrobków z cmentarzy chrześcijańskich - ze znakiem krzyża - i nieszczęsna próba tworzenia „lapidarium”. - To miało być w założeniu miejsce ponadwyznaniowe, pozbawione symboli religijnych. A tak ich dosłowność aż razi - mówi Abramowicz, dodając, że przenosząc płyty nagrobne (i te żydowskie, i chrześcijańskie) architekci nie pokusili się o próbę odtworzenia, opisania losów ludzi, na których mogiłach się one znajdowały.

Zgadza się z nim pomysłodawczyni i autorka koncepcji budowy Cmentarza Kalina Zabuska, która - zaproszona na uroczystość w ostatniej chwili (radnego Michała Górskiego nie zaproszono) i postawiona przed faktem dokonanym - zmuszona była w dniu otwarcia dokonać podobnego co Abramowicz i Kadlcik wyboru. Definiując przed ponad czterema laty ideę Cmentarza, Zabuska wskazywała na potrzebę zachowania powściągliwości: „Aby z miejscem mogli utożsamiać się wszyscy, nie powinno ono zawierać jakichkolwiek symboli religijnych”. Ostatecznie jury, któremu pani kustosz przewodniczyła, zgodziło się na projekt, w którym przewidziano co prawda umieszczenie fragmentów fikcyjnych nagrobków (nazywanych „symbolicznym rzeźbiarskim lapidarium”) wokół ołtarza, nie było natomiast mowy o tym, by płyty nagrobne w nawach („kilka płyt kamiennych, w tym część przełamanych”) były prawdziwe. Co za tym idzie, wykluczono utworzenie jakiegokolwiek prawdziwego lapidarium.

Odmienne wrażenie odnieść można po lekturze artykułu Katarzyny Krenz: „Niewątpliwą zasługę ma tu także pani Kalina Zabuska (...), która nakreśliła pierwszy zarys pomysłu przyszłego lapidarium”. Tymczasem według Zabuskiej zwycięzcy konkursu mieli jedynie realizować pomysł budowy, „organizować przestrzeń”, a nie dorabiać do swej pracy ideologię. Uważa ona również za nadużycie, że przy wierszu Maszy Kaleko na bramie cmentarza umieszczono jego tytuł („Kadisz”), o czym również nie ma w nagrodzonym projekcie wzmianki. Słowo „kadisz” na frontonie, twierdzi Zabuska, może sprawiać, że nekropolia będzie kojarzona z wyznawcami jednej tylko religii, a nie o to przecież chodziło. Władze miasta powinny, tak uważa pani kustosz, usunąć niefortunne słowo z muru, wyjaśnić sprawę macew, zabranych nie tylko bez zgody gminy żydowskiej, ale i konserwatora zabytków, oraz sprawić, by wróciły tam, skąd je przywieziono.

...i o autorstwo
Po przeczytaniu tekstu Katarzyny Krenz, dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku Tadeusz Piaskowski napisał list do „2x30 Dni”, w którym zwrócił uwagę na jeszcze jedną drażliwą sprawę. Chodzi o inskrypcję umieszczoną przez architektów po wewnętrznej stronie muru Cmentarza: wyryto tam nazwiska twórców projektu, zapomniano natomiast o nazwisku osoby, bez pomysłu i zaangażowania której Cmentarz by nie powstał. Piaskowski zwrócił się do prezydenta Gdańska z prośbą o interwencję - chodzi o dopisanie nazwiska kustosz Zabu-skiej jako autorki koncepcji nekropolii: „Wierzę, że Miasto Gdańsk przyjmie jako naturalny obowiązek ochronę jej praw autorskich” - pisał dyrektor.

Na takie rozwiązanie nie zamierzają jednak przystać architekci, którzy w kolejnym numerze „2x30 dni” odpowiadają: „Według nomenklatury używanej w środowiskach twórczych koncepcja jest podstawowym, integralnym zarysem wizji artystycznej. W tym przypadku przedstawiona ona została w zwycięskim projekcie. (...) Jedynymi jej autorami są wymienieni twórcy”. Podpisano: Hanna Klementowska i Jacek Krenz.

I tyle. Wygląda na to, że sukces, jakim było utworzenie na terenie zniszczonej i zapomnianej nekropolii Cmentarza Nieistniejących Cmentarzy, ma, jak to bywa, wielu ojców, tu: architektów i ich współpracowników. Nie ma natomiast matki.

Wszystko - los macew i sprawa obydwu inskrypcji - leży teraz w rękach władz miejskich Gdańska.

Te jednak zachowują dotąd milczenie. Niepokojące i niezrozumiałe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 5/2003