Rewers dziejów

Jerzy Strzelczyk, historyk: Geniusz pisarski rozkłada się równomiernie między płciami, tyle że okoliczności nie zawsze pozwalają mu się ujawnić. Rozmawiała Anna Mateja

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Objawienie Hildegardy z Bingen, ilustracja z jej dzieła "Liber Divinorum" / fot. Rue des Archives/Agip/Forum /
Objawienie Hildegardy z Bingen, ilustracja z jej dzieła "Liber Divinorum" / fot. Rue des Archives/Agip/Forum /

Anna Mateja: Na początku XII wieku na terenie dzisiejszej Austrii żyła pani Ava, pustelniczka i poetka. Zaledwie paru specjalistów wiedziało, że ktoś taki w ogóle był i pozostawił po sobie poematy o darach Ducha Świętego, Sądzie Ostatecznym, św. Janie Chrzcicielu. Nawet antychrystowi poświęciła 118 wersów. Prawdopodobnie znała łacinę, nieobca jej była teologia, a że wychowała dwóch synów, doświadczenia Maryi, jako kobiety i matki, opisała w "Żywocie Jezusa" nieomal jak własne. Epoka nie wymagała od kobiet układania wierszy, a więc...

Jerzy Strzelczyk: Wymagała? Nawet najbardziej światłym nie przychodziło do głowy żywić choćby tego rodzaju oczekiwań! Karol Wielki, tak przynajmniej chciała tradycja, by złożyć podpis, przykładał do pergaminu szablon ze swoim imieniem: "Carolus" i prowadził po nim piórem... A więc nawet wśród największych władców nie brakowało analfabetów, a kobiety miałyby układać wiersze? Po co? Jeśli nie były w klasztorze, model kobiecego życia miały kształtować słowa z Księgi Rodzaju: "Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci...".

Geniusz pisarski rozkłada się zapewne równomiernie między płciami, tyle że okoliczności nie zawsze pozwalają mu się ujawnić. Pani Ava zresztą nie brała sobie za bardzo do serca ograniczeń swojego czasu. To zresztą zjawisko nie tak rzadkie i nieco paradoksalne: im ciaśniejsze pęta (społeczne czy prawne), im częściej i bardziej srogo formułowane, tym bardziej nasuwa się domysł, że dola kobiet była w rzeczywistości znośniejsza. Zakazy i nakazy brały się z kompleksu i bezradności mężczyzn, którzy nie potrafili opanować wymykania się kobiet spod ich kurateli. I tak, pani Ava nawet wymieniła swe imię w jednym z utworów, choć w tamtej epoce do dobrego tonu należało składanie zapewnień o przywiązaniu do skromności (mniejsza o to, czy prawdziwe, czy afektowane). Co też ważne, Ava nie powołuje się na "pisarski mandat" od Boga, nie wylicza korzyści, jakie odniesie z lektury czytelnik, nie tłumaczy się z tego, że pisze. To jest tylko i wyłącznie jej sprawa, choć, na szczęście, strofy, które stworzyła, czytać możemy do dzisiaj.

Ale to mikroskopijna postać na tle dziejów, autorka kilkuset wersów! Większość bohaterek dwóch tomów Pana książki "Pióro w wątłych dłoniach" wydaje się być ulotna jak mgła wobec tzw. wielkich wydarzeń: wojen, sojuszy, państw.

Być może, ale to ich strofy przetrwały, a nie sojusze. O Safonie, Hildegardzie z Bingen czy Heloizie na szczęście nie zapomniano na głucho, choć w ciągu wieków zdarzały się wcale liczne próby podważania kobiecego autorstwa nawet tych dzieł, które napisały z całą pewnością. Trochę na zasadzie: to niemożliwe, by kobieta, która przecież nie mogła zdobywać akademickiego wykształcenia i od urodzenia była przygotowywana do roli dalekiej od wzlotów ducha i umysłu, napisała tak piękne wiersze jak np. Safona. Tymczasem w papirusach znajdywanych w Egipcie, Syrii czy Palestynie - tak daleko od Grecji! - odkrywa się fragmenty twórczości Safony, i to takie, których nie znamy skądinąd. To ogromnej wagi świadectwo uznania, jakim się cieszyła, i rozpowszechnienia jej poezji. Podobne zainteresowanie nie towarzyszyło żyjącej w X wieku mniszce, Hroswicie z Gandersheimu, której twórczość została odkryta dopiero przez humanistów XV wieku.

Tej, która mówiła o sobie, że będzie naśladować starożytnego dramatopisarza Terencjusza, "po to, aby w tym samym gatunku literackim, w którym były przedstawiane pogardy godne żądze bezwstydnych niewiast, chwały godna czystość świętych dziewic chrześcijańskich w godny ich sposób mogła zostać przedstawiona"?

Tej samej. Pragnąc przedstawić mozolną drogę kobiety upadłej do bohaterki chrześcijańskiej, nie wahała się umieszczać w swych utworach scen gwałtu, tortur, profanacji zwłok, codzienności w domach publicznych, nawet praktyk sado-masochistycznych. Dzielna mniszka wiedziała, że takie zabiegi są w dramacie konieczne, by szczytne przesłanie dotarło nie tyle do pobożnych kanoniczek, ile znalazło posłuch w kręgach dworskich. Ceniono zresztą jej dramaty, nazywając ją: "Rara avis in Saxonia" - rzadkim ptakiem z Saksonii.

Autorstwo chciano też odebrać Heloizie, sugerując, że wszystkie listy napisał jej przyjaciel i mąż, Abelard, albo w ogóle ktoś inny. No bo jak to? Mniszka - cóż, że oddana do klasztoru wbrew swej woli - miałaby być autorką treści zgoła nielicujących z pobożnością zakonnicy, właściwie erotycznych? U podstaw wszystkich wątpliwości leżało, męskie przede wszystkim, niedowiarstwo - jak kobiety mogły tworzyć, i to pisząc poruszające teksty, w tak niesprzyjających im warunkach?

Studiując dzieła i przekazy o piszących kobietach, imponował mi właśnie ich upór. Mało, że nie zachęcano ich do rozwijania literackich talentów, ale często lekceważono, utrudniając aktywność pisarską. Podejrzewam, że większość mężczyzn, gdyby przyszło im pokonywać takie przeszkody, pewnie nie zadałaby sobie tego trudu.

Kobiety, mimo przeciwności, potrafiły nawet utrwalić obecność swojego imienia w dziejach, choć w wiekach średnich, jak już mówiłem, ceniono anonimowość. Hugeburga z Heidenheimu, mniszka z VIII wieku i autorka dwóch starannych życiorysów świętych - swoich braci, którzy odegrali poważną rolę podczas chrystianizacji Germanii - zachowała się jak... rasowa autorka kryminałów. Otóż umieściła ona tajemniczy napis między dwoma tekstami hagiograficznymi, który po kilkunastu wiekach, w 1931 roku, rozszyfrował znakomity filolog-mediewista niemiecki, Bernhard Bischoff. Najpierw zastanowiły go często pojawiające się sylaby liczebników głównych od jeden do pięciu. Domyślił się, że chodzi o "ukryte" samogłoski, więc zaczął je podstawiać... I odczytał: "Ja, jedna z plemienia saskiego, imieniem Hugeburga, napisałam to".

A skąd historycy wiedzieli, że mają do czynienia z tekstem napisanym przez kobietę?

To akurat było oczywiste - pewnych tekstów mężczyzna nie napisze.

W jaki więc sposób mężczyzna nigdy by tekstu nie napisał?

Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie zainteresowałby go los kobiet ani jakiekolwiek tzw. sprawy kobiece: rodzenie i wychowywanie dzieci, prowadzenie domu - szeroko pojęte troski dnia codziennego.

Musimy zdawać sobie sprawę, że w piśmiennictwie dawnych czasów znajdziemy głównie to, co naszym przodkom wydawało się nadzwyczajne. To, co było normalne (a dla współczesnych historyków niesłychanie ważne), kronikarza nie interesowało, np. szczegóły codziennego bytowania, za które w dużej mierze odpowiadały kobiety. Pergamin i sztuka pisarska były drogie, dzieła zamawiali mężczyźni, dla których istotne były układy, konflikty, mariaże, a nie: jak liczna była rodzina, kto na co chorował, co się jadało albo chociaż ile kosztowała sól. W efekcie kroniki nie pozwalają wniknąć w realia ówczesnego życia. Są jak powierzchnie stawów, przez które trzeba się mozolnie przedzierać, by odkryć to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Pokazać rewers dziejów - historię ukrytą, w której, jak się okazuje, wiele tekstów anonimowych według wszelkiego prawdopodobieństwa napisały kobiety.

Choćby epos staroceltycki "Mabinogion", napisany w języku starowalijskim. Jedną z jego części napisała zapewne pewna księżniczka walijska. To tylko hipoteza, niemniej... Z większą dozą prawdopodobieństwa można ustalić kobiece autorstwo kroniki "Liber Historia Francorum" z VIII wieku, bardzo ważne źródło dotyczące schyłkowej historii Merowingów i początku Karolingów. Przykładów prób pewnej lub przynajmniej prawdopodobnej rewindykacji z ogromnej anonimowo przekazanej "masy" twórczości średniowiecznej, zwłaszcza na rzecz piszących kobiet, można podać więcej. Tymczasem przez wieki wydawało się historykom, że to niemożliwe, by kobieta była piśmienna i miała czas zaczerniać pergaminy.

Pisały jednak nawet te najbardziej stłamszone, choćby żyjąca w XIV wieku św. Dorota z Mątowów na Żuławach: bita przez męża, straciła podczas epidemii ośmioro dzieci, a owdowiawszy, dała się zamurować w celce koło prezbiterium katedry w Kwidzyniu.

Dorota była mistyczką. Miała wizje, a mieszkając przy prezbiterium, zajmowała się przede wszystkim swoim życiem duchowym i udzielaniem rad ludziom, którzy do niej przyjeżdżali, bo uważali ją za mądrą, doświadczoną kobietę. Tekstów nie pisała sama. Dyktowała je skrybie albo spowiednikowi - Janowi z Kwidzynia, teologowi. W takich sytuacjach nie mamy pewności, kogo w tekstach jest więcej: spowiednika czy penitentki? A także, czy tekst nie przeszedł przez filtr cenzury opiekuna duchowego. Św. Hildegarda z Bingen była zbyt silną osobowością, by pozwoliła na zmiany. Św. Katarzyna ze Sieny, zirytowana, nawet na papieża potrafiła fuknąć: "do ciebie mówię czy do ściany?", przed św. Brygidą Szwedzką też mężczyźni drżeli; ale czy św. Dorota z Mątowów zdołała ocalić w sobie taką siłę woli, by strzec integralności tekstu?

A Gertruda, córka Rychezy i Mieszka II, wnuczka cesarza Ottona III i króla Bolesława Chrobrego? "Kodeks Gertrudy" zawiera modlitwę, w której autorka sporządza rachunek sumienia za swojego syna, Piotra, bynajmniej go nie idealizując: "popełnił liczne zbrodnie za gorzkim poduszczeniem starego wroga: otchłanią obżarstwa i zbytku, przez pychę i chełpliwość, przez oszczerstwo i chciwość oraz krnąbrność (...) i przez inne rozliczne przewiny [popełnione] to nieumyślnie, to z własnej woli".

Jedna z piękniejszych modlitw Gertrudy, ułożona wtedy, gdy jej mąż Jaropełk, zostawiwszy żonę i dzieci w Rzeszy, podróżował do Rzymu, by odzyskać władzę w Kijowie, przechodzi w przejmującą litanię: "Abyś ich [nieprzyjaciół] gniew i wzgardę wobec Twojego sługi w łagodność obrócić raczył... Abyś prawicą Twojej wszechmocy wszystkich, którzy chcą mu się sprzeciwić, zgnieść raczył...". Właśnie dlatego, że Gertruda korzysta z rozpowszechnionych wówczas gatunków dewocyjnych, można domniemywać, że teksty nie wyszły spod jej pióra. Najpewniej pisał je jakiś duchowny, ale pod jej okiem, i to czujnym, bo fragmenty odnoszące się do najbliższych jej osób są już wyłącznie jej duchowego autorstwa. Mimo wszystko opisałem jej twórczość w książce, tym bardziej że poza tym aż do XVII wieku nie ocalało nic z zabytków piśmiennictwa polskiego, co mogłoby być autorstwa kobiet.

A zaczęło się tak dobrze! Na bezrybiu intelektualnym Polski wczesnopiastowskiej, gdzie największym zabytkiem jest kronika Galla Anonima z początku XII wieku, dwa najwcześniejsze świadectwa dotyczące kultury pierwszych Piastów związane są właśnie z kobietami. Pierwsze to list Matyldy, córki Hermana II, księcia Szwabii, z początku XI wieku do Mieszka II, poświadczający staranne wykształcenie króla i wielkie przymioty jego ducha. Tekst jest prawie czołobitny: "Gdy we własnym i w łacińskim języku mogłeś godnie czcić Boga, nie dość Ci tego było, grecki nadto dodać zechciałeś" - pisze do syna Chrobrego, który sam był jeszcze analfabetą. Drugie świadectwo należy do Gertrudy.

Skąd ta pustka? Kobiety były zapracowane czy może sprowadzały sobie lektury z Niemiec?

Nie wiem, tego jeszcze nie zgłębiłem. Równie trudno dociec, dlaczego w Japonii od końca VIII wieku przez cztery stulecia, w epoce Heian, twórczość literacka kobiet rozkwitła tak dalece, że przyćmiła swoim kunsztem twórczość mężczyzn. Jednym z możliwych wytłumaczeń jest wyemancypowanie się piśmiennictwa japońskiego spod przemożnego wpływu kultury chińskiej i rozbrat obu języków. Uprzednio umiejętność czytania i pisania zależała od znajomości skomplikowanego języka chińskiego, który dawał podstawy gramatyczne do zapisu języka japońskiego. Kobiety chińskiego nie znały, ponieważ nie były kształcone. Kiedy powstał osobny japoński alfabet, prostszy od chińskiego, nauka czytania i pisania w rodzimym języku stała się bardziej powszechna, także wśród kobiet. Te skwapliwie skorzystały z okazji wejścia do literatury...

W epoce Heian powstała też dojrzała refleksja teoretycznoliteracka pewnego księcia japońskiego, przekazana we wspaniałym eposie pani Murasaki Shikibu, czy i dlaczego kobiety powinny pisać. W tym czasie w Europie nikomu nie przychodziły do głowy teoretyczne rozważania na ten temat: po pierwsze, umiejętności pisania i czytania nie uważano za istotną, nie uczono jej nawet zamożnych ludzi ze sfer władzy; po drugie, ustalono, że kobiety są stworzone do innych zadań. Na dodatek, począwszy od wieku XII, dystans między kobietami a mężczyznami zaczął się zwiększać jeszcze bardziej: powstawały uniwersytety, na których mogli się jednak uczyć tylko mężczyźni, kobiety czekały na to prawo wiele długich stuleci. Nie mając możliwości studiowania siedmiu sztuk wyzwolonych, zajmowały się więc takimi dziedzinami, w których przygotowanie akademickie nie było konieczne, choćby liryką czy hagiografią. Tu wystarczał talent i wrażliwość.

Obawiam się, że historii nie zastąpi herstoria...

Czyli historia napisana przez zapomniane kobiety? Na tak poważną rewizję nie ma szans, ponieważ ogromna większość tego, co starożytność i wieki średnie wytworzyły, należy jednak do mężczyzn. Poza tym, pisanie historii z punktu widzenia kobiet byłoby równie fałszywe, jak to się działo do drugiej połowy XX wieku, dokąd uwzględniano przede wszystkim męskie osiągnięcia, niekiedy a priori mężczyznom je przyznając. Historykom powinno zależeć na takim ujmowaniu i rozumieniu dziejów, które by w miarę możliwości uwzględniało istnienie i dokonania tej drugiej, dotychczas lekceważonej płci. Tyle że w "kwestii kobiecej" jest jeszcze bardzo dużo do uzupełnienia. Co prawda do końca XIII wieku niewiele nas już chyba zaskoczy, ale potem sporo jeszcze czeka na odkrycie. Nie powinniśmy jednak szukać wyłącznie dzieł wybitnych artystycznie - choć i takie bywają, jak we wcześniejszych wiekach dzieła Japonek, potem trobairitz, które z sukcesem konkurowały z trubadurami, albo Hildegardy z Bingen. Ich dzieła wytrzymują wszelkie porównania.

Co nie znaczy, że doczekały się uznania za życia albo czci czytelniczej po śmierci.

Wiele z nich wciąż czeka na odkrycie i docenienie w większym gronie niż tylko mediewistów i filologów. Nawet Hildegarda, której dzieła w odpisach krążyły jeszcze za jej życia, choć tłumaczona i czytana, nie wszędzie jest doceniona w takim stopniu, jak na to zasługuje. Np. w Polsce jej najważniejsze dzieło: "Scivias", czyli "Poznaj drogi", do dzisiaj nie doczekało się całościowego tłumaczenia. Benedyktyni z Tyńca właśnie przystępują do przekładu tego pierwszego z trzech wielkich traktatów Hildegardy.

Kiedyś dla upowszechnienia dzieł literackich kobiety najlepiej działała beatyfikacja albo kanonizacja, jak to się stało w przypadku Gertrudy Wielkiej czy Mechtyldy z Helfty; teraz pomaga wzrost zainteresowania pisarstwem kobiet z dawnych wieków.

A więc fala zainteresowania kobietami, a nie sama waga dzieła, przyczyniła się do tego, że przetłumaczy się pisma Hildegardy?

Ironia dziejów, trudno. Najważniejsze, że traktaty wreszcie zostaną przetłumaczone. Jeszcze za życia patrzono na Hildegardę jak na kontestatorkę, a na to, co stworzyła, trochę z przymrużeniem oka. Była mistyczką, co też jej nie pomagało, bo Kościół z dystansem traktuje osobiste wizje i "rozmowy z Panem Bogiem", bacząc, by nie zaangażować się w coś, co za chwilę może zapachnieć herezją.

Mimo że sytuacja prawna kobiet zmieniała się w ciągu wieków na ich korzyść, także za sprawą Kościoła, studiując dzieje nieraz zauważałem, że w naszym kręgu cywilizacyjnym kobietom przypadała rola religijnych kontestatorek. Hildegarda też była kimś takim. Nieortodoksyjne ruchy donatystów, pryscylian i arian czy późniejsze albigensów (katarów) współtworzyły kobiety, dla których w "oficjalnym" Kościele nie przewidywano innej roli niż pobożnych owieczek. A beginki? To był przecież ruch kontestacji przeciwko marginalizacji kobiet w Kościele, jego maskulinizacji oraz zamykaniu na kobiecy głos i współudział w dziele zbawienia. Kobiety uciekały od świata stworzonego przez mężczyzn, a że nie wszystkie mogły pójść do klasztoru (choćby prostym kobietom nie zawsze łatwo było przekroczyć monastyczne progi), tworzyły wspólnoty beginek oparte na pracy i modlitwie. Imponowało Kościołowi ich zaangażowanie i pobożność, ale niepokoiła osobność i samodzielność. Rolę niepokornych kobiety odgrywały też w czasie Reformacji czy po Soborze Watykańskim II w ruchach, które mówiły o sobie: "My jesteśmy Kościołem".

Za każdym razem kobiety walczyły o pewną normalność. Niektórych może razić radykalność postaw, ale ona wynika z determinacji wyrosłej po wiekach borykania się z warunkami skrajnie nieprzychylnymi kobiecej działalności społecznej czy intelektualnej. W jaki sposób, nawet dzisiaj, odpowiada się na przykład osobom, które domagają się ordynacji kobiet w Kościele rzymskokatolickim, wiedząc, że doktryna nie stawia tu przeszkód? "Bo tak było zawsze, taka jest tradycja". Kobiety taką odpowiedź słyszą od wieków, na różne zresztą pytania, i nie tylko ze strony Kościoła.

W jednej ze swoich wcześniejszych książek przywrócił Pan cześć Wandalom, których fama dziejowa utrwaliła jako barbarzyńców bezmyślnie niszczących cywilizację rzymską. Teraz wyłuskuje Pan z mroków dziejów zapomniane poetki i pisarki. Jakie zasady rządzą historią, skoro tyle w niej spraw zapomnianych albo przemilczanych?

Historią rządzi historyk, który jak wiadomo - pozwolę sobie na żart - jest silniejszy od Boga, bo Ten co prawda decyduje o przyszłości, ale przeszłość pisze historyk. Co więcej, Pan Bóg przeszłości zmienić nie może, a historyk potrafi, i to jeszcze jak!

Choćby nieszczęśni Wandalowie. Owszem, niszczyli i palili, ale czynili to racjonalnie, czyli wtedy, kiedy racja stanu tego wymagała: podczas wojny, zdobywając miasta i umocnienia, albo prewencyjnie - by wzbudzić grozę. Rzymianie bywali bardziej niszczycielscy, nie wspominając o wojskach Karola V, gdy plądrowały Rzym w XVI wieku. Zszargana reputacja Wandalów wzięła się stąd, że byli żarliwymi arianami i prześladowali katolików. Ponieważ ostatecznie arianizm uznano za herezję, jego wyznawcy przegrali też "wojnę" o dobrą pamięć. Było to tym łatwiejsze, że Wandalowie - inaczej niż Goci, Frankowie czy Longobardowie - nie wytworzyli własnej tradycji, a więc ich dzieje znamy wyłącznie z opisu innych ludów, im niechętnych.

Historią rządzą niewzruszalne metody postępowania badawczego, ale, niestety, zawsze można ją potraktować jak wielką rekwizytornię teatralną, w której uparty szperacz znajdzie argumenty na poparcie każdej tezy. Nawet najbardziej fantastycznej. Przecież we wspomnianych przed momentem Wandalach Wincenty Kadłubek upatrywał przodków Polaków. Wanda - ta, która nie chciała Niemca, to już pochodna "koncepcji wandalskiej". Opowiadał też, że przodkowie Lechitów walczyli zwycięsko z Aleksandrem Wielkim, Cezarem, Krassusem. Ta skomplikowana konstrukcja erudycyjna miała z kolei pokazać, że Polacy sroce spod ogona nie wypadli - mają swoją historię, i to w odległym czasie zakorzenioną. Bo przecież to, co dostojne i ważne, musiało być dawne, nowe nie zasługiwało na uwagę.

Inni też zmyślali?

I to jeszcze jak! Niemcy wywodzili swoje cesarstwo z rzymskich korzeni, a więc Francuzi, widząc, że sąsiedzi za przodka uważają Eneasza, uciekiniera spod Troi, za własnego obrali Priama - króla bohaterskiego miasta. Dzisiaj nas to śmieszy, ale wtedy, jeśli nie chciało się być gorszym od innych, trzeba było wymyślać własne dzieje równie dobrze jak oni. Historia miała utwierdzać w elitach poczucie wysokiej wartości i podnosić morale - w Polakach choćby dlatego, że w czasach fantasmagorii Kadłubka cesarz Fryderyk I mocno w sprawy polskie ingerował.

A Gall Anonim z kolei nie zmyślał, był za to mistrzem przemilczeń - jak on się prześlizgnął nad sprawą konfliktu króla Bolesława Śmiałego z biskupem Stanisławem! Przecież to ludzi bulwersowało i mogło kosztować Piastów utratę tronu, niewiele zresztą brakowało, by dynastia wygasła. Anonim zaś pisze, że król był Bożym pomazańcem i nie należało mścić się na innym pomazańcu, biskupie. Pan tego nie pochwala, więc dajmy już temu spokój. Tyle. Wił się jak piskorz, ale co miał robić, jeśli swoje dzieło pisał na dworze Bolesława Krzywoustego, potomka Śmiałego, a dedykował je biskupom? Tak samo, jak nie pisał o procesie i skutkach przyjęcia na polskich ziemiach chrześcijaństwa, jak rozstawano się z plemiennymi kultami. Pogaństwo, w ówczesnych wyobrażeniach, było dziełem szatana i należało skazać je na zapomnienie, a nie utrwalać w kronice. To wymazanie tkwi w nas do dzisiaj: Polacy mówią wszak wyłącznie o antycznych i judeo-chrześcijańskich korzeniach swojej kultury, nie wspominając o słowiańsko-pogańskich. Dopiero Karol Modzelewski i Maria Janion zaczęli nam je przypominać.

Po co nam historia, jeśli tak jest podatna na tworzenie mitologii, przemilczenia, zapominanie? Wydaje się, że są to żarna, które wszystko mielą jednakowo, starając się tylko, by końcowy produkt tej obróbki zgodny był ze społecznymi oczekiwaniami. I tak, raz Wandalowie staną się bezrozumnymi niszczycielami, innym razem docenimy twórczość kobiet.

Historia ułatwia nam zrozumienie świata, szczególnie współczesnego. Prof. Witold Kula napisał kiedyś prawdziwą odę do historii - nie ma być ona ani ucieczką od nieznośnej rzeczywistości, ani trybunałem odwoławczym, ferującym wyroki, co jest dobre, a co złe, ani plasterkiem na kompleksy narodowe. Historia powinna być wielkim tłumaczem, który próbuje przybliżyć nam dawne czasy i odmienne kultury po to, byśmy się czegoś nauczyli. Nie da nam recept ani nie powie, jak żyć. Ktoś nawet powiedział przewrotnie, że jedyną prawdą, jaką można wyprowadzić z historii, jest, że niczego nie można się z niej nauczyć.

Pojedynczy człowiek, o ile nie był wybitną jednostką, nie wpływał znacząco na bieg historii, ale bez niego i rzeszy innych nie miałby kto budować bibliotek ani wygrywać bitew. Materializm historyczny, który u wielu naukowców znalazł się w niełasce, przywrócił znaczenie lekceważonym przez wieki warstwom procesu dziejowego: kobietom, niewolnikom, chłopom, ubogim, włóczęgom. Wciąż czeka na opisanie świat mniejszości seksualnych - sfera obłożona tabu, trzeba więc ogromnego wysiłku, by przebić się przez wieki milczenia na ten temat.

Żadna z tych grup nie przemawiała własnym głosem i nie byłaby w stanie obronić swojego dobrego imienia. Na końcu tak prowadzonych badań zawsze więc stoi pojedynczy człowiek i wbrew pozorom to on właśnie jest najważniejszy.

Ale co o nim konkretnym będziemy umieli powiedzieć? Jerzy Pilch napisał w jednym z felietonów, że gdyby dane mu było znaleźć kartkę sprzed stuleci, wolałby taką, na której mowa jest o bólu brzucha niż o zwycięskiej bitwie. A najlepiej gdyby to był zapisek tego rodzaju: "Trzeci raz idę na stronę, brzuch mnie boli, jutro bitwa pod Grunwaldem". Chyba nie mamy już szans znajdywać takich źródeł poznania "historii osobistej" z zamierzchłych czasów.

Szukać trzeba stale, a z tekstów, które ocalały, starać się wycisnąć jak najwięcej. Na nowo je czytać, porównywać, zestawiać z osiągnięciami innych dziedzin, choćby psychoanalizy. Wtedy okaże się, że jednostki, także te niedostrzegalne "dla szkiełka i oka" historyka, miały większy wpływ na dzieje, niż nam się to obecnie może wydawać.

Wers z Księgi Rodzaju podany za Biblią Tysiąclecia (Poznań 1996).

Tekst Hroswity z Gandersheimu w przekładzie Edwarda Skibińskiego.

Modlitwy Gertrudy Mieszkówny w przekładzie Brygidy Kürbis.

List Matyldy w przekładzie Kazimierza Abgarowicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010