Raj i wojna

Ks. Mirosław Gucwa, misjonarz: W Afryce biednym nie jest człowiek młody, zdrowy. Największą tragedię przeżywają ci, którzy tracą wsparcie bliskich albo stają się życiowo niesamodzielni.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Uchodźcy na terenie parafii Bouar / Fot. Archiwum ks. Mirosława Gucwy
Uchodźcy na terenie parafii Bouar / Fot. Archiwum ks. Mirosława Gucwy

KAROL KOWALSKI, JAN BIŃCZYCKI: Źle się dzieje w Republice Środkowoafrykańskiej, a w polskich mediach trudno znaleźć na ten temat informacje.

KS. MIROSŁAW GUCWA: To kraj, w którym cyklicznie powtarzają się starcia zantagonizowanych grup rebeliantów. Oto przykłady z ostatnich miesięcy: w mieście Kaga-Bandoro zginęło ponad 60 osób chroniących się w obozie uchodźców koło katedry. Obecne na miejscu wojska ONZ zareagowały dopiero, gdy już było po wszystkim. Podobnie zdarzyło się w naszym regionie, w Koui. Tam rebelianci Mbororo, zgrupowani dla ochrony bydła przed złodziejami, zaatakowali cywilów, powodując exodus ludności. Do dziś gmina Koui jest opustoszała, straszą tam spalone domy. To też wydarzyło się pod okiem międzynarodowych sił pokojowych.
Wiele się mówi o rozbrojeniu, o sformowaniu armii republikańskiej. I coś w tym kierunku się dzieje, ale w niektórych regionach nie przeszkadza to bojownikom działać. O dziwo, stają się coraz silniejsi. Mówi się, że trzy czwarte terytorium kraju pozostaje pod kontrolą różnych grup zbrojnych.

Jak to się stało, że zamiast zostać w rodzinnych stronach, we wsi Pisarzowa k. Limanowej, znalazł się Ksiądz w środku tych wydarzeń?

Biskup z Bouar, miasta w RŚA, poprosił o przyjazd księży z diecezji tarnowskiej. Razem z kolegą Markiem Mastalskim ze Szczawnicy poszliśmy do naszego biskupa. Kazał czekać. Po roku zapytał, czy nadal chcemy jechać na misję.
Tu, na miejscu, przeżyliśmy na początku szok, słuchając o czarownikach. Jeśli ktoś zachoruje, nikt nie pyta najpierw o to, co temu komuś dolega, tylko o to, kto spowodował chorobę. Fetyszer [miejscowy znachor – red.] wskazuje domniemanego sprawcę, który ma być we władaniu likundu – w języku sango słowo to oznacza czary. Dostaje do wypicia specjalną miksturę. Jest to trucizna. Jeśli przeżyje, to znaczy, że jest niewinny. Jeśli umrze, to jego wina.
Można się przygotować do różnych wyzwań, ale nie do wszystkiego, co zastanie się na miejscu. Trzeba wejść w lokalną kulturę, obyczajowość, sposób myślenia. Na jednym ze spotkań grupy liturgicznej, kiedy omawialiśmy niedzielne czytania mszalne, pojawiła się sugestia, że trzeba się tym zająć. Powiedziałem, że to przecież zabobon, że czary nie istnieją. Przerwał mi katecheta. „Mirek – powiedział – jeśli tak im to przedstawisz w homilii, to już nikt nigdy cię tu nie posłucha”. Negowanie to zła droga. Dopiero z czasem można odkryć, co się kryje za takimi praktykami. W przypadku posądzeń o likundu prawie zawsze chodzi o odegranie się, uregulowanie konfliktów, często wchodzi w grę zwykła zazdrość. Wystarczy słowo zawistnego sąsiada, dowody są niepotrzebne...

Do tego dochodzi mozaika religijna – oprócz Kościołów chrześcijańskich są też animiści, Kościoły afrochrześcijańskie, islam.

Dla Afrykańczyków te podziały nie są tak istotne. Nie wiedzą, czym się różnią np. baptyści od luteran, nie znają historii tych Kościołów. Jest wiele małżeństw mieszanych, np. katolicko-protestanckich. W takich przypadkach nie wolno naciskać np. na mężów, by nakłaniali swoje żony do zmiany Kościoła. Trzeba szanować wolność. Mogą się przecież wspólnie modlić, czytać Pismo Święte. W niedzielę chodzą do różnych kościołów, ale słuchają o jednym Bogu. Często świadectwo życia męża skłania żonę do zmiany wyznania. To ekumenizm na poziomie codziennej praktyki. Dyskutujemy, rozmawiamy, ale przecież rozstrzyganie różnic teologicznych nie należy do nas. Podobnie jest z muzułmanami…

…których półtora roku temu odwiedził w RŚA papież Franciszek. Czy zapobiegł w ten sposób konfliktowi na tle religijnym?

W stolicy, Bangi, jest tzw. Kilomètre Cinq – muzułmański kwartał. Po rozruchach rozstawiono tu bariery. Muzułmanie nie mogli wyjść, innym zabroniono wchodzenia. Rok temu ktoś zabił mężczyznę stamtąd. Jego zwłoki porzucono przed meczetem. Jest tam sporo broni, islamskich radykałów. Rozpoczęły się walki. Zabili ponad 60 osób.
Dla papieża wizyta w RŚA była priorytetem. Choć przyjazd odradzał mu sam prezydent Francji, Franciszek odpowiedział, że obawia się tu jedynie komarów (śmiech). Przyjechaliśmy na to spotkanie z delegacją z naszej diecezji. Tydzień przed pojawieniem się Ojca Świętego sytuacja była napięta. Blokada, godzina policyjna po szóstej wieczór. Martwa cisza na zwykle gwarnych, wypełnionych muzyką ulicach. Wraz z przyjazdem papieża zaszła zmiana. Nagle pełno muzyki i tańczących ludzi. Papież odwiedził meczet, zaprosił jednego z muzułmanów do papamobile. Msza odbywała się na stadionie. Młodzi muzułmanie spontanicznie ruszyli za papieżem w orszaku złożonym z motocykli. To było symboliczne wyjście z getta. Ludzie witali ich oklaskami. Atmosfera zmieniła się diametralnie.
Franciszek wyjechał w niedzielę. Ale już w poniedziałek zamordowano kolejnego muzułmanina. Nie wiadomo, kto to zrobił, kiedy i gdzie. Znów podrzucono zwłoki przed meczetem. Jednak tym razem reakcja była już inna. Imam zadzwonił do arcybiskupa. Rozpoczęto rozmowy z ekstremistami z jednej i drugiej strony. Ludzie nie dali się sprowokować. Uzgodniono, że od tej pory problemy pomiędzy wyznawcami różnych religii będą rozwiązywane wspólnie.

Czy konflikty mają tło raczej religijne, czy społeczne?

Przede wszystkim polityczne. O konflikcie religijnym mówią głównie dziennikarze, którzy lubią upraszczać albo nie chcą ujawniać prawdziwych przyczyn. Muzułmanie rodzimi i plemię Mbororo opanowali handel i hodowlę bydła. W tej dziedzinie są mistrzami. Każdy, kto chciał prowadzić z nimi interesy, musiał zbliżyć się do ich kultury. Nierzadko był nakłaniany do zmiany religii. Zdarzały się też konflikty pomiędzy hodowcami bydła a niemuzułmańskimi rolnikami uprawiającymi pola. Ale nikt się nie zabijał. Były powtarzające się co dekadę zamachy stanu, lecz ludność cywilna z tego powodu bardzo nie cierpiała.

Ostatnio się to zmieniło.

W 2003 r. François Bozizé sprowadził najemników z Czadu, głównie muzułmanów, aby obalić władzę Ange-Félixa Patasségo. Udało się, został prezydentem, ale nie zapłacił najemnikom i kazał im opuścić stolicę. A oni pozostali w kraju, przez lata ukrywali się w lasach. Dołączyli do nich byli żołnierze i opozycjoniści, w tym muzułmanie z zaniedbanej, wschodniej części kraju. Pod ich dowództwem powstała Seleka, co w miejscowym języku sango znaczy „przymierze”. To koalicja różnych grup rebeliantów, w tym bojowników z Czadu i Sudanu. Do dziś nie wiadomo, kto ich finansował, a byli dobrze zorganizowani i uzbrojeni. W grudniu 2012 r. rozpoczęli marsz na stolicę.
Charakterystyczne, że – wkraczając do kolejnych miast i wiosek – niszczyli parafie, w urzędach państwowych wszystkie archiwa, dokumenty prawne. Podejrzewano, że po to, by przygotować grunt pod islamizację, choć nigdy tego nie potwierdzono. Bozizé nie potrafił dać im skutecznego odporu. Bał się własnych żołnierzy. Nie chciał im wydać broni. Francja odmówiła pomocy. Seleka przejęła pełne magazyny sprzętu. W końcu zajęli cały kraj, mordowali, rabowali, maltretowali ludzi. Ludność wyznająca inne religie się zbuntowała. W reakcji na przemoc powstała Antibalaka. Balaka to w sango „maczeta”, tak nazywano muzułmanów, którzy uzbrojeni w nie napadali na drogach. To z kolei byli niemuzułmanie, choć np. w naszym regionie ich dowódcą był właśnie muzułmanin! Oni też przesadzali, mścili się na tych, którzy współpracowali z Seleką. Jądrem tego konfliktu nie była religia, lecz odwet.

To wszystko w kraju, który ma jeden z najniższych na świecie PKB, gdzie średnia długość życia wynosi 45 lat i jest tylko kilkaset kilometrów utwardzonych dróg.

To prawda, ale za to są złoża ropy, diamenty, złoto, drewno, uran. Właśnie o te skarby toczy się walka. Środkowoafrykańczycy nie mają pociechy z tych zasobów. Korzystają inni, bogaci, którzy mogą wzniecać rebelie, przygotowywać i przeprowadzać zamachy stanu, obsadzając fotel prezydenta „swoim”, to znaczy dającym się przekupić człowiekiem.

Czyli bierna postawa społeczności międzynarodowej, w tym Francji, wynika po prostu z interesów?

Kiedy w marcu 2013 r. Seleka zaczęła ponowny marsz na stolicę, Bozizé prosił o interwencję prezydenta Francji. Wystarczyłoby kilka helikopterów bojowych. Prezydent François Hollande powiedział wtedy, że nie będzie wspierał reżimu Bozizégo, bo nie jest to w interesie jego kraju. Business is business.

Jak wspomina się w RŚA rządy owianego złą sławą Jeana-Bédela Bokassy?

Nasz biskup, Armando Gianni, pracuje w RŚA od 1964 r. Pamięta jego początki. Miał poukładane w głowie, państwo funkcjonowało. Z czasem to się zmieniło. Kierowany manią wielkości koronował się na cesarza. Współpracowników podejrzewał o spisek. Stał się okrutny. Za jego rządów strzelano do dzieci protestujących przeciw wprowadzeniu mundurków szkolnych. Obowiązywał jeden wzór, produkowany przez fabrykę należącą do Bokassy. Rodziców nie było stać na mundurki. Wojsko strzelało do dzieci, wiele zamęczono w więzieniu.

Co w takiej sytuacji robi Kościół?

Kościół jest politycznie neutralny. Protestuje przeciwko przemocy i nadużyciom, ale nie dopuszcza np. do przedwyborczych wieców na terenach kościelnych. Kiedy pojawiła się Seleka, biskupi otwarcie i głośno protestowali przeciwko ich postępowaniu wobec bezbronnych. Na niższym szczeblu rozmawialiśmy z dowódcami, negocjowaliśmy humanitarne traktowanie ludzi. Stworzona została Platforma Międzyreligijna – miejsce spotkań katolików, protestantów i muzułmanów.
Biskupi spotykają się z prezydentem. Mówią o problemach swoich regionów, ale to nie jest wywieranie presji, tylko dyplomatyczny dialog. Prezydenci RŚA chętnie słuchają tych opinii i postulatów, bo wiedzą, że biskupi mówią prawdę. W przeciwieństwie do rządowych doradców, którzy z reguły uprawiają propagandę sukcesu. Jest też Justice et Paix (Sprawiedliwość i Pokój), kościelna organizacja, która interweniuje, gdy prawo jest łamane i cierpią niewinni.

Misjonarze wyręczają państwo?

Raczej uzupełniamy. Czasami, jak w przypadku edukacji, to sam rząd prosi nas o wsparcie. Budowane są więc szkoły w parafiach, odpowiednio przygotowani ludzie otrzymują pracę. Ponad 40 tys. dzieci uczy się w szkołach kościelnych. Podobnie jest ze służbą zdrowia. Pomagamy też więźniom. Jak w każdym kraju, w więzieniach przebywają złodzieje i mordercy, ale tutaj są również ludzie uprawiający czary albo posądzeni o nie. I czasem to nawet lepiej, bo gdyby zamiast iść do więzienia zostali w wioskach, to nie wiadomo, czy by przeżyli. Są też więźniowie polityczni.
Więzienie w Bouar remontowali włoscy kapucyni. W 2005 r. jednej nocy zmarło z głodu czterech więźniów. Wtedy postanowiliśmy im pomagać, zapewniając raz w tygodniu, w soboty, dobry posiłek. Siostry klaryski dawały drugi, w innym dniu. Tak jest do dziś. Wszystkich więźniów, niezależnie od wyznania, traktujemy jednakowo. Ważne, by we mszy uczestniczyli dobrowolnie. A czasem bywa to trudne, bo np. raz strażnicy skuli razem dwóch więźniów złapanych na próbie ucieczki. Katolika z muzułmaninem. Wtedy umożliwienie towarzyszowi niedoli uczestnictwa w zgodnych z jego wiarą obrzędach wymaga obopólnej zgody i poszanowania dla inności.
Kiedy Seleka weszła do miasta, jednym z ich pierwszych ruchów było otwarcie tego więzienia. Niektórzy więźniowie przyłączyli się do nich, potem spotykałem ich mijając posterunki.

Chyba z duszą na ramieniu!

A skąd! (śmiech) „Mirek, barao!” (witaj!) – wołali. Nie było problemu z przejazdem. W Bohong, gdzie przyjechaliśmy parę dni po ataku Antibalaka, przywitał nas były więzień przebrany za żołnierza Seleki. Czuliśmy się bezpiecznie.

Czy misjonarze angażują się w inne działania?

Głównym zajęciem jest duszpasterstwo: głoszenie Ewangelii, katecheza, przygotowanie i udzielanie sakramentów, troska o chorych i opuszczonych. Ponadto w Bouar prowadzimy świetlicę, w której można spędzić czas, douczyć się, pooglądać filmy albo mecze. Dziewczęta w tym centrum mają też przestrzeń dla siebie, uczą się czytać i pisać, prowadzony jest kurs krawiectwa i gotowania. Poznają też prawa człowieka, wiedzą, jak zareagować w przypadku agresji fizycznej. Zajmujemy się także biednymi, pomagamy zarówno tym, którzy potrzebują wsparcia, by stanąć na nogi, jak i tym, którym bez pomocy trudno byłoby przetrwać.

Co to znaczy być biednym w Afryce?

Biedni to ci, którzy nie mogą pracować. Chorzy, niepełnosprawni, starzy, opuszczeni przez rodziny. Biednym nigdy nie jest człowiek młody, zdrowy. Ci przychodzą do nas w poszukiwaniu pracy. Największą tragedią jest utrata wsparcia ze strony bliskich i niesamodzielność w podstawowych sprawach. Wobec takich opuszczonych, bezradnych ludzi trudno stosować zasadę „wędki zamiast ryby”. Po prostu trzeba pomagać. Tam, gdzie brakuje dostępu do służby zdrowia, misjonarze prowadzą szpitale. Przyjeżdżają też wolontariusze, którzy pomagają w organizacji różnych przedsięwzięć, jak choćby goszczący u nas ponad dwa lata chłopak z Polski, który pracował w warsztacie samochodowym. Dziś na jego miejscu pracuje wolontariusz z Francji. Odwiedził nas nawet Andrzej Głowienka, tenor z La Scali, który dwa tygodnie pracował z chórzystami z parafii katedralnej.

A jaki status społeczny mają w Afryce Pigmeje?

Są biedni, pogardzani i wykorzystywani. Pigmeje to prehistoryczni mieszkańcy tego regionu. Za sprawą przemieszczania się ludów zostali zepchnięci w głąb lasów. W RŚA można spotkać grupy Twa Binga, które zamieszkują lasy równikowe na południu kraju. Dziś są traktowani jak klasa niższa. Wynajmują ich do pracy mieszkańcy wiosek, a więc ci, którym wiedzie się lepiej, bo posiadają pola. Bywa, że pigmejski robotnik za cały dzień pracy otrzyma paczkę papierosów. Chodzi potem zadowolony i pali… Oto afrykańska skala ubóstwa.

Był ksiądz zaangażowany w uwolnienie porwanego w 2014 r. ks. Mateusza Dziedzica.

Negocjacje odbywały się na szczeblu przedstawicieli rządów Polski, RŚA, Kamerunu i Konga. Ja natomiast byłem w kontakcie telefonicznym z samym porwanym i o sytuacji informowałem m.in. nuncjaturę, misję ONZ czy polski MSZ. Z porywaczami spotkałem się cztery razy w lesie i przekazałem im niezbędne dla Mateusza rzeczy. Ostatecznie udało się uwolnić nie tylko naszego księdza, ale także, dzięki interwencji jego samego, Środkowoafrykańczyków więzionych razem z nim.

Czym w tej chwili się Ksiądz zajmuje?

Dziś ogromnym wyzwaniem jest pomoc kobietom – wdowom, samotnym matkom, którym wojna odebrała bliskich, a zostawiła poważne rany w psychice. Myślimy z siostrami o stworzeniu dla nich miejsca, w którym mogłyby uzupełniać edukację i uczyć się różnych fachów, zwłaszcza szycia, bo mamy siostrę – krawcową, która uczy dziewczyny podstaw zawodu. Chcemy, by każda z nich, po ukończeniu kursu otrzymywała maszynę do szycia.
Dużo mówi się o rozwoju i odbudowie kraju po długim okresie walk, które jeszcze się nie skończyły. Sądzę jednak, że najpierw trzeba odbudować człowieka.

To znaczy?

Uzdrowić relacje, wspierać ich w drodze do pojednania i wybaczenia. Mam parafiankę, której Seleka wymordowała całą rodzinę. I choć to stało się na jej oczach i była zdruzgotana, gdy karty się odwróciły i wkroczyła Antibalaka, ukrywała muzułmańskich sąsiadów – tych, którzy wcześniej wskazali jej dom Selece. Mimo tego heroizmu powiedziała mi, że nie potrafi im wybaczyć. Uratowała im życie, ale na przebaczenie potrzebuje czasu. Ks. Józef Tischner napisał: „przebaczenie wyzwala”. Kiedyś i ona będzie wolna... jak przebaczy. ©

KS. MIROSŁAW GUCWA jest misjonarzem w Republice Środkowoafrykańskiej od 1992 r. Pełni funkcję wikariusza generalnego diecezji Bouar. Jest koordynatorem Platformy Międzyreligijnej – zgromadzenia przedstawicieli religii katolickiej, protestanckiej i islamu, którego celem jest wspólna modlitwa, refleksja i działanie na rzecz pokojowego współżycia mieszkańców w czasie konfliktu. Pośredniczył w negocjacjach z porywaczami ks. Mateusza Dziedzica. Za działalność na rzecz pokoju został odznaczony przez tymczasową prezydent Catherine Samba-Panzę Komandorskim Narodowym Orderem Uznania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017