Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Słynna aktorka, chcąc sprawić przyjemność telewidzom – bo przecież nic tak nie cieszy Polaków jak zachodnia gwiazda chwaląca polskie osiągnięcia – wspomniała o Jerzym Grotowskim. „Wiesz, kto to był?” – zapytała kontrolnie, żeby usłyszeć rozbrajająco szczerą odpowiedź: „Nie”. „Jesteś dzisiaj drugą spotkaną przeze mnie młodą osobą z Polski, która tego nie wie. To był naprawdę największy reżyser teatralny w historii” – wytłumaczyła Weaver. Wendzikowska przyznała, że jest jej trochę wstyd, i zapewniła, że się doedukuje.
Stacja TVN postanowiła wygrać na niewiedzy swojej gwiazdy: tym fragmentem rozmowy wypromowała odcinek programu. Internauci mieli okazję, żeby wyrazić swoją kulturalną wyższość, pochwalić się nieznajomością nazwiska Wendzikowskiej, pożartować albo zapłonąć świętym oburzeniem. Jako komentarz do sprawy wklejano link do wywiadu, w którym Russel Crowe powiedział do dziennikarki: „Wyglądasz tak świetnie, że nie musisz dużo mówić” (i jakoś nikt nie zauważył, że zdanie to jest kompromitujące dla Crowe’a, nie dla Wendzikowskiej). Szkoła aktorska, w której uczyła się Wendzikowska, wydała oświadczenie, że aktorka pobierała nauki tylko rok i musiała „omijać zajęcia teoretyczne”.
„Wpadka Wendzikowskiej” nie zdążyła jeszcze zejść ze stron głównych portali informacyjnych, a już pojawił się na nich podobny news: łódzcy działacze Ruchu Narodowego wzięli Breżniewa i Gierka za bliżej nieznaną parę homoseksualistów. Żądając usunięcia billboardów Europejskiego Centrum Solidarności, wykorzystujących słynne zdjęcie całujących się przywódców, napisali (z użyciem fantazyjnej składni): „billboard jest odrażający, odpychający i promuje on dewiację na tle seksualnym w miejscach publicznych. (…) Działają one demoralizująco na młodzież oraz powodują obrzydzenie znacznej części łodzian. Zapytana przez nas matka z dzieckiem o ten billboard odpowiedziała, że nie życzy sobie, aby takie rysunki pojawiały się w miejscach publicznych, ponieważ wypaczają one psychikę jej dziecka”.
Najwyraźniej nie ma czegoś takiego jak common knowledge. Każdy z nas ma luki w wiedzy - zawodowej albo życiowej. Znam świetną tłumaczkę-anglistkę, która do czasu studiów myślała, że Ezra Pound był kobietą, a do niedawna - że Harper Lee to mężczyzna. Znam historyka filmu, który nie widział "Obywatela Kane'a". Znam wybitnego redaktora, który przeszedł przez swoje całkiem długie życie nie wiedząc, czym jest „Moda na sukces”. Znam znakomitego dziennikarza, który długo nie odróżniał Beatlesów od Stonesów. Znam zdolnego socjologa, który żył w przekonaniu, że musztarda sarepska to „musztarda saperska”. Znam wreszcie siebie – i chętnie podałabym jakiś przykład swojej szokującej ignorancji, gdybym tylko wszystkich tych przykładów skutecznie nie wyparła. Chociaż, zaraz: czy to nie ja pomyliłam kiedyś pietruszkę z selerem naciowym?
Nie apeluję o masowe przyznawanie się do poznawczych luk – choć mogłoby to być społeczne katharsis. Ale chciałabym, żebyśmy, zanim zaczniemy krytykować Annę Wendzikowską, zrobili rachunek sumienia – czy raczej rachunek niewiedzy.