Kobieta z prowincji

Jako córka wędrownego kaznodziei często zmieniała miejsca zamieszkania, spotykając pewnie nie raz pierwowzory swoich filmowych bohaterek. Dała im własną twarz.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

Frances McDormand w filmie „Fargo” / MATERIAŁY PRASOWE
Frances McDormand w filmie „Fargo” / MATERIAŁY PRASOWE

Nie mógł wygrać nikt inny. Frances McDormand, zdobywczyni tegorocznego Oskara za najlepszą rolę kobiecą jako aktorska osobowość przerasta wszelkie rankingi, a rola w filmie „Trzy bill­boardy za Ebbing, Missouri” Martina McDonagha okazała się dzięki niej podwójnym manifestem kobiecej siły – jako bohaterki i jako aktorki. Niezależnie od decyzji Amerykańskiej Akademii Filmowej dostaje naszego Oscara.

Pani Nie

Gdyby bracia Coen szukając odtwórczyni do roli głównej w „Fargo” (1996) kierowali się wartością rynkową McDormand, zamiast docenić jej faktyczne umiejętności, pewnie nigdy nie zagrałaby ciężarnej policjantki. Mało która współczesna aktorka pozostaje tak bardzo trzeźwa w ocenie kondycji tego zawodu, szczególnie z perspektywy uprawiającej go kobiety. „Jedyną siłą, jaką posiadasz, jest słowo »nie«” – mówiła w 2001 r. dziennikarzowi „Guardiana”, mając na myśli brak realnej władzy oraz, niezależnie od stanu konta, bycie skazanym na wieczne bezrobocie. I choć dziś ma 60 lat, a w dorobku niemal tyle samo ról, także w filmach błahych czy kiepskich, to „nie” zdaje się najlepiej definiować jej zawodową i czysto ludzką postawę. Również opisując fenomen McDormand trudno uniknąć tego słowa.

Nie ukrywa swego wieku, traktując własną twarz niczym „mapę drogową”, na której zaznaczyły się wszystkie przeżycia i zakręty losu. Nie pasuje do kanonów kobiecej urody – ze swą mocno zarysowaną, zwykle zaciśniętą szczęką, zdradzającą żelazny upór, z cierpkim uśmiechem, bezczelnym spojrzeniem wycelowanym prosto w oczy i pozbawionym tzw. sex appealu dziarskim chodem.

Nie lubi się fotografować, a jeśli już, to najlepiej w obiektywie takich artystek, jak Katy Grannan czy Annie Leibovitz, która widzi w niej esencję Ameryki – nie tej wygładzonej Photoshopem, lecz szorstkiej, gniewnej, plebejskiej.

Nie dopuszcza dziennikarzy do swojej prywatności – bo czy może być dla nich coś mniej ekscytującego niż życie przez 33 lata u boku tego samego mężczyzny, nawet jeśli jest nim Joel Coen?

Nie zamieniła swojej biografii w sensacyjną legendę, choć we wczesnym dzieciństwie została adoptowana i dorastała w domu pastora ewangelikalnego. Do czasu serialu HBO „Olive Kitteridge” (2014) nie grywała głównych ról i nawet w „Fargo” pojawia się na ekranie dopiero po półgodzinie, będąc jedną z kilku postaci pierwszego planu.

Te rozliczne zdania przeczące muszą złożyć się w portret kogoś, komu po prostu się wierzy, bo konsekwentnie podąża swoją drogą, a droga ta najczęściej wiedzie pod prąd.

Na twardo i na miękko

Jako mistrzyni drugiego planu wyspecjalizowała się w portretowaniu kobiet ­nazywanych zwykle „charakternymi”. Debiutując w czarnym kryminale Coenów „Śmiertelnie proste” (1984), który rozpoczął także błyskotliwą karierę braci oraz jej związek z Joelem Coenem (dotychczas zrealizowali wspólnie sześć tytułów), była jeszcze zakładniczką filmowej konwencji.

Ale już chwilę potem przyszła seria postaci twardo stąpających po ziemi, zadziornych, mówiących zdecydowane „nie” i czasem płacących za to wysoką cenę. Taka jest żona zastępcy szeryfa z filmu „Missisipi w ogniu” (1988, pierwsza nominacja do Oscara) w reżyserii Alana Parkera – jedyna sprawiedliwa w miasteczku terroryzowanym przez członków Ku Klux Klanu sto lat po zakończeniu wojny secesyjnej. W „Tajnej placówce” (1990), politycznym dramacie Kena Loacha, McDormand wcieliła się w postać amerykańskiej dziennikarki i obrończyni praw człowieka, która w Irlandii Północnej prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa bliskiego jej prawnika, a w konsekwencji odkrywa grubą aferę z udziałem brytyjskich służb specjalnych. Z kolei „Daleka północ” (2005) Niki Caro przyniosła zapowiedź dzisiejszej aktywności aktorki w obronie praw kobiet – ponownie nominowana do Oscara McDormand zagrała tu działaczkę związkową walczącą na drodze prawnej przeciwko molestowaniu robotnic zatrudnionych w kopalni (wzorowaną na autentycznej postaci). Drelichowy kombinezon, który aktorka nosi w filmie Caro, to niemalże jej znak rozpoznawczy: we „Wszystkich odlotach Cheyenne’a” (2011) Paola Sorrentina przywdzieje uniform urodzonej strażaczki, zaś podobny do górniczego nosić będzie w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri” – jako samotna mścicielka kontestująca również w taki sposób tradycyjne role płciowe.

Przełomem w karierze McDormand była oscarowa rola w czarnej komedii „Fargo”. Szefowa policji z miasteczka w Minnesocie okazała się postacią znacznie bardziej nieoczywistą niż dotychczasowe „twardzielki” z filmografii aktorki. Mówiąca z przesadnym lokalnym akcentem Marge Gunderson łączyła w sobie profesjonalną stanowczość z poczciwym zadziwieniem kształtem tego świata, w którym pogoń za mamoną odbiera ludziom rozum czy nawet zwykły instynkt samozachowawczy. Fakt, że bohaterka McDormand patrząca w zdumieniu na rozpętaną wokół absurdalną jatkę jest w zaawansowanej ciąży, dodawał filmowi zgoła filozoficznego wymiaru. Lecz także osobistego: w 1995 r. aktorka sama została matką, ­adoptując sześciomiesięcznego chłopca z Paragwaju.

Jednymi z najbardziej charakterystycznych filmowych wcieleń McDormand są zresztą niekonwencjonalne role matek: w „Na skróty” (1993) Roberta Altmana czy „Na wzgórzach Hollywood” (2002) Lisy Cholodenko, lecz przede wszystkim w filmie „U progu sławy” Camerona Crowe’a (2000, kolejna nominacja do Oscara). Reżyser na podstawie własnych wspomnień opowiada tu historię 15-latka, który chciałby zostać dziennikarzem muzycznym i w pierwszej połowie lat 70. wyrusza w trasę z zespołem rockowym, podczas gdy jego nadopiekuńcza i konserwatywna rodzicielka nie jest zachwycona tym pomysłem.

W wykonaniu McDormand walka o duszę i bezpieczeństwo chłopca skrywa w sobie wewnętrzny cichy dramat – samotnej kobiety, która wraz z wyfrunięciem dzieci z domu traci kontrolę nad światem, lecz nade wszystko chce pozostać wierna sobie i swojej miłości do syna. Do historii kina powinna przejść scena, w której zdesperowana matka w rozmowie telefonicznej z gwiazdą rocka, posiłkując się cytatem z Goethego, sprowadza młodzieżowego idola do moralnego parteru.


OSCARY 2018: Nadgorliwość gestów >>>


Role życia

Wszystkie te smakowite role, poważne i zabawne, chociaż wbrew scenariuszowi przebijały się nierzadko na pierwszy plan, pozostawiały jednak uczucie niedosytu, bo czas ekranowy McDormand był w nich mniej lub bardziej ograniczony. Żeby stworzyć wielką postać na miarę swoich możliwości, musiała wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce. Wykupiła prawa do ekranizacji powieści „Olive Kitteridge” Elizabeth Strout, nagrodzonej wkrótce potem Pulitzerem, a następnie sfilmowanej przez Lisę Cholodenko.

Główna postać emerytowanej nauczycielki matematyki z miasteczka w stanie Maine dla 57-letniej wówczas aktorki okazała się prawdziwym spełnieniem. Trudno wyobrazić sobie odtwórczynię, która tak intuicyjnie wyczułaby wszelkie słabości swojej bohaterki – zgryźliwej, pozbawionej sentymentów kobiety po menopauzie. Cofając się w czasie o 25 lat dostajemy prawdziwsze, znacznie bardziej złożone oblicze Olive, a wraz z nim przenikliwy obraz zmieniających się relacji społecznych i obyczajowych.

McDormand jako debiutująca producentka od początku wiedziała, że film fabularny tego wszystkiego nie pomieści. „Kobiece historie mają kształt bardziej kolisty, są bardziej rozlewne i skomplikowane, wymagają więc innego formatu” – tłumaczyła na łamach „Los Angeles Times”. Wyprodukowany przez HBO cztero­częściowy serial okazał się jednym z najwybitniejszych osiągnięć dzisiejszej telewizji, przekraczając formułę serialu „kobiecego”.

I gdy już się wydawało, że aktorka sięgnęła samych szczytów, przyszła kolejna rola życia, czyli Mildred Hayes z „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri” – buńczuczna, kanciasta, zaskakująca na każdym kroku. McDormand stworzyła tutaj postać jak z westernu, a zarazem ikonę matki cierpiącej, która nigdy nie płacze. Wypowiadając wojnę lokalnej policji, filmowa Mildred stała się budzicielką sumień dla całej społeczności. Była to zarazem kolejna rola tej aktorki zawierająca prowokacyjną sugestię, czym może być kobiecość. Raz jeszcze miała pokazać, że determinacja bywa skuteczniejsza od uległości, że macierzyństwo jest raczej arcytrudnym zadaniem aniżeli darem, a wdzięk osobisty i dobry wygląd w ostatecznym rozrachunku liczą się znacznie mniej niż gorzka mądrość.

Bohaterki grane przez McDormand nie zabiegają bowiem o naszą sympatię, a jednak stały się zwierciadłem dla wielu dojrzałych kobiet: popełniających błędy, zgorzkniałych, idących na udry ze światem. Dzięki Olive Kitteridge, Mildred Hayes czy wspomnianej już postaci matki z „U progu sławy” zobaczyły one, że nawet życie z pozoru przegrane może mieć ukryty sens. I że o ten sens trzeba walczyć do samego końca. Poprzez takie role McDormand dała też swą wyrazistą kobiecą twarz prowincjonalnej Ameryce. Wcielając się w pyskate ekscentryczki, przypomniała o swym mało­miasteczkowym pochodzeniu – przyszła na świat w niewielkim Gibson City w stanie Illinois i jako córka wędrownego kaznodziei często zmieniała miejsca zamieszkania, spotykając pewnie nie raz pierwowzory swoich bohaterek.

Przekraczanie dystansu

Co najważniejsze, amerykańska aktorka znalazła dla tego typu zwykłych-niezwykłych postaci własny wyraz. Choć jest posiadaczką twarzy nadzwyczaj plastycznej, nietkniętej przez kosmetyczne wypełniacze, przed kamerą zazwyczaj rezygnuje z nadmiernej ekspresji. Doskonale zdaje sobie sprawę, że krzykliwe okazywanie emocji jest znacznie łatwiejsze i koniec końców mniej sugestywne niż oszczędne gospodarowanie mimiką. Jedynie w rolach bardziej komediowych, takich jak zakompleksiona pracownica klubu fitness marząca, a jakże, o operacjach plastycznych w „Tajne przez poufne” (2008) Coenów, czy zasadnicza matka małej uciekinierki sama mająca to i owo za uszami w „Kochankach z Księżyca – Moonrise Kingdom” (2011) Wesa Andersona, pozwalała sobie na większą dawkę brawury. Przy pracy nad rolą sięga też chętnie po swoje bogate doświadczenie teatralne.

W latach 80. występowała z powodzeniem na scenie, zasłynąwszy m.in. rolą Stelli Kowalski w „Tramwaju zwanym pożądaniem” Tennessee Williamsa. I choć dziś posiada status gwiazdy kina (sorry, Frances, na pewno nie spodobałoby ci się to określenie), od 20 lat współpracuje z Wooster Group, małym eksperymentalnym teatrem z Nowego Jorku. Miał to na uwadze scenarzysta i reżyser „Trzech billboardów...”, również wywodzący się z kręgów teatralnych, kiedy pisał rolę Mildred specjalnie dla niej. W wywiadach przyznaje, że tylko ktoś taki jak McDormand mógł uchwycić i uwiarygodnić rytm przekleństw zawarty w wypowiedziach bohaterki. Obdarzona wyjątkowym słuchem aktorka współuczestniczyła zresztą w tworzeniu dialogów do tego filmu. Na planie zaś, jak wspominają towarzyszący jej aktorzy, zamiast grać egocentrycznie „do kamery” wolała, wzorem aktorów scenicznych, wchodzić w bliższe interakcje z partnerami i tym samym wymieniać się z nimi energią.

Ci, którzy mieli z nią bezpośredni kontakt, zwracają uwagę na to usilne przekraczanie dystansu, a jednocześnie jej ciągłe niedopasowanie wobec oczekiwań, kim być powinna wielka aktorka o nazwisku Frances McDormand. Odbierając niedawno nagrodę BAFTA, wyłamała się z masowej akcji i nie wystąpiła w przepisowej czerni, ściągając tym na siebie głosy potępienia. Czyżby ujawniła się tu słynna przekora, tak dobrze nam znana z jej ekranowych wcieleń? Frances McDormand nie potrzebuje jednak gestów symbolicznych, o swych poglądach mówi wprost, a swoimi wywrotowymi rolami, zwłaszcza z ostatnich lat, zrobiła bardzo dużo dla przełamywania stereotypów. Udowodniła, że prawdziwe aktorstwo to wcale nie glamour, ale ciężka praca nad sobą. I że zaawansowany wiek, który dla wielu aktorek oznacza najczęściej dramatyczne zakończenie kariery, może być także zupełnie nowym otwarciem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018