Ptaki i ludzie

Andrzej Kruszewicz, ornitolog: Gdyby ludzie więcej czytali o życiu ptaków, dowiedzieliby się, jak żyć nie martwiąc się zanadto, ciesząc się każdą dobrą chwilą, kiedy życie ciśnie mniej niż zwykle. Rozmawiała Anna Mateja

16.03.2010

Czyta się kilka minut

Dr ANDRZEJ KRUSZEWICZ (ur. w 1959 r. w Białymstoku) jest ornitologiem, dyrektorem Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. Kilka lat temu założył w zoo Azyl dla Ptaków, w którym rocznie pomaga się około dwóm tysiącom ptaków. Autor m.in. dwutomowego atlasu "Ptaki Polski" (wyd. Multico, Warszawa).

Anna Mateja: Czytając Pana dwutomowy atlas ornitologiczny "Ptaki Polski", zorientowałam się, że pokój w akademiku na Ursynowie dzielił Pan podczas studiów ze świergotkiem polnym, sikorą, pokrzywnicą, klęskawką, podróżniczkiem, pliszką, gilem... Na pewno o kimś zapomniałam. Co Pana tak fascynuje w dzikich ptakach?

Andrzej Kruszewicz: Różnorodność, czyli wszystko. Jeszcze w Białymstoku, skąd pochodzę, obserwowałem dzierlatki. Ziemia zryta kołami ciężarówek, błotniste kałuże, do tego zarośla ostów i piołunu porastające place budów na obrzeżach rozrastającego się miasta, które sąsiadowały z polami uprawnymi - to były warunki wyśmienite dla gniazdowania dzierlatek. Teraz nie ma tam śladu ani po dzierlatkach, ani po spokrewnionych z nimi skowronkach - miejsce życiodajnego chaosu zajęły nowoczesne osiedla, parkingi, supermarkety. Zamiast jednak ubolewać nad cywilizacją, która je wyparła, wolę podziwiać zaradność tych ptaków: dzierlatki wycofują się na tereny bardziej dzikie wschodniej i południowej Europy.

Bo też ptaki pod względem zdolności adaptacyjnych bywają niezmordowane - potrafią wykorzystać nawet najbardziej niesprzyjające warunki, np. wróble można spotkać na pustyni, za kręgiem polarnym, na wyspach oceanicznych, ludzka cywilizacja też im niestraszna. To imponuje, podobnie jak racjonalność ptasich zachowań, choćby w lesie, gdzie wszystkiego jest pod dostatkiem, ale też konkurencja ze strony innych gatunków spora. Wtedy każdy ptak stara się śpiewać w odmienny sposób i o różnych porach, byle tylko zasoby siedliska wykorzystać dla siebie jak najlepiej. Jednak każdy gatunek bierze tylko to, co jest mu potrzebne, i nie konkuruje z innymi, tak by w środowisku znalazło się miejsce dla każdego. I tu zaczyna się najciekawsze: różnorodność zachowań, kształtowanych przez środowisko, przekłada się na ptasie charaktery.

Coś zaszwankowało w procesie ewolucji, że człowiek postawił na konkurencję zamiast na kooperację, jako podstawę tworzenia wspólnoty?

Zmieniły się nam priorytety, ale co stoi na przeszkodzie, by czerpać wzory np. z życia wróbli czy gawronów? Niepozorny wróbel może być obiektem bardzo ciekawych studiów, nawet można się nim zachwycić, jeśli spędza się w jego towarzystwie mnóstwo czasu. Mnie się to przydarzyło i ostatecznie napisałem o wróblach doktorat.

Jakich więc nauk może człowiekowi udzielić wróbel czy gawron?

Od wróbla możemy nauczyć się sprytu i zaradności. Podczas badań prowadzonych w Kampinoskim Parku Narodowym zastanowiło mnie, dlaczego ostatnie z pięciu wróblich jaj jest małe, byle jak ubarwione i niezapłodnione. Długo mnie to intrygowało; odpowiedź przyszła podczas obserwacji ptaków w Indiach i Afryce, gdzie wróble gromadnie bronią gniazd przed intruzami wielkości sroki czy sójki. Rabuś, nawet dokuczliwie nękany i spiesząc się, może jednak coś ukraść. Co najpierw rzuci mu się w oczy?

Coś, co się wyróżnia.

Właśnie, np. inaczej zabarwione jajo. Z tego powodu w gniazdach krukowatych czy szpaków znajdujemy różne błyskotki czy kolorowe szmatki - zwracają uwagę na takie drobiazgi i od razu biorą je do dzioba, by włączyć do swojej kolekcji.

Gawrony z kolei są wzorem zachowywania spokoju ducha w trudnych sytuacjach.

Kiedyś dotarły do Azylu dla Ptaków przy warszawskim ogrodzie zoologicznym trzy gawrony, które zaplątały się w żyłkę wędkarską, jak przypuszczam, złośliwie rozwieszoną między drzewami jednego z miejskich parków. Ptaki zawisły na niej skrzydłami. Po zbadaniu wpuściłem je do klatki z jedzeniem i wodą. Każdy zachowywał się identycznie: najpierw flegmatycznie rozglądał się wokół, potem gasił pragnienie, zjadał małe co nieco i zasypiał. Podczas rehabilitacji poddawały się cierpliwie wszelkim zabiegom i manipulacjom, jakby "wiedziały", że w sytuacji ograniczonej wolności i sprawności szkoda sił na szamotaninę czy dziobanie rąk opiekunów - trzeba cierpliwie znosić nastawianie skrzydła czy zmienianie opatrunków.

W Azylu opiekowaliśmy się kiedyś sosnówką, a właściwie sosnówkiem, bo to był samczyk (to mały ptak o szaro-czarnym ubarwieniu), którego nazywałem Vis vitalis, bo był przykładem niespożytej wręcz siły życiowej. Przyniesiono go poturbowanego przez kota. Szybko okazało się, że jedna z nóg uległa martwicy i trzeba ją odjąć; zwykle ptaka poddaje się wówczas eutanazji, bo po amputacji nie ma przecież szans żyć na wolności. Tu nie miałem serca wykonać takiego zabiegu... Sosnówek bowiem, mimo zwarcia z kotem, śpiewał, podskakiwał, zaczepiał mnie, larwy mącznika brał z ręki. Spadał z żerdki, ale od razu wspinał się po prętach klatki, by z powrotem na niej usiąść. Został z nami w Azylu, codziennie pokazując, że w życiu zawsze trzeba szukać jego jaśniejszej strony.

Aż trudno uwierzyć, że człowieka coś może łączyć ewolucyjnie z taką pogodą ducha.

Ludzi zmieniła cywilizacja i kultura, ptaki wciąż przedstawiają sobą czyste, żywe charaktery, często nawet charakterki - np. zachowania kosów potrafią być nasycone emocjami, niemal teatralne, a życiowe perypetie pełne napięcia. Zdarzają się zdrady, sentymentalne powroty, nawet gwałty zbiorowe, samice porzucają partnerów po wychowaniu młodych, by związać się z kimś innym i zająć się następnym lęgiem.

Gwałt zbiorowy na kosie?!

Ależ tu chodzi tylko o to, by przekazać geny następnym pokoleniom! Obierane strategie bywają różne, np. drobne ptaki śpiewające starają się o jak największą liczbę potomstwa (bo też śmiertelność tych ptaków bywa zatrważająca - rocznie ginie nawet 60 proc. samic kosów, zjadanych przez koty i kuny podczas wysiadywania jaj).

"Zdrada" to też strategia: samiczka wybiera po prostu lepsze geny dla lęgu. Choć ludzie popełniają zdrady z innych powodów niż zwierzęta (nie poszukujemy przecież lepszych genów, tylko prawdziwego uczucia albo przygody), coś nas jednak z nimi łączy: jak dowodzą badania, kobiety popełniają zdrady częściej w dni płodne niż bezpłodne.

Im bliżej pozna się ptaki, tym łatwiej dostrzec różnice w charakterach poszczególnych osobników, tym bardziej że są one przejrzyste, jakby przerysowane, niczym postaci serialowych. Tyle że film to wynik konwencji, a ptaki takie po prostu są: żyją czystymi emocjami, podczas kiedy my, ludzie, całe życie uczymy się je skrywać. One manifestują potrzeby i przeżycia, nas cywilizacja i kultura uczą maskowania, a bywa: i kłamstwa. Ptaki oszukują tylko w sytuacjach granicznych, kiedy chodzi o życie, np. udają, że są ranne, by odwieść drapieżnika złudzeniem łatwego łupu od gniazda z pisklętami.

Zamiast o gwałtach i zdradach, proszę lepiej opowiedzieć o prawdziwej miłości u ptaków. Chyba że taka nie istnieje...

Jak mogłaby nie istnieć? Gdyby do miłości niezdolne były ptaki czy ssaki, homo sapiens też byłoby obce to uczucie. Miłość pojawia się jako odpowiedź na agresję - to powstały ewolucyjnie sposób na przełamanie nienawiści i niepewności.

Podczas Akcji Bałtyckiej, kiedy chwyta się tysiące ptaków, by je zaobrączkować i dzięki temu móc obserwować, schwytałem kiedyś mysikrólika, samiczkę. To drobny ptak o długości ciała ok. 9 cm, ważący góra 7 gramów. Wyplątywałem samiczkę z siatki, do której chwytaliśmy ptaki, gdy pojawił się jej partner z nastroszonym, żółto-pomarańczowym czubkiem. Nie mógł jej uwolnić, więc... wskoczył do siatki obok niej. Wolał być w niewoli z partnerką, niż fruwać swobodnie, ale bez niej. Zresztą niewola trwała tylko kilka godzin: po zaobrączkowaniu, zważeniu i zmierzeniu wypuściłem je na wolność. Patrzyłem, jak lecą, trzymając się blisko siebie - dwa małe punkty, a proszę sobie wyobrazić, że te ptaki potrafią pokonać, lecąc z wiatrem, Morze Bałtyckie! Potrzebują na to trzech gramów tłuszczu, tyle dokładnie spalają pokonując taki akwen.

Nie zdajemy sobie sprawy, że związek między ptakami może być wieloletni i dozgonny - przekonują się o tym hodowcy próbujący łączyć w pary ptaki, które dobrały się jeszcze na wolności. Zmiana stanu rzeczy z reguły kończy się fiaskiem.

Przyznaję, że obserwując ptaki zrozumiałem, czym jest przywiązanie, jak doskwierająca potrafi być samotność czy tęsknota. W mojej pracowni w Dziekanowie Leśnym, na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego, przez kilkanaście lat mieszkał samczyk ogoniatki czubatej (to drobny ptak, którego połowę długości ciała stanowi... ogon; zamieszkuje trzcinowiska). Ogoniatka zaplątała się w sidła ptasznika i przez to znalazła się w transporcie drobnych ptaków z Holandii. Samczyk był straszliwie samotny, nawet śpiewał, ale bynajmniej nie z radości. W końcu wpuściłem do jego klatki pierwiosnka, którego wyleczyłem z urazu skrzydła.

Ptaki najpierw darły ze sobą koty, ale widać było, że oba chcą mieć przyjaciela... Po kilku tygodniach, choć nadal nie potrafiły na siebie patrzeć, wypracowały rytuał przytulania. Potrzeba bliskości okazała się silniejsza nawet od międzygatunkowych uprzedzeń.

Nie patrzy Pan na ptaki zbyt antropomorficznie?

W żadnym wypadku - jestem przede wszystkim przyrodnikiem, ornitologiem. Dlatego próbuję dowiedzieć się, dlaczego u ptaków też spotykamy zachowania, które człowiek nazywa miłością, wiernością, oddaniem. Dlaczego, skoro się rzekło, że monogamia w przyrodzie nie ma uzasadnienia, spotyka się ptaki, które czuwają przy szczątkach swojego partnera. Coś takiego zauważyłem u pary łabędzi: ciało samicy zjadły lisy, zostało już tylko pierze, a samiec kilka tygodni po śmierci towarzyszki nie potrafił opuścić jej szczątków. Innym razem samczyk zięby trwał przy ciele partnerki, która leżała na poboczu, potrącona śmiertelnie przez samochód. On sobie jeszcze nie uświadomił jej śmierci - partnerka nie dawała żadnych sygnałów, więc on czekał. Ptak nie rozumie, że coś się nagle skończyło, może dlatego ucieka w substytut towarzyszenia rozkładającemu się ciału.

Są gatunki, w których istnieje poczucie więzi rodzinnych, np. wśród gęsi i żurawi. Myśliwy strzelając do klucza dzikich gęsi (nie z głodu zresztą, ale dla zdobycia czegoś takiego, jak "trofeum myśliwskie"!) nie strzela tak naprawdę do jakiegoś tam ptaka, ale do osobnika, który jest identyfikowany jako czyjaś matka, siostra, towarzyszka. Gęsi nie są wobec siebie anonimowe, wręcz przeciwnie - są związane z całym stadem, a śmierć którejś z nich wywołuje w reszcie poczucie utraty.

Ptaki pod wpływem tęsknoty przestają śpiewać i jeść, wpadają w apatię. Bynajmniej nie jest tak u wszystkich ptaków, np. jaskółki po wyjściu z gniazda i rozpoczęciu samodzielnego życia stają się dla siebie zupełnie anonimowe. Gilom z kolei samotność potrafi tak doskwierać, że łączą się w pary homoseksualne, choć z punktu widzenia konieczności przedłużenia gatunku nie ma to żadnego uzasadnienia. Widać najważniejsze jest dla nich to, by nie być samemu.

Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest, szczególnie jeśli założymy, że dostęp do uczuć wyższych ma tylko człowiek. Dopiero od niedawna znakujemy ptaki indywidualnie i poznajemy ich DNA, dzięki czemu wiemy, kto z kim jest spokrewniony, z czego wynikają pewne zachowania.

W ramach pewnego eksperymentu samczykowi sikory bogatki poszerzył Pan flamastrem czarny "krawat" na piersi ptaka. Szerokość tego krawatu to wizualny sygnał dla innych, kto rządzi w stadzie. Jeden ruch flamastrem i zburzył Pan hierarchię socjalną grupy.

Wyrazisty "krawat" jest znakiem rozpoznawczym agresywnego dominanta, któremu inne ptaki ustępują, bo szkoda im piór na zadzieranie z kimś silniejszym. Podmalowaliśmy małego samczyka, który zawsze ustępował i nie pchał się pierwszy do karmnika.

Początkowo nie zachowywał się jak dominant, mimo że inni mu ustępowali, bo przecież poziom testosteronu miał we krwi wciąż taki sam. Jakaż jednak zmiana zaszła w nim w ciągu kilku dni! Ptak przyzwyczaił się do ustępliwości współtowarzyszy i najzwyczajniej w świecie to wykorzystywał, choć nie miał do tego żadnych tytułów (czyli bodźców fizjologicznych).

Prawie jak u ludzi.

Są takie wspólnoty ptasie, w których wiecznie trwają kłótnie, np. w kolonii lęgowej rybitw gniazda rozmieszczone są tak, by ich lokatorzy nie dotknęli się dziobami. Nie przypomina nam to czegoś? Nawet obserwowanie karmnika zimą może być pretekstem do przemyśleń prawie filozoficznych. Taka modraszka, niby najmniejsza ze stołujących się ptaków, a potrafi przepędzić każdego. Jest najbardziej agresywna, a w zimie ptakom szkoda energii i piór na kłótnie, więc wolą jej ustąpić. Grubodzioby, czyli największe w Polsce łuszczaki (nazwa pochodzi od sposobu odżywiania się tej rodziny ptaków: wyłuskują nasiona z osłonek), z nikim walczyć nie muszą. Masa ich ciała - 50-60 gramów - mówi sama za siebie. Wyjadają więc swoje, a kiedy jest za duże zamieszanie, wycofują się; święty spokój jest najważniejszy. Z kolei kowalik zachowuje się jak człowiek z leśniczówki: wpada, zabiera parę pestek pod język i przepada, jakby się krępował jeść w towarzystwie. W pełni go rozumiem: sikorze pospólstwo jest trochę kłótliwe, wiecznie coś tam szczebiocą, niczym ludzie z miasta.

Obserwując zwierzęta, szybciej zrozumiemy, skąd nam się wzięły niektóre zachowania i atawizmy, a jest ich więcej, niż nam się wydaje, bo wszystko, w co nas wyposażyła natura, pochodzi ze świata zwierząt, tyle że nie zawsze potrafimy to zauważyć. Włożyliśmy przecież sporo wysiłku, by się od swoich mniejszych braci odciąć. Prawie straciliśmy węch, zastępując powonienie innymi zmysłami i zwalczając swój naturalny zapach, a ssaki żyją przede wszystkim w świecie zapachów. Podobnie jest ze słuchem, tymczasem np. mewy albo pingwiny potrafią rozpoznać piski swoich piskląt pośród stu tysięcy par lęgowych znajdujących się na klifie skalnym.

Ludzie mają GPS, a ptaki nie mogą sobie pozwolić na marnotrawienie czasu. Sam Pan to powiedział, broniąc kormoranów przed zarzutami wędkarzy, że wyjadają im ryby.

Życie ptaków nieustannie ociera się o granicę życia i śmierci. Kormoran nie może więc łowić ryb w wodzie, gdzie ich nie ma, bo umarłby z głodu.

Wędkarz może, bo nie robi tego dla przeżycia: chce mieć kontakt z przyrodą, wyjść z domu albo uspokoić skołatane nerwy. Ptaki nie mają tak lekko, np. mysikrólik, bardzo ruchliwy ptak, przy temperaturze do minus 10 stopni lotem helikoptera penetruje najcieńsze gałązki w koronie sosny czy świerka. Gdy temperatura spada jeszcze bardziej, wydatek energetyczny włożony w taki wysiłek byłby niewspółmierny do zysku, więc żeruje chodząc i strosząc pióra.

U ptaków, które są drapieżnikami, np. u sokołów czy orlików, samiec jest mniejszy niż samica: jeden poluje więc na małe ptaki, drugi na większe, dzięki czemu lepiej eksploatują środowisko, nie wchodząc sobie w drogę. A z kolei pliszka siwa, by wypłoszyć zaszytego nieruchomo owada, biega machając ogonem i z uporem maniaka przekłada liście, szukając czegoś do zjedzenia.

Ptasi świat jest zorganizowany i racjonalny, a różnorodność charakterów i zachowań, powstała na drodze ewolucji, pozwala przetrwać w tym samym środowisku różnym gatunkom. Wciąż jednak jest to szkoła życia, w której poradzą sobie tylko najlepiej dostosowani. Np. kobuz, polując na jaskółkę, musi być na tyle szybki, by ją zaskoczyć, bo nie ma szans jej dogonić w linii prostej, chyba że trafi na osobnika młodego albo osłabionego. Jeśli nie uda mu się jej złapać, traci obiad; jeżeli jaskółka nie ucieknie, traci życie. Presja ewolucji jest więc większa na jaskółkę niż na kobuza, bo on ma mniejszą motywację, by gonić jaskółkę, niż ona - by uciekać.

A gdzie jest miejsce na radość życia w tym efektywnie zorganizowanym świecie?

Do pracy nad albumem "Ptaki Polski" przystępowałem z przekonaniem, że muszę napisać książkę, dzięki której laicy będą mogli przekonać się, z jak szczęśliwymi stworzeniami możemy na co dzień obcować. Moja fascynacja awifauną rozpoczęła się przecież od przeczytania podobnego opracowania - jako dziecko otrzymałem książkę Bengta Berga "Mój skrzydlaty przyjaciel", przetłumaczoną przez Antoniego Czekalskiego, a wydaną w Krakowie w 1931 r. Z dedykacji dowiedziałem się, że dostał ją jeden z moich kuzynów w prezencie gwiazdkowym w trzecim roku wojny. Po jej przeczytaniu zarzuciłem akwarystykę, rozpocząłem hodowlę kanarków i zeberek. Nim skończyłem podstawówkę, już wiedziałem, że chcę być lekarzem zwierząt. Zostawiłem więc nadnarwiańskie łąki, gdzie spędzałem dużo czasu, poznając ptaki i wagarując, by rozpocząć naukę w Technikum Weterynaryjnym w Łomży. Na studiach pojawiłem się ze sprecyzowanymi zainteresowaniami - chcę leczyć ptaki.

Pierwsza książka o ich życiu ustawiła Panu życie.

Na tym polega siła książek. Gdyby ludzie więcej czytali o życiu ptaków, dowiedzieliby się, jak żyć nie martwiąc się zanadto, ciesząc się każdą dobrą chwilą, kiedy życie ciśnie mniej niż zwykle. Jesienią, kiedy jest ogromna ilość pokarmu, potomstwo wychowane, a nowe piórka wyrośnięte, ptaki zaczynają bezinteresownie śpiew, wyłącznie po to, by zamanifestować radość życia. Kosy, pleszki czy łozówki rozwijają posiadany podstawowy schemat śpiewu gatunku, wprowadzając zasłyszane dźwięki, nawet alarmy samochodowe czy dzwonki w telefonach, jeśli tylko są melodyjne. Nie rozpamiętują tego, że dwie godziny wcześniej o mało co nie stały się obiadem drapieżnika, że za kilka tygodni spadnie śnieg i o jedzenie będzie trudno. Ważne jest to, co teraz.

Jak już czytalibyśmy opisy ptasiego życia, niechybnie dowiedzielibyśmy się też, co to znaczy być wytrwałym. Jaskółki brzegówki kopią norę na lęgi codziennie, aż osiągną głębokość nawet 90 centymetrów. Remiz buduje misterne, kuliste gniazdo z puchu, z kolei bocianie gniazdo może ważyć nawet i trzy tony, bo tworzone jest przez kolejne pokolenia tych ptaków. Nie zdarza się, by wrony chcąc rozłupać orzech się zniechęcały - to inteligentne ptaki, więc wiedzą, że cel osiąga się tylko będąc konsekwentnym. Jeśli trzeba, wrona zrzuci orzech na alejkę czy ulicę i cierpliwie poczeka na poboczu, aż rozgniecie go przechodzień albo samochód.

Człowiek może dać ptakom coś więcej nad rozgniecenie orzecha?

Ustawicznie przekształcamy świat, ptaki starają się na tym skorzystać. W Białowieży bocian przezimował nocując na kominie piekarni. Widziałem gniazdo makolągwy zrobione z waty szklanej i inne gniazdo, niczym "madejowe łoże" zbudowane z drucików z plombami ołowianymi (były kiedyś takie przy butelkach). Przy ujściu ścieków do rzek, np. przy kolektorze młocińskim w Warszawie, nie zamarza rzeka, więc gromadzą się tam kaczki i mewy, nawet sześć bielików znalazło rewir. Nie wszystko jednak, co ptaki znajdą w ściekach, im służy. Kiedy pojawia się w Azylu kolejny młody łabędź z rozimpregnowanym upierzeniem albo przytruta rybitwa, w której ciele skumulowało się zbyt dużo metali ciężkich, myślę, że nie stałoby się nic złego, gdyby człowiek nie był taki zachłanny w zagarnianiu świata dla siebie. Moglibyśmy się trochę posunąć, robiąc miejsce dla innych, tak jak ptaki, które organizują się tak, by w środowisku znalazło się miejsce dla każdego gatunku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010