Przeniknięcie i utożsamienie

W związku z muzyką - jej naturą, istotą, substancją, przypadłościami - nachodzą mnie czasem myśli osobliwe, acz chyba warte uwagi. Dwiema z nich chciałbym się tutaj z Czytelnikami podzielić.

06.03.2006

Czyta się kilka minut

Pierwsza tyczy przeniknięcia i utożsamienia. Przeniknięcia muzyką mnie, słuchającego (bo tylko w słuchaniu jest to możliwe) na wskroś, totalnie, psycho-fizycznie, duchowo i materialnie. Przeniknięcia, czyli pobudzenia uczuć i ożywienia myśli, w doskonałej jedni tych dwu sfer: emocji i intelektu. Do takiego przenikania zdolna jest spośród wszystkich sztuk tylko muzyka. Inne sztuki zapośredniczają: poezja słowem, malarstwo wyglądem naocznym. Muzyka zaś, w swoim byciu związana najmocniej i najgłębiej z czasem jako sednem naszej egzystencji, oddziałuje wprost, bezpośrednio, całą sobą, swymi elementami i jakościami, i swoją formą (działa niczym nie zapośredniczana, a zarazem, paradoksalnie, mówić i pisać o niej można tylko pośrednio, nigdy wprost!).

Takie zaś totalne muzyką przeniknięcie równoznaczne jest z pełnym jej zrozumieniem, z pojmowaniem jej sensu. Słuchając muzyki w sposób doskonały, doznaję przeniknięcia podwójnego: czuję, że muzyka jest we mnie (czuję w sobie jej obecność), a równocześnie wiem, że ja jestem w niej. Nieczęste to doznanie i nie wszystkim słuchającym muzykę dostępne. W istocie jest ono darem, wymaga pewnych przygotowań, oczyszczeń duszy. Wprawdzie zdarzają się tu nagłe objawienia, niespodziewane iluminacje, olśnienia niezależne od naszej woli, ale warunek jest taki, że my musimy pragnąć tego przeniknięcia, i winniśmy skłaniać ku sobie muzykę, przyciągać ją tak, jak ona nas ku sobie wabi i zaprasza do swoich czarodziejskich ogrodów. Jest to pełne wzajemne oddanie: muzyka - w postaci, powiedzmy, Chorału Bacha, Nokturnu Chopina, Wariacji Beethovena, Adagia Mozarta, Pieśni Mahlera - daje mi siebie i równocześnie ja się jej całkowicie powierzam, z duszą i ciałem.

Takie muzyką na wskroś przeniknięcie budzi też czasem we mnie dziwną tęsknotę do całkowitego utożsamienia się ze słuchanym utworem: na przykład tą oto "Pieśnią o ziemi" ("Das Lied von der Erde") Mahlera czy Arią z "Wariacji Goldbergowskich" (w drugim nagraniu Glenna Goulda); i pragnienie zgoła absurdalne: abym po śmierci mógł przemienić się wprost w utwory muzyczne szczególnie przeze mnie za życia ukochane, abym mógł się utrwalić w muzyce znajdując w niej ocalenie... Dopowiadając jakby i rozwijając w kierunku muzycznym życzenie z przejmującego wiersza Poety: "Niech nie kładą mnie do dołu / niech mnie na grobli posadzą / pośród chmielu i czeremchy / pośród bzu koralowego / pośród szyszek drzew olchowych / pośród iw pośród leszczyny / w chaszczu wierzb nad samą wodą / jeże zjedzą moje oczy / lisy moje nogi zgryzą / mrówki kości mi wybielą / i brązowy goły czerep / spojrzy wiosną na kaczeńce / i na niezapominajki" (Jarosław Iwaszkiewicz).

Spytać by teraz jeszcze można, skąd to pragnienie przeniknięcia i życzenie utożsamienia? Wypływa ono z pierwotnej i człowiekowi wrodzonej tęsknoty do szczęścia, do życia szczęśliwego (Vita beata). Tutaj pojawia się myśl druga, którą uświadomiłem sobie właściwie niedawno, podczas czterech wykładów, jakie w ubiegłym roku miałem w katowickiej Akademii Muzycznej (gdzie mnie zawsze tak miło przyjmują!), na temat melodii - jej istoty, znaczenia, roli, jaką odegrała w dziejach muzyki. Powiedziałem wówczas do Eugeniusza Knapika - naszego znakomitego kompozytora, który katowickiej Uczelni drugą już kadencję rektoruje - że, kto wie, może ("może" dla innych, dla mnie na pewno!) głównym celem działania muzyki jest dawać szczęście, czynić ludzi szczęśliwymi; i to nie tylko na ten ograniczony czas obcowania z danym utworem, ale na dłużej: napełniając poczuciem szczęśliwości z samego muzyki istnienia. Tak że można chyba i tym działaniem - podstawowym i zasadniczym - dopełnić listy oddziaływań muzyki z traktatu XV-wiecznego jej teoretyka Johannesa Tinctorisa ("Complexus effectuum musices"): "Boga radować, / Boga chwalić, / Radości zbawionych zwiększać, / Kościół wojujący do tryumfującego zbliżać, / Przygotowywać do uzyskania bożego błogosławieństwa, / Dusze do pobożności pobudzać, / Smutek rozpraszać, / Zatwardziałość serca zmniejszać, / Diabła zmuszać do ucieczki, / Wywoływać stan ekstazy, / Umysły przyziemne podnosić, / Złą wolę odbierać, / Ludzi cieszyć, / Chorych leczyć, / W trudach ulgę dawać, / Dusze do walki podniecać, / Miłość podsycać, / Obcowaniu ludzi przyjemności dodawać, / Uczonym w muzyce sławę dawać, / Dusze zbawiać" (cytuję za Władysławem Tatarkiewiczem: "Historia estetyki", t. III).

Ów postulat uszczęśliwiania, wypowiedziany wprost, brzmi zapewne naiwnie i sentymentalnie, podobnie jak inne "recepty na szczęście". Postaram się go więc trochę rozwinąć. Zresztą nigdy (ile mi wiadomo) nie został on w dziejach myśli o muzyce w ten sposób sformułowany. Wyznaczano muzyce - w starożytnej Grecji, potem w średniowieczu - funkcje etyczne: czynienia ludzi moralnie lepszymi (Platon w "Państwie", "Prawach"; Arystoteles w "Polityce"); hedonistyczno-ludyczne - dawania przyjemności, szlachetnej rozrywki - w Oświeceniu; estetyczne - w XIX wieku; poznawcze (średniowiecze, wiek XX). Jednak nigdy nie mówiono wprost o jakimś uszczęśliwianiu, darzeniu szczęściem. A przecież taką "eudajmoniczną" intencję wyczuwać można, przed wszystkimi innymi, w samym charakterze muzyki. Tak była ona komponowana, aż po wiek XIX włącznie, takimi ekspresjami emanująca, tak się w słuchających jej konstytuowała, że musiała - pięknem brzmień, kunsztownością struktur, subtelnym graniem na skali uczuć, doskonałością budowy, dramaturgią formy - budzić poczucie szczęścia.

Dopiero z początkiem XX wieku ten odwieczny, wrodzony zda się muzyce eudajmonizm drastycznie zakwestionowano - w Wiedeńskiej Szkole nowej (ekspresjonistycznej) muzyki. Do tego zaś mniej więcej czasu muzyka europejska hojnie darzyła ludzi poczuciem szczęśliwości: radością chwil i szczęściem godzin, błogością kontemplacji i radością działania, szczęściem powagi i zabawy, radością uniesienia i uciszenia, szczęściem uczuć religijnych i szczęśliwością uczuć miłosnych, radością intensywnego odczuwania i szczęściem pełnego rozumienia... Także - szczęśliwością á rebours, kiedy muzyka, jak w romantycznym wieku XIX, wyrażała smutek, tęsknotę, rozpacz, ból, dramat i tragizm - aby nas z tych uczuć oczyścić, przez wstrząs, katharsis.

Dawała muzyka ongiś poczucie szczęścia, gdyż była, aż do XX wieku - mimo narastających w romantyzmie efektów charakterystycznych - w swym estetycznym rdzeniu, w swej istocie piękna, nie uchybiająca swojej brzmieniowej urodzie. Bywały też w jej nowożytnych dziejach style, indywidualne i powszechne, w całości przeniknięte eudajmonizmem, powstałe jakby po to tylko, aby nas szczęściem darzyć. Takim jest przede wszystkim styl muzyki Mozarta.

Ja natomiast chciałbym tu jeszcze zwrócić uwagę na dynamiczny aspekt owej szczęśliwości, jakiej muzyka minionych epok nam udziela: mianowicie na porywającą radość jej powstawania i kształtowania na naszych oczach i w naszych uszach; radość muzyki z żywej materii dźwięku formowanej, w nieustannym ruchu naprzód, przybierającej coraz to inne kształty, wszelako zawsze z odniesieniem do postaci zasadniczej, w dialektycznej grze tożsamości i różnicy. Radość muzyki pełnej witalnej energii, kipiącej radością życia, tym bardziej zdumiewającą, gdy uświadomimy sobie, jaki to człowiek tę muzykę tworzył: charakteru niepokornego, wręcz buntowniczego, niemal całe swe twórcze życie zmagający się z narastającymi dolegliwościami i chorobami, które go w końcu przedwcześnie (w wieku 57 lat) zmogły; dotknięty najdotkliwszym dla kompozytora kalectwem: postępującą głuchotą. A równocześnie człowiek ten - Beethoven, największy w dziejach geniusz formy dynamicznej, arcymistrz sonaty i wariacji - obdarzony był inwencją tak gigantyczną, miał w sobie taką siłę muzyki, nie słabnącą aż po kres życia, że mógł tą mocą obdzielić wszystkich prawie wielkich kompozytorów, co przyszli po nim!

Dajmy się więc znowu - za pośrednictwem kongenialnych wykonawców (Richter, Anderszewski, Gould) - przeniknąć muzyką jego dwu największych fortepianowych arcydzieł wariacyjnych: "15 Wariacji Es-dur" op. 35 ("Eroica" Variationen) - z roku 1802 i "33 Wariacji na temat walca Diabellego", op.120 - z roku 1823. Niech nam ona udzieli swojej czystej i niewyczerpanej radości życia pojętego jako wielki dar ducha - wbrew wszelkim przeciwnościom materii...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2006