Przeciw normom i zaufaniu

Wszystkie badania pokazują, że do większości nadużyć seksualnych wobec dzieci dochodzi nie w konfesjonale, na plebanii, obozach harcerskich czy szkole, ale w domu, w kręgu najbliższej rodziny lub przyjaciół będących stałymi domownikami.

ANNA MATEJA: - Nie będziemy rozmawiać o sprawie Andrzeja S.

JACEK BOMBA: - O, dobrze się zaczyna...

- ...tylko o tym, jak zmieni się podejście do zawodów zaufania publicznego - księdza, psychoterapeuty, nauczyciela - po skazaniu księdza z Tylawy za wykorzystywanie seksualne dzieci i aresztowaniu, pod podejrzeniem dokonywania tych samych czynów, psychoterapeuty rodzin i dzieci.

JB: - Sugeruje Pani związek między zaufaniem publicznym a uprawianiem tych zawodów? Chyba jest odwrotnie. Są zawody, np. lekarza, nauczyciela, doradcy prawnego czy finansowego, spowiednika, wymagające zaufania. Innym rodzajem zaufania obdarzamy polityka, oddając na niego głos w wyborach, innym lekarza, powierzając mu stan swojego ciała, księdza, słuchając go w kwestii swojego rozwoju duchowego, czy nauczyciela, na którego cedujemy część obowiązków rodzicielskich. W strukturach społecznych te zawody obdarzono zaufaniem. Czy jednostka może je sprzeniewierzyć? Przecież ktoś taki, choć zajmuje się dziedziną wymagającą szczególnej odpowiedzialności, nie różni się specjalnie od innych. Może nadużyć zaufania. Należy go jednak tak przygotować do wykonywania zawodu, by z tych możliwości nie skorzystał.

Nie mówimy o powołaniu do zawodu bankowca czy adwokata, ale używamy tego pojęcia, gdy mowa o profesji nauczycielskiej, lekarskiej czy duchownej, choć tej ostatniej w nieco innym kontekście, bo dotyczy kwestii religijnych, które w przypadku dwóch pierwszych nie wydają się koniecznie występować.

Ks. JACEK PRUSAK SJ: - Trzeba też ponownie postawić kwestię wiarygodności duchownego jako osoby dojrzałej psychoseksualnie oraz wiarygodności Kościoła widzianej przez pryzmat działań i wypowiedzi polskich hierarchów.

  • Zmowa milczenia

- Ale co się dzieje, że osoby obdarzone takim kredytem zaufania korzystają z niedozwolonych możliwości?

JB: - Trudno powiedzieć, co się dzieje i nie wyjaśnimy tego postawieniem jednej hipotezy. Zmieniły się czy wręcz załamały systemy wartości i to przez tej rangi wydarzenia, jak II wojna światowa, Oświęcim, ludobójstwo, eksterminacje całych grup społecznych i mniejszościowych. Fakt, że stało się to 60 lat temu, nie ma znaczenia, bo kilkadziesiąt lat w rozwoju kultury to naprawdę niewiele. Można sięgnąć jeszcze dalej wstecz, np. do bitwy pod Ypres w 1915 i 1917 r., gdzie użyto gazów bojowych. Na Zachodzie wiele się po tym zmieniło.

Może to być też skutek obecnego etapu rozwoju kultury, nazywanego postmodernizmem: rozmontowującego zastany system wartości, aby zbudować go na nowo. Jaki to ma związek z trudnością dostrzegania wewnętrznych norm i trzymania się granic w uprawianiu zawodu opartego na zaufaniu? Można tylko postawić znak zapytania.

JP: - Niektórzy sądzą, że coraz częstsze nagłaśnianie przypadków pedofilii nie tyle jest oznaką natężenia występowania tego zjawiska, ile przejawem zmiany myślenia o nim w kategoriach tematu tabu. Nie ma jednej przekonującej odpowiedzi (teorii) na pytanie, jak to możliwe, że ksiądz jest pedofilem. Bardziej palące jest pytanie, czy brak zrozumienia ze strony struktur kościelnych i mentalność duchownych nie przyczyniają się do tego, że w “obrębie Kościoła" są to wciąż tematy objęte zmową milczenia.

- Czy korporacje zawodowe psychologów i psychiatrów reagują na zmiany kulturowe, którym muszą ulegać jej członkowie?

JB: - Boleję nad tym, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat - mimo dużych zmian, jakie zaszły w społeczeństwie - wśród psychiatrów i psychologów nie rozbudzono wewnątrzśrodowiskowej kontroli. Istnieją przecież i sądy koleżeńskie, i rzecznik odpowiedzialności zawodowej, ale niemal nie działają. Ostatni raz zajmowano się jakąś sprawą 12 lat temu, z reguły sprawozdania sprowadzają się do oznajmienia, że “żadna sprawa nie wpłynęła". Ostatnio psychiatrzy oskarżani są o spolegliwość wobec przestępców i zbyt szybkie orzekanie o ich niezdolności do stawania przed sądem i odpowiadania za czyny. Nieuczciwości w tej mierze odkrywają jednak media i prokuratura, nie sam świat medyczny.

Przez kilkadziesiąt lat sądy lekarskie istniały wyłącznie na papierze i jak do tej pory nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań: rzetelnej kontroli naszej pracy. Ale to wymaga uwagi wzajemnej, tzn. lekarz z tej samej ulicy, przychodni, sąsiedniego gabinetu powinien mieć możliwość albo wręcz być formalnie zobowiązanym do poinformowania rzecznika o wszystkim, czego się dowiaduje, a co odnosi się do poprawności pracy kolegi. Dziś, jeśli lekarz dowie się od pacjenta o nieetycznym postępowaniu kolegi, od łapówki poczynając na seksualnym nadużyciu kończąc, pójście z taką informacją do rzecznika odpowiedzialności zawodowej jest niezwykle trudne. Mamy za sobą wieloletnią tradycję donosicielstwa i walki z nim. To nie takie proste, żeby teraz pójść...

- ... i donieść na kolegę?

JB: - Właśnie, tak to zostanie ujęte. Nie jako przejaw troski czy odpowiedzialności, tylko: “donosi, żeby go wygryźć z rynku". Na dodatek mamy niewydolne sądownictwo powszechne, obarczone tysiącem zadań przynależnych władzy niezależnej, których przez pół wieku nie wykonywało. Sąd stał się więc nieefektywny w wielu sprawach, np. nie zawsze jednoznacznie ocenianych, choć z moralnego punktu widzenia nagannych, jak branie łapówki. I tu pojawiło się miejsce na aktywność mediów.

- Nie powinno nas tam być, bo wyręczamy organy powołane do ścigania i sądzenia?

JB: - Dlaczego “nie powinno"? To nie jest pytanie “czy", ale “jak". Zadaniem dziennikarza, zwłaszcza prowadzącego śledztwo, jest oddziaływanie na opinię publiczną, np. przez podnoszenie spraw budzących niepokój i zaniedbywanych. Ale przy okazji może też chodzić o zdobycie czytelnika. Jeśli budzenie zainteresowania stanowi gwarancję utrzymania się na rynku, jest duże prawdopodobieństwo, że właśnie tę funkcję podporządkuje się pierwszej.

Informacje o nagannych czynach powinny być tak podawane, aby nie demaskowały tożsamości osoby, o której mowa, dopóki nie zapadnie wyrok. Takie jest zresztą prawo, ale istnieje szereg możliwości jego obejścia: można zasłonić niewielki fragment twarzy, potem powiedzieć, wespół z kim ten ktoś publikował bardzo poczytne książki, zaznaczając, że to znana postać - wtedy zasłonięty fragment właściwie nie ma już znaczenia. A przecież podanie tych informacji nie jest dla sprawy niezbędne. One tylko podsycają zainteresowanie.

  • Władza i jej nadużycie

- Czy księdzu trudniej zachować autorytet po skazaniu proboszcza z Tylawy?

JP: - Może być trudniej, bo musi odzyskiwać autorytet i zaufanie nadwerężone wcześniej “sprawą poznańską". W przypadku księdza z Tylawy zostanie zakwestionowane nie tyle zaufanie do samych księży, co do hierarchii i sposobu, w jaki reaguje na problemy wykorzystywania seksualnego. To z jednej strony problem niedojrzałości psychicznej księdza, z drugiej - postawa hierarchy, który go publicznie przez długi czas bronił. Sprawa jest o tyle złożona, że relacje między biskupem a księdzem są w ogóle dość dziwne, jeśli chodzi o stopień zależności i odpowiedzialności biskupa za “swojego" prezbitera. Biskup ma obowiązek bronić księdza, ale często robi to w niewłaściwy sposób, tak jak właśnie w tym przypadku.

Ludzie nie stracą zaufania do księży, bo znają też dobrych, ale do kościelnej frazeologii wmawiającej ludziom, że pedofilia to jedynie problem zdeprawowanego Zachodu. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie patrząc na polską recepcję skandalu, do jakiego doszło w Kościele amerykańskim, i polskie doświadczenia w tej mierze.

- Ale ludzie będą pamiętać, że ksiądz z Tylawy, mimo dowodów, nie przyznał się do winy.

JP: - Na ile jest to akt obrony i desperacji, a na ile prawda? Na poziomie funkcjonowania osobowego wielu pedofili - nie wyłączając księży - charakteryzuje się, z różnym natężeniem, deprywacją sumienia i brakiem zdolności do właściwej oceny sytuacji. Jeden z duchownych amerykańskich, od lat zajmujących się problematyką wykorzystywania seksualnego nieletnich przez księży, wyznał kiedyś, że to, co nim najbardziej wstrząsało w rozmowie z nimi, to ich chłód emocjonalny i łatwość racjonalizacji swego postępowania. Większość duchownych oskarżonych o pedofilię należy do tzw. groomers - osób, które nie używają siły fizycznej wobec ofiar, ale wabią ich urokiem, perswazją, “czułością". Wielu z nich ma silne cechy narcystyczne i typ osobowości zależnej. Paradoksalnie więc mogą się ładnie uśmiechać i sprawiać wrażenie oddanych, ale de facto nie są autonomiczni, co może być “pokusą" dla ich przełożonych.

JB: - Zaufanie do grupy zawodowej opiera się nie na tym, co można wyczytać w gazetach, ale na osobistych doświadczeniach, które są podstawą generalizacji. Tym, co wywołuje dramatyczną reakcję społeczną, nie jest takie lub inne wykroczenie - to znajduje się na wierzchu i tym, niestety niezbyt udatnie, zajmują się media - ale fakt, że można nadużyć pozycji. Że człowiek uprawiający zawód wymagający szczególnej uwagi i ostrożności - nazywam to osobistą wrażliwością moralną, a ksiądz chyba nazywa sumieniem - nie przestaje w nim pracować, kiedy ta osobista wrażliwość wygasa, tępieje, ślepnie.

- Z jakich powodów?

JB: - Nie wiem. Wiem, dlaczego tracę słuch, ale nie wiem, dlaczego może mi stępieć wrażliwość moralna. Może dzieje się to z powodu postępującego zaniku mózgu, początków choroby Alzheimera, zmian otępiennych wynikających z cukrzycy lub miażdżycy naczyń, jeśli podchodzić do tego od strony biologicznej? Psychiatria wie od dawna, że w niektórych zaburzeniach lub chorobach mózgu, nim rozpocznie się otępienie w sensie osłabienia możliwości intelektualnych, pojawiają się cechy nazywane zaburzeniami charakteropatycznymi. Polegają one m.in. na tym, że możliwości kontroli impulsów - w oparciu o to, co Freud określił superego, co wcześniej nazywano sumieniem, a co ja nazywam wrażliwością moralną - stają się mniej czułe. Wtedy łatwiej przekroczyć granice.

- I nadużyć swojej władzy.

JB: - Otóż właśnie. Lekarz ma nad pacjentem władzę i może jej nadużyć na wiele sposobów: zapisując mu droższy lek, proponując kosztowną a niekonieczną operację albo, co zdarza się najczęściej, nie dopuszczać pacjenta do udziału w podjęciu decyzji o jego leczeniu. Z drugiej strony są sytuacje, gdy dochodzi do przekroczenia granic. Przypadki wykorzystania seksualnego dzieci są szczególnie spektakularne, ale lekarz nie ma prawa angażować w relację erotyczną żadnego pacjenta, także dorosłego.

Pacjent przychodząc do lekarza musi się obnażyć - odsłonić intymność. Gabinet, fartuch lekarski, parawan mają pozbawiać obnażenie wymiaru osobistego zbliżenia między człowiekiem a człowiekiem, stając się zbliżeniem między ciałem a instytucją. Jeśli się to zamaże, rozpoczyna się trochę inna sprawa... Gdy rozpoczynałem pracę, lekarz nie miał prawa przyjść do pracy w krótkich spodniach, musiał być porządnie ubrany, mieć obcięte paznokcie, nie mógł używać agresywnych perfum, kobiety nie nosiły kolczyków ani nie zakładały pierścionków, paznokcie miały polakierowane najwyżej lakierem bezbarwnym. Celowo nie mówię tylko o kobietach i ich dekoltach, ponieważ mężczyzna też może się zachowywać tak, jakby chciał być obiektem zachowania seksualnego. Mogę czuć satysfakcję, kiedy wszyscy padają przed moim erotycznym powabem, ale przecież jestem niedostępny dla tych, którzy mnie widzą, bo “mnie nie wolno". Na prywatny użytek ktoś zachowuje się jak Marilyn Monroe, wobec której można było wpadać w głębokie stany pożądania podczas seansu kinowego, ale gdy człowiek wyciągał rękę, dotykał płótna. W medycynie doprowadzanie do takich stanów jest niedopuszczalne.

- Jeśli dojdzie do stępienia osobistej wrażliwości moralnej, czy można to wyczuć i wycofać się z zawodu?

JB: - Powinno się, ale nie wiem, czy można. To kwestia poczucia odpowiedzialności. Jeśli wiem, że moja ręka przesuwa się nie w tę stronę, co trzeba albo przychodzi mi to do głowy, powinienem się zastanowić. W psychoterapii tego się wymaga. Nawet dojrzały i wieloletni psychoterapeuta powinien korzystać z superwizji, czyli omawiać kłopotliwe problemy z doświadczonym kolegą. Kiedy dochodzi do nadużycia, jest już za późno, bo, jak w każdej takiej sytuacji, pojawiają się u sprawcy teoretyczne konstrukcje, uzasadniające postępowanie.

- Dochodzi do zaciemnienia sprawy, odsunięcia jej?

JB: - Z naszej perspektywy to zaciemnienie. Z perspektywy sprawcy to może być bardzo racjonalnie poukładane: może wyliczyć szereg argumentów, dających podstawy teoretyczne do braku szacunku wobec granic obowiązujących np. w zawodzie psychoterapeuty.

- Na przykład "zbieranie materiałów do badań naukowych"?

JB: - A dlaczego nie? Tylko że to jest szyte grubymi nićmi, bo jeśli ktoś zbiera materiał do badań naukowych i nie uzyskuje zgody osób badanych - a jeśli te są nieletnie, zgody ich opiekunów prawnych - popełnia wykroczenie. Jeśli jest to badanie ludzi, musi się na to zgodzić lokalna komisja bioetyczna. Więcej: jeśli np. zamierza się dać dzieciom do wypełnienia test, który nie jest standardowy i korzysta się z niego w celach badawczych - trzeba mieć zgodę komisji bioetycznej. Czasy samodzielnych studiów, jak Newtona pod jabłonią, już się skończyły.

- A jeśli sumienie księdza stępieje i dochodzi np. do uzasadniania wykorzystywania seksualnego?

JP: - W przypadku pedofilii mamy do czynienia z deprywacją sumienia, ale bądźmy ostrożni z używaniem pojęcia sumienia, aby nie wykorzystywać go do opisu wykroczeń seksualnych. Jeszcze nie tak dawno na tym właśnie polegał błąd Kościoła: wszelkie przejawy wykorzystania seksualnego przez księży ich przełożeni interpretowali jako przejaw słabej woli i grzeszności, a więc osobistej winy moralnej. Wystarczy przenieść księdza do innej parafii, “zmusić" do większej modlitwy i wszystko będzie dobrze. Nie przyjmowano do wiadomości, że w tych zachowaniach chodzi o patologiczne zaburzenie zdolności osądzania jakości moralnej czynu, więc nie tłumaczy ich silna czy słaba wola. Kościół zrozumienie tego problemu ma jeszcze przed sobą.

Rozmawiałem z osobami w seminariach czy po seminariach ze skłonnościami pedofilskimi, ale nie powiedziałbym, że nie mają sumienia. One nie potrafią z niego korzystać.

- Mają sumienie, ale przychodzi im do głowy coś, co nie powinno przychodzić?

JP: - “Nie powinno" to jest nasza perspektywa. Z ich perspektywy oni nikomu krzywdy nie robili. Tacy duchowni nie dopuszczają się np. agresywnych zachowań seksualnych, choćby gwałtu. Są troskliwi, znają wykorzystane dzieci i ich rodzinę. “Wyłapują" dzieci ze środowisk dysfunkcjonalnych, wchodząc z nimi w silną więź emocjonalną. Zamiast o wyrzutach sumienia, których może nie być, trzeba mówić o krzywdzie dziecka.

JB: - Nie zgadzam się, że wszelkie nadużycie czy wykorzystanie seksualne dziecka jest wyrazem pedofilii. Pedofilia jest dość wąskim zaburzeniem funkcjonowania seksualnego.

Według prawa, każde zaangażowanie w aktywność seksualną osoby, która nie skończyła 16 lat, jest “czynem nierządnym z nieletnim". Potocznie to właśnie nazywa się pedofilią, tymczasem definicja tego zjawiska mówi wyraźnie, że dotyczy ona osób przed pokwitaniem, o konstrukcji i budowie dziecka, które dla pedofila jest jedynym obiektem wywołującym pożądanie. Zaburzenie polega więc na tym, że podniecenie seksualne jest stymulowane przez osoby, które w myśl obowiązujących w naszym społeczeństwie zasad są niedostępne i nie powinny wchodzić w relacje seksualne. W przypadku księdza, ze względu na wymóg zachowywania celibatu, trudno zauważyć, że jego życie erotyczne przebiega nietypowo. Jeśli chodzi o nauczycieli czy psychoterapeutów, łatwiej zwrócić uwagę na fakt, że dziecko jest obiektem erotycznym.

Tyle prawo, doświadczenie zaś i studia - mimo że fragmentaryczne, bo ten obszar nigdy nie był badany zbyt intensywnie - wcale nie są pod tym względem tak restrykcyjne. Zachowania seksualne dorosłych wobec dzieci nie pojawiły się w ostatnich kilkudziesięciu latach, ale dużo wcześniej i zajmowały wyraziste miejsce w życiu społecznym. O części z nich było wiadomo, o części - nie.

JP: - Ale pedofilię diagnozuje się po stopniu dojrzałości fizycznej, a nie wieku dziecka. Według norm Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego pedofilów dzieli się na tych z “wyłącznym" pociągiem do dzieci lub z pociągiem “niewyłącznym" (kiedy obejmuje on także dorosłych); albo rozróżnia “zafiksowaną" i “regresyjną" pedofilię, tej pierwszej przypisując status kliniczny, o którym mówił Pan Profesor.

  • Pedofilia i kazirodztwo

- Co to znaczy, że zachowania dorosłych wobec dzieci miały wyraziste miejsce w życiu społecznym?

JB: - Kiedy kończyłem studia medyczne, na kursie medycyny sądowej uczono mnie, że w środowiskach lumpenproletariackich Krakowa kazirodcze zachowania ojców wobec córek są sankcjonowane społecznie i należą do normy. Stymulacja erotyczna dzieci dla ich uspokojenia też jest częścią wzoru opieki w wielu środowiskach, nie tylko niedobrych nianiek wsadzających dzieci do gazowego piekarnika, żeby spały. To zdarza się także w rodzinie. Byłbym ostrożny w kreśleniu granicy między tym, co jest, a co nie jest wykorzystaniem seksualnym dziecka. Nie, żeby zaciemnić przypadki, o których mówiliśmy, bo - jak wykazał przewód sądowy - kontakty tylawskiego księdza z dziewczynkami przekraczały granice intymności akceptowane zarówno przez nie, jak przez społeczeństwo. Dlaczego jednak to zjawisko trwało latami, a rodzice wyraźnie wywierali presję na dzieci? Przykładów, kiedy rodzice aktywnie narażają dzieci na wykorzystanie seksualne, jest znacznie więcej.

Stara doktryna psychoanalityczna mówi, że pedagog jest osobą, która potrafi swoje nieakceptowane społecznie potrzeby popędowe ukształtować w taki sposób, że stają się one użyteczne. I dlatego każdy, kto zajmuje się dziećmi, realizuje w ten sposób coś, czego nie może osiągnąć w życiu, np. niezamężna kobieta, która nie akceptuje relacji pozamałżeńskich, czy osoba z małżeństwa bezdzietnego pracuje w żłobku lub przedszkolu, aby zrealizować swoje potrzeby macierzyńskie. Także osoba, który ma pedofilskie potrzeby i dzieci są jej jedynym obiektem erotycznym, nie udaje się do przedszkola, aby tam łowić ofiary, tylko konstruuje swoje zainteresowanie wokół przekształconego popędowego zainteresowania dziećmi. To jest tak, jakby łakomczuch rozpoczął pracę w sklepie z ciastkami, choćby tylko jako pomywacz. Zna swoje słabości, ale idzie tam, aby ćwiczyć silną wolę. Gdzieś jednak przebiega granica tego ćwiczenia i upadek jest rzeczą przewidywalną. Tylko że, jeżeli łakomczuch zje ciastko, nawet je kradnąc, moralnie nie ma to poważnych następstw. Jeżeli zaś upadnie ktoś, kto zajmuje się dziećmi, jest to dużo gorsze.

JP: - Pedofilia jest na tyle złożonym zjawiskiem, że trudno nawet o jej jednoznaczną definicję. Zawsze jednak trzeba brać pod uwagę bodźce biologiczne, związane z wiekiem, psychiczne, społeczno-kulturowe oraz psychopatologiczne. Motywy, jak i skłonność do wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży wypływa z wielu czynników, w tym z niedorozwoju emocjonalnego, a nie jedynie z ich orientacji seksualnej.

- Gdzie można szukać przyczyn tego, że pewne osoby czują pociąg wyłącznie do dzieci?

JB: - Odpowiedź jest bardzo trudna. Jak Ksiądz mówił, czym innym jest ukształtowanie wewnętrzne, czym innym zachowanie. Na przykład zachowania homoseksualne w więzieniu nie muszą wypływać z faktycznego ukierunkowania popędu na tę samą płeć. W takich warunkach ludzie, korzystający z wzajemnych świadczeń erotycznych z osobami tej samej płci, nie mają poczucia, że są homoseksualni. Z drugiej strony są ludzie z głęboką identyfikacją homoseksualną, uważający, że zachowania homoseksualne są niedopuszczalne, np. z powodów religijnych, i się od nich powstrzymują. To jest możliwe, choć trudne.

W zachowaniach wobec dzieci mechanizmów jest wiele. Samo zaburzenie funkcjonowania seksualnego nie ma jednak określonych przyczyn. Jest szereg interpretacji i prób wyjaśnień, ale wszystkie są nieefektywne. Najczęstszą przyczyną jest osłabienie kontroli zachowań wywołanych nie słabą wolą, którą można zmienić wraz ze zmianą warunków środowiska, ale zmianami zachodzącymi w mózgu człowieka, np. po urazie głowy może dojść do uszkodzenia lub osłabienia tzw. płatów czołowych. Zaczyna się od tego, że trudno kontrolować własne potrzeby popędowe, m.in. seksualne. Zachowania mogą więc być pedofiliczne, ale nie można powiedzieć o człowieku, że ma pedofilskie zaburzenia seksualne. On w każdej sytuacji, nie tylko erotycznej, nie kontroluje swoich zachowań.

Inną sytuacją jest ten czas w życiu człowieka (bardziej istotny w przypadku chłopców niż dziewcząt), w którym potrzeba rozładowania napięcia seksualnego i siła libido jest duża, a wyprzedza rozwój mechanizmów kontroli. Zachowania seksualne są wówczas chaotyczne i dzieci mogą być wykorzystywane przez inne dzieci, niewiele od nich starsze. Takimi nadużyciami nikt się naukowo nie zajmuje.

- Bo są zbyt bulwersujące?

JB: - Nie potrafię odpowiedzieć. Wiem tylko, dlaczego tak dużo mówi się teraz o wykorzystywaniu seksualnym dziecka: wreszcie odważono się postawić ten problem.

W połowie lat 80. moje koleżanki przeprowadziły w sądach rodzinnych i karnych Krakowa analizę spraw sądowych toczących się w sprawie wykorzystania seksualnego dziecka. Znalazły zaledwie dwie. To świadczyło nie o tym, że zjawiska nie było, tylko że się o tym nie mówiło. Problem stanął na początku dziennym, gdy zaczęto mówić o prawach człowieka, w tym o prawach dzieci: że matka nie ma prawa wrzucić dziecka do wrzątku, gdy się zdenerwuje, a tata wyrzucić go przez okno, gdy chce oglądać mecz, a ono płacze. Pojawił się też problem wykorzystania seksualnego dzieci. Wbrew temu, o czym tu mowa (może ta konstatacja nie okaże się specjalnie popularna), wszystkie badania pokazują, że do większości nadużyć seksualnych wobec dzieci dochodzi nie w konfesjonale, na plebanii, obozach harcerskich czy szkole, ale w domu, w kręgu najbliższej rodziny lub przyjaciół będących stałymi domownikami.

To sytuacja z filmu “Ksiądz", w którym dziewczynka opowiedziała duchownemu, że jest w domu wykorzystywana. Był równie bezradny, jak jej matka, która była tego świadkiem. W sytuacji, gdy to w rodzinie dochodzi do nadużycia, ujawnienie procederu, nawet gdyby trwał latami, nie jest łatwe. Jeśli już do tego dochodzi, ma to taki impet, że nie zawsze kończy się pomyślnie dla poszkodowanych. Gdy w Wielkiej Brytanii, która ma świetnie rozwinięte służby społeczne, w latach 70. zwiększyła się wrażliwość na sprawy nadużyć seksualnych, technika ich rozwiązywania była równie brutalna, co samo wykorzystanie: natychmiastowa interwencja, po której rodzic szedł do aresztu, a dziecko do domu opieki rodzinnej. Wywołało to takie szkody, że zaczęto się z tego szybko wycofywać.

Do tego dochodzi jeszcze jeden problem. Matka może przez wiele lat “nie zauważać" wykorzystywania dziecka, ale w momencie, kiedy np. decyduje się rozstać z mężem, rozpoczyna sprawę. Nie po to jednak, aby chronić dziecko, ale żeby pozbyć się męża. W takim trójkącie dziecko powtórnie staje się ofiarą: jego wykorzystanie seksualne przez jednego rodzica drugi rodzic traktuje instrumentalnie.

  • Uniknąć skandalu

JP: - Kościół w podobnie instrumentalny sposób traktował dziecko wykorzystane seksualnie przez duchownego. W imię uniknięcia skandalu i zgorszenia przełożeni chronili podwładnych przed konsekwencjami cywilno-prawnymi ich postępowania, a to z kolei nie pozwalało lub utrudniało służenie właściwą pomocą poszkodowanym dzieciom i ich rodzinom. Poszkodowany tracił zaufanie, bo dawano do zrozumienia, że jego problem jest mniejszej rangi niż dobro Kościoła, więc “załatwmy to polubownie".

- "Już raz byłeś ofiarą, teraz dla dobra Kościoła poświęć się raz jeszcze".

JP: - Wiele osób boleśnie przeżyło takie postawienie sprawy.

Jeśli prześledzi się rozwój prawa kanonicznego, łatwo zobaczyć, że nie ma tam mowy o pedofilii, bo techniczna nazwa tego zaburzenia pochodzi z końca XIX w. W Kodeksie Prawa Kanonicznego mamy zapis o seksualnym wykorzystywaniu nieletnich przez duchownych (kan. 1395). To, że go bagatelizowano, wynikało prawdopodobnie z lęku przed dyskusją o homoseksualizmie duchownych.

Ze znanych mi badań amerykańskich wynika, że mniej niż 2 proc. duchownych oskarżonych o seksualne wykorzystywanie nieletnich miało kontakty z dziećmi przed okresem adolescencji. Jest wiele strachu przed homoseksualizmem i dlatego strategie przeciwdziałania pedofilii były tak nieadekwatne. Skandal bostoński pokazał zaś, że jeśli jakiś przełożony nie odpowie właściwie na przypadek seksualnego wykorzystania dziecka przez “podwładnego", z dużym prawdopodobieństwem proceder zacznie obejmować kolejne ofiary.

Z perspektywy moich studiów i doświadczeń psychoterapeutycznych w USA i Polsce wiem, że ludzi nie tyle boli rozczarowanie księżmi, bo wśród nich, jak w każdym zawodzie, znajdują się ludzie, którzy nie podołają powołaniu, ale sposób podejścia do problemu. Mimo to dalej niektórzy uważają, że wykorzystywanie dzieci przez duchownych to problem przede wszystkim Kościoła amerykańskiego. Przyczyn nadużyć upatruje się w tamtejszej kulturze i permisywizmie. Pomija się fakt, że do nadużyć dochodzi pod różnymi szerokościami geograficznymi, nawet nie tykając kwestii klerykalizmu i niewydolności systemu sprawowania władzy w Kościele.

JB: - Zygmunt Freud opisał przypadek wykorzystania seksualnego dziecka w rodzinie już pod koniec XIX w., czyli w okresie największego nasilenia tzw. wiktoriańskich czy franzjosefowskich norm obyczajowych i moralnych: na tyle restrykcyjnych, że o wielu rzeczach w ogóle się nie mówiło. Tamten czas był daleki od permisywizmu czy relatywizmu moralnego.

- Virginia Woolf pisze w dziennikach, że jako dziecko była wykorzystywana przez przyrodniego brata. Jakie warunki społeczne sprzyjają przymykaniu oczu na takie fakty?

JB: - Nawet najlepszy ksiądz czy psychoterapeuta nie może poprzestać na dawaniu dobrego przykładu, ma też zobowiązanie moralne, by baczyć, co dzieje się wokół niego. Ksiądz w małej parafii pracuje z reguły sam. Lekarz też uprawia zawód sam, w obrębie gildii. Większość działalności terapeutycznej odbywa się w instytucjach zorganizowanych, ale od szeregu lat coraz silniejsza jest tendencja do atomizacji. Pojawiają się prywatne gabinety terapeutyczne, w których terapeuta pracuje sam, np. z powodów finansowych. Sami więc udają się na pustynię, aby tam pracować, bez kontaktu i wsparcia. Przed kontrolą eliminującą ludzi, którzy nie powinni pracować w tym zawodzie, powinna być możliwość oprzytomnienia, zwrócenia uwagi na coś niewłaściwego, co nie powinno mieć miejsca, ale przestało mnie razić.

Odpowiedzialność terapeuty, odpowiedzialność księdza

- A brak ustawy o zawodzie psychologa i psychoterapeuty nie sprzyja nadużyciom?

JB: - Prace nad ustawą o tych zawodach są zawieszone od czterech lat, dlatego de iure nie ma u nas zawodu psychologa i psychoterapeuty. Ponieważ nie ma ustawy, która precyzowałaby, jakie uprawnienia trzeba posiadać, aby wykonywać ten zawód, w Polsce każdy może być psychoterapeutą. Wystarczy, że zarejestruje działalność gospodarczą i napisze sobie na drzwiach, że jest psychoterapeutą.

Psychoterapeuci mojego pokolenia musieli pracować bez regularnej superwizji, ponieważ większość przygotowanych do prowadzenia psychoterapii osób wyginęła w czasie wojny lub zmarła. De facto, z racji ograniczeń stalinowskich, psychoterapia zaczęła się odradzać dopiero w późnych latach 50. Moja superwizja mogła być wyłącznie grupowa, raczej niedługa i tylko w określonym czasie, podczas szkoleń. Niedługo później już sam musiałem się rozwijać i być superwizorem młodszych kolegów.

Teraz mnożą się szkolenia psychoterapeutyczne oferujące perspektywę bycia psychoterapeutą po dwóch tygodniach czy miesiącu. Odpowiedzialne instytucje organizują szkolenia, w których potrzeba pięciu lat systematycznej nauki, żeby być terapeutą. Takie szkolenie zawiera zarówno doświadczenie superwizyjne z pracy z pierwszymi pacjentami, jak terapię treningową - coś, przez co trzeba przejść samemu, aby poznać metodę, której się uczy, i przeżyć to, co dzieje się z pacjentem podczas jej stosowania. Po prostu: metodę psychoterapii trenuje się na samym sobie.

W Polsce nie ma wymogu, aby psychoterapeuta certyfikowany np. przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne lub Psychologiczne (służą one m.in. temu, aby świadczyć psychoterapię, za którą płaci NFZ) poddawał się superwizji. Korzysta z niej, kiedy przekona się, że tego potrzebuje i sam o nią poprosi. W instytucjach zorganizowanych, np. klinikach, superwizja jest obowiązkowa. Jeśli psychoterapia jest częścią programu leczniczego, jest jeszcze superwizja instytucjonalna, tzn. psychoterapie poddawane są superwizji i terapeuta relacjonuje to, co robi. Jednak dla osób pracujących w prywatnych gabinetach zgłoszenie się do superwizji jest ich decyzją. W Kościele trzeba się przynajmniej spowiadać, u psychoterapeutów nie ma nawet tego.

JP: - Czy jednak ksiądz-pedofil może przyrzec poprawę bez leczenia? Wątpię.

Tutaj dotykamy innej poważnej sprawy - spojrzenia Kościoła na ludzką seksualność. Jeśli dwaj wikarzy postanowią wspólnie zabić proboszcza, mogą sobie wzajemnie udzielić rozgrzeszenia, ale jeśli wikary będzie miał romans z kucharką pracującą na plebanii, nie może jej wyspowiadać. Musimy zdać sobie sprawę, że różne dysfunkcje i zaburzenia seksualne oceniano w Kościele przez pryzmat negatywnego i podejrzliwego spojrzenia na ludzką seksualność. Wszystkie nieakceptowane zachowania seksualne traktowano jako niemoralne, lokując w złej i “zepsutej" woli. Księdza ze względu na celibat postrzega się jako osobę bez seksualności, a przynajmniej o seksualności nie zagrażającej innym. W USA spotkałem kapłana, który jako ministrant był we własnym domu wykorzystywany przez księdza. I to w pokoju, obok którego spali jego rodzice. Ksiądz, jako przyjaciel rodziny, zostawał u nich na noc i rodzice zawsze lokowali go w pokoju z własnym synem. Proceder trwał latami. Poziom obdarzenia zaufaniem księdza jest tak duży, że właściwie nieweryfikowalny.

Jeśli chodzi o kwestię zaufania i społecznej kontroli postępowania duchownych w Polsce, przyszły mi do głowy dwie sytuacje. W późnych latach 90. pojechałem z młodzieżą warszawską w góry (kończyłem wtedy teologię). Obok miejsca, w którym byliśmy zakwaterowani, zgromadziła się grupka dziewczynek. Zacząłem z nimi rozmawiać o niczym, a one po pewnym czasie zaczęły się czuć bardzo bezpiecznie, śpiewały i po dziecinnemu mnie “kokietowały". Zaskoczony ich otwartością, spytałem, czy wiedzą, kim jestem. “Tak, księdzem, bo tylko on się tak zachowuje wobec dzieci". Nie czuły lęku - tak bowiem kojarzył im się duchowny. Niedawno, po sprawie poznańskiej, mój kolega zbierając składkę w jednym z większych warszawskich kościołów podszedł do ojca z synem, który trzymał w rękach monety i chciał je wrzucić do koszyczka. Jak zawsze w takiej sytuacji, kolega wyciągnął rękę, żeby pogłaskać dziecko po głowie. “Trzymaj ręce przy sobie" - usłyszał od ojca. Ta osoba nadal chodzi do kościoła, ale z dystansem i wrogością do księży.

Wracając do Tylawy: nie pierwszy raz okazało się, że rodzice bardziej wierzyli księdzu niż własnym dzieciom. To już się zmienia i to nie tylko pod wpływem tak tragicznych wypadków - dostrzega się, że ksiądz też jest człowiekiem. Jesteśmy coraz dalej od modelu, jakie obowiązywał przed Soborem Watykańskim II, kiedy kapłan funkcjonował jako figura tak odległa, że nierealna.

- Figurami byli ksiądz, nauczyciel, harcmistrz czy dyrektor chóru. Czy nie dojdzie do odwrócenia sytuacji, kiedy wszędzie będziemy widzieć zagrożenia dla dziecka?

JB: - To jest druga strona tego kościelnego koszyczka. Jeżeli pod wpływem - właściwie nie tego, co się dzieje, ale tego, jak się o tym mówi - w społeczeństwie powstaje taka trwoga, że każdy gest ciepła i życzliwości może być odebrany jako gest erotyczny, grozi nam chowanie dzieci w zimnym chlewiku. Matka będzie się bała dotknąć dziecka, a ojciec wziąć córki na kolana z lęku przed posądzeniem o wykorzystywanie seksualne. Dojdzie do czegoś przerażającego: w ludziach zburzy się granicę między czułością a erotyzmem.

  • Mechanizmy obronne

Kolejną negatywną konsekwencją takiego sposobu nagłośnienia spraw wykorzystania seksualnego jest utrwalenie przekonania, że na wszystkie dzieci czyha pedofil, a moje dziecko jest bezbronne i tylko ja zapewnię mu ochronę. Tymczasem we wczesnych latach życia wytwarzają się w nas umiejętności, które psychologowie opisują jako zdolność rozpoznawania intencji. Dzieci różnią się w zależności od przebiegu rozwoju i rodzaju relacji z rodzicami, w których ciepło, serdeczność i poszanowanie autonomii dziecka, dość wczesne, mają duże znaczenie. Dzieci uczą się rozpoznawania ekspresji twarzy: rozpoznają w niej, czy ktoś podchodząc do nich i oferując cukierka ma dobre czy złe intencje.

Można by nawet zaryzykować taką hipotezę do badania naukowego. Jeśli jest prawdą, że liczba nadużyć seksualnych wobec dzieci wzrasta, ma to związek nie tyle z wzrostem zaburzeń pedofilskich wśród księży czy psychoterapeutów, ale bardziej wynika z trudności dzieci. Nie potrafią rozpoznawać intencji, ponieważ brakuje im tego przygotowania, które powinny wynieść z domu: mają ograniczony kontakt z rodzicami lub jest on nieadekwatny do ich potrzeb. Można posłać dziecko do chóru, którego dyrygent ma skłonności homoseksualne czy pedofilne, a i tak to dziecko nie stanie się ofiarą, bo dziecko, wbrew obiegowym sądom, nie jest bezbronne. Ono potrafi bronić swoich interesów, jeśli wcześniej ktoś je do tego przygotuje. Oczywiście, nie dotyczy to agresji czy przemocy fizycznej.

- Ale jak można dziecko uwrażliwić na propozycje, które mogą się zakończyć wykorzystaniem jego niewinności?

JB: - Można nauczyć dziecko, że nie powinno przyjmować nieuzasadnionych upominków od obcych. Nie żeby pogoniły stryja z czekoladkami, ale jeśli obcy na ulicy zaprasza je do domu na lody, to można je nauczyć, że się odmawia.

Większa ilość zachowań seksualnych wobec dzieci dotyczy relacji, w których prześladowcy angażują się w opiekę nad dziećmi zaniedbanymi; nie zaznały one opieki w domu i przez to nie nauczyły się rozpoznawania intencji. Nie jest też przypadkiem, że osoby z bagażem doświadczeń traumatycznych gorzej przygotowują dzieci na takie okoliczności - nie wierzą swojej wiedzy życiowej.

JP: - Dziecko, która ma wykształconą więź przywiązania, jest bardziej asertywne, wie czego chce i jak się bronić. Jeśli jednak jest wychowywane w domu niepełnym emocjonalnie, nawet jeśli oboje rodzice tam byli, z jednej strony dziecko jest ambiwalentne, z drugiej ma niezaspokojony głód przywiązania. Księża molestujący dzieci potrafili ten mechanizm rozpoznać i wykorzystać go. Wytwarzali tak silną więź z dzieckiem, że ono miało później kłopoty z ustaleniem, komu wierzyć, czyja troska czy miłość jest autentyczna: tego, który wykorzystuje, ale jednak przychodzi z cukierkami, czeka pod szkołą, pyta je o zdanie, czego nigdy nie dali mu rodzice.

Ale lęk przed posądzeniem już w Polsce jest. Spotkałem wielu katechetów, którzy, co dawniej było naturalne i akceptowane - boją się dotknąć dziecka.

- Czy wykorzystanie można zapomnieć i nie ponieść jego konsekwencji?

JB: - Im bardziej krzywda czy trauma są zapomniane - a może, po prostu, wyparte - tym następstwa są poważniejsze. Chociaż są i tacy psychiatrzy, którzy, opierając się na doświadczeniach ocalałych z Holocaustu, twierdzą, że każde doświadczenie traumatyczne można wykorzystać w budowie zdrowego stanu psychicznego.

Najpoważniejszą konsekwencją takiego doświadczenia jest niemożność zintegrowania obrazu własnej osoby, pogodzenia ze sobą cech dobrych i złych. Rozszczepienie osobowości, które uniemożliwia nawiązanie relacji z innymi: albo postrzega się ich jako dobrych i idealizuje, albo jako zło wcielone. Brakuje zaufania do innych. Na pewno też wykorzystanie seksualne daje doświadczenie erotyczne, nim cały człowiek, od psychiki poczynając, jest przygotowany do jego przeżycia.

JP: - Takie osoby tracą poczucie sensu, nie wierzą w swoje siły. Mają ogromne poczucie winy, obniżone poczucie własnej wartości i osobistego bezpieczeństwa. System nadający sens ich życiu, budujący zaufanie do świata, rozumiany jako Absolut albo Bóg, jest zachwiany. Jak Bóg do tego dopuścił? W wielu ludziach po tak traumatycznym doświadczeniu upada poczucie zaufania do czegoś więcej niż oni sami.

- Czy zaburzenie takie jak pedofilia można leczyć?

JB: - Jeśli przyczyny są organiczne, np. zanik mózgu czy guz, nie odtworzymy fragmentu mózgu. Często jednak nie znajdujemy przyczyn, dla których człowiek nie potrafi kontrolować popędu seksualnego i medycyna może tylko redukować jego potrzeby przy pomocy terapii hormonalnej, której skuteczność jest raczej ograniczona. Na takie leczenie sąd może skierować przymusowo.

JP: - Dane wskazują, że prawdopodobieństwo wyleczenia księży-pedofili maleje, gdy ksiądz należy do typu pedofilii z wyłączną fiksacją.

JB: - Jeżeli w tle czynu zabronionego jest zaburzenie, nie możemy pozwolić sobie na żaden osąd moralny, czyli, jak pisał o tym Antoni Kępiński, “błąd sędziego".

- Na koniec wróćmy do innego zawodu zaufania publicznego - służb więziennych. Dlaczego one nie przejmują się "błędem sędziego" i zamykają osoby skazane za pedofilię z innymi osadzonymi, którzy to przestępstwo traktują znacznie surowiej niż inne i dopuszczają się linczu na współwięźniach?

JP: - Zetknąłem się z takim przypadkiem w USA, gdy księdza skazanego na pedofilię, prawie staruszka, zamordowano. To wewnętrzny kodeks osadzonych, ale nie można wykluczyć, że popierają go też strażnicy.

JB: - Służbom powierza się, w naszym imieniu, to, na co my sobie nie pozwalamy, choć chcielibyśmy robić - bicie innych. Nikt nie egzekwuje od służby więziennej, poza wyjątkowo zaangażowanymi obrońcami praw człowieka, aby była humanitarna. Jeśli podnosi się warunki życia w więzieniach do jakiego takiego poziomu, to jest to powód do narzekania na rozrzutność w wydatkach publicznych. Gdyby zapytać: co sądzisz o tym, że służba więzienna bije gwałciciela lub pedofila? Kto stanąłby w jego obronie?

Prof. JACEK BOMBA (ur. 1941) jest lekarzem-psychiatrą w Collegium Medicum UJ. Jego nauczycielami byli psychiatrzy-humaniści tej rangi, co Antoni Kępiński i Maria Orwid. W końcu lat 70. uczestniczył w tworzeniu przy ówczesnej Akademii Medycznej w Krakowie Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży - pierwszej tego rodzaju placówki w Polsce. Obecnie jest jej kierownikiem i łączy tę funkcję ze stanowiskiem kierownika Katedry Psychiatrii Wydziału Lekarskiego CM UJ. Jest też prezesem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i członkiem licznych organizacji międzynarodowych, m.in. World Psychiatric Association. Działalność dydaktyczną i badawczą, w której szczególne miejsce zajmują problemy rozwoju i zaburzeń seksualności ludzkiej, łączy z prowadzeniem psychoterapii. Ostatnio, jako współautor, wydał książkę “Być rodziną" (dwutomowy cykl rozmów, jakie z profesorem przeprowadziła Dorota Terakowska; 2003/2004 WL).

Ks. JACEK PRUSAK SJ (ur. 1971) jest jezuitą i teologiem - absolwentem Papieskiego Wydziału Teologicznego “Bobolanum" w Warszawie. Studia w Boston College ukończył z tytułem magistra pracy socjalnej ze specjalnością psychiatryczną. Jako visiting scholar uczył się w Psychoanalytic Institute of New England (USA). Pracuje nad doktoratem z psychologii i prowadzi zajęcia ze studentami UJ i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej “Ignatianum" w Krakowie. Zajmuje się też udzielaniem pomocy psychologicznej. Członek redakcji “Życia Duchowego", stały współpracownik “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2004