Premier już się nie wścieka

Lewicowa opozycja wciąż nie potrafi wykorzystać kłopotów rządu. Zamiast mówić o palących problemach społecznych, mówi o paleniu marihuany. Albo IPN-u.

23.01.2012

Czyta się kilka minut

Dla Donalda Tuska styczeń nie jest najszczęśliwszym miesiącem. W zeszłym roku przyniósł spór wokół OFE, kłopoty na kolei i raport MAK, w którym winą za katastrofę smoleńską obarczono tylko polską stronę. Te trzy sprawy przełożyły się na spadek notowań Platformy Obywatelskiej, który zachwiał wcześniejszą pewnością siebie, wynikającą z podwójnego zwycięstwa wyborczego w 2010 r. – przejęcia władzy w Pałacu Prezydenckim i wszystkich sejmikach wojewódzkich.

Dziś partia rządząca przeżywa podobne kłopoty. Spadła wartość złotówki, wraz ze zmianami na światowych rynkach windując ceny benzyny i inflację. Nadchodzą nowe wieści o niekorzystnych dla Polski rozstrzygnięciach grudniowego szczytu UE. Na kolejne tygodnie rozciąga się zamieszanie związane z nową listą leków refundowanych, protestami lekarzy i aptekarzy. Do tego doszły dramatyczne wydarzenia w prokuraturze, odsłaniające konflikt wojskowych i cywilnych śledczych, oraz powrót do Smoleńska po zaprezentowaniu nowych stenogramów z kokpitu Tu-154.

I znowu wszystkie te sprawy odbiły się na notowaniach – na razie wyłącznie premiera i rządu (spadek o 8 proc. w porównaniu z grudniem), ale przełożenie na poparcie dla rządzących partii jest prawdopodobnie tylko kwestią czasu.

Czy, podobnie jak w zeszłym roku, taki spadek będzie tylko chwilowy? Zważywszy, że przed nami kolejne odsłony kryzysu, spory o podwyższenie wieku emerytalnego i cięcia, zapowiadane w exposé premiera – niekoniecznie. Tym razem dobre usytuowanie na scenie politycznej, życzliwość środowiska dziennikarskiego i umiejętność kanalizowania kontaktu z wyborcami mogą nie wystarczyć. Mogą, ale nie muszą: wszystko zależy od tego, jaka będzie alternatywa.

Geje czy koleje

Zeszłoroczne spadki poparcia dla rządu i PO wiązały się ze wzrostem poparcia dla SLD – w pewnym momencie do blisko 20 proc. To wywindowało w górę ambicje Grzegorza Napieralskiego, który zaczął się widzieć na stanowisku premiera, a pod wpływem takiej wizji zaczął się zachowywać tak, jakby już był charyzmatycznym, niekwestionowanym przywódcą. Zdawało mu się, że pewnie kroczy ku zwycięstwu, lecz raz za razem potykał się zarówno o własne nogi, jak też o nogi podstawiane przez „życzliwych” starszych kolegów. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy. Dziś jednak kryzys sprawności obozu rządzącego znów stwarza szansę dla opozycji.

Przez dwa miesiące po wyborach wałkowana była nowa konfiguracja opozycyjnych partii – także na łamach „TP”. Już wtedy stawiano tezę, że po stronie lewicy nie będzie łatwo o współpracę dwóch ugrupowań – nowego i starego. O ile na prawicy wydaje się, że Prawo i Sprawiedliwość wychodzi obronną ręką z pierwszego ataku Solidarnej Polski, o tyle po lewej stronie wszystko wskazuje na to, że walka nie będzie mieć tak jednoznacznego zwycięzcy.

Ostatnie tygodnie potwierdziły jedynie to, że zjednoczenie lewicy jest bardzo mało prawdopodobne. Należy przy tym zaznaczyć, że rozszczepienie lewicy na kilka ugrupowań występuje w większości krajów europejskich. Tak jest w Niemczech, Holandii czy Portugalii. Nawet francuska Partia Socjalistyczna i brytyjska Partia Pracy, choć mają długie korzenie i siłę związaną z wieloletnim sprawowaniem rządów, przeżywają kryzys tożsamości i podziały na sceptyczne względem siebie nurty.

W polskim przypadku spiętrzeniem problemów jest to, że obie partie mają kłopot z rozstrzygnięciem dylematu, który sformułował dr Rafał Chwedoruk mówiąc, iż lewica musi się zdecydować: geje czy koleje.

Lewica na trawce

Podział na dwie partie jest w naszych warunkach obciążeniem ze względu na wyborczą arytmetykę – przy tej samej liczbie zdobytych głosów dostają one wyraźnie mniej mandatów. Podział ten mógłby być jednak pewnym atutem, gdyby wiązał się ze świadomym rozpisaniem na głosy lewicowego przekazu. Można sobie wyobrazić, że ugrupowania bliskie pod względem ideowym uzupełniają się: jedno np. silniej akcentuje wątki gospodarcze, drugie obyczajowe. Wygląda jednak na to, że te wydarzenia, które są kłopotem dla rządu, wcale nie muszą być wiatrem w żagle dla lewicy, ponieważ żadne z nich nie wpasowuje się w naturalne odruchy liderów.

Jeśli spojrzymy na inicjatywy zgłoszone w ubiegłym tygodniu, wydaje się, że zarówno SLD, jak Ruch Palikota są raczej skłonne akcentować swoje najgłębsze tożsamości, a nie poszerzać zainteresowania o nowe obszary – zwłaszcza takie, które są słabościami rządu. I tak zgłoszenie przez SLD wniosku o likwidację IPN można oczywiście próbować wiązać z kryzysem w prokuraturze, trudno jednak określić to powiązanie jako szczególnie silne. Inicjatywa pokazuje raczej przywiązanie do dziedzictwa PRL niż do problemów ekonomicznych. Leszek Miller wszak znany jest z wielu rzeczy, lecz nie z troski o innych – zwłaszcza słabych.

Podobnie wniosek Ruchu Palikota w sprawie dopuszczalności aborcji na życzenie czy happening z paleniem marihuany w gmachu Sejmu nie dają się powiązać ze wzrostem cen czy problemami z odpłatnością za leki. Trudno więc uznać, że jest to utrafienie w tematy, które są aktualnie szczególnie istotne dla większości. Na pewno nie z powodu niemożności palenia marihuany czy ograniczeń w dostępie do aborcji spadają notowania rządu.

Nieboszczyk i pan młody

Co sprawia, że zarówno SLD, jak i Ruch Palikota skupiają się na pielęgnacji swoich podstawowych tożsamości? Zapewne wiąże się to z ich niedawnymi obawami o popadnięcie w polityczny niebyt, podsycanymi przez obserwację sytuacji na prawicy, gdzie nowa inicjatywa ma kłopoty z zaistnieniem. Może to też wynikać z cech ich liderów. I jeden, i drugi chciałby być panem młodym na każdym weselu, a nieboszczykiem na każdym pogrzebie. Nic nie wskazuje na to, by Miller i Palikot mogli się wzajemnie uzupełniać, przeciwnie – każdy rywalizację z drugim traktuje ambicjonalnie. W takiej rywalizacji nie można sobie pozwolić na potknięcie, dlatego każdy chce zostać na obszarze, w którym czuje się bezpiecznie.

Zeszłoroczny spadek notowań wywołał poważny wstrząs w samej PO i szeroko opisywaną nerwowość premiera. Dziś niczego takiego nie widać. Może to wynikać z faktu, że kolejne wybory nie są za pasem. Lecz może to też być przejawem świadomości tego, jak słaba jest opozycja. Donalda Tuska to nie mobilizuje, raczej podpowiada mu, że skoro opozycja nie skupia się na tym, by wyzyskać słabości rządu, obecny spadek notowań można wziąć na przeczekanie.

Jeśli tak jest, to premierowi i jego partii również brakuje autorefleksji. W minionych latach każda demobilizacja skutkowała ewidentnymi błędami. Lekceważenie przeciwnika mści się zwykle szybko.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2012