Pożytek z Rywina

Aferę Lwa Rywina zawdzięczamy próbom zmiany ustawy o radiofonii i telewizji z grudnia 1992 r. Zmiany na jeszcze gorsze. Gdyby jednak kwestię nowelizacji ustawy udało się uczynić przedmiotem poważnej dyskusji publicznej, afera przyniosłaby jakąś korzyść.

02.03.2003

Czyta się kilka minut

Polacy z zapartym tchem śledzą polityczny thriller, jakim są przesłuchania sejmowej komisji śledczej. Wszyscy zadają sobie pytanie: kto wysłał Rywina do Adama Michnika? Innych bardziej interesuje, dlaczego „Gazeta Wyborcza” tak długo czekała z ogłoszeniem swoich „taśm prawdy”. Są wreszcie i tacy, którzy chcieliby wiedzieć, kto był naprawdę zainteresowany nowelizacją ustawy: rząd czy prezes TVP Robert Kwiatkowski? A może Kwiatkowski razem z Włodzimierzem Czarzastym, bo chcieli do spółki sprywatyzować drugi program TVP?

Ustawą, która jest powodem całego zamieszania, mało kto się interesuje. Tymczasem nią też należałoby się zająć, bo to jej zapisy sprawiają, że rynek mediów elektronicznych działa wadliwie oraz że Polska ma telewizję publiczną, której program często jest obrazą ludzkiego rozumu i która nie wypełnia roli, do jakiej została powołana - czyli w pierwszym rzędzie dostarczania informacji, udostępniania dóbr kultury i sztuki, ułatwiania korzystania z oświaty i dorobku nauki. Tak, jak to zresztą zapisano w ustawie.

Rada delegatów
Ustawa o radiofonii i telewizji jest źródłem choroby dręczącej rynek mediów elektronicznych w dwóch ważnych punktach. Po pierwsze, czyni zeń teren walki o wpływy polityczne. Po drugie, tak definiuje rolę telewizji publicznej i, w mniejszym stopniu, publicznego radia, że zapewnia im dominującą pozycję na rynku. To z kolei jeszcze bardziej zaostrza apetyty polityków na manipulowanie tymi instytucjami. I właśnie z chęci wpływu na TVP i Polskie Radio wzięła się afera Rywina.

Organem państwowym, który zarządza obszarem mediów elektronicznych, jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Składa się ona z 9 członków powoływanych przez Sejm, Senat i Prezydenta. Według ustawy powinny to być osoby wyróżniające się wiedzą i doświadczeniem w zakresie środkówmasowego przekazu. Tak sformułowany przepis miał zapewnić, że w skład Rady wejdą wybitni fachowcy z dziedziny mediów. Tymczasem skończyło się na tym, że Radę zaludniają przede wszystkim politycy - często byli posłowie i ministrowie, w istocie delegaci ugrupowań politycznych, zobowiązani do pilnowania ich interesów.

Ponieważ Rada powołuje rady nadzorcze radia i telewizji publicznej, a te z kolei zarządy radia i telewizji, władze mediów publicznych są ściśle uzależnione od partii politycznych. W ostatnich latach są to po prostu ludzie wytypowani przez SLD i PSL. Co jakiś czas, kiedy telewizja zbyt ostentacyjnie wysługuje się władzy - na przykład nie podając informacji o pożyczkach premiera odzywają się głosy oburzenia na upolitycznienie tej instytucji. Na ogół kończy się na wezwaniach, by odwołać tego lub innego prezesa albo dyrektora. Nie idą za tym natomiast żadne działania, które - zmieniając sposób powoływania Rady - mogłyby zapewnić niezależność jej oraz radom nadzorczym i zarządom mediów publicznych. Sposób, w jaki obie te instytucje zachowały się w sprawie zawieszenia prezesa Kwiatkowskiego, pokazuje, jak dalece są politycznie niesamodzielne.

Już siedem lat temu Roman Graczyk opisując zmiany prezesów TVP (prawicowego Wiesława Walendziaka zastąpił wówczas ludowiec Ryszard Miazek, rozpoczynając trwającą do dziś erę dominacji PSL i SLD w mediach publicznych), zwracał uwagę, że w ustawie brakuje solidnych zabezpieczeń niezależności radia i telewizji („Z ustawą po łupy”, „Gazeta Wyborcza”, 16 kwietnia 1996). Problem w tym, że żadna siła polityczna w Polsce nie wydaje się być zainteresowana taką niezależnością, każda natomiast szuka sposobu, aby zapewnić sobie w nich wpływy - czyli stanowiska. Koalicja centroprawicowa, która kontrolowała Sejm po wyborach w 1997 r., narzekała, że media publiczne są jej nieprzychylne. Nie podjęła jednak próby przeprowadzenia fundamentalnych zmian: nie wzięła się za nowelizację ustawy tak, by zbudować żelazną kurtynę między partiami politycznymi a mediami publicznymi. Nie uczyniła tego zapewne w nadziei, że przy kolejnych wyborach uda się jej przejąć kontrolę nad całością układu - taką, jaką sprawuje obecnie koalicja SLD-PSL.

Afera Rywina pokazuje jasno, że publiczne media nie są w tej sprawie neutralne. Nie jest też neutralna Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, chociażby poprzez osobę swojego sekretarza, Włodzimierza Czarzastego. Dla opozycji, a może też dla prezydenta, jest to więc właściwy moment do wystąpienia z projektem zmian - na przykład w sposobie powoływania członków Rady. Można by zaproponować warunek, aby nie byli to czynni politycy i by Sejm powoływał ich większością dwóchtrzecich głosów, co wymagałoby uwzględnienia stanowiska opozycji. Należałoby także zlikwidować przepis pozwalający Sejmowi odwołać Radę przez odrzucenie dorocznego sprawozdania. Wzorem mogłaby tu być Rada Polityki Pieniężnej, z którą rząd ma tyle kłopotu właśnie dlatego, że jest niezależna.

Misja niewypełniona
Ważnym zagadnieniem, które winna podjąć zreformowana już Rada, jest zdefiniowanie na nowo misji telewizji publicznej. Jest to temat do poważnej dyskusji. Pewne jest bowiem, że obecnie TVP tej misji nie wypełnia. Widać to najlepiej, porównując jej program ze stacjami komercyjnymi. I tu, i tu fetyszem jest oglądalność, co prowadzi do schlebiania najniższym gustom. W dziedzinie informacji publiczna telewizja przegrywa z TVN pod względem profesjonalizmu, a tzw. misja sprowadza się do dworskich sprawozdań z oficjałek i do niekończących się nudnych rozmów z politykami. Dowodem, kto wypełnia misję informacyjną, a kto ją ma za nic, niech będzie też fakt, że to w TVN 24, programie dostępnym za granicą, można było śledzić sprawozdania z przesłuchań sejmowej komisji śledczej w sprawie Rywina, podczas gdy w TV Polonia zabrakło dla nich miejsca.

W amerykańskiej telewizji publicznej całymi tygodniami można nie zobaczyć twarzy ani prezydenta, ani członka gabinetu, ani żadnego polityka zasiadającego w Izbie Reprezentantów lub Senacie. Natomiast regularnie pojawiają się w niej świetni komentatorzy, analitycy i eksperci. W Polsce, przykładowo, w czasie powodzi do studia zaprasza się ministra i posła opozycji, który mówi, że rzeki wylały z winy rządu. Misja zostaje wypełniona i wobec rządu, i opozycji, ale nie wobec publiczności. W Ameryce w studiu znaleźliby się hydrolog i klimatolog, którzy pomogliby widzowi zrozumieć, co się stało.

Ilekroć jestem w Polsce, odczuwam niedosyt informacji i mam wrażenie, że nie bardzo rozumiem, o co chodzi w większości spraw - może ten tekst także jest tego świadectwem. Jednak polska publiczność, kiedy czegoś nie rozumie, uważa, że jest oszukiwana i wyjaśnień szuka u Andrzeja Leppera i jego „Samoobrony”. Winę za to ponoszą w dużym stopniu media, a media publiczne w szczególności, bo ich zadaniem jest informować i wyjaśniać, a nie zabawiać. Tymczasem telewizja publiczna w Polsce chce zabawiać i służyć władzy.

Już sama sejmowa dyskusja nad tymi sprawami odegrałaby pożyteczną rolę, bo zmusiłaby do ujawnienia stanowisk i pokazała, kto pragnie dyspozycyjności mediów publicznych, a kto jest za ich niezależnością. Koalicja rządząca będzie chciała zapewne uniknąć takiej dyskusji - trudno żywić tu złudzenia. Jest to jednak sprawa tak doniosła dla zdrowia polskiej demokracji, że nie powinno się pozwolić, by zeszła łatwo z porządku dziennego.

MACIEJ WIERZYŃSKI jest redaktorem naczelnym „Nowego Dziennika”, ukazującej się w Nowym Jorku największej gazety polonijnej. W latach 70. byt dziennikarzem warszawskiej „Kultury”, szefem telewizyjnego „Pegaza”, dziennikarzem redakcji sportowej TVP i „Studia 2”. Z TVP zostat zwolniony w stanie wojennym, przez kilka lat pracowat jako taksówkarz. W 1984 r. wyjechat do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował dla „Dziennika Związkowego” w Chicago i zakładał polonijną telewizję „Polvision”. W 1989 r. wrócit do kraju: prowadzit warszawskie biuro Radia Wolna Europa. Od 1993 r. byt korespondentem RWE w Waszyngtonie, a następnie szefem polskiej sekcji Gtosu Ameryki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 9/2003