Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
U nas też niby maj, i choć pewnie cieplej niż u Andrzeja Stasiuka w okolicach Czarnego [nawiązanie do felietonu „Ogień” z ostatniego numeru „TP” – red.], dzisiaj rano też rozpalałem. Mała siekierka, szczapki z czegoś chyba iglastego. Papier z torebek na bagietki, bo gazety nie palą się tu już od dawna. Świerkowe szyszki z ogrodu, a potem grubsze szczapy – pachnący w ogniu dąb, równie wonny, za to trzaskający dużymi iskrami kasztan i bardzo wolno paląca się dzika śliwa, której tu w polach sporo.
Piszę z Pikardii, w której od kilkunastu lat mieszkamy. Też trochę na uboczu, wokół buraki, pszenica, kukurydza i niewielkie wioski pochowane
przed wiatrem za pagórkami. Z sąsiednich widać tylko wieże kościołów. Właściwie biedne. Stare domy trochę z cegły, trochę z kamienia polnego, kryte płaską dachówką wypalaną z okolicznej gliny. W środku komin z otwartym paleniskiem na podłodze – ten komin to właściwie cała ściana. A małą siekierkę odziedziczyłem po ojcu, on z kolei miał ją od wuja, górnika. Takie małe siekierki dostawali sztygarzy, nacinali nimi drewniane stemple chodników, sprawdzając, czy wytrzymają...
Mój ojciec kochał las i małe ogniska. Napisałem mu to na grobie. Ulubioną jego opowieścią było wspomnienie z Gorców, kiedy zziębnięty, w deszczu i w nocy dotarł do pustego szałasu, do którego po chwili zaszedł idący w górę pasterz. Zapalili ogień. „To teraz jest nas trzech” – odezwał się nieznajomy.
Czytam Andrzeja Stasiuka dużo i często. Z ciekawością i przyjemnością. Towarzyszy mi w początkach czasu emerytury – dałby Bóg, żeby te miłe chwile trochę jeszcze potrwały.
Piotr Trybus
Pronleroy, Pikardia, Francja