Powrót mistrza

Z "Trzynaście" Marcina Świetlickiego zaprzyjaźnią się ci czytelnicy, którym najbardziej podobają się te utwory, które już uprzednio polubili. A także ci o krótkiej pamięci...

03.05.2007

Czyta się kilka minut

Wydana w ubiegłym roku debiutancka powieść Marcina Świetlickiego "Dwanaście" zebrała świetne recenzje. Co się spodobało? Wydaje się, że przede wszystkim chwiejny status tego prozatorskiego wystąpienia. "Dwanaście" było tyleż wydarzeniem towarzyskim, co artystycznym, zgrywą i rzeczą serio, a sam autor wszedł w rolę powieściopisarza i zarazem udowodnił, że potrafi wyśmienicie bawić się tą rolą. Zachwyciła więc ożywcza i zaskakująca ambiwalencja, inteligentna gra z popularną konwencją kryminału, z publicznym wizerunkiem pisarza (przebrzmiały mistrz, który "spuchł, utył i posiwiał"), oczekiwaniami czytelnika i pewnie z czymś tam jeszcze.

Wraz z kolejną i - uprzedźmy - bliźniaczo podobną powieścią Świetlickiego pojawia się jednak pytanie, czy to, co tak świetnie sprawdziło się w zeszłym roku, może sprawdzić się nie tylko raz jeszcze, ale i wielokroć? Znika przecież niepowtarzalny smak niespodzianki, czytelnik, który zwykł grymasić i żądać od pisarza, żeby ten za każdym razem od nowa i odmiennie go uwodził, będzie z pewnością niezadowolony. Na domiar złego pojawiła się zapowiedź produkcji seryjnej: po "Trzynaście" dostaniemy, bodaj za rok, "Jedenaście". Można tylko zgadywać, czym będzie tytułowa liczba. W "Dwanaście" było to dwanaście kolejnych miesięcy roku 2005, w "Trzynaście" jest to trzynaście majowych dni roku 2006 (ich kolejność jest od pewnego momentu zakłócona). Multiplikacyjny wymiar tego przedsięwzięcia nie jest bynajmniej skrywany: "Trzynaście" zostało nawet wyposażone w tę samą okładkę co "Dwanaście", tyle że utrzymaną w innej kolorystyce.

Wiele wskazuje na to, że z "Trzynaście" zaprzyjaźnią się ci czytelnicy, którzy hołdują zasadzie, iż najbardziej się im podobają te utwory, które uprzednio polubili. W grę wchodzą także ci odbiorcy - a cały czas mam na uwadze czytelnika idealnego - którzy posiadają rzadki dar krótkiej pamięci, którzy mają to szczęście, że nie pamiętają - by dać jakiś przykład - iż rzeźba Igora Mitoraja eksponowana na krakowskim rynku została już kilkakrotnie wyśmiana w "Dwanaście"; kolejne, podobne żarciki na temat tego obiektu i jego twórcy obecne na kartach "Trzynaście" zabrzmią dla nich nad wyraz świeżo.

"Trzynaście" to zatem prosta kontynuacja "Dwanaście". Powieść przedstawia nowe i zarazem te same co do charakteru, klimatu, sposobu opowiadania czy kształtu językowego przygody mistrza, który jeszcze bardziej "spuchł, utył i posiwiał". Przygody? Raczej antyprzygody, bo przecież tak jak poprzednio niewiele się tutaj dzieje. "Trzynaście" - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - jest powieścią jeszcze mniej kryminalną niż jej poprzedniczka. Dość powiedzieć, że pierwszy i jedyny trup pojawia się dopiero w połowie książki, na stronie 104. Akcję powieściową sprzed tej granicznej strony wypełniają niekończące się opisy konsumowania przez mistrza mocnego alkoholu oraz równie rozwlekłe opisy spacerów mistrza z psem.

Ale też - o czym wiadomo już od roku - powieści Marcina Świetlickiego to nie są propozycje lekturowe dla miłośników kryminału. Wypracowany przez autora "Muzyki środka" model powieści to coś w rodzaju gatunkowego ekscesu, dla którego Bartłomiej Dobroczyński, piszący na tych łamach o "Dwanaście", rozpaczliwie szukał adekwatnej nazwy, mówiąc m.in. o onirycznym poemacie kryminalnym i antykryminale poetyckim...

Skoncentrowałem się na podobieństwach, czas wspomnieć o różnicach. Przede wszystkim akcent został przesunięty na sprawy miłosne. Mistrza otaczają kobiety szczerze mu oddane, życzliwe (jak Ćma), a nawet w nim zakochane (Maria oraz Roma Wysogląd, zwana "wariatką z Żagania"). Im bardziej mistrz się od nich opędza, tym one intensywniej do niego lgną. A ponieważ wszystkie trzy kobiece bohaterki uwikłane są w wątłą, bo wątłą, ale jednak intrygę kryminalną, szczegółów zdradzić nie mogę. Zwraca uwagę również i to, że w "Trzynaście" w mniejszym stopniu niż poprzednio obecna jest rzeczywistość społeczno-polityczna, co prawdę powiedziawszy przyjmuję z dużą ulgą. Złośliwe komentarze i ironiczne zaczepki pod adresem osób i spraw publicznych to nie jest mocna strona tego pisarstwa. Niektóre z nich zresztą budzą zażenowanie, jak choćby ta z początkowych partii powieści, gdzie o wlepiających mistrzowi mandat strażnikach miejskich czytamy, że "fizycznie i mentalnie przypominają obecnego prezydenta Rzeczypospolitej, który nosi nazwisko Kaczyński". Znacznie lepiej wypadają kpiny i zjadliwości - by tak rzec - wewnątrzśrodowiskowe. Ozdobą powieści jest zespół scen zbudowanych wokół wieczoru promocyjnego, na którym prezentowana jest książka poetycka "znanej dziennikarki telewizyjnej, M. M. Malinowskiej »Wewnątrz miękka«".

I tu ważna informacja: mistrz, który rzadko wychodzi poza obręb Plant, dla którego wyprawa na krakowski Kazimierz to karkołomna ekspedycja, tym razem przebywa przez kilka dni w Warszawie. Pobyt w stolicy to dobra okazja - jak łatwo się domyślić - aby "podokuczać" artystom i pracownikom mediów goniącym za "warszawskimi pieniędzmi", a przy okazji wydobyć rozmaite różnice obyczajowe oraz złośliwie je skomentować. Świetna jest na przykład relacja ze spotkania mistrza z wpływowym i bogatym wydawcą w kawiarni hotelu Sheraton, relacja nastawiona właśnie na zaznaczenie różnic między zwyczajami krakowskimi i warszawskimi. Ów wydawca - to jeszcze jedna informacja, której odsłonięcie nie zepsuje frajdy lekturowej - pragnie namówić mistrza na spisanie wspomnień, ze szczególnym uwzględnieniem epoki (lata 70.), w której ten - mistrz - stał się dziecięcą gwiazdą filmową. Oczywiście propozycja zostanie odrzucona. Wiemy nawet dlaczego - mistrz się domyśla, jak niesprawiedliwie jego memuary zostaną przyjęte: "Środowiskowa, autotematyczna, rozmemłana bajeczka... Tak będą mówić te wasze warszawskie matoły z działów kultury waszych kolorowych warszawskich tygodników".

Trudno o dobrą konkluzję. Najchętniej oznajmiłbym, a i poniekąd powtórzył, że "Trzynaście" posiada wszystkie zalety "Dwanaście". Czy także wszystkie wady? Nie przypominam sobie głosów niechętnych pierwszej powieści Marcina Świetlickiego, ale zakładam, że jeśli komuś nie spodobało się "Dwanaście", to i nie spodoba się "Trzynaście".

Marcin Świetlicki, "TRZYNAŚCIE", Wydawnictwo EMG, Kraków 2007 .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007