Pomóż mi umrzeć

Łatwe pocieszenia w szpitalach rzadko skutkują. Kapelani asystują w cierpieniu, które przerasta zwykłych ludzi. I tak jak zwykli ludzie nie zawsze wiedzą, jakimi słowami cierpienie tłumaczyć.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Ojciec Marek Wolter, krakowski kapucyn, odprawia jak co dzień Mszę. Skupiony, wyprostowany jak struna, szczupła twarz i wąskie palce.

Drzwi szeroko rozsunięte, kaplica pęka w szwach, dziś przyszło chyba z 60 osób, kobiety, jak to zwykle, w pierwszych ławkach, mężczyźni pochowani po kątach. Koncelebruje ks. Alojzy Królicki z Krzcięcic koło Jędrzejowa. Książeczki rozłożone, płynie chóralny śpiew, nierówny, a jednak mocny, jak w małej parafii wiejskiej. Chusteczki na głowach niektórych kobiet starannie zawiązane. Zwyczajna liturgia w zwyczajny dzień. Po Mszy będą rozchodzić się powoli.

Tylko w chwilach ciszy wkrada się inny dźwięk: głośny świst.

Tak oddychają pacjenci z rakiem krtani, po tracheotomii.

Czasem o krzesło stuknie stojak na kroplówkę.

Stroje również mało wyjściowe, zdarzają się wzorzyste szlafroki i piżamy w kwiatki, ktoś nałożył grubsze skarpety w misie, bo jednak od podłogi ciągnie.

Chusteczki nosi się po chemii.

Trwa Msza w wojewódzkim szpitalu onkologicznym w Krakowie.

O. Wolter stworzył tu sprawnie funkcjonującą parafię. W szpitalu spędza co najmniej pięć godzin dziennie. Spowiedź, różaniec, adoracja, później obchód sal i długie, cierpliwe rozmowy z pacjentami. Klerycy i akolici roznoszą komunię po salach, są nawet mężczyźni, którzy przed Mszą rozstawiają krzesła.

Ksiądz Alojzy wygląda jakby lada chwila miał omdleć. Wygrał z nowotworem złośliwym płuc, ale chemia nadal go osłabia.

Spójrz na Cyrenejczyka

Według szacunków ks. Józefa Jachimczaka ze zgromadzenia księży misjonarzy, krajowego duszpasterza służby zdrowia, w Polsce pracuje ponad 1000 kapelanów rzymsko-katolickich. W polskich szpitalach pełnią też posługę duchowni Kościoła ewangelicko-augsburskiego, greckokatolickiego i prawosławnego.

Teoretycznie zadania są określone bardzo jasno: oprócz posługi sakramentalnej i głoszenia Słowa Bożego, duchowny powinien przynosić pacjentowi poczucie bezpieczeństwa i opieki, radość, pomoc w odnalezieniu sensu życia. Powinien towarzyszyć zarówno w ostatniej drodze, jak i w powrocie do zdrowia. Dostępny na telefon przez całą dobę, jak najczęściej z chorymi.

To ogrom zadań, tym większy, że kryzys służby zdrowia odbija się na atmosferze w szpitalach. Lekarze zazwyczaj nie mają czasu i ochoty, by poza ratowaniem ciała zajmować się wnętrzem chorego człowieka, pielęgniarek jest mało, sale szpitalne przemierzają w tempie ekspresowym. Pacjent czuje się pozostawiony sam sobie.

Kapelan musi więc lawirować między sprawami ostatecznymi a całkiem doczesną frustracją, wypełniającą szpitale po brzegi. Musi godzić się na to, że dla jednych będzie wsparciem duchowym, a dla innych rozrywką skracającą nudę szpitalnych dni. Na ludzki strach, który ściska, kiedy udziela komunii prątkującemu, a ten zanosi się nagle gwałtownym kaszlem. Również na to, że stanie sam naprzeciwko 800 chorych, jak zdarza się w polskich warunkach.

Instrukcje postępowania milczą, jak się w tym odnaleźć.

O. Marek Donaj, zapracowany i zmęczony augustianin, który od 10 lat pomaga pacjentom II Kliniki Chorób Wewnętrznych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, z roku na rok ma coraz większe wątpliwości, jakich słów używać w obliczu cierpienia.

Jak pocieszać i czy pocieszać w ogóle? Czy mówić cokolwiek? Pomiędzy chorym a światem wyrasta często niewidzialna bariera. Żaden zdrowy człowiek, choćby najbardziej rozumiejący, nie jest w stanie przejść na drugą stronę. Chory zostaje sam, bólem nie można się podzielić, Donaj zdaje sobie z tego sprawę bardzo dobrze. Dlatego po latach rozmów z pacjentami słowa z trudem przechodzą mu przez gardło. Rzecz nie w rutynie. Mówić "wszystko będzie dobrze", "wyjdziemy z tego", "trzeba być cierpliwym, wierzyć", klepać po ramieniu? Niektórzy na takie słowa reagują z irytacją.

Pamięta, jak leżał w jednym z krakowskich szpitali, incognito, nie opowiadał nikomu, że jest księdzem. Nie chciał słyszeć takich słów, nie chciał, by ktokolwiek rozmawiał z nim jak z dzieckiem. Nawet gdyby chciał porozmawiać z kapelanem, nie miałby możliwości - tamten przemykał przez oddziały jak wicher.

Wolter: - Łatwe pocieszenia w szpitalach rzadko skutkują. Szczególnie onkologia jest miejscem granicznym, człowiek spotyka się tu z cierpieniem, które go przerasta. Jedyne, co mogę odpowiedzieć na pytanie "dlaczego ja?", to że Jezus nie obiecywał nikomu wiecznego szczęścia na ziemi. Mogę podać przykład Szymona Cyrenejczyka, który niósł krzyż wbrew własnej woli, nie rozumiejąc, dlaczego właśnie on został nim obarczony. Mogę zacytować pieśń "Jeżeli chcesz mnie naśladować...".

Gra na wielu instrumentach

Zanim 49-letni o. Stanisław Wysocki, potężny karmelita z krakowskiego klasztoru Na Piasku, trafił do wojewódzkiego szpitala im. Dietla, siedem lat mieszkał w szpitalu w rzymskiej dzielnicy Tiburtina. "Mieszkał" jest odpowiednim czasownikiem - we Włoszech kapelani mają obowiązek przeprowadzić się do mieszkania na terenie szpitala.

Z nowoczesnej kliniki rzymskiej trafił tutaj. Stare łóżka, czasem dla chorych brakuje miejsca w salach i muszą leżeć na korytarzach. Po kątach wysiedziane fotele, stoliki obłożone ceratą, u pielęgniarek skończyła się woda mineralna z bukłaków i w najbliższym czasie na pewno jej nie będzie, bo trwa zaciskanie pasa. Dyrektor prosi, żeby oszczędzać prąd i nie dewastować automatów telefonicznych. Na ścianach gniewne plakaty wyjaśniają przyczyny strajków służby zdrowia. Po szpitalu goście chodzą, jak chcą. Ostatnio gwizdnęli mu z szafy telefon.

Wysocki to przeciwieństwo zasadniczego i ostrożnego o. Woltera. Bezpośredni, szybko się zaprzyjaźnia i po kilku minutach rozmowy pacjent ma wrażenie, że znają się od lat. We Włoszech spędził 20 lat, był nie tylko kapelanem, ale również proboszczem w górskich wioskach wokół Monte Cassino. Tam nauczył się, że parafię trzeba budować nie tylko przez modlitwę, ale też wspólne kino na świeżym powietrzu, koncerty i mecze piłkarskie.

Wolter i Wysocki mają jednak coś wspólnego. Łączy ich świadomość, że kapelan, który nie ma w sobie elastyczności, jest kapelanem niekompletnym.

O. Wolter, krążąc po salach i korytarzach, najpierw rozmawia ze starszymi kobietami o przepisach świątecznych, pogodzie, telenowelach, pyta, jak było na przepustce, później spowiada, jeszcze później uspokaja 20-letniego chłopaka przerażonego nadchodzącą operacją.

Wysocki zmienia kaplicę w salę kinową, zaprasza na koncerty chóry i kapele góralskie. Lubi zajść do jednej czy drugiej dyżurki pielęgniarskiej, żeby wypić herbatę i poplotkować. Przed świętami wysyła wolontariuszy po oddziałach, żeby naklejali na szyby gwiazdki i choinki. Na Mikołaja rozdają symboliczne prezenty pacjentom i lekarzom. - Bardziej od szpitalnej biedy irytuje mnie brak zrozumienia, że w szpitalu musi być miejsce na fantazję i radość - tłumaczy. - Ostatnio któryś z lekarzy wylosował podczas zabawy mikołajkowej czapkę bejsbolówkę. I usłyszałem pytanie: "Nie mógł się ksiądz bardziej postarać?".

Jezu, poczekaj do południa

Na krakowską onkologię kapelan przychodzi późnym popołudniem, kiedy szpital się uspokaja. Badania zrobione, zostali lekarze dyżurni, rodziny chorych poszły do domów. Lepiej słychać delikatny szum elektroniki na intensywnej terapii.

Jest w szpitalnej ciszy coś dziwnego. Coś się wyłania spośród plątaniny przewodów, kabli, monitorów, rur intubacyjnych i masek tlenowych, może niespokojne wyczekiwanie, może lęk pomieszany z nadzieją, niezdrowym snem i zmęczeniem.

Ksiądz nie wyobraża sobie lepszej pory.

Częściej zdarza się, że kapelani przychodzą do szpitala wcześnie rano. Bo taka jest w Polsce tradycja.

Tak jak o. Marek Donaj, który w II Klinice pojawia się o siódmej. Musi odnaleźć swoje miejsce między salowymi, młodymi lekarzami, pierwszym badaniem, pobraniem krwi, pomiarem ciśnienia, poranną toaletą, fizjologią. Wchodzi w cudze wizje, w sale pełne nocnego zaduchu, rozmawia z pacjentami, którzy jeszcze nie zdecydowali się, czy wybrać jawę, czy sen.

Udziela sakramentu chorych w bladym świetle zimowego świtu.

Spod kołdry wynurzają się drżące ręce, siwy, półprzytomny mężczyzna z trudem składa je jak do modlitwy. Oto ciało Chrystusa.

Czeka na niego Mieczysław Walczyk, okulista z Nowego Sącza. Komunię przyjmuje na korytarzu. Czas szpitalny traktuje jak dobry moment do spojrzenia w lustro. Czy tego ranka kapelan znajdzie czas, by mu w tym pomóc?

Czy udzielić komunii temu mężczyźnie, który właśnie się goli i ma pół twarzy w pianie?

Udziela.

Wolter: - Ja bym nie udzielił. Przyszedłbym później.

Wysocki: - Jeszcze mój poprzednik chodził do szpitala o 6.30. Zaraz po przyjeździe z Rzymu poszedłem i ja. W salach ciemno, wszyscy śpią. Nie wiem, co robić, zapalam światło, pytam, czy ktoś chce przyjąć komunię. Ten się odwraca plecami, tamten opędza jak od muchy, inny półprzytomny podnosi się na łokciu i coś mamrocze. W drugiej sali pielęgniarki myją mężczyznę, leży nagi na łóżku. Wróciłem do kaplicy, mówię: "Panie Jezu, nic z tego, może jutro będzie lepiej". I tak przez kilka dni. Myślę w końcu: o nie, ja nie jestem sprzedawcą cukierków, jeśli to ma być eucharystia, trzeba coś zmienić. W końcu przeniosłem porę wizyt na popołudnie.

Ale Wysockiemu zdarza się spowiadać na sali szpitalnej, jeśli gdzie indziej nie ma miejsca, a pacjent nie ma sił dojść do kaplicy. Pochyla się nad wątłą kobietą w różowej piżamie, a obok niego przejeżdża salowa z kolacją albo stuka drewniakami pielęgniarka biegnąca do pacjenta.

Albo ostatni przypadek. Jest mężczyzna po wylewie, lat 60. Prawie nie mówi, a bardzo chce przyjąć komunię. Ostatni raz był u spowiedzi jako szesnastolatek. Jak go spowiadać?

A co z eucharystycznym postem, jeśli pacjent zjadł śniadanie albo kolację przed wizytą kapelana?

Co z sakramentem chorych udzielanym osobom nieprzytomnym? Nie wiadomo przecież, czy pacjent jest wierzący. W Polsce przyjęło się, że sakrament udzielany jest wszystkim. Ale Wysocki, który we Włoszech namaścił umierającą Żydówkę i o mały włos nie stanął za to przed sądem, ma wątpliwości, co robić z młodszymi pacjentami. Na razie ryzykuje i sakramentu udziela.

Ks. Józef Jachimczak: - Trzeba zrozumieć, że kapelan szpitalny postawiony jest na pierwszej linii duchowego frontu. W szpitalach nie ma co się oglądać na sztywne zasady liturgiczne. Najważniejsze, że chory chce przyjąć komunię.

Mięciutkie poduszki

Kiedy ksiądz po raz pierwszy rusza w obchód po salach, nie może mieć pewności, czy właśnie odnalazł swoje powołanie. Czy zbyt szybko nie dopadnie go rutyna - lek na pośpiech i zbyt dużą liczbę dramatów. We Włoszech kapelani szpitalni mają swojego biskupa, spotykają się co miesiąc na rekolekcjach, słuchają wykładów z medycyny i etyki. W Polsce kapelanem zostaje się często z łapanki. Wytrzymasz? Dobrze. Nie wytrzymasz? Poszukamy innego. Ogólnopolskie rekolekcje na Jasnej Górze organizowane są raz do roku. Zdarza się, że kapelani ze szpitali oddalonych od siebie o kilka przecznic nie mają ze sobą żadnego kontaktu.

Donaj: - Młodzi zakonnicy i księża zazwyczaj nie wytrzymują, szpital jest dla nich punktem tranzytowym. Ciśnienie śmierci jest zbyt wielkie, nie każdy potrafi codziennie spotykać się z tak intymnymi zdarzeniami jak choroba. Ja się tutaj odnalazłem, ale mogę zrozumieć, że ludzkiej wytrzymałości czasem nie wystarcza.

O. Wolter wychodzi z onkologii przed północą. Zmęczony, po kilkudziesięciu rozmowach, po Mszy i spowiedziach. Twierdzi, że nigdy nie zdarzyło się mu pomyśleć, że to nie jest miejsce dla niego.

O. Wysocki miał kiedyś chytry plan. Zgłosił się do szpitala w rzymskiej dzielnicy Tiburtina, żeby tam pracować jako kapelan. Przy okazji pisał doktorat z bioetyki, chciał później wykładać.

Wysocki: - To było chyba po roku na Tiburtinie. Zawołał mnie wieczorem starszy mężczyzna, pielęgniarka powiedziała wcześniej, że nie dożyje poranka; one zazwyczaj w takich przypadkach się nie mylą. Usiadłem obok niego na krzesełku, chwycił mnie za rękę, pytam: "Co, pomodlimy się?". A on patrzy na mnie i mówi: "Nie, pomóż mi umierać". I tak sobie siedzieliśmy w ciszy, patrzyłem, jak zasypia. Umarł nad ranem. Po tym zdarzeniu pomyślałem: "Człowieku, albo będziesz siedział na mięciutkich poduszkach, mówił strasznie mądre rzeczy i cieszył się po iluś tam latach tytułem profesorskim, albo pójdziesz trudniejszą drogą". I wybrałem, bo moje miejsce jest blisko ludzi, a nie na sali wykładowej.

Jakby śmierć nie istniała

Na pytanie o kryzysy, swoje i swoich pacjentów, odpowiadają bardzo różnie. Zgoda, nie tylko pacjent postawiony jest w sytuacji granicznej. Długotrwały pobyt w szpitalu przypomina trochę grę w ruletkę - są tacy, którzy odnajdują głęboką wiarę, są i tacy, którzy widząc wokół siebie świat wypełniony wielkim i niezrozumiałym bólem, wiarę tracą. Nie tylko w chorym rodzą się pytania o sens cierpienia.

Ojciec Donaj nie stracił w II Klinice wiary. Tylko mówi jakby mniej niż na początku, nie podchodzi już zbyt blisko pacjentów, nie zapomina o niezbędnym dystansie. Żeby, jeśli chory umrze, bolało mniej.

Ale Klinika zmusiła go do odpowiedzi na inne ważne pytanie. Pamięta dokładnie: był świt, przemierzał jak zwykle piętra, kręte korytarze i sale z chorymi. Na OIOM-ie zaczepił go starszy mężczyzna, bardzo słaby, ale całkowicie przytomny.

- Niech ksiądz coś powie, cokolwiek, no - nalegał.

- Co mam powiedzieć? - spytał Donaj.

- Cokolwiek. Niech ksiądz powie cokolwiek.

Cokolwiek? To zdanie przyszło bardzo szybko, jakby czekało już od dawna.

- Boję się cierpienia - odpowiedział.

O. Wolter nie wie, czy szpital go odmienił. Na pewno nauczył się nazw leków i rozmowy o nowotworach. Zapamiętał tę kobietę, którą spowiadał na dzień przed jej śmiercią. Umarła łagodnie, z uśmiechem na ustach. Takie zdarzenia, jego zdaniem, budują nadzieję.

Kiedy o. Wysocki czuje, że nie wytrzyma, kiedy pacjenci umierają jeden po drugim, a on próbuje pomóc im w przejściu na drugą stronę, już po wszystkim wychodzi do miasta. Szuka takich miejsc, gdzie spotykają się ludzie młodzi. Patrzy, jak się obejmują, całują. Nie czuje zgorszenia.

Widzi świat, który zachowuje się tak, jakby śmierć nie istniała.

I to pomaga mu wrócić następnego dnia.?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2008