Chrzest w inkubatorze

Nawet jeśli ktoś nie płacze, to nie oznacza, że mniej cierpi. Można to wyczuć między słowami – mówi o. Paweł Ostrzałek, kapelan Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka.

12.09.2016

Czyta się kilka minut

Z cukierkami w kapturze – ojciec Paweł Ostrzałek w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, 6 września 2016 r. / Fot. Grzegorz Klatka dla „TP”
Z cukierkami w kapturze – ojciec Paweł Ostrzałek w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, 6 września 2016 r. / Fot. Grzegorz Klatka dla „TP”

Dlaczego ja? Dzieci rzadko zadają takie pytania. Rodzice pytają częściej: „Co zrobiliśmy, że zostaliśmy ukarani przez Pana Boga chorobą dziecka?”. Pamiętam Patryka, miał ok. 10 lat, akurat był po komunii świętej. Umierał. Resztką sił pytał: „Mamusiu, a czy ja będę jeszcze mógł pograć w piłkę na korytarzu w szpitalu?” – wspomina o. Paweł Ostrzałek.

Jest franciszkaninem, kapelanem w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Każdego dnia przychodzi do Kaplicy Aniołów Stróżów, której strzegą tysiące aniołów pozostawianych tam przez maluchy i nastoletnich pacjentów, oraz idzie na obchód z kapturem wypełnionym po brzegi cukierkami.

Kamil:

Aniołku, proszę Cię, opiekuj się mną dalej, proszę o dużo cierpliwości dla mamy w wychowywaniu mnie, proszę o zdrowie dla babci, dziadka oraz całej rodziny.
Co pewien czas o. Paweł dostawia nową półkę. Martwi się: – Miejsca zostało niewiele. Potem chwila refleksji – znowu tyle dzieci przewinęło się przez szpital – i modlitwa: „Daj, Panie Boże, żeby były zdrowe”.

Anioły tłoczą się na niemal stu półkach, za ołtarzem, w gablocie na korytarzu szpitalnym. Figurki spoglądają ze wszystkich stron. Małe, duże, uśmiechnięte, poważne, rozmodlone, śpiące, białe, niebieskie, kolorowe, z gliny, modeliny, szkła, drewna, plastiku, koronek, koralików, uszyte z materiału, wycięte z papieru, wygrawerowane na lustrze. – Kiedy się tu wejdzie, to nogi się uginają – mówi jedna z kobiet.

– Nie mam pojęcia, ile ich jest w tej chwili – zastanawia się kapelan. – Jakiś czas temu doliczyliśmy się ponad 10 tysięcy figurek. Przynoszą je rodzice i dzieci. Wiele z tych dzieci nie ma już wśród nas, są w gronie aniołów. Wierzymy w to – dodaje.
Są aniołki z imionami: Szymuś, Emil, Zuzia, Dawid, Maja, Maciuś, Mateusz, Kalinka, Oleńka, Julia, Karol, Przemek, Oliwier, Jagoda. Są aniołki na radość, na zdrowie, te z dołączonymi prośbami i podziękowaniami: „Dziękuję za zdrówko. Marcel”, „Dziękuję ci Boże za szczęśliwy przeszczep serca, proszę o dalszą pomoc i opiekę, a dla dawcy wieczny odpoczynek”, „Boże, prosimy Cię o udaną operację serca naszego małego Kubusia – rodzice”.

– Mieliśmy wypadek. Kolega prowadził, zaczął się popisywać, auto uderzyło w drzewo. Miesiącami dochodziliśmy do zdrowia – mówi dwóch nastolatków. Ich figurki tłoczą się na półce za ołtarzem. Starszy z nich miał ciężki uraz głowy, połamane żebra i miednicę, przez tydzień był nieprzytomny. Młodszy, oprócz ogólnych obrażeń, stracił też pamięć. – Teraz jest dobrze. Przyjeżdżamy do szpitala na kontrolę, spotykamy się z rehabilitantami, lekarzami, witamy ze wszystkimi, którzy pomagali nam stawiać pierwsze kroki. Ich się nie zapomina.

– Co teraz robicie? – pyta o. Paweł.

– Ćwiczę na siłowni, chodzę na brazylijskie jiu-jitsu – chwali się jeden z chłopaków, demonstrując wygoloną głowę ze śladami po szwach i muskuły.

– Tylko uważaj. Dopiero co wyszedłeś z ciężkiego wypadku – mówi kapelan.

Pamięta, jak przywieźli chłopaków. – Matka jednego z nich prosiła o modlitwę, był w tragicznym stanie – mówi.

Karolina:

Proszę o modlitwę za wszystkie chore dzieci, aby miały jeszcze czas na spełnienie swoich najskrytszych marzeń.

Kaplica otwarta jest całodobowo. Kapelan pod telefonem jest również jest całodobowo: – Jest co robić, mamy tu ok. 450 łóżek. Czuwamy, żeby można było do dziecka potrzebującego podejść.

Obchód po szpitalu trwa kilka godzin. – Najczęściej, kiedy pojawiam się na oddziałach, dzieciaki pytają, jakie mam cukierki. Nie poruszają takich tematów jak umieranie. Zanoszę im komunię, modlimy się, a tym, którym wolno, daję po cukierku. Czasami wchodzę na salę i od razu czuję, że atmosfera się popsuła. Słyszę: „Ja jeszcze żyję, jeszcze nie umieram...”. Wtedy się wycofuję – mówi.

Rozmowy bywają trudne. Trzeba też wiedzieć, kiedy odpuścić. – Często spotkanie z poważną chorobą powoduje, że dziecko, które ma naście lat, jest tak dojrzałe emocjonalnie, że gdybym nie znał wielu, pomyślałbym, że rozmawiam z dorosłym – mówi.

Czasem nie należy pocieszać. – Kiedyś słyszałem, jak ktoś powiedział: „Nie lubię, jak mówią, że będzie dobrze”. U jednej dziewczyny wykryli nowotwór. W internecie znalazła opis choroby i informację, że ma niewielkie szanse na wyleczenie. Opowiadała mi, że pewnego dnia ktoś powiedział jej, że będzie dobrze.

Zdenerwowała się – dodaje.

Częściej, jak mówi, to dorośli potrzebują duszpasterstwa. – Pytają: dlaczego?

Zwykle bardziej „chorują”, bardziej cierpią niż ich dziecko. Trudno jest wyczuć moment, w którym mogę podjąć dialog. Pamiętam, jak kiedyś stałem przy dziecku, które odchodziło. Mama krzyczała: „Boże, nie zabieraj nam dziecka!” (dosłownie przed chwilą wyszło z domu, by pojeździć na rowerze). I nawet w takiej sytuacji chodzi o to, żeby pretensji do Pana Boga nie mieć, ale przyjąć Bożą wolę – mówi.

Przypomina sobie też rodziców, którzy mieli dużo pieniędzy, ale mało czasu dla siebie. Kiedy mąż wracał z pracy, żona już spała, z dzieckiem też mieli słaby kontakt. Nagle pojawiła się choroba zagrażająca jego życiu. Wszystko się zmieniło. W szpitalu odkryli, że ich życie potrzebowało zmiany, że muszą ze sobą spędzać więcej czasu.

– Czasem rodzice sami mówią, że choroba dziecka otworzyła im oczy na Pana Boga. Odzyskali wiarę. W takich sytuacjach cieszę się oczywiście, że zaszła jakaś zmiana, ale boję się uzależniania wiary od tego, czy dziecko jest zdrowe, czy nie. To my mamy pełnić Bożą wolę, a nie Pan Bóg naszą. Choć bywają niestety tacy rodzice, dla których choroba ich dziecka, zwłaszcza nagła, pogłębia ich niewiarę – mówi kapelan.

Iwona i Darek:

Rok temu ochrzciliśmy tu naszą córkę, było dramatycznie, walczyliśmy o jej życie.

W przypadkach zagrożenia życia, w zależności od stanu zdrowia dziecka i świadomości religijnej rodziców, o. Paweł udziela chrztu w szpitalu. Czasami kilka jednego dnia. – Zdarza się, że rodzice nie proszą o chrzest dziecka, które przebywa na OIOM-ie, gdyż mają nadzieję, że kiedy odzyska zdrowie, uroczyście je ochrzczą w swojej parafii – mówi.

Chrzest odbywa się na oddziale. Kapelan podchodzi do inkubatora. Napełnia strzykawkę wodą destylowaną, dokonuje jej poświęcenia i polewa główkę dziecka.

– Ze strzykawki, żeby było jak najbardziej sterylnie. Mówię: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Polewam trzy razy główkę dziecka wodą ze strzykawki. Potem osuszam gazikiem – wyjaśnia o. Paweł. – Zdarza się, że chrzczę dzieci starsze. Pewnego razu na oddział intensywnej terapii trafił czterolatek. Nagle zasłabł.

– My byśmy chrzest chcieli – mówią klęczący przy łóżku dziecka rodzice.

– Dlaczego nie zostało ochrzczone? – pyta kapelan.

– Straciliśmy wiarę, ale teraz modlimy się, prosimy Boga o zdrowie dla dziecka, a księdza o chrzest – odpowiadają.

– Życzę wam, żebyście wiarę odzyskali i w wierze wychowali dziecko – mówi kapelan do rodziców po udzieleniu sakramentu.

Wojtek:

Proszę Cię, Panie Jezu, żeby ta operacja przeszła dobrze.

Siedzimy w małej zakrystii. Ojciec Paweł szykuje cukierki na obchód. – Jeden tata koniecznie prosił o sakrament chorego dla córki. Przybiegł, mówił, że powiedzieli, że mała nie ma szans. To był piątek. Całą sobotę przeleżała pod aparaturą, a w niedzielę wchodzę na OIOM i pytam: „Co z małą?”. Ktoś odpowiada: „Cud, serce dziecka zaskoczyło”. Po kilku tygodniach biegała już po oddziale kardiologii – mówi.

Nie zawsze kończy się szczęśliwie. – Im starsze dziecko i gwałtowniejsza śmierć, tym rodzicom trudniej to przyjąć – opowiada o. Paweł. – Niektórzy proszą o sakrament namaszczenia chorych. Sakrament ten, zgodnie z przepisami Kościoła, udziela się od około 7. roku życia. Sam sakrament dorośli różnie odbierają. Jedni chcą, inni jakby się boją, zaczynają myśleć, że jak namaszczę, to z dzieckiem jest bardzo źle, a jak nie – to może jeszcze tak źle nie jest.

Ojciec Paweł Ostrzałek pochodzi z Rybnika (dzielnica Boguszowice), jest franciszkaninem w parafii pw. św. Ludwika Króla i Wniebowzięcia NMP Katowice-Panewniki. Seminarium ukończył w 1998 r. W zakonie jest od 25 lat.

– Minęło już osiem lat posługi w szpitalu, ale nie mogę powiedzieć, żeby teraz było mi łatwiej oswoić się z cierpieniem dziecka, które choruje czy umiera. Nie można się do tego wszystkiego tak po prostu przyzwyczaić – mówi. – Z jednej strony jest wiara, że każde cierpienie, szczególnie dziecka, ma sens; z drugiej strony wiemy, że cierpnie dotyka nas wszystkich.

Ojciec Paweł: – Czasami zdarzają mi się łzy. Ale nawet jeśli ktoś nie płacze, to nie oznacza, że mniej cierpi. Tu nie mówimy o tym wprost. Można to wyczuć między słowami.

Amelia:

Boże, proszę o zdrowe serduszko dla mojego chłopaka Patryka, aby żył jak najdłużej i mógł spełniać swoje marzenia.

Kaplica rzadko jest pusta. Co chwilę ktoś wpada, żeby posiedzieć, pomodlić się, odszukać swojego anioła, porozmawiać z kapelanem. – Tutaj w czasie operacji łatwiej ten czas przetrwać – mówią.
9-letni Kuba po dłuższych poszukiwaniach znalazł swoje anioły. – O tam – pokazuje mamie palcem. Jednego zostawił przed operacją uszu, drugiego kiedy wychodził ze szpitala. – To na dzieci działa.

Kiedy przyjeżdżamy na zabiegi, zawsze idziemy odwiedzić aniołki w tym małym sanktuarium. One lepiej się czują, kiedy wiedzą, że mają swojego Anioła Stróża w czasie operacji i po niej – mówi pani Ania, mama Kuby.

Swojego aniołka zostawił również 12-letni Mikołaj, u którego stwierdzono epilepsję. Miał wtedy 8 lat. – Niesamowite miejsce – mówi pani Beata.

– Nasz stoi tutaj od trzech lat. Karolek miał wtedy roczek i operację na sercu – mówi pani Iza.

Pani Marta przyszła do kaplicy z kubkiem z napisem: „Nie mów Bogu, że masz wielki problem, powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga”.

– Jesteśmy tu od tygodnia. Kaplica jest miejscem, gdzie mogę przyjść i oderwać się od trudnej rzeczywistości w szpitalu. Dziecko jest małe, ma cztery latka i przebywa na oddziale zamkniętym. Nie może tu przychodzić, bo ma rozpoznaną białaczkę szpikową. Przed nami długie leczenie – mówi kobieta.

Kamil:

Dziękujemy Ci, Boziu, za wszystko, czym nas obdarzyłeś, we love you.

Przy wejściu do kaplicy wiszą malowane kredkami rysunki. Na każdym jest anioł i napisana przez dziecko prośba: „Proszę o zdrowie dla mnie i innych dzieci – Natalia”; „Ja już jestem zdrowa, więc proszę Cię, Panie, o zdrówko dla małej Wiktorii”.

Niektórzy wpisują prośby do Księgi Pamiątkowej Kaplicy Aniołów Stróżów, która leży na barkach półtorametrowej rzeźby anioła zwróconej twarzą w stronę ołtarza. Są tu też podziękowania – do lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów. Piszą wszyscy: rodzice, dziadkowie, niepewną ręką kreślą zdania mali pacjenci, ich bracia, siostry.

17-letnia Weronika zostawiła swojego aniołka 10 lat temu. „Wtedy nie było ich tu jeszcze tak wiele. Teraz (...) nawet nie próbuję go szukać (...). Ja też mu zawierzyłam i wychodzę ze szpitala z wadą serca, która nie jest aż tak poważna, jak u wielu innych dzieci. I mimo że nie mogę w życiu robić tego, czego pragnę, to dziękuję, że nie jestem tak poważnie chora” – napisała była pacjentka.

Wiele osób, tak jak Iwona i Darek, prosi o zdrowie nie tylko dla swoich dzieci. „Rok temu odwiedziliśmy tu naszą córkę Olę, wtedy było dramatycznie, walczyliśmy o jej życie. Wydolność serduszka była na poziomie 18 proc. Dziś wydolność na poziomie ok. 60 proc. Przeszliśmy wyboistą drogę. Prosimy o zdrowie dla Oleńki, jej siostry Zosi oraz pomyślność po transplantacji serduszka Kacperka. Pragniemy tu wracać w zdrowiu i szczęściu” – piszą.

Piszą też dzieci, które dopiero co nauczyły się trzymać długopis w ręce: „Panie Boże, chcę Ci dziękować za moje zdrowie i innych ludzi – Paweł”; „Całuski dla Bozi od Karolinki”; „Bardzo dziękuję, że uratowałeś mi życie – Emilka”; „Kto policzy wszystkie aniołki ten kozak – Piotrek”.

Ojciec Paweł: – Każdy z nas ma jakieś problemy. Czasami sobie myślę, że ci, którzy narzekają, powinni po prostu tu przyjść i popatrzeć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016