Polsko-niemiecki paragraf 22

To porozumienie nastąpi prędzej czy później. Myślę, że wcześniej - tak minister kultury Waldemar Dąbrowski zakończył swoją odpowiedź na pytania o przyszłość przechowywanej w Krakowie tzw. Biblioteki Pruskiej oraz o zwrot dóbr kultury, utraconych przez Polskę podczas II wojny światowej. Pytania padły na wspólnej konferencji prasowej ministrów kultury Polski i Niemiec. Przedtem Dąbrowski stwierdził, że sprawa nie jest prosta i wciąż nie osiągnięto porozumienia, nad którym pracują pełnomocnicy obu stron.

21.09.2003

Czyta się kilka minut

Z jakim typem oficjalnej wypowiedzi mamy tu do czynienia? Bo nie z rzeczową informacją. Może to przykład myślenia życzeniowego? Minister Dąbrowski deklarował wszak tuż po nominacji, że znajdzie dla sprawy “Berlinki" rozwiązanie. A może zawoalowana przestroga: “spokojnie, władza ciężko pracuje, a wy się nie wtrącajcie". Lub po prostu kpina z pytającego dziennikarza, który nie wie, że rzecz nieprosta, i że o porozumieniu długo jeszcze nie usłyszy.

Tak czy owak, w samej sprawie - jak zawsze - zerowy postęp. I to mimo uwagi niemieckiej pani minister Christiny Weiss, że “rozumie emocje związane z tymi tematami".

Gesty na zachętę

12 lat minęło już od podpisania polsko-niemieckiego “traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy", i niemal tyle samo od pierwszej rundy oficjalnych rozmów polsko-niemieckich dotyczących “rozwiązania problemów związanych z dobrami kultury i archiwaliami" przemieszczonymi w czasie wojny. Rokowania zaczęły się w 1992 r. i z dłuższymi pauzami (nawet ponad dwuletnimi) prowadzone są do dziś, nie przynosząc żadnych efektów.

W tym czasie strona niemiecka dokonała dwukrotnie oficjalnego przekazania Polsce obiektów, które po wojnie znalazły się na terytorium Niemiec. Pierwszy zwrot miał miejsce jeszcze w 1992 r. i z pewnością służyć miał jako zachęta, a może nawet przynęta. Był to zespół numizmatów i wyrobów złotniczych ze zbiorów Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, które po wojnie wylądowały w magazynach Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturalnego w Berlinie. Na drugi oficjalny zwrot trzeba było czekać 10 lat: w 2002 r. wróciło do Polski z hamburskiego Museum für Kunst und Gewerbe etruskie lustro z Gołuchowa.

Strona polska ograniczyła się do jednego oficjalnego zwrotu, za to na najwyższym szczeblu politycznym. Chodziło przy tym o obiekt szczególny, bo należący do krakowskiej “Berlinki", stanowiącej najważniejszy dla zachodnich sąsiadów “pojedynczy przypadek", by użyć terminologii traktatu. Premier Jerzy Buzek przekazał kanclerzowi Gerhardowi Schröderowi podczas jego wizyty w Polsce (w grudniu 2001) egzemplarz Biblii z 1522 r., należący do Zbiorów Specjalnych Biblioteki Pruskiej, które z Krzeszowa (Grüssau) na Śląsku - gdzie ukryto je w 1943 r. w obawie przed bombardowaniami Berlina - trafiły po wojnie do Biblioteki Jagiellońskiej.

Gest premiera Buzka pozostał niemal bez echa po stronie niemieckich polityków i mediów. Stało to w jawnym przeciwieństwie do sposobu, w jaki Niemcy zareagowali na wcześniejszy o dwa lata wywiad prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego dla berlińskiej gazety “Tagesspiegel" (z 8 grudnia 1998 r.). Nawet prezydent Fundacji Pruskiej Klaus-Dieter Lehmann dał publicznie wyraz zadowoleniu ze słów Kwaśniewskiego - pełen nadziei, że “Berlinka" wkrótce znajdzie się w Berlinie (“Frankfurter Allgemeine Zeitung" z 16 grudnia 1998 r.).

Polski prezydent powiedział tymczasem - niewątpliwie pod wpływem ustaleń zakończonej wówczas w Waszyngtonie konferencji, dotyczącej problemów związanych z własnością ofiar Holocaustu oraz innych ofiar nazizmu - że może sobie wyobrazić powrót “Berlinki" do Niemiec w ramach wzorcowego, przyjaznego niemiecko-polskiego rozwiązania tych tak trudnych problemów. Warunek, że niemiecka strona jako pierwsza musi wykonać stosowny gest, był dla Kwaśniewskiego sprawą na tyle oczywistą, że odpowiadając na pytanie niemieckiego dziennikarza ani go szczególnie nie podkreślał, ani nie pouczał Niemców, jaki miałby to być gest. Stąd zadowolenie szefa Fundacji Pruskiej niejako tanim kosztem i, jak się okazało, przedwczesne. Za to w kraju spadły na Kwaśniewskiego gromy i to bynajmniej nie jedynie ze strony politycznych przeciwników. W efekcie prezydent później nie wypowiadał się już w tej sprawie.

Podobny pogląd w sprawie zwrotu “Berlinki" wypowiedział minister kultury w rządzie Buzka, prof. Andrzej Zakrzewski, przy okazji konferencji, która odbyła się w Warszawie w obecności ówczesnego niemieckiego ministra kultury Michaela Naumanna. Przytoczyła go wyłącznie prasa niemiecka - inaczej niż w przypadku przykrej publicznej wymiany zdań między niemieckim konsulem generalnym a rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, do której doszło w 1997 r. w Krakowie przy okazji otwarcia Festiwalu Beethovenowskiego, kiedy po raz pierwszy wystawiono publicznie część partytur Beethovena z Jagiellonki, uzupełnionych kilkoma przywiezionymi na tę okazję z Berlina. Media obu krajów poinformowały czytelników o kontrowersji, popierając odpowiednio stanowisko swojej strony.

Zamiast zwrotów

Na podobnej zasadzie znany kolekcjoner Tomasz Niewodniczański, od dziesięcioleci mieszkający w Niemczech, został w Polsce ostro skrytykowany (a w Niemczech pochwalony), gdy w 2000 r. wyraził życzenie podarowania Polsce swojego cennego zbioru map i poloniców - pod warunkiem przekazania “Berlinki" Fundacji Pruskiej. Gdy dwa lata później - w kwietniu 2002 r. w Berlinie i w listopadzie tego samego roku w Warszawie - podczas wernisaży wystawy swoich zbiorów Niewodniczański powtórzył tę ofertę, nie został już potraktowany poważnie. Obie strony pominęły także milczeniem jego słowa, że Niemcy powinni sfinansować fundację wspierającą poszukiwania i zakupy dzieł do polskich muzeów i bibliotek, tak bardzo poszkodowanych w czasie wojny i okupacji hitlerowskiej.

Podobne fiasko poniosła tzw. Grupa Kopernika, złożona z politologów i publicystów, zaangażowanych od lat w dialog polsko-niemiecki, którzy zamierzali wywołać przełom w cierpiących na permanentny zastój rokowaniach restytucyjnych - choć niekorzystnie obciążających całość stosunków polsko-niemieckich - w przededniu decydującej fazy naszych starań o wejście do Unii Europejskiej. Przedstawiony przez Grupę w końcu 2000 r. (równolegle w niemieckiej i polskiej prasie) “Memoriał" z propozycją rozwiązania problemu “Berlinki" pogrążył się nierealistycznym projektem włączenia Polski do Fundacji Pruskiej - mimo że pojawiły się w nim interesujące wątki, zbieżne częściowo z sugestiami Niewodniczańskiego. A przecież “Memoriał" ów był i tak mniej księżycowy niż pomysł Güntera Grassa, który w lipcu 2001 namawiał do stworzenia niemiecko-polskiego muzeum “sztuki zdobycznej", po obu stronach Odry i najlepiej w kształcie mostu...

W “Memoriale" podkreślono, że zwrot dóbr kultury przemieszczonych w wyniku wojny nie jest wyłącznie - ani nawet przede wszystkim - kwestią prawną. W praktyce polsko-niemieckich negocjacji okazało się bowiem niemożliwe przyjęcie zbliżonej wykładni interpretacyjnej stosownych regulacji prawnych (tak międzynarodowych, jak i wewnętrznych), dotyczących restytucji dóbr kultury. Negocjatorzy niemieccy podkreślają, że dobra kultury są na mocy prawa międzynarodowego wyłączone z zakresu rewindykacji, nie podlegają restytucji zastępczej i winny podlegać zwrotowi prawowitemu właścicielowi. Strona polska traktuje dobra znalezione na byłych ziemiach niemieckich przyłączonych do Polski jako naszą własność bez względu na ich wcześniejszy status, zaś restytucję zastępczą - w miejsce zniszczonych bezpowrotnie dzieł i zabytków - uważa za uprawnioną.

Tajna lista

Niewątpliwie strona niemiecka od początku reprezentuje w rokowaniach z Polską stanowisko pragmatyczne. Często pragmatyzm ten wydaje się ograniczony - uparcie i świadomie. Rozmowy polsko-niemieckie długo musiały przebiegać w tonie podobnym do początkowych rozmów z Rosjanami, które opisał ich uczestnik prof. Wolfgang Eichwede z Bremy: “Strona niemiecka okopała się na swoich pozycjach prawnych i niemało rund rokowań przekształciła w seminaria prawa międzynarodowego, i to prowadzone w prokuratorskim tonie" (“Süddeutsche Zeitung" z 17 września 2001 r.).

Polscy negocjatorzy, forsujący swoją interpretację prawa międzynarodowego, wspierają ją moralną wyższością Polski i argumentami o ogromnych i bezpowrotnych stratach w naszym zasobie kulturalnym, spowodowanych często - z pełną premedytacją - przez Trzecią Rzeszę. Reiner Klemke, kierownik referatu “Archivwesen, Kulturgutschutz, Kulturrückführung und Recht" przy Senacie [rządzie krajowym - red.] Berlina zgadza się, że “ta nieufność Polaków wobec Niemców jest historycznie uzasadniona, przy czym doświadczenia z byłą NRD z pewnością nie były tu pomocne" (“Rzeczpospolita" z 30 maja 2000 r.). Ale też warto usłyszeć, co Klemke mówi dalej. A mianowicie, że jest to także “rodzaj wygody z polskiej strony, bo o wiele łatwiej jest siebie usprawiedliwiać, obciążając winą za swoją bezczynność niemieckich partnerów".

Niestety, niemało przemawia za słusznością tych jego krytycznych uwag. Do dziś nie ma profesjonalnej internetowej bazy danych utraconych w czasie wojny cenniejszych dóbr kultury z Polski. Wydania książkowe części straconych obiektów ukazały się w minimalnych nakładach ministerstwa kultury i pozostały praktycznie w jego dystrybucji. Sporządzonej na początku lat 90. pierwszej po dziesięcioleciach kwerendy strat naszych muzeów nikt później nie weryfikował. Nie przeszkadzało to bynajmniej za każdym razem podawać do wiadomości mediom innej liczby straconych dóbr, określanych jako zdokumentowane. Pojawiały się różne liczby: 38 tys., 40 tys., 57 tys., wreszcie 62 tys.

Symptomatyczne zresztą, że poza artykułami dotyczącymi losów utraconych przez Polskę dóbr kultury, które ukazały się i ukazują co jakiś czas w naszej prasie, tudzież poza triumfalnie obwieszczanymi nielicznymi restytucjami (głównie zza oceanu), nie ukazał się w tym czasie chyba żaden tekst, który opisałby co, kiedy i skąd do Polski powróciło.

Tymczasem z terenów zachodnich Niemiec - za sprawą aliantów i polskich muzealników z Karolem Estreicherem na czele - wróciło w końcu lat 40. i na początku 50. sporo zrabowanych przez Trzecią Rzeszę poloniców, nie mówiąc o odnalezieniu przez ekipy pod wodzą Stanisława Lorentza na Śląsku w 1945 r. dóbr wywiezionych przez hitlerowców z Warszawy w ramach tzw. akcji pruszkowskiej. Że z Zachodu wróciło zaskakująco wiele, potwierdza pośrednio objęta klauzulą poufności lista 114 obiektów i zespołów zabytkowych pochodzących z Polski i zlokalizowanych przez nasze MSZ i resort kultury w niemieckich zbiorach. Tylko nieliczne z nich są wysokiej wartości, w żaden sposób nie można porównywać ich z krakowską “Berlinką".

Potrzeba rozmowy

Lista ta - przedstawiona negocjatorom niemieckim - od lat nie uległa powiększeniu, ponieważ (o czym naszej opinii publicznej się nie informuje) w niemieckich zbiorach publicznych nie ma poukrywanych “wojennych poloniców". Oczywiście, w wyniku starannej kwerendy i żmudnych badań proweniencji - podjętych niedawno w muzeach niemieckich - nie można wykluczyć, że jakieś obiekty uda się jeszcze zidentyfikować jako pochodzące z wojennego rabunku w Polsce.

Inaczej wygląda kwestia obiektów z terenów niemieckich, wcielonych na mocy konferencji poczdamskiej do Polski: tych jest w zbiorach publicznych Niemiec niemało i zapewne kolejne będą odnajdywane. Warto tu wspomnieć, że spora grupa takich dzieł - i to wysokiej wartości - została po wojnie sprezentowana przez władze PRL i ZSRR “bratniemu narodowi NRD-owskiemu". Ze znaczną dozą prawdopodobieństwa można za to domniemywać, że w rękach prywatnych w Niemczech znajduje się niemało zrabowanych poloniców - te mogą kiedyś wypłynąć na rynku antykwarycznym lub jako darowizny muzealne. Tyle że jako własność prywatna, i to niezlokalizowana, z konieczności znajdują się na marginesie negocjacji rządowych.

Zdaniem “Grupy Kopernika" pomyślne rozwiązanie tej skomplikowanej problematyki w stosunkach polsko-niemieckich jest możliwe jedynie przy woli politycznej obu stron. Z pewnością się bez niej nie obejdzie. Ale po 12 latach widać, że nie jest to warunek wystarczający.

Nie tylko dlatego, że przynajmniej w Polsce tematyka ta łatwo nasyca się wielkimi społecznymi emocjami, których polscy politycy się boją. Także dlatego, że do tej pory rzecz odbywała się poufnie i niemal wyłącznie na osi politycy-negocjatorzy. Eksperci byli dopraszani w najlepszym razie jako urzędowi konsultanci lub oficjalni wysłannicy, a opinia publiczna (zależnie od okoliczności) postrzegana była jako straszak albo balast. Zabrakło swobodnej, nie poddanej naciskom i doraźnym celom wymiany poglądów i dyskusji polskich oraz niemieckich ekspertów: historyków, historyków sztuki, muzykologów, muzealników, bibliotekarzy, archiwistów i innych fachowców od dóbr kultury.

Warto chyba podjąć próbę takiej wzajemnej swobodnej wymiany opinii. Bez obawy, że będą się różnić i z nadzieją, że może uda się przygotować grunt pod wspólne decyzje polityków, podejmowane faktycznie “w duchu wzajemnego zrozumienia i pojednania narodów". Oraz w intencji “opieki nad wspólnym europejskim dziedzictwem kulturowym". Jak zapisano przed 12 laty w polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie.

Nawojka Cieślińska jest historykiem i krytykiem sztuki, kuratorem wystaw, w latach 1991-1995 pełniła funkcję radcy ambasady RP w Kolonii i dyrektora Instytutu Polskiego w Düsseldorfie. Jest współzałożycielem Forum Doradczego ds. Rozproszonych Dzieł Sztuki. Mieszka w Warszawie i pod Monachium.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2003