Polityka na moście

Niezależnie od tego, czy niepisowska część Polski jest w stanie wygrać następne wybory, w naszym interesie jest to, by władza dowiozła państwo do tych wyborów jak najmniej poobijane.

19.09.2017

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński kiepsko radzi sobie z państwem i zarządzaniem siecią instytucji rozleglejszą niż ogniwa partyjnej centrali. Umie za to zarządzać nastrojami opinii publicznej, umiejętnie łącząc mgliste wypowiedzi o politycznych planach – po których łatwo spodziewać się najgorszego – z insynuacyjnymi odniesieniami do przeciwników, w których chodzi wyłącznie o to, by urazić godność adresata. Krytycy pierwszego ćwierćwiecza III RP często podnoszą zarzut, iż elity, które wówczas dominowały w sferze instytucjonalnej i medialnej, opracowały szczelny system „dystrubucji szacunku”, wyłączając zeń istotne środowiska. Dziś stratedzy PiS-u stosują działający w drugą stronę system „rekwizycji szacunku”. Budzi to oczywistą reakcję obronną, w której jednak urażona duma i poczucie wartości własnej biografii spychają atakowanych w obolały narcyzm. Trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz więcej osób deklaratywnie wrogich Kaczyńskiemu tańczy tak, jak im on zagra.

Czas ogłuchnąć na takie melodie i jesienne przesilenie spożytkować paradoksalnie: na wyciszenie emocji i wydobycie na pierwszy plan władzy politycznego sądzenia. W ocenie bieżącej polityki chodzi wszak tylko o to, jakie w danej sytuacji mamy środki wpływu na rzeczywistość – skuteczność nie jest przy tym jakimś makiawelicznym bożkiem, lecz stanowi konieczny wyznacznik sensownego działania na dziś, w horyzoncie niezmiennych wartości.

Trzeba też, choć pokusa wielka, pozbyć się analogii z epoką PRL. Po pierwsze dlatego, że nie docierają do ludzi młodszych, będących coraz większą częścią elektoratu. Po drugie, że nazywanie Kaczyńskiego Gomułką jest w sensie poznawczym równie puste jak bluzgi pisowskiej telewizji o ubeckich wdowach. Państwowa telewizja nie jest przecież jedynym miejscem, gdzie satyryk może grać na nosie władzy, a problemem krytycznego dziennikarza nie jest cenzura i brak przydziału na papier. Nasz dzisiejszy autorytaryzm zasługuje na większy wysiłek intelektualny niż historyczne porównania, które służą dobremu samopoczuciu, ale nie popychają nas ku rozeznaniu jego specyficznych cech.

Tym bardziej że pocieszanie się, iż Kaczyński jest nowym Gomułką, Błaszczak Moczarem, a Gliński Kliszką, utrudnia oswojenie się z fundamentalną prawdą: jedyne, co warte będzie uwagi tej jesieni (w sensie przełożenia na realia), rozegra się w łonie partii rządzącej.

Przytomne postawy

Nie jest to zachęta do zajęcia pozycji biernego, zrezygnowanego obserwatora, który, jak pisał wieszcz, „przegląda wykopane w błocie, i gatunkuje i nazywa glisty”. Wbrew pozorom ton wypowiedzi pojawiających się po niepisowskiej stronie sceny ma znaczenie. Nawet formacja tak wsobna, tak autystycznie skupiona na własnych racjach i emocjach jak PiS, w sposób zapośredniczony – choćby przez działających na jej obrzeżach publicystów – odbiera sygnały z otoczenia. Tym bardziej w momentach istotnych tąpnięć, przegrupowań, korekt kursu. Na wszystkich dookoła spoczywa współodpowiedzialność za atmosferę, w jakiej te procesy będą zachodzić.

Łatwiej oczywiście uznać, że prezydent definitywnie pozbawił się legitymacji, sygnując szereg posunięć jawnie sprzecznych z konstytucją – i nie zmażą tego dwa, a choćby i dwadzieścia dwa weta. Przedstawione przezeń wkrótce projekty ustaw sądowych nie będą raczej z liberalnej bajki; jego wkład w dzieło budowania polskiej tożsamości może dalej akcentować dyskurs bohaterski i nieznośnie bogoojczyźniany. A jednak od dalszych działań Andrzeja Dudy sporo będzie zależeć. Zatem – jeśli nie będą ponownie wiązały się z gwałceniem ustawy zasadniczej – jedyną przytomną postawą jest gotowość uznania ich za uprawnione akty polityczne, a jego samego za podmiot, z którym należy podejmować polemikę, ale nie traktować z nonszalancką negacją.

To samo się zresztą tyczy posunięć innych polityków, które za każdym razem lepiej oceniać pod kątem „co”, a nie „kto”. Warto też – czytając mgliste i groźnie brzmiące przecieki co do nowych regulacji rynku mediów i sektora pozarządowego – pomyśleć krytycznie o tym, dlaczego drogie liberalnemu sercu instytucje stały się tak podatne na zniszczenie. O tym, że w przypadku mediów nic nie jest proste, piszemy nieco w tym numerze „TP”. Można mieć też nadzieję, że procedowana właśnie w Sejmie ustawa o Narodowym Instytucie Wolności oprócz uwag, że PiS próbuje wziąć głodem zasłużone organizacje, wywoła też dyskusję, czy można nazwać zdrowym trzeci sektor, którego proste przestawienie kurka z pieniędzmi od państwa może tak zrewolucjonizować.

Utopie rewolucjonistów

Jednym z istotnych deficytów obecnego establishmentu jest radykalizm (znów: kwitowany określeniem „bolszewicki” czy, tylko nieco mniej obelżywie, „jakobiński”), który rozmówca z poprzedzającej ten tekst rozmowy określił kiedyś barwnie syndromem partyzanckiego oddziałku samotnie przebijającego się przez mokradła. Kluczowym jego skutkiem, oprócz zaostrzania retoryki, jest immanentna niezdolność do rządzenia, nawet w sytuacji, gdy oddział wyszedł dawno z mokradeł i obsadził cały budynek sztabu. Rządzenia rozumianego jako panowanie nad rozległą siecią bezwładnych instytucji państwa z ciągłym ucieraniem ich sprzecznych interesów.

Utopią rewolucjonistów jest świat bez sprzeczności, taki, w którym zawsze wiadomo, co jest dobre dla Polski (ściślej: wódz wie, co jest dobre). W interesie nas wszystkich jest sprzyjanie więc tym – mniej widocznym, ale przecież obecnym w aparacie władzy – jednostkom i środowiskom, które są od tego syndromu wolne. I które w planowaniu swoich działań nie uciekają przed sprzecznościami, choć oddając hołd obowiązującej retoryce, ukrywają ich istnienie.

Najtrudniejszym polem takich sprzeczności jest polityka europejska – czyli obok sytuacji władzy sądowniczej najważniejsze zagadnienie tej jesieni. Mam nieraz wrażenie, że zbyt wiele sił i środków środowisk opozycyjnych idzie w kontrowanie władzy na ważnych symbolicznie polach polityki historycznej, pisania tradycji i rozdzielania zasług narodowych na nowo (a będzie tego pewnie więcej w stulecie odzyskania niepodległości). Tu łatwo zaznaczyć klarowny sprzeciw i wykazać szkodliwość działań władzy. Tymczasem w dziedzinie, która niepomiernie bardziej może zaważyć na dobrostanie Polaków, czyli arcytrudnych relacji z Europą, ta sama strategia prowadzi donikąd. Nie dlatego, że minister Waszczykowski wykazuje jakąkolwiek roztropność, albo dlatego, że ogłoszona ostatnio przez prezesa Kaczyńskiego wizja Polski jako wyspy w Europie niosła rozpoznawalne korzyści dla kraju. Dlatego, że relacje z instytucjami europejskimi i z Niemcami są tak zawiłe i poddane logice gry interesów toczonej z dala od Warszawy, że nie wystarczy po prostu zanegować karykaturę asertywności w wykonaniu obecnej władzy. Trzeba mieć odwagę powiedzenia Polakom, że nasza obecność w UE zawsze będzie ważeniem zysków i strat. Im bardziej opozycja będzie się czuła zwolniona od klarownego przedstawiania rachunków, tym bardziej bezradnie będziemy patrzeć, jak PiS przegrywa w naszym imieniu kolejne rozgrywki, nie zyskując wiele w zamian.

To – wraz z postępującymi zniszczeniami w przyrodzie – będą jedyne nieodwracalne szkody, jakie mogą nas czekać tej jesieni. Dlatego ważne jest niezatykanie ostatnich kanałów komunikacji między politycznymi obozami. Nie w imię kiczu pojednania – nagromadzenie złych emocji i chęci odwetu za wyolbrzymione krzywdy jest zbyt duże. Ale to może i lepiej, bo nie o zgodę chodzi, tylko o zachowywanie płaszczyzn, gdzie różne strony mogą artykułować swoje interesy i opowiadać o istotnych wartościach, licząc na szansę, że ich głos dotrze do drugiej strony. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2017