Polityka, której nie ma

Czas spędzam na lekturach, oglądam też telewizję niemiecką - pewnie w związku z nadchodzącymi wyborami pojawił się tam film pokazujący dziwnie szczegółowo wypędzenie Niemców sudeckich z Czechosłowacji i ich gehennę. Widziałem też wystąpienie pani Eriki Steinbach, a pani Angela Merkel nie jest już przeciwna stworzeniu w Berlinie Centrum Wypędzonych... Wrażenie zrobiły na mnie jednak dwie inne rzeczy.

28.08.2005

Czyta się kilka minut

Pierwsza to relacja z Lubeki, gdzie w kościele Najświętszej Marii Panny Marcel Reich-Ranicki, już osiemdziesięciopięcioletni i dziwnie na starość skurczony, bitą godzinę mówił o Tomaszu Mannie w pięćdziesiątą rocznicę jego śmierci. Kościół, co podkreślam, był pełny, choć przyszli raczej przedstawiciele pokoleń starszych, młodzieży prawie się nie widziało. A rzecz druga: w “Plusie-Minusie", dodatku do “Rzeczpospolitej", był bardzo dobry artykuł Jerzego Pomianowskiego “Gra nad urwiskiem", poświęcony nieistnieniu naszej polityki wobec Rosji. Kończy się on słowami: “Dzieje głupoty w Polsce toczą się dalej". I to jest niestety smutna prawda.

Niewielką laurkę wystawił Pomianowski jedynie Kwaśniewskiemu, który coś w sprawie wschodniej próbował działać i zasłużył tym na obelgi ze strony rządowej prasy rosyjskiej. Chyba w “Newsweeku" przeczytałem z kolei wywiad z Richardem Pipesem, który oświadczył, że stosunki polsko-rosyjskie się nie poprawią i nic w tej sprawie nie można zrobić. Nie byłbym aż takim fatalistą. Sądzę, że zacząć należało od poszukiwania dróg uniezależnienia się od dostaw surowców energetycznych z Rosji. Teraz, dzięki Juszczence, pojawiła się możliwość sprowadzania ropy kaukaskiej przez Brody. Trudniejsza sprawa z wariantem norweskim, bo po pierwsze odwierty na Morzu Północnym szybko kończą żywot, a po drugie nie wolno podobno krzyżować rurociągów na dnie morskim, tymczasem rurociąg z Norwegii musiałby się skrzyżować z tym, który planuje zbudować Putin.

Pomianowski ma rację: to nawet nie nonszalancja, tylko po prostu całkowity brak pomysłów na politykę w stosunku do sąsiadów ze Wschodu. Owszem, był zryw w sprawie Ukrainy - boję się, że tylko zryw. Mój profesor psychiatrii, dawno już nieżyjący Eugeniusz Brzezicki, uznał Polaków za typ skirtotymiczny, od greckiego skirteo - skaczę. Po polsku przekłada się to na słomiany ogień. Czy nie tak było z erupcją “Solidarności" i rozpadem tegoż ruchu w latach następnych?

Pewien autor z Niepołomic przysłał mi dwustustronicową, wystukaną na maszynie pracę, w której wylicza trapiące Polskę nieszczęścia, surowo oceniając i lewicę, i prawicę. Brak wniosku - że należałoby wymieść to wszystko żelazną miotłą. Skąd jednak wziąć taką miotłę? Jedną z największych słabości historycznego materializmu było twierdzenie, że bieg historii nie zależy od wybitnych jednostek. Tymczasem jest inaczej, czego dowodem choćby Piłsudski. Dziś nie ma ludzi ani programów.

Nie bardzo się temu zresztą dziwię, obserwując przedwyborczą walkę w Niemczech między Angelą Merkel (CDU) i Edmundem Stoiberem (CSU) a kanclerzem Schröderem oraz tak zwaną “nową lewicą". Kiedyś partia przystępując do wyborów ogłaszała program. Dziś zastąpiły go epitety i wzajemne ruganie. Pani Merkel pomyliła pojęcie “brutto" z pojęciem “netto" i od razu zrobił się wielki hałas. A kiedy Stoiber powiedział, że Bawarczycy nie mogą dopuścić, żeby wybory rozstrzygała duchowo sproletaryzowana ludność wschodnich Niemiec, notowania lewicy na Wschodzie zaraz wzrosły.

Wracam na chwilę do świetnego artykułu Pomianowskiego. Napisał on słusznie, że dziwny jest ten Roman Giertych: mieni się reprezentantem interesów polskich wobec Wschodu, zwłaszcza Białorusi, a równocześnie jego ludzie w Brukseli głosują tak, jakby mieli instrukcje z Kremla. To jakaś schizofrenia polityczna. Choć większe szanse wyborcze ma Andrzej Lepper, o którym Mariusz Urbanek napisał pięknie w ostatniej “Odrze", że widzi go w białej sukmanie, czerwonych spodniach i cylindrze nabytym za walutę euro.

Przypomniały mi się nagle czasy przedwojenne, kiedy we Francji jeden za drugim padały gabinety, ale maszyna ekonomiczno-gospodarcza była w takim stopniu uniezależniona od tego, kto rządzi, że pracowała bez zakłóceń. I naszła mnie myśl szalona, że byłoby nie najgorzej, gdyby nie było żadnych partii ani żadnych rządzących, a pozostała jedynie machina polskiej ekonomii, zwłaszcza że widzę niesłychaną aktywność w tej dziedzinie. Oczywiście nie ma słońca bez plam; obok niewielkich firm mamy także supermarkety, które wydają mi się wielkimi pompami wysysającymi z kraju zyski, podobnie jak koncerny medialne w rodzaju Axela Springera czy Bertelsmanna.

W telewizji niemieckiej obejrzałem też dwugodzinny seans z 9 maja w Moskwie i sądzę, że liczne grzechy zostaną mi za to odpuszczone. Przed trybuną honorową maszerowały niezliczone oddziały wszelkich możliwych rosyjskich formacji wojskowych, jednak bez oddziałów zmotoryzowanych. Żadnych rakiet i czołgów, tylko świetnie wymusztrowana piechota. Przypomniała mi się moja dawna wizyta w Moskwie; było to akurat przed majową rocznicą zwycięstwa, a może przed świętem Rewolucji, mieszkałem w hotelu Pekin przy placu Majakowskiego i nie mogłem zasnąć, ponieważ na ulicach rozbrzmiewał żelazny grzmot; armia, wtedy sowiecka, całymi nocami ćwiczyła paradny krok marszowy. Oglądanie takich marszów jest, jak się zdaje, ulubioną rozrywką nie tylko Putina, ale i jego otoczenia. Lubi on także mundury carskie i carskiego orła dwugłowego, choć hymn pozostawił sowiecki; kiedy podczas niedawnych lekkoatletycznych mistrzostw świata w Helsinkach wręczano medal Rosjance, która skoczyła najwyżej o tyczce, usłyszałem znów znaną melodię, do której dopisano tylko nowe słowa.

Nawiasem mówiąc - są wakacje, więc wolno mówić trochę od rzeczy - pamiętam, jak przed wojną nasz biegacz długodystansowy, z którym wiązano wielkie nadzieje, przybiegł ostatni, a potem tłumaczył, że brzuch go bolał po zjedzeniu kotleta. Polacy często mają takie przygody; w Helsinkach nasza biegaczka, bardzo miła zresztą dziewczyna, wpadła do rowu z wodą, który znajduje się na trasie biegu z przeszkodami, a prasa się uskarżała, że kobiecej sztafecie źle poszło, bo na finiszu Angielka zabiegła drogę Polce, czego sędziowie nie uwzględnili. Żeby jednak nam tę przykrość osłodzić, Amerykanie - murowany złoty medal w sztafecie 4 razy 100 metrów - zgubili pałeczkę.

Zacząłem górnie, od sprawy naszej polityki wschodniej czy raczej jej braku, i na koniec chciałbym do niej wrócić. Jak trafnie napisał Pomianowski, nasze reakcje są incydentalne. Kiedy coś się zdarzy, wtedy nasi politycy budzą się i coś mówią, do rzeczy albo i nie do rzeczy. Nie mamy jednak koherentnej wizji. Może to dlatego, że zrodzony dwadzieścia pięć lat temu ruch “Solidarności" nie stawiał sobie zadań tak dalekosiężnych. Liczył przede wszystkim na to, że uda mu się wywalczyć “socjalizm z ludzką twarzą", ale tę twarz mieli socjalizmowi przyprawić rządzący. Co by się stało, gdyby komunizm upadł i trzeba było samodzielnie ująć wodze w ręce, nikt tak naprawdę nie myślał. Był, owszem, wyjątek, ale daleko: Giedroyc, a wcześniej i Mieroszewski w “Kulturze" paryskiej. Ale kto o tym dziś pamięta? Od Pomianowskiego dowiedziałem się, że trzydziestu trzech posłów głosowało w Sejmie przeciwko uczczeniu pamięci Giedroycia w stulecie jego urodzin. Ten człowiek zasłużył sobie ze strony Polaków na trochę więcej.

Zadziwiająca sprawa, ta niedostateczność naszych polityków! Mam wrażenie, że kolejne kroki polskich partii politycznych to przede wszystkim szczeble prowadzące do uzyskania jak najlepszego dostępu do osławionego postawu sukna, o którym książę Bogusław Radziwiłł mówi Kmicicowi na kartach “Potopu". Rwie się to sukno i kto go więcej ku sobie ściągnie, ten wygrywa. Pani Merkel zmontowała obecnie tak zwany gabinet cieni. Kto jest w naszym gabinecie cieni - nie wiem, bo nie starcza mi odwagi, by to sprawdzić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2005