Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Musimy szukać rozwiązań drastycznych – orzekł w kwestii obecności Polski w Unii Europejskiej wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Dalszy wywód („Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej biurokracji im nie odpowiada”) pokazuje trop: skoro Partia, działająca w zastępstwie całej Polski, nie będzie się w stanie dogadać np. w sprawie cofnięcia zmian w sądownictwie, to spróbuje zagrozić Brukseli referendum na wzór brexitowego. Zaraz potem Terlecki gasił oburzenie, twierdząc, że rzekomo rozważany przezeń polexit to tylko „szopka”, wymyślona przez wrogie media, a tak w ogóle to trwa walka o wierność zasadom UE.
Skala reakcji była zrozumiała. Terlecki w przeciwieństwie do często wygłaszających antyunijne tyrady harcowników PiS bywa uważany za „usta prezesa”, czyli kogoś, kto rzuca – czasem na próbę – myśli, których nie może formułować sam Kaczyński. Po co zatem taka prowokacja? Czy to tylko wzmacnianie pozycji w trwających za kulisami przepychankach o to, co teraz Bruksela zechce uznać za wystarczające ustępstwa w sprawie ustroju sądów i w zamian cofnie wniosek o kary finansowe oraz zatwierdzi do wypłaty pierwszą transzę Krajowego Planu Odbudowy? A może retoryczna osłona niechybnych ustępstw, jakie wkrótce obóz władzy poczyni, nie mogąc odpuścić „należnych” nam pieniędzy. Po drugiej stronie szefowa Komisji Europejskiej, szykując się do corocznego orędzia o stanie Unii, musi również okazać twardość (spodziewając się ataków ze strony europosłów, których radykalizm jest odwrotnie proporcjonalny do realnej władzy).
W najbliższych tygodniach obie strony najpewniej zawrą kolejny zgniły kompromis. W bilansie scysji zostanie niepotrzebny lęk prounijnych Polaków. Co gorsza, PiS po raz kolejny dezawuuje niebłahy spór o zakres kompetencji Brukseli, wikłając go w obronę swoich ustrojowych nadużyć. ©℗